|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa Arcymag
Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: z podlasia... Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 13:40, 22 Sie 2009 Temat postu: Re: A kanon poszedł poczarować, czyli opka o Merlinie |
|
|
Eleonora i hrabia Lizardus kłaniają się wszystkim, którzy ten blog czytają. I zapraszają, by przenieść się do Camelotu, pięknego zamku, gdzieś w Anglii. To tam dorasta Merlin, najpotężniejszy czarodziej wszech czasów.
Po co taki idiotyczny wstęp? I jak można „wszechczasów” napisać rozdzielnie?!
Jak widać można. Czy tylko mi "Lizardus" kojarzy się z jaszczurką i lizusem?
Tam przeżywa swoje pierwsze przygody, uczy się ujarzmiać swój potężny dar.Znajduje przyjaciół, ale i namnaża wrogów,
Dlaczego to „namnażanie” wrogów tak mnie rozbawiło?
Pewnie go Gajusz tego nauczył.
a wszystko to pod czujnym okiem króla Uthera- pogromcy magii.
Boru, to brzmi jak napis na koszulkę… Och, świetnie, teraz sobie wyobraziłam Uthera w koszulce z napisem „Pogromca magii” *zgon*
I w dresie?
A teraz poznajmy nowego bohatera...
Wysoka postać w ciemnej pelerynie weszła do karczmy "Goły but".
W tym momencie po raz pierwszy zastanowiłam się, czy nie mam do czynienia z prowokacją. Z drugiej strony, nie takie rzeczy się w opkach widziało.
W życiu nie widziałam gołego buta.
Od razu, gdy tylko weszła, w karczmie zapanowała grobowa cisza i wszyscy ze strachem wpatrzyli się w przybysza, który nie zdjął nawet kaptura, ukrywając swoją twarz.
Po co bać się kogoś, kogo się w zasadzie nawet nie widziało?
Myślę, że gdyby się go bali to by nawet na niego nie patrzyli.
Czarna postać siadła wygodnie na krześle przy wolnym stoliku.
Przypomniał mi się nasz „najciemniejszy władca”.
Bambusy są w cenie.
W sali znów zapanował gwar i nikt nie zwracał już uwagi na przybysza. Jedyną osobą, która przyglądała się postaci był Gajusz.Siedział on przy stoliku przy drzwiach, a jego spostrzeżenia na temat obcego budziły w nim coraz większe zaciekawienie, zdziwienie i...strach.
Od kiedy Gajusz ma czas na szlajanie się po knajpach?
Od kiedy Merlin sprząta w domu i gotuje szczurze zupki dla Arthura.
Przybysz wyprostował nogi i spuścił głowę, przez co wyglądał tak jakby drzemał. I wtedy medyk zobaczył coś dziwnego; bogate czarne kozaki
Dobrze, że nie białe… Po tym opku to się naprawdę można spodziewać wszystkiego.
Albo obsesję do obuwia.
które w ogóle nie pasowały do ubogiego (przynajmniej od spodu,bo zawsze wydawało się więcej na peleryny i płaszcze) stroju obcego.
Zapalmy świeczkę śp. Logice.
Ooo... Matrix...
Gajusz rozejrzał się, by zobaczyć czy ktoś jeszcze zauważył tą różnicę,ale nikogo takiego nie było.
No bo kto normalny gapi się obcym ludziom na buty…
Kleptoman. Albo fetyszysta.
W końcu medyk wstał i zbliżył się do obserwowanego.
-Witam-przywitał się.- Mogę się dosiąść?
Ale. Po. Cholerę?!
UUUU!!! Średniowieczny podryw!
Doktor usiadł
Doktor. House chyba.
To nawet w Camelocie można było doktorat zrobić?
-Skąd jesteś?
-Z daleka.
-A jak się nazywasz?-pytał Gajusz, niezrażony niemiłą odpowiedzią.
Ta odpowiedź była raczej wymijająca niż niemiła, no ale co ja tam wiem.
Jak pierwszoklasista: skąd jesteś? Ile masz latek? Masz figurki pokemona???
-Prowadzi pan jakieś śledztwo czy co?!-Zapytał zły już przybysz.
-Nie.Skądże. Po prostu jestem ciekaw, jak biednie ubrany człowiek może mieć skórzane buty i to w dodatku takie, co kosztują fortunę!
Ale co go to obchodzi, mało mają problemów?!
Mówiłam: fetyszysta!
-Ach, o to panu chodzi-przybysz spojrzał na solniczkę stojącą na stole.
Solniczka na stole. W Anglii X wieku. Aż się skonsultowałam telefonicznie z Panną Rumianą: „No wiesz, może jakoś tę sól z morza wydestylowali…”
Z Polski.
Myślałam, że ten nieznajomy mu zaraz te buty odda, żeby się odczepił.
- A więc?
-Nie mogę panu powiedzieć-wstał i skierował się do wyjścia. Popchnął już drzwi i nagle odwrócił się i powiedział:-Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Gajuszu.
Mhrok aż wyziera.
Z Gajusza czy "obcego"?
Merlin wyszedł z domu jednego z pacjentów i od razu skierował się do domu Ginewry, gdzie czekała na niego zbroja Artura.
Personalizacja zbroi. Zbroja czekała na Merlina. Cóż, może to była taka samobieżna zbroja… (Jak skarpetki Lady R, które położone na parapecie przemieszczały się po nim, gdy nikt nie patrzył.)
Od kiedy Gajusz pozwala Merlinowi na samodzielne wizyty u pacjentów???
No od kiedy, ja się pytam???
Gdy dochodził już do celu, usłyszał krzyk. Pobiegł do tamtego miejsca i zobaczył rycerza,żebrak oraz postać w czarnej pelerynie. Rycerz i nieznajomy byli w bojowych pozycjach*
Odnośnik jest, tylko nie wiadomo do czego, bo żadnego wyjaśnienia nie ma.
Po kiego leszego tam jest żebrak??? Ich nie wygonili z Camelotu???
Merlin spojrzał z wściekłością na rycerza, a jego oczy zapłonęły ogniem.
Ulubione momenty Panny Rumianej to te, gdy Merlinowi oczka się zmieniają, bo będzie czarował.
Jak sharingan Sasuke.
-Lucjusz!-barczysty rycerz wszedł w uliczkę.-Co ty robisz?!
Czego się, Malfoy, po obcych kanonach szlajasz, co?!
Ryby łapię, Cyziu. Ryby...
-Dziękuję wam-powiedział żebrak wstając.
-Nie ma za co -odpowiedział Merlin.
-Odprowadzić pana?-odezwał się łagodny głos.
-Jeśli możecie.
Jak głos może kogokolwiek odprowadzać?
Wygląda, że może.
Normalny żebrak korzystając z ogólnego zamieszania dawno by zwiał. I nie szlajał się z magicznym człowiekiem. Uther zrobiłby z niego mielone.
-Wejdziecie?-zapytał.
-Ja nie skorzystam-odezwał się znów łagodny głos na prawo od Merlina.-Spieszę się. Muszę znaleźć nocleg.
A ja się ciągle zastanawiam – to jest rzeczywista postać, czy Merlin dla odmiany słyszy głosy?
Jak tego małego druida? Nemrys ma nowy dar...
-Pomogę ci znaleźć miejsce do noclegu.
-Nie odczepisz się.
-Nie-odpowiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Merlin.
On naprawdę jest idiotą.
Bo jest. I grabi sobie... oj, grabi...
-Szukasz noclegu, tak?
-Tak.
-A może spałbyś u mnie?
Z kimś tutaj jest coś chyba nie tak. Wyjątkowo nie mówię o sobie.
A ja się pogubiłam. Czyżby merlin zmienił preferencje?
-Nie widziałeś mojej twarzy.
-To mi ją pokaż.-Zatrzymali się.
Przybysz spojrzał na Merlina, który suszył zęby. Przez moment się zawahał, apotem delikatnie ściągnął kaptur. Mag otworzył oczy szeroko ze zdumienia, a jego buzia otworzyła się baaardzo szeroko. Przybysz był kobietą. I to nie byle jaką; dziewczyna była młodsza od Merlina, miała długie, brązowe loki, pełne usta, niebieskie oczy i lekką opaleniznę.To właśnie jej piękność tak zaskoczyła Merlina.
Nie żeby coś, ale raczej „piękno”. I mam wielką ochotę rozpocząć wykład na temat średniowiecznego ideału urody kobiecej, którym uraczyłam biedną Pannę Rumianą podczas oglądania Merlina, ale na razie spróbuję się powstrzymać.
Jak można suszyć zęby?
Coś mi ta "ciemna dziewica" Morganą zalatuje.
-Wciąż chcesz mnie zaprosić do siebie?-zapytała łagodnie.
Teraz zapewne jeszcze bardziej.
Zrobię małą sugestię: Gajusz ma miększe łóżko.
-Bardzo mi miło. Najpierw zaprowadzę cię do Gajusza.
I słusznie, a nuż widelec przywlokła ze sobą jakąś zarazę.
Prawo pierwszej nocy?
Gajusz siedział przy stole i przeglądał kartę pacjenta.
Nie no, po prostu świetnie – może niech jeszcze sobie rentgen wstawią do pracowni!
Jeszcze druku nie stworzyli a już karty mają.
-Przygotuj naszemu gościu pokój na strychu.
[i]*powtarza jak w transie* „Naszemu gościu, naszemu gościu…”
Naszemu kochanemu gościu... *giń maszkaro!*
-Napijesz się wody?-zapytał Gajusz wstając.
-Tak, poproszę-odpowiedziała Sophie z miłym uśmiechem.
Nie pij, głupia, może ci czegoś dolali.
Naparstnicy?
Wartownik kilkakrotnie wstawał i sprawdzał, czy ktoś nie stoi na dziedzińcu zamku. Ale tylko zbity lód uderzał w drewniane futryny.
Bardziej kanonicznie byłoby, gdyby stał tam straszny, zły i od dawna martwy rycerz…
Jak to wstawał? On ma pełnić wartę, a nie spać!
Król Uther siedział przy kominku. W rękach trzymał pergamin. Był to list od starego przyjaciela. Na twarzy króla malowała się smutek i zatroskanie. Po raz setny przeczytał list, którego treść była następująca:
"Panie, w młodości byłeś mi przyjacielem. Jestem teraz w potrzebie.
Kolejne dziecko, które trzeba wziąć na wychowanie? (To chyba w opkach do Merlina taki odpowiednik miliona zaginionych córek Voldzia z opek do HP.)
Pewnie, że kolejne dziecko. Może ta Merlinowska Hagia Sofija?
Moja rodzina straciła cały majątek. (…) Bardzo Cię teraz błagam, nawet na kolanach, czy możemy wprowadzić się do twojej fortecy? Znaczy się zamku!
Myśleliście, że szczytem idiotyzmu był list, który Len dostał w wiedźmowym opku? Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką – jak wyraźnie widać, można dużo gorzej.
Camelot spada na psy. A Uther buduje kolejne schronisko...
Oczywiście, możesz odmówić, ale i tak zamieszkamy w Camelocie. Jednak jest zła strona medalu mieszkania "nie w zamku", rozpowiemy o twoim skąpstwie. (;p)
Emotikon. W liście do króla. W Anglii X wieku. Tamta solniczka to było nic.
Eeee? Grozic królowi? Utherowi??? Toż Uther by ich za to pozabijał i jeszcze zjadł!
A w rozpowiadaniu pomogą mi moje dzieci, których mam więcej od ciebie.
Nie, ja stanowczo nie umiem tego konstruktywnie skomentować.
Mój przyjaciel królik...
Twój oddany sługa, przyjaciel z młodości, Rycerz nad Rycerzami,
Hildegard II Morwin
Muszę sobie koniecznie wymyślić listę równie szpanerskich tytułów, którymi mogłabym podpisywać listy.
Hermenegilda I Łódzka?
P.S. Zdziwisz się, jak poznasz moje panny na wydaniu i kawalera (też na wydaniu).
Kawaler na wydaniu. Mnie już chyba nic nie zaskoczy.
Gajusz przeprowadza potajemnie operacje zmiany płci. Solniczką, oczywiście.
P.S2. Spodziewaj się nas każdego dnia i nocy."
Chyba zadzwonię do Rumianuś z prośbą o komentarz.
Coś im chyba "kazdej" zżarło.
-Stać!-krzyknął Uther wbiegając na dziedziniec.
Rycerz i chłopak przestali się szarpać i spojrzeli zaskoczeni na króla.
-Cześć, Ucio!-zawołał znajomy głos.
”Ucio”… „Ucio”… *kiwa się w kącie* Błagam, powiedzcie mi, że to prowokacja… To musi być prowokacja… (Super, teraz podczas oglądania Merlina będę wołać „Cześć, Ucio!”, jak tylko Uther pojawi się na ekranie. Panna Rumiana mnie zabije.)
Gucio?
-Hidelgard?-zapytał król.
-A któż by inny! Stary, jak miło cię widzieć!-Morwin przytulił zaskoczonego Uthera.
Teletubisie! Tuliiimyyy…
Morwin w międzyczasie schował za plecami swoja torebkę.
Może wprowadzisz nas do swojego domku?-dodał z niewinnym uśmiechem.
Po czymś takim, to chyba prędzej do lochu.
Do smoka!!!
Cały zamek zebrał się w sali balowej.
-Cisza!-Krzyknął odźwierny.-Król przemawia!
Uther wszedł na podest, na którym znajdował się tron.
W takim razie, była to sala tronowa. Dlaczego aŁtoreczki nigdy nie wiedzą, co piszą?
Bo nie były nigdy w zamku. I jak zamek miał się zmieścić w sali balowej??? Teleportacja?
-Witajcie!-zaczął.-Zebraliśmy się tu, aby powitać rodzinę Morwinów.-Wskazał głową na Hildegarda i jego dzieci.- To jest lord Hildegard II Morwin, a to jego dzieci: Aaron i Eve.
WHAT?! A gdzie przerażająca ilość tytułów, przydomki, lista bohaterskich czynów, nazwiska rodowe i inne cholery?
I faktycznia ma więcej dzieci od Uthera. O jedno więcej. Ale czy Arthura można liczyć za człowieka? Przecież Nimue stworzyła go za pomocą magii...
Gwen i Morgana przyglądali się szlachetnie urodzonej rodzinie.
Któraś z nich zmieniła płeć?
Gajusz nie próżnował... O! I Gwen awansowała na szlachciankę!
Był piękny wrześniowy dzień. Dobra, co będę okłamywać; dzień był fatalny. W kółko padał deszcz.
Trzeba się zorientować, czy w tym opku nie maczała paluszków nasza ulubiona wiedźmowa aŁtoreczka, bo styl wydaje mi się nieco podobny.
Jeśli na tym blogu piszę gdzieś "Villemo", to tak.
Sophie i Merlin byli jedynymi osobami na ulicy (nie siedzieli w domu, jak normalni ludzie), tylko skakali po kałużach i wpychali się nawzajem w błoto. Bawili by się tak dłużej, gdyby nie to, że przestało padać. Ludzie zaczęli wychodzić z domów, a nasi bohaterowie stali jak ostatnie matoły na środku dziedzińca.
Witki opadają.
W serialu Merlin miał 17 lat. Nie 6.
-Cześć, Gwen-spojrzał na Sophie.-To jest Sophie.
-Miło mi. Ginewra, ale mówią na mnie Gwen-Ginewra wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyny.
Ja jestem wielką miłośniczką spolszczania wszystkiego, jak tylko się da, ale skoro „Gwen”, to chyba jednak „Ginevra” – bo spróbujcie przeczytać „Ginewra” z angielską fonetyką.
Wroną mi zalatuję.
-Sophie-imienniczka krótko uścisnęła wyciągniętą rękę.
Dowiadujemy się w tym momencie, że „Ginevra” i „Sophie” to jedno i to samo imię. No świetnie po prostu.
Sophie to po łacinie mądrość. Ginevra??? To w każdym razie co innego...
Skierowała się od razu w stronę dziedzińca, gdzie miała zamiar pomyśleć i kupić coś do jedzenia, bo mężczyźni mieszkający w domu przestali gotować, gdy pojawiła się kobieta.
Jedzenie się kupuje na rynku, a nie na dziedzińcu.
Chyba, że leży pod nogami. Ale wtedy jest za free.
Jednak od razu wiedziała, że porzuci myślenie
To się chyba już dawno stało.
Ruch Isabelli niemyślącej dotarł do Camelotu???
gdy zobaczyła co się dzieje na dziedzińcu; zebrali się tam bowiem żebracy i czekali na coś.
-Co się dzieje?-zapytała najbliższego żebraka.
-Czekamy, aż król wyda nam jedzenie.
No proszę, a ja zawsze myślałam, że król to się takimi pierdołami nie zajmuje.
Tylko Władca Dogewy by tak zrobił. Uther ponabijałby ich na pale.
-Ludu Camelot!-powiedział król, stojąc na schodach. - Wiem, że czekacie na jedzenie, ale, niestety, nie mogę go wam dzisiaj dać, ponieważ mam go bardzo mało i nie starcza nawet dla mnie.
Przez tłum przeszedł gniewny pomruk, a Uther dodał:
-Ale nie martwcie się! Gdy tylko coś znajdę od razu wam dam!
*nie wie, co zrobić, więc po prostu cichutko sobie mdleje*
Ogladałaś ten odcinek jak Merlin zrobił Arturowi zupę ze szczura? Boski. Wtedy też żarcia w Camelocie nie było...
-Jak śmiem?! Niech pan lepiej uważa, bo pewnego dnia kłamstwa mogą odwrócić się przeciwko tobie.-po tych słowach Sophie szybko odeszła, nim Uther zdążył wydać rozkaz pojmania jej.
IMO, wydać rozkaz pojmania można nawet po tym, jak ktoś odejdzie. A dziewczynce się coś formy mylą.
Przeciwko niemu? Roztyje się?
Sophie szła jedną z uliczek, gdy nagle usłyszała szyderczy i pełen dumy głos:
-A umiesz chodzić na kolanach?
Założyła kaptur i wyjrzała zza rogu; na polanie do treningów stało kilka rycerzy, a jeden z nich (wysoki blondyn) mówił coś do młodego wieśniaka.
Super, nie mają się czym na treningach zajmować. Btw, plac treningowy (tak, „plac” nie „polana”) nie powinien się raczej znajdować na terenie zamku?
Zawsze na dziedzińcu walczyli. Żeby Morgana miała lepszy widok na Artura.
-Zadałem ci pytanie: czy umiesz chodzić na kolanach?
-Umiem-odpowiedział roztrzęsionym głosem chłopak.
-W takim razie, na kolana.No już!-dodał, widząc, że wieśniak nic nie robi.
Ile się człowiek musi nagadać, żeby go wreszcie posłuchali…
Wieśniak nie słucha się Artura... To tylko Merlin tak potrafi.
-Nie klękaj-odezwała się Sophie męskim, zimnym głosem, wychodząc z ukrycia.
Nie wiedzieć czemu, ale kiedy wyobrażam sobie, jak małolata próbuje modulować głos tak, by brzmiał „męsko i zimno”, ogarnia mnie pusty śmiech.
To powinno brzmieć tak: nie klękaj. Znaj łaske pana i wypierdalaj stąd!
-A ty to kto?-zwrócił się do niej rycerz.
-El. A ty to zapewne książę Artur, tak?
-Tak. Można wiedzieć, dlaczego nam przeszkadzasz?
Biedny Artur. A ja już myślałam, że wszystkie aŁtoreczki są w nim zakochane.
-To ja! Czerwony kapturek!
-Zostaw tego chłopaka. Nie masz lepszych zajęć?
Też mnie to zastanawia. Dręczenie plebsu nie jest najciekawszym zajęciem, jakie może sobie znaleźć książę Camelotu. Mógłby pojechać na polowanie, zorganizować turniej rycerski, ćwiczyć tę nieszczęsną walkę mieczem (bo w sumie do tego służy plac treningowy), denerwować Morganę, bałamucić dziewki służebne… Full opcji, a ten tutaj nie korzysta. No kretyn, po prostu.
Artur ma worek treningowy. To Merlin. A tem wieąniak chce mu zajomać posadę.
idź i zajmij się swoimi podwładnymi, a nie ich torturuj. Albo lepiej nie: idź do zamku, nadęty gogusiu, i porozmawiaj ze swoim ojczulkiem, bo jak wyjdziesz na spotkanie z mieszkańcami Camelotu, to zaczną uciekać widząc twój wygląd.-mówiąc te słowa Sophie cofała się coraz bardziej w uliczkę.
Ślepa jakaś, czy co?
No kiedy Arturek ją w końcu wyrzuci???
Zaczęła biec w stronę targu, ale do niego nie dobiegła, bo ktoś wciągnął ją w ciemną i zakazaną uliczkę, zatykając jej usta dłonią...
Jak wygląda „zakazana uliczka”?
Artur gwałciciel? Czy Merlin obmacywacz? I sorry - ale teraz pogubiłam się w uliczkach Camelotu...
W ciemnym pokoju, w którym obudziła się Sophie, było zimno i mokro, co wskazywało na to, że znajduje się gdzieś pod ziemią.
Straże, późno, bo późno, ale jednak ją dorwały i wtrąciły do lochu, gdzie jej miejsce.
I gdzie rosną pieczarki... W lochu? Może sobie przez szczeliny w ziemii ze smokiem pogawędzić.
-Dzień dobry-przywitał się mężczyzna.-Dobrze się spało?
-Tak. Czy mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?-zapytała Sophie.
-Ależ oczywiście, że możesz! Otóż jesteś nam do czegoś potrzebna.
Tylko ja mam jakieś dziwne podejrzenia?
Przedłużenie rodu?? W lochu?? A gdzie sanepid??
-Powstańcom? Powstańcom przeciwko królowi?
-Tak. Przeciwko królowi, a robimy to dlatego, ponieważ nie zgadzamy się z jego władzą.
-A co zrobicie, jak powstanie się uda?
-Cóż...Najpierw może rozdamy jedzenie, a potem pieniądze ludziom, zaczniemy leczyć chorych i różne inne rzeczy, których nie robi król.
A później wprowadzą własne, jeszcze bardziej idiotyczne rządy. Powstania zawsze tak się kończą.
Może to będzie rewolucja francuska i wiosna ludów?
-No więc, porwaliśmy cię z pewnego bardzo, bardzo ważnego powodu... A mianowicie: ja i powstańcy chcemy żebyś została naszym przywódcą.
-J-ja?!
-Tak, ty. Mój brat opowiedział mi o twoim "kłótni" z królem i księciem.
-Kłótni? Ja się wcale z nimi nie pokłóciłam!
Ona tylko na nich nawrzeszczała, jak głupia, rozkapryszona pannica.
Przywódcą? A nie przywódczynią?
-To była przenośnia.
Gość chyba nie wie, co to przenośnia.
Raczej: zapadnia.
-Miło mi cię poznać Phil. Czy możesz mi objaśnić plan powstania?
O co zakład, że żadnego nie mają?
Tak szybko dała za wygraną... Mam tylko nadzieję, że to Phil z "Załatwiaczki".
Merlin wszedł do komnaty Artura obładowany upranymi rzeczami.
-Dzień dobry-przywitał się, a potem odbił od kolumny. W końcu potknął się o stół i wpadł wprost do misy z wodą.
-Dawaj to- Artur wyrwał mu ubrania i położył na krześle.
Jeżeli Merlin wpadł do misy z wodą, to, IMO, te rzeczy powinny być znowu mokre…
Ale Artur się trochę... Jak to powiedzieć? Zkanonizował...
-Długo cię nie było.
-Tak, tak... Wygłupiałem się z Sophie.
-To twoja dziewczyna?
-Nie skądże...
-Pewnie jest brzydka, co?
Ależ Artur w serialu wcale nie jest aż tak niemiły!
sŁitasem leci od niego na kilometr...
-Dziś wypierzesz kilka rzeczy-książę wstał i wręczył magowi jeszcze więcej rzeczy do prania niż wcześniej.
Co on robi z tymi ubraniami, że ma tyle rzeczy do prania?
Pamiętasz Edwarda i "lodowe bokserki"?
Usłyszała pukanie i powiedziała :"Proszę", ale nikt nie wszedł do komnaty. Wyjrzała przez okno i o mało co nie krzyknęła. Za oknem stała Sophie
Pokój był na parterze?
Tam gdzie powinny być kwatery plebsu?
Eve nie zauważyłaby jej, gdyby nie odsłonięte błękitne oczy. Otworzyła okno i wpuściła ją do środka.
-Cześć siostra-przywitała się Sophie, zwinnie i lekko lądując na podłodze.
-Cześć. Już sądziłam, że nigdy nie przyjdziesz...Co ty masz na sobie?!
-Ciszej! A tak w ogóle to ja zapytałabym o to samo.
-Ha,ha. Bardzo śmieszne.
Nie rozumiem. Jak zwykle, zresztą.
Ja też nie. I gdzie jest bardziej szczegółowa charakterystyka Eve?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kuszumai dnia Sob 17:06, 22 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 1:15, 23 Sie 2009 Temat postu: Re: A kanon poszedł poczarować, czyli opka o Merlinie |
|
|
Eleonora i hrabia Lizardus kłaniają się wszystkim, którzy ten blog czytają. I zapraszają, by przenieść się do Camelotu, pięknego zamku, gdzieś w Anglii. To tam dorasta Merlin, najpotężniejszy czarodziej wszech czasów.
Po co taki idiotyczny wstęp? I jak można „wszechczasów” napisać rozdzielnie?!
Jak widać można. Czy tylko mi "Lizardus" kojarzy się z jaszczurką i lizusem?
Nie tylko tobie...
Doktor usiadł
Doktor. House chyba.
To nawet w Camelocie można było doktorat zrobić?
Najnowsza teza Panny Rumianej: "Oni tam najróżniejsze głupoty robią tylko dlatego, że im się zwyczajnie NUDZI."
-Skąd jesteś?
-Z daleka.
-A jak się nazywasz?-pytał Gajusz, niezrażony niemiłą odpowiedzią.
Ta odpowiedź była raczej wymijająca niż niemiła, no ale co ja tam wiem.
Jak pierwszoklasista: skąd jesteś? Ile masz latek? Masz figurki pokemona???
Ja się zorientowałam niedawno, że ostatnimi czasy zadaję wszystkim w miarę normalnym znajomym pytanie: oglądasz Melrina? A później: co uważasz za Jedyny Słuszny Pairing - Artur/Morgana, Artur/Gwen czy Artur/Merlin?
-Ach, o to panu chodzi-przybysz spojrzał na solniczkę stojącą na stole.
Solniczka na stole. W Anglii X wieku. Aż się skonsultowałam telefonicznie z Panną Rumianą: „No wiesz, może jakoś tę sól z morza wydestylowali…”
Z Polski.
Myślałam, że ten nieznajomy mu zaraz te buty odda, żeby się odczepił.
*krztusi się* Łobożesztymój... Fajny pomysł XD
No i pewno, co zUe to z Polski
- A więc?
-Nie mogę panu powiedzieć-wstał i skierował się do wyjścia. Popchnął już drzwi i nagle odwrócił się i powiedział:-Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Gajuszu.
Mhrok aż wyziera.
Z Gajusza czy "obcego"?
Z całokształtu, kuszumai, z całokształtu...
Merlin wyszedł z domu jednego z pacjentów i od razu skierował się do domu Ginewry, gdzie czekała na niego zbroja Artura.
Personalizacja zbroi. Zbroja czekała na Merlina. Cóż, może to była taka samobieżna zbroja… (Jak skarpetki Lady R, które położone na parapecie przemieszczały się po nim, gdy nikt nie patrzył.)
Od kiedy Gajusz pozwala Merlinowi na samodzielne wizyty u pacjentów???
No od kiedy, ja się pytam???
Od kiedy aŁtoreczka zabrała mu kanoniczny charakter i kazała szlajać się po knajpach - medyk baluje, a ludzie chorują mimo tego, ktoś ich musi leczyć, no to padło na Merlina...
Merlin spojrzał z wściekłością na rycerza, a jego oczy zapłonęły ogniem.
Ulubione momenty Panny Rumianej to te, gdy Merlinowi oczka się zmieniają, bo będzie czarował.
Jak sharingan Sasuke.
Czy tobie się ostatnio wszystko z "Naruto" kojarzy?
-Wejdziecie?-zapytał.
-Ja nie skorzystam-odezwał się znów łagodny głos na prawo od Merlina.-Spieszę się. Muszę znaleźć nocleg.
A ja się ciągle zastanawiam – to jest rzeczywista postać, czy Merlin dla odmiany słyszy głosy?
Jak tego małego druida? Nemrys ma nowy dar...
A to nie "Emrys" było? Nie, ja poważnie pytam, głowy nie daję - dzieciak niewyraźnie gadał, a polski lektor jeszcze gorzej.
-Szukasz noclegu, tak?
-Tak.
-A może spałbyś u mnie?
Z kimś tutaj jest coś chyba nie tak. Wyjątkowo nie mówię o sobie.
A ja się pogubiłam. Czyżby merlin zmienił preferencje?
Według niektórych aŁtoreczek Jedynym Słusznym Pairingiem jest Artur/Merlin, więc wiesz...
-Nie widziałeś mojej twarzy.
-To mi ją pokaż.-Zatrzymali się.
Przybysz spojrzał na Merlina, który suszył zęby. Przez moment się zawahał, apotem delikatnie ściągnął kaptur. Mag otworzył oczy szeroko ze zdumienia, a jego buzia otworzyła się baaardzo szeroko. Przybysz był kobietą. I to nie byle jaką; dziewczyna była młodsza od Merlina, miała długie, brązowe loki, pełne usta, niebieskie oczy i lekką opaleniznę.To właśnie jej piękność tak zaskoczyła Merlina.
Nie żeby coś, ale raczej „piękno”. I mam wielką ochotę rozpocząć wykład na temat średniowiecznego ideału urody kobiecej, którym uraczyłam biedną Pannę Rumianą podczas oglądania Merlina, ale na razie spróbuję się powstrzymać.
Jak można suszyć zęby?
A tu się akurat czepię, bo takie sformułowanie rzeczywiście istnieje. Rzadko używane, ale jest. W "Siewcy Wiatru" było na pewno - czytałaś i nie pamiętasz?!
Coś mi ta "ciemna dziewica" Morganą zalatuje.
O nie, Morganie o wiele bliżej do średniowiecznego ideału urody niż tej "ciemnej dziewicy". Dlaczego niby Morganą zalatuje, bo loczki ma?
-Bardzo mi miło. Najpierw zaprowadzę cię do Gajusza.
I słusznie, a nuż widelec przywlokła ze sobą jakąś zarazę.
Prawo pierwszej nocy?
To nie powinni jej raczej Arturowi oddać?
Gajusz siedział przy stole i przeglądał kartę pacjenta.
Nie no, po prostu świetnie – może niech jeszcze sobie rentgen wstawią do pracowni!
Jeszcze druku nie stworzyli a już karty mają.
Powtarzam - ty się ciesz, że rentgena nie mają. Ani aspiryny. Ale obstawiam, że to kwestia czasu.
Oczywiście, możesz odmówić, ale i tak zamieszkamy w Camelocie. Jednak jest zła strona medalu mieszkania "nie w zamku", rozpowiemy o twoim skąpstwie. (;p)
Emotikon. W liście do króla. W Anglii X wieku. Tamta solniczka to było nic.
Eeee? Grozic królowi? Utherowi??? Toż Uther by ich za to pozabijał i jeszcze zjadł!
A głowy powiesił nad kominkiem
Twój oddany sługa, przyjaciel z młodości, Rycerz nad Rycerzami,
Hildegard II Morwin
Muszę sobie koniecznie wymyślić listę równie szpanerskich tytułów, którymi mogłabym podpisywać listy.
Hermenegilda I Łódzka?
Strzyga I Straszliwa ^^ Ale Łódzka też może być.
Może wprowadzisz nas do swojego domku?-dodał z niewinnym uśmiechem.
Po czymś takim, to chyba prędzej do lochu.
Do smoka!!!
Tośmy z alicee już mówiły. Weź ty czytaj całe analizy i dopisuj do tego co jest, bo ja później pomysłu nie mam jak to skleić, a zamiarowałam analizatornię uruchomić, jak tylko się co do adresu i nazwy zmówimy.
Cały zamek zebrał się w sali balowej.
-Cisza!-Krzyknął odźwierny.-Król przemawia!
Uther wszedł na podest, na którym znajdował się tron.
W takim razie, była to sala tronowa. Dlaczego aŁtoreczki nigdy nie wiedzą, co piszą?
Bo nie były nigdy w zamku. I jak zamek miał się zmieścić w sali balowej??? Teleportacja?
Zakrzywienie przestrzeni.
-Witajcie!-zaczął.-Zebraliśmy się tu, aby powitać rodzinę Morwinów.-Wskazał głową na Hildegarda i jego dzieci.- To jest lord Hildegard II Morwin, a to jego dzieci: Aaron i Eve.
WHAT?! A gdzie przerażająca ilość tytułów, przydomki, lista bohaterskich czynów, nazwiska rodowe i inne cholery?
I faktycznia ma więcej dzieci od Uthera. O jedno więcej. Ale czy Arthura można liczyć za człowieka? Przecież Nimue stworzyła go za pomocą magii...
I ja się dziwię, że Uther ma schizy... Przecież jakby się uparł, to mógłby własnego synka ściąć, bo jest on tForem magiji przestraszliwej.
(Artur może się nawet okazać półelfem - i tak jest fajny ^^)
Był piękny wrześniowy dzień. Dobra, co będę okłamywać; dzień był fatalny. W kółko padał deszcz.
Trzeba się zorientować, czy w tym opku nie maczała paluszków nasza ulubiona wiedźmowa aŁtoreczka, bo styl wydaje mi się nieco podobny.
Jeśli na tym blogu piszę gdzieś "Villemo", to tak.
JEST NAPISANE, do diabła, JEST NAPISANE!!! To znaczy, nie jest, ale powinno być "jest napisane" zamiast "pisze".
Sophie i Merlin byli jedynymi osobami na ulicy (nie siedzieli w domu, jak normalni ludzie), tylko skakali po kałużach i wpychali się nawzajem w błoto. Bawili by się tak dłużej, gdyby nie to, że przestało padać. Ludzie zaczęli wychodzić z domów, a nasi bohaterowie stali jak ostatnie matoły na środku dziedzińca.
Witki opadają.
W serialu Merlin miał 17 lat. Nie 6.
Ale wiesz, mentalnie miał jakieś 3, więc jakby wyciągnąć średnią...
-Sophie-imienniczka krótko uścisnęła wyciągniętą rękę.
Dowiadujemy się w tym momencie, że „Ginevra” i „Sophie” to jedno i to samo imię. No świetnie po prostu.
Sophie to po łacinie mądrość. Ginevra??? To w każdym razie co innego...
Chyba po łacinie jest raczej "Sophia" niż "Sophie". Btw, jedna "Sophia" już chyba w serialu była. Ta od Avalonu, co próbowała uwieść (a później utopić) Artura i jej się oczęta na czerwono świeciły.
Jednak od razu wiedziała, że porzuci myślenie
To się chyba już dawno stało.
Ruch Isabelli niemyślącej dotarł do Camelotu???
AŁtoreczki go ze sobą przywlokły jak zarazę.
gdy zobaczyła co się dzieje na dziedzińcu; zebrali się tam bowiem żebracy i czekali na coś.
-Co się dzieje?-zapytała najbliższego żebraka.
-Czekamy, aż król wyda nam jedzenie.
No proszę, a ja zawsze myślałam, że król to się takimi pierdołami nie zajmuje.
Tylko Władca Dogewy by tak zrobił. Uther ponabijałby ich na pale.
I miałby rację.
-Ludu Camelot!-powiedział król, stojąc na schodach. - Wiem, że czekacie na jedzenie, ale, niestety, nie mogę go wam dzisiaj dać, ponieważ mam go bardzo mało i nie starcza nawet dla mnie.
Przez tłum przeszedł gniewny pomruk, a Uther dodał:
-Ale nie martwcie się! Gdy tylko coś znajdę od razu wam dam!
*nie wie, co zrobić, więc po prostu cichutko sobie mdleje*
Ogladałaś ten odcinek jak Merlin zrobił Arturowi zupę ze szczura? Boski. Wtedy też żarcia w Camelocie nie było...
Oglądałam. To ulubiony odcinek Lady R. A oni tym gulaszem chyba biedną Morganę poczęstowali, czyż nie?
Sophie szła jedną z uliczek, gdy nagle usłyszała szyderczy i pełen dumy głos:
-A umiesz chodzić na kolanach?
Założyła kaptur i wyjrzała zza rogu; na polanie do treningów stało kilka rycerzy, a jeden z nich (wysoki blondyn) mówił coś do młodego wieśniaka.
Super, nie mają się czym na treningach zajmować. Btw, plac treningowy (tak, „plac” nie „polana”) nie powinien się raczej znajdować na terenie zamku?
Zawsze na dziedzińcu walczyli. Żeby Morgana miała lepszy widok na Artura.
Otóż to
idź i zajmij się swoimi podwładnymi, a nie ich torturuj. Albo lepiej nie: idź do zamku, nadęty gogusiu, i porozmawiaj ze swoim ojczulkiem, bo jak wyjdziesz na spotkanie z mieszkańcami Camelotu, to zaczną uciekać widząc twój wygląd.-mówiąc te słowa Sophie cofała się coraz bardziej w uliczkę.
Ślepa jakaś, czy co?
No kiedy Arturek ją w końcu wyrzuci???
Powinien teraz, bo mu wjechała na ego, ale dziewczę samo zwiało.
Zaczęła biec w stronę targu, ale do niego nie dobiegła, bo ktoś wciągnął ją w ciemną i zakazaną uliczkę, zatykając jej usta dłonią...
Jak wygląda „zakazana uliczka”?
Artur gwałciciel? Czy Merlin obmacywacz? I sorry - ale teraz pogubiłam się w uliczkach Camelotu...
Boru, kuszum, też masz pomysły - Merlin jest zbyt niewinny (w kanonie, fanfiki to inna bajka ), a na widok Artura połowa dziewczątek mdleje z zachwytu.
W ciemnym pokoju, w którym obudziła się Sophie, było zimno i mokro, co wskazywało na to, że znajduje się gdzieś pod ziemią.
Straże, późno, bo późno, ale jednak ją dorwały i wtrąciły do lochu, gdzie jej miejsce.
I gdzie rosną pieczarki... W lochu? Może sobie przez szczeliny w ziemii ze smokiem pogawędzić.
E tam, z taką to nawet smok by nie chciał pogadać.
-Dzień dobry-przywitał się mężczyzna.-Dobrze się spało?
Uprzedzam - po ostatnio przeczytanych fanfikach będę na to zdanie lub jakieś jego odmiany reagować alergicznie a gwałtownie.
-No więc, porwaliśmy cię z pewnego bardzo, bardzo ważnego powodu... A mianowicie: ja i powstańcy chcemy żebyś została naszym przywódcą.
-J-ja?!
-Tak, ty. Mój brat opowiedział mi o twoim "kłótni" z królem i księciem.
-Kłótni? Ja się wcale z nimi nie pokłóciłam!
Ona tylko na nich nawrzeszczała, jak głupia, rozkapryszona pannica.
Przywódcą? A nie przywódczynią?
Solniczka, Gajusz, zmiany płci - pamiętasz? Nieładnie własne teorie zapominać, kuszumku.
-To była przenośnia.
Gość chyba nie wie, co to przenośnia.
Raczej: zapadnia.
O to, to to!
-Miło mi cię poznać Phil. Czy możesz mi objaśnić plan powstania?
O co zakład, że żadnego nie mają?
Tak szybko dała za wygraną... Mam tylko nadzieję, że to Phil z "Załatwiaczki".
Mwahahahahaha, kHreFF!!!
Merlin wszedł do komnaty Artura obładowany upranymi rzeczami.
-Dzień dobry-przywitał się, a potem odbił od kolumny. W końcu potknął się o stół i wpadł wprost do misy z wodą.
-Dawaj to- Artur wyrwał mu ubrania i położył na krześle.
Jeżeli Merlin wpadł do misy z wodą, to, IMO, te rzeczy powinny być znowu mokre…
Ale Artur się trochę... Jak to powiedzieć? Zkanonizował...
Lepiej późno niż wcale? Ale to i tak zapewne tylko na chwilę, nie ma się co cieszyć...
-Dziś wypierzesz kilka rzeczy-książę wstał i wręczył magowi jeszcze więcej rzeczy do prania niż wcześniej.
Co on robi z tymi ubraniami, że ma tyle rzeczy do prania?
Pamiętasz Edwarda i "lodowe bokserki"?
Uch, niestety. Wolę o tym nie myśleć. Stanowczo nie chcę o tym myśleć.
E nie, to teoria alicee o niebo fajniejsza. I bardziej w realiach.
Usłyszała pukanie i powiedziała :"Proszę", ale nikt nie wszedł do komnaty. Wyjrzała przez okno i o mało co nie krzyknęła. Za oknem stała Sophie
Pokój był na parterze?
Tam gdzie powinny być kwatery plebsu?
Może lochy są przepełnione?
Eve nie zauważyłaby jej, gdyby nie odsłonięte błękitne oczy. Otworzyła okno i wpuściła ją do środka.
-Cześć siostra-przywitała się Sophie, zwinnie i lekko lądując na podłodze.
-Cześć. Już sądziłam, że nigdy nie przyjdziesz...Co ty masz na sobie?!
-Ciszej! A tak w ogóle to ja zapytałabym o to samo.
-Ha,ha. Bardzo śmieszne.
Nie rozumiem. Jak zwykle, zresztą.
Ja też nie. I gdzie jest bardziej szczegółowa charakterystyka Eve?[/quote]
Czego ty od blogaska wymagasz?!
kuszumai napisał: | Strzyga napisał: | Zależy, jakie przyjmujemy ramy czasowe. Ze swoimi skillami genialnego czarodzieja i kapłana czegośtam, których nabył w ostatnim odcinku sezonu, zapewne wystarczy, żeby pstryknął palcami. |
Ale to polegało na tym, że aby kogoś przywrócić do zycia trzeba poswięcić inne. Merlin chciał Artura przywrócić i udał się do takiego zamku. Tam siedziała Nimue. Zgodziła się przywrócić Artura do życia za życie. Merlin myślał, że jego. A ta wzięła żywot jego matki. Później za nią życię chciał oddać Gajusz, aale Merlin uratował go w ostatniej chwili, stając się panem zycia i śmierci. Na samym końcu jest świetna scena.
Smok, dowiadując się o nowych zdolnościach Merlina, ryczy: Nieeeeeee!!
|
Ależ ja oglądałam, wiem i pamiętam... Ale, cytując alicee, "Merliny potrafią!" - coś by wymyślił
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Strzyga dnia Nie 1:21, 23 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
alicee
adwoKat Strzygi Arcymag
Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 12:35, 31 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Po skomentowaniu nowego opka i parodii wena mnie opuściła, więc tym razem analiza króciutka
...(Artur może się nawet okazać półelfem - i tak jest fajny ^^)
*budzi się z odrętwienia* Ale półelfy SĄ fajne! W RPG, znaczy się.
Był piękny wrześniowy dzień. Dobra, co będę okłamywać; dzień był fatalny. W kółko padał deszcz.
Trzeba się zorientować, czy w tym opku nie maczała paluszków nasza ulubiona wiedźmowa aŁtoreczka, bo styl wydaje mi się nieco podobny.
Jeśli na tym blogu piszę gdzieś "Villemo", to tak.
JEST NAPISANE, do diabła, JEST NAPISANE!!! To znaczy, nie jest, ale powinno być "jest napisane" zamiast "pisze".
VILLEMO?!!! Zaje... zatenteguję zarazę gołymi rękami! Jak śmi! I ja się tego TERAZ dopiero dowiaduję?!!
-Sophie-imienniczka krótko uścisnęła wyciągniętą rękę.
Dowiadujemy się w tym momencie, że „Ginevra” i „Sophie” to jedno i to samo imię. No świetnie po prostu.
Sophie to po łacinie mądrość. Ginevra??? To w każdym razie co innego...
Chyba po łacinie jest raczej "Sophia" niż "Sophie". Btw, jedna "Sophia" już chyba w serialu była. Ta od Avalonu, co próbowała uwieść (a później utopić) Artura i jej się oczęta na czerwono świeciły.
O, chyba tam jeszcze nie doszłam... Już ją lubię za czerwone oczęta ^^
Jednak od razu wiedziała, że porzuci myślenie
To się chyba już dawno stało.
Ruch Isabelli niemyślącej dotarł do Camelotu??? AŁtoreczki go ze sobą przywlokły jak zarazę.
Nie pytam, jak przenoszoną, bo w przypadku blogasków przychodzi mi na myśl zwłaszcza jeden, i naprawdę nic na to nie mogę poradzić .
Jestem zUa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 20:15, 13 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Słuchajcie, prawdziwa bomba - będzie kontynuacja analizy! I to już wkrótce!
AŁtoreczka i jej drim tim się wysilili i machnęli dwa rozdziały, dziesięć stroniczek w Wordzie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa Arcymag
Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: z podlasia... Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:18, 13 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Będzie zabawa, będzie radocha!
Już analizujesz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
alicee
adwoKat Strzygi Arcymag
Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:02, 14 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Ale będzie zabawa!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 14:21, 11 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Trochę to trwało, ale zgodnie z obietnicą wrzucam.
Rozdział III: Afera skarpetkowa
Dedykuję ten skromny rozdział ludziom, którzy choć raz ten blog odwiedzili.
O jejku jej, czyli mnie też! Ale fajno ^^
Jest z tego powodu lady Eleonorze i mnie, hrabiemu Lizardusowi, bardzo miło. Ponadto, dedykuję go paniom Eleonorze (w podziękowaniu za jej anielską cierpliwość),Ellisie, AKAW i Agnessie, Idze, Małgorzacie,Lavinii , Adze, Barbarze, oraz lordom: Ravenowi i Minnegoor.
Zacznę się przedstawiać Lady Strzyga. Że co? Że megalomania? Nie no, zupełnie nie mam pojęcia o co wam chodzi...
Merlin właśnie przechodził przez ciemną, wąską uliczkę. Myślał o Sophie. A właściwie to próbował o niej nie myśleć. Bo im dłużej myślał, tym więcej się martwił. A im więcej się martwił, tym bardziej upewniał się, że z Sophie łączy go nie tylko przyjaźń. Ale teraz musiał choć na chwilę przestać.
Logika i zdecydowanie godne statystycznej wypowiedzi Gwen.
Artur na pewno wykorzystał by jego uczuciową niedyspozycję i dał mu dużo więcej pracy niż zwykle, albo jeszcze zaczął by się nabijać.
A skąd Artur miałby wiedzieć o tej jego, khem, „niedyspozycji”? Merlin zamierzał nosić tabliczkę z napisem „Jestem niedysponowany” czy też użyć tego argumentu jako wymówki i zwolnić się z roboty? Słowo daję, jak licealistka na w-fie: „Pszę pani, nie mogę ćwiczyć, jestem niedysponowana!”.
I kłują mnie w oczy te spacje przed „by”.
A tego młody czarodziej by nie zniósł. Może jest sługą, ale swój honor ma...
Honor podnóżka. Cóż, zawsze coś...
Się uwrażliwił nagle... Mało to razy się z niego Artur nabijał?
I nie będzie dawał się poniżać nawet osobie, nawet tej która każe tytułować się "księciem".
Dzieci, czytajcie to, co żeście napisały, bo inaczej wychodzą takie zdanka, których nawet osobie, nawet tej, która każe się tytułować „analizatorką” nie idzie skomentować.
W bramie zobaczył patrol dwóch gwardzistów, rozmawiających ochoczo o wczorajszym pobycie w karczmie. Z ich min i zachowań można było stwierdzić że jeszcze dzisiaj nie wytrzeźwieli.
Nie da się AŻ TAK zabalować. Następnego dnia po TAKIM zabalowaniu, jeśli człowiek nie poprawi klinem (a „jeszcze” na to nie wskazuje), to jest zazwyczaj na takim megakacu, że na pewno nie jest w stanie ochoczo rozmawiać.
A z ich skarpetek unosił się oliwkowy obłoczek, o niezbyt przyjemnej woni. Merlin kaszlnął, pokręcił chwilę głową i mocno zatykając nos, wyminął wartowników.
A sądziłam, że to ja oglądam za dużo kreskówek...
*myśli, myśli*
*nadal myśli*
A wtedy to się przypadkiem onuc nie nosiło, tak btw?
Nie no, skąd, kto by się tam realiów epoki czepiał...
-Wejść- zawołał Artur, kiedy mag zapukał do drzwi. Książę był w bardzo złym humorze. Merlin miał nadzieję że nie zacznie rzucać w niego toporami, tak jak ostatnio.
Artur. Rzucał toporami. W Merlina. Bo miał zły humor.
Mówcie co chcecie, ale wizja fajna i dość efektowna. Cóż z tego, że bezdennie głupia i kompletnie odrealniona (toporem wcale nie jest łatwo rzucić, nawet jak się jest Arturem).
-Co tu tak śmierdzi?- zapytał młody czarodziej. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie najwyższego stopnia.
Artur bez słowa podszedł do szafy. Otworzył drzwi. Z wnętrza obszernego mebla zaczęły wysypywać się szare skarpetki z wyraźnym godłem Camelotu.
Aż zaczęłam się zastanawiać z kim tutaj jest coś nie tak i postanowiłam uzupełnić swoją wiedzę.
No oczywiście, że wtedy się onuce nosiło. Czyli ze mną wszystko w porządku.
-To- brzmiała odpowiedź.- Przez trzy tygodnie zaniedbywałeś swoje obowiązki. A teraz ja muszę cierpieć. Przez ciebie. I przysięgam ci Merlinie, że jeśli w przeciągu pół godziny nie zrobisz czegoś z tymi przeklętymi skarpetami, to każę cię utopić, później zakuć w dyby, a następnie znowu utopić... Ty sobie pracuj, a ja idę do Morgany
*próbuje zachować poważną minę*
*jednak jej się nie udaje*
No... no... no co ja poradzę, że mam przyjaciółki, które też wyznają Jedyny Słuszny Pairing Artur/Morgana i dzięki którym nauczyłam się ten pairing dostrzegać dosłownie wszędzie?
-Na jednorożce ze złamanym rogiem- zaklął Merlin.
Uch, ale bluzg!... Aż dziwne, że nie wypikała... tfu!, wygwiazdkowała.
I mag zabrał się do pracy. Do wielkiego trofeum, które Artur zdobył na jakimś turnieju, wlał wodę i wyszeptał parę zaklęć. Kiedy woda spieniła się i zabulgotała, czarodziej wrzucił do niej skarpetki. Do mieszania użył książęcego miecza. Dla zabicia czasu śpiewał starą rycerską piosenkę o legendarnym mieczu Lar' Thung.
... o Wielka Bogini, spraw, aby to była prowokacja, bo nie mogę uwierzyć, że ludzie mogą być aż tak głupi... lub mieć tak żałosne poczucie humoru.
-Merlinie, co ty do licha robisz?!!!!!!!! Mój miecz! Moje trofeum! Przestań śpiewać!!!-
Coś czuję, że z tego wszystkiego śpiew Merlina był najbardziej przerażający.
A używanie więcej niż trzech wykrzykników świadczy o niezrównoważeniu psychicznym, prawda?
ta ciecz wyżarła materiał, i zostały same dziury.
Miły sercu surrealizm – skoro zostały same dziury (ergo - bez materiału), to jakim cudem w ogóle stwierdził, że dziury są?
- Merlinie, nie rozśmieszaj mnie... To są druty i wełna. Do jutra masz zrobić pięćdziesiąt par skarpetek, z naszywką z herbem Camelotu.
Hmm... Ciekawe, czy można takie naszywki w pasmanterii dostać? Bo ja bym chciała.
A teraz możesz już sobie iść... Nie słyszałeś?! Zjeżdżaj mi stąd?!!!!!!!!
A to na mnie się rodzice gniewają, że przy zdaniach twierdzących zdarza mi się użyć intonacji, jak przy pytaniu.
Kłaniając się uniżenie, opuścił najpotężniejszy mag mieszkanie porywczego księcia.
Azaliż nie brzmi-li to jakoby aŁtoreczka uskuteczniać próbowała stylizacyję baśniową?
Przez całą noc Merlin szeptał skomplikowane zaklęcia i starał się nie zasnąć, choć oczy kleiły się strasznie, a w mózgu, zamiast gonitwy myśli panowała błoga cisza.
Sądząc po jego zachowaniu, to był stan raczej normalny.
Oczywiście, co chwila sen próbował zabrać maga do swojej krainy pełnej cudów, gdzie razem z Sophie, trzymając się za ręce przemierzali Pola Elizejskie
Jak w prawdziwym romansie rycerskim – połączeni dopiero po śmierci...
-No, no Merlinie, wszystko zrobione? Widzisz, chcieć to móc!- i poklepał maga po ramieniu. Wziął jedną do ręki.- Merlinie, to MAJĄ BYĆ SKARPETY???!!!!!!!!?!!!!!
-To są skar...- brzmiała nieśmiała odpowiedź.
-Nie, to są szaliki.
No cóż, czyli w zasadzie na onuce się nadają...
Zabieraj te szmatki i wynoś się, pókim dobry...
AŁtoreczka czytała „Pana Tadeusza” albo inną lekturę w tym stylu?
- Co ja zrobię, nieszczęśliwy...- lamentował młody czarodziej. - Gdyby tu była Sophie na pewno by mi pomogła.
Niby kiedy? Pomiędzy organizowaniem powstania a „modelowaniem” głosu?
- A dlaczego taki miły chłopiec, ma taki zacięty wyraz twarzy?- zapytał ktoś miłym głosem. Czarodziej odwrócił się. Stała przed nim stara, niska i tak pomarszczona kobieta, że gdyby nie była ubrana w suknię, jaką nosiły w Camelocie szwaczki, Merlin pomyślał by że pochodzi
z Leśnego Ludu N'ah.
A może „Niach”? Jak: niach, niach, niach, jestem zUa... To by bardziej pasowało, biorąc pod uwagę ciąg dalszy.
- Nie martw się Merlinie, wszystko się ułoży. Ja jestem Dartha i... mogę ci pomóc. Daj ten koszyk, przez dzień uszyję skarpetki, jutro możesz przyjść je odebrać.
Gdyby włóczkowe skarpetki dało się szyć, to wierzcie mi, miałabym ich na tony. Niestety, można je jedynie dziergać... znaczy, tego, robić na drutach.
Kiedy młody czarodziej następnego dnia rano udał się pod Fontannę Szczęścia
Dobra – ja wiem, że w moim rodzinnym mieście niedawno ruszyła cudnie wręcz bezsensowna akcja „Fontanny dla Łodzi”, no ale żeby „Fontanny dla Camelotu”?! Czy to nie jest lekkie przegięcie?
- Kochana ta Dartha- pomyślał czarodziej oglądając aksamitne skarpetki z dopracowanym herbem umiejscowionym tuż pod kostką.- Szkoda że nie mogła wręczyć mi tego wszystkiego osobiście. Ciekaw jestem, co to za ważne sprawy zmusiły ją do tak szybkiego opuszczenia Camelotu?
To tak na wszelki wypadek, gdybyście byli idiotami, drodzy czytelnicy.
- Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
- Nie wiedziałem że masz czelność przyjść jeszcze tutaj, po tym jak cie wygoniłem...- powiedział.
- A ja nie wiedziałem że chcesz zdetronizować swego ojca!- krzyknął Merlin.
Aaa, o to biega...
- No, to teraz lepiej... A co ty tam masz?
- A nic takiego- brzmiała odpowiedź. Sprytny Merlin wymyślił że wcale nie odda Arturowi ślicznych skarpetek od Darthy, tylko sprzeda je na targu. To misterna robota, będą więc wiele warte.
Tym bardziej, że w Camelocie nikt jeszcze czegoś takiego nie widział... I nie powinien zobaczyć. Przez jeszcze blisko dziewięć do dziesięciu wieków.
- oto skarpety godne przyszłego króla!Rozdać skarpety gwardii! A Merlinie...te zanieś memu ojcu... .
Dlaczego... mnie... to... tak... cholernie... bawi?! XD
-Witaj Wasza Wysokość... Twój szlachetny syn książę Artur Pendragon składa Ci w darze, o, Najjaśniejszy Panie, Słońce Camelotu, te przepiękne aksamitne skarpety, misternej roboty Jego Uniżonego Sługi,Merlina...
-Skarpety?!- w jednej chwili Uther Pendragon ożywił się.-To świetnie, to cudownie, przez ten przeklęty ból zrobiło mi się zimno,stopy zaraz chyba mi zamarznął...- wydarłszy magowi tą przydatną część ubrania, natychmiast założył ją na stopy, i zaczął nucić jakąś starą piosenkę... Merlin uznał za stosowne oddalić się.
Taa, ja też bym to uznała za stosowne. Po czym prędziutko poleciałabym do Gajusza i poprosiła o hurtowe wyprodukowanie jakichś milutkich psychotropów, bo wszyscy się jakoś dziwnie zachowują i wykazują bardzo intrygującą obsesję na punkcie nieistniejących jeszcze skarpet...
Obudziły go okrzyki ludzi na ulicy. Słońce zachodziło, rozlewając na ulicach Camelotu morze krwi. Przecierając oczy, chłopak podszedł do okna. Po drodze biegła Gwen,wrzeszcząc wniebogłosy.
Geez... AŁtoreczka dobrze napisała „wniebogłosy”! Fundujmy nagrodę!
- Merlinie! Ratuj!!!- krzyknęła, gdy zobaczyła maga w oknie.
-Ależ Gwen... co się sta... .- I w tej chwili młody czarodziej zobaczył wielki tłum kierujący się w stronę zamku. Ludzie biegli co sił w nogach, rzucając zatrwożone spojrzenia za siebie.- złap mnie za rękę!Wciągnę cię!!!! Szybko!!!!!
- Dzięki Merlinie- powiedziała dziewczyna chwilę później- uratowałeś mi życie!
*ziew*
- Ale Gwen przed czym tak uciekaliście?
- Zobacz Merlinie- wyszeptała i podeszła do okna- przed tym potworem.
I Merlin zobaczył duży kształt zbliżający się do jego domu. Kreatura była wielkości nosorożca, miała ciało świni, a na czole wielki ostry róg. Przybliżała się bardzo szybko, skacząc długimi susami. Skóra potwora była na bokach szorstka o świńskim odcieniu różu. Na szyi zaczynało rosnąć długie, splątane czarne futro. Oczy płonęły nieziemskim blaskiem i miotały błyskawice, (nie miało to niczego z opisywanego w księgach piękna). Z długiego, świńskiego ryja toczyła się ślina. Zwierze ryczało wściekle. Ohydnymi końskimi kopytami bił o bruk, a ogonem rozdzierał powietrze.
Zdenerwowany Merlin zwalił na stół kilka książek. Zaczął je przeglądać drżąc na całym ciele.
-Gwen to musi być świnioróg!!!
To po prostu trzeba przeczytać w całości.
-Świnio co?- zapytała Ginewra- to bardzo śmieszna nazwa!
O’RLY?...
-Świniorógi to bardzo groźne i niebezpieczne stworzenia.
Raczej „świniorogi”.
Zrodzone ze starożytnej magi i chęci nieujarzmionej zemsty, sieją przerażenie i śmierć! O tu... zabić je można... nie można ich zabić! Są nieśmiertelne... i to takie ohydztwa... ja powinienem być nieśmiertelny! Pozbawić przyszłe pokolenia możności oglądania mojej pięknej twarzy, to zbrodnia
-Masz rację Merlinie!
O fuck... I niech mi jeszcze raz ktoś spróbuje wmówić, że to Artur jest próżny, a w dodatku tę próżność podsyca stały wianuszek wielbicielek.
- Co w takim wypadku zrobimy?
-Zdamy się na moją inteligencję!- brzmiała chytra odpowiedź.
- Kwik!... - brzmiał mój konstruktywny komentarz.
- Hej, ty głupi, świniorogu, wyzywa cię Merlin, najlepiej zapowiadający się mag na ziemi!
Yyy? Ja rozumiem, że aktualnym problemem są świniorogi, ale zdrajców nigdy nie brakuje, bez względu na czasy – jeśli przeżyją, to ktoś prędziutko poleci do Uthera nagadać, że taki to a taki, co podaje się za książęcego sługę i wsiowego głupka jest tak naprawdę czarnoksiężnikiem.
Chodź tu, chyba że się mnie boisz ty ptasi móżdżku!!!- wyzywającym ruchem spuścił na ulice swą jedyną rękawicę ochronną, którą kiedyś ukradł Arturowi.
To. Musi. Być. Prowokacja.
Powiedzcie, że jest.
Zwierzę uderzyło kopytem o kamień, i ruszyło w stronę domu Gajusza. Trrrrah... i po frontowej ścianie zostały tylko kamienie. Potwór natarł jeszcze dwa razy, robiąc z porządnego domu całkowitą ruinę. Merlin i jego przyjaciółka szybko wdrapali się na dach.
Pytanie: na dach czego, skoro dom zmienił się z gruzy?
Na horyzoncie pojawiła się czarna kropka. Gwen wstała.
-Przecież to Artur!- krzyknęła- Wołajmy, możne nas uratuje...
Znów nie rozumiem: zobaczyli zaledwie czarną kropkę i już wiedzą, że to Artur? (Na moim biurku jest jakaś ciemna kropka... OMG, to na pewno Artur!)
- A co ty tu robisz, Arturze?
-Ratuje Morganę, widzisz biedaczka zemdlała ze strachu... Precz poczwaro!!!- i mieczem powalił atakującego świnioroga- nie do ciebie Merlinie, a co ja mówiłem?
Zaczynam wierzyć, ze to już nie tyle prowokacja nawet, ile zwykła parodia, tyle że średniego poziomu. Dlaczego? Otóż, zaczyna mnie to bawić.
A że ratuję Morganę, zamierzam zawieść ją na Polanę Miłości, gdzie będzie bezpieczna.
O cholera, mam zagwozdkę. Czy tu powinno być „zawieźć”, czy też to jest nadal stylizacyja i mam to uznać za poprawną formę?
Artur właśnie walczył z dwoma świniorogami, trzymając jednocześnie nieprzytomną Morganę. Zadawał im kłute rany na całym ciele.
Jedno miały to ciało, wspólne takie?
Przed chwilę odrąbał toporem jednemu z potworów ohydny róg.
Zadanie matematyczne dla klasy pierwszej szkoły podstawowej: na podstawie powyższego opisu policz, ile rąk ma Artur.
-Król? Nie... on sam jest tym stworem.
-Ale jeden z lordów musi dowodzić misją ratunkową, a gwardziści?
-Lordowie to tchórze pochowali się w domach. A gwardziści zmienili się w te świniorogi... i... wszyscy mieli na nogach skarpetki od Merlina! Merlinie skąd miałeś te skarpetki?!????????
Ani chybi te skarpetki były „Made in China”, bez atestu – jeśli mam rację, to niech się cieszą, że się w coś gorszego nie zmienili...
- I w tym momencie wjechali do Lasu Altheri.
Jestem jedyną merlinową aŁtoreczką, która wyciągnęłaby z oryginalnych legend jakąś nazwę puszczy, zamiast ją wymyślać, prawda?
Owionął ich słodki zapach rajskich owoców i egzotycznych kwiatów. Przez przestrzenie miedzy gałęziami drzew przenikały promienie słońca, tworząc na ziemi barwny kobierzec utkany ze światłocienia. Nagle zza wielkiego drzewa wynurzyły się dwie postacie w białych szatach. W dłoniach trzymały zaostrzone miecze.
No nie, zasada decorum poszła poczarować...
-Kim jesteście wędrowcy? Czego chcecie z Lasu Altheri? Czego chcecie od naszej Pani?- zapytały razem piękne, blade istoty, aksamitnym głosem.
-Jestem Artur Pendragon, to moja ukochana lady Morgana, a tamci dwoje to nasi przyjaciele: Merlin, syn Hunith, i Ginewra, córka Toma. Mój ojciec nie zgadza się na ślub, toteż przyszliśmy tutaj...
- Zatem wejdźcie nieszczęśnicy, a wyjdziecie jako najszczęśliwsi z ludzi...- tajemnicze istoty przepuściły ich i pokazały drogę na Polanę Miłości.
Kolejne miejsce, gdzie byle kogo tak z ulicy wpuszczają...
Gdy weszli, owionęła ich jeszcze piękniejsza niż na początku woń. Była taka świeża i czysta, a jednocześnie pachniała ciepło wschodnimi przyprawami i grzała się w południowym słońcu.
Pogubiłam się gdzieś w połowie.
-To jest raj- wyszeptała Gwen- Merlinie, pobierzmy się... nie dlatego że tak bardzo cię kocham, oczywiście lubię cię bardzo, ale nie tak żebyśmy mogli wziąć ślub, ale ta atmosfera...
-Dzięki Gwen, naprawdę Cię zrozumiałem...
Jeżeli to jest parodia, to jednak jest całkiem niezłą klasą średnią XD
Na środku stała wysoka postać, o nieziemskiej urodzie, odziana w w suknię ze światła księżyca.
-Podejdźcie tu dzieci- zawołała głosem, którym mogłaby obudzi umarłego, zwłaszcza tego który kiedyś był zakochany.
*syczy złowrogo* Czy oni właśnie masakrują wizję Wielkiej Bogini?!
Czwórka z Camelotu, zsiadła z koni i zbliżyła się do pięknej Pani. Artur położył Morganę na wielkim zielonym, omszałym głazie. Pani Lasu klasnęła w dłonie. Do strumienia wijącego się tuż przy ścianie lasu podbiegła jedna z małych istotek, zaczerpnęła dzbanuszkiem wody, i już była przy Morganie. Przechylając dzbanek wyszeptała parę słów i skropiła wodą czoło dziewczyny. Wychowanica króla otworzyła oczy i usiadła na głazie.
-Gdzie ja jestem? Co tu robię? Długo spałam?- zapytała.
-Jesteś w Lesie Altheri, zaraz weźmiemy ślub... - odpowiedział Artur.
-Tak się cieszę...- I razem podeszli do ołtarza, porośniętego różami i bluszczem. Altheri stanęła przed nimi.
- Zebraliśmy się tutaj, na mym świętym ołtarzu,
PRZY ołtarzu, do cholery, nikt NA ołtarz nie właził...
by połączyć wasze serca spragnione miłości w jedno.
Serca. Aha, ta, jasne.
-Stop!!!!!!!!!!! - krzyknął ktoś z tyłu. Był to Merlin. - Nie możecie się pobrać... W każdym razie nie teraz... Znalazłem sposób na pokonanie świniorogów, dzieci Darthy Widzącej!!! Wracamy do Camelotu!!!! Natychmiast!!!!!!
-Merlinie, synu Hunith, złamałeś prawo krainy Tavv, mego królestwa. Odejdź nieszczęśliwy, jako że przeszkodziłeś innym w dążeniu do szczęścia! Odejdź i nie wracaj. Zginiesz w samotni, nie poznasz miłości, nie zobaczysz szczęścia! Idź precz!
Dla mnie to było oczywiste, jak tylko pierwszy raz go zobaczyłam...
Słońce zaszło za chmury, kwiaty zaczęły więdnąć... Lodowaty wiatr przenikał wszystkich do szpiku kości... Altheri i jej słudzy zniknęli. Merlin i jego przyjaciele stali na zimnym pustkowiu. Morgana płakała, wylewając srebrne łzy na sczerniałe, wyschnięte runo.
Jakie, kuźwa runo?! Jak leśne, to coś nie halo, bo „stali na zimnym pustkowiu”. Jak owcze, to jeszcze bardziej nie halo, bo tam żadnych owiec nie było.
W czasie drogi powrotnej do Camelotu nikt nie odzywał się. Kiedy wyjechali ze starego, wynędzniałego lasu, Artur zapytał.
-I jaki jest ten plan Merlinie?
-Musimy złapać świniorogi i zdjąć im skarpetki od Darthy!
-Od Darthy?
-Tak, skarpetki zrobiła Dartha Widząca, najpotężniejsza czarodziejka z krainy N'ah. Chciała, byś omotany chęcią zdobycia tronu, ożenił się z Morganą, i wybijając, przy mojej skromnej pomocy wszystkie świniorogi, zgładził swego ojca i został królem.
-Przy twojej pomocy? Przecież ty nic nie zrobiłeś!!!
-A kto niby, gdy uciekaliśmy z Camelotu, rozproszył wszystkie swiniorogi i nie pozwolił im wejść nam w drogę?
-No, może i ty, ale nie sądzę... To przecież wymagało by znajomości magii, a ty nie ośmieliłbyś używać magii pod nosem samego Wielkiego Księcia Camelotu, jeśli wogóle byś ją znał... A co do zdjęcia świniorogom skarpetek, to plan genialny w swej prostocie, prawda Morgano?- Dziewczyna pokiwała głową. Nadal była zła, że Merlin rozwalił jej wesele.
A Wredniak się ze mnie śmiał, że „pognieciona bluzka = koniec świata”. Towarzyszu, tutaj macie lepszy przykład – królestwo masakrują niepokonane i nieśmiertelne potwory, a dziewczyna się martwi, że rozwalono jej ślub! (o weselu żadnym nie było mowy)
Wiedział, że ten ślub miał być tylko po to by Artur mógł zagarnąć tron swego ojca! A biedna Morgana, widocznie uwierzyła że książę mógł ją naprawdę kochać.
Czegoś nie rozumiem – Morgana chyba nie ma tak znaczącego posagu, by przez to mieć wpływ na losy królestwa. Nie byłaby też żadnym przymierzem z sąsiednią krainą, bo wychowanica Uthera. Jest dobrym materiałem na przyszłą królową, bo piękna i mądra, ale nie jest w tej roli w żaden sposób niezastąpiona czy niezbędna. No to co ten ślub miał do rzeczy?!
Następnego dnia zaczęło się wielkie sprzątanie, w które włączył się nawet, ale z wielką niechęcią, Uther(chodziły słuchy, że sprawcą tego, że król pomaga zwykłym ludziom, był dawny królewski przyjaciel pan Hildegard Morwin).
Jakże by inaczej.
-Sophie!!!- krzyknał, i zapominając o zmęczeniu pognał w stronę dziewczyny. Wreszcie zziajany dotarł na miejsce. Sophie uśmiechała się do niego słodko, jak tylko ona potrafiła czynić. Merlin, pijany ze szczęścia padł przed nią na kolana.- Sophie, jak się cieszę że wróciłaś. Czekałem na ciebie i martwiłem się. Wiesz co przeszedłem? Miasto zaatakowały swiniorogi!!... Sophie... ja cię. - i z nadmiaru pracy w ostatnich tygodniach, lub wrażeń z ostatnich kilku minut, stracił przytomność i upadł na kamienistą ścieżkę.
-I co robić- westchnęła Sophie, po czym złapała Merlina za rękę- Jesteś ciężki, ale cię tu nie zostawię... Chodź, idziemy do Camelotu.
Znaczy, że co, ona go zaniosła?!
-Tak, jestem czarodziejem.
-Łał! -powiedziała radosnym głosem dziewczyna.-Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!
Merlin zaśmiał się. Sophie zaakceptowała go szybciej niż Gajusz! To było dopiero osiągnięcie!
„Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!” – fajny przejaw akceptacji. Biorąc to pod uwagę, jestem najbardziej akceptowaną istotą w mojej klasie.
-Po jakiemu napisane są zaklęcia?-zapytała dziewczyna, siadając na łóżku i otwierając księgę.
-Gajusz mówi, że to stary język czarodziejów i krasnoludów.
P. twierdzi, że po staroangielsku, ale gdzie tam, lepiej wierzyć aŁtoreczce niż przyjaciołom i zdrowemu rozsądkowi...
-Acha. Ale wymawia się tak, jak się pisze?
-Tak.
Nie. Stanowczo nie. Znajdźcie pierwsze lepsze zdanie zapisane po staroangielsku/walijsku/irlandzku (bo mniej więcej mieszanką tych języków są zaklęcia w Merlinie) i spróbujcie przeczytać tak, jak się pisze. Stanowczo mało wykonalne.
-Tego zaklęcia jeszcze nie używałem, a co?
-A mógłbyś go użyć na...kogoś?
-To zależy na kogo...
-Na gwardzistów.
-Dlaczego?
-Bo "znęcają się" nad żebrakami.
Znęcają się w cudzysłowie, więc tak naprawdę rozdają im jałmużnę.
-Kat, król, topór...-wymamrotał mag, patrząc nieprzytomnie w przestrzeń.-Co ja tu robię?!-wykrzyknął.
-Merlinie-powiedziała przeciągle dziewczyna-brałeś coś?
No ba! Jaki był średniowieczny odpowiednik LSD? Sporysz?
-O co chodzi?-zapytał sarkastycznie Artur.
-Chciałbym mieć dziś dzień wolny-powiedział Merlin.
-Dzień wolny?-zapytał ironicznie książę.-Wiesz, ile masz do zrobienia?
-Wiem, ale zrobię to jutro. Dziś nie mogę mam...randkę.
*turla się po podłodze* XDDDD... kwiiiik!... „Randka”!... kwiiik!... W średniowieczu!... kwiiik!...
-Randkę? Ty?!-wykrzyknął król i jego syn.
-Tak. A teraz muszę iść i się na nią wyszykować... Do widzenia, wasze wysokości!-wybiegł szybko z komnaty, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
Ponieważ ja w tym momencie Ómarłam, to może Wredniak zechce opowiedzieć coś niecoś o zwrotach używanych wobec monarchów.
-Merlin, idzie na randkę...-powiedział dziwnie zawiedzionym głosem Artur.
Yay, jealous!Arthur ^^
Cholera, przepraszam, za długo siedziałam w fandomie...
-Co on ma czego ja nie mam?!-wykrzyknął i wybiegł wejściem dla służby z komnaty trzaskając przy tym drzwiami.
A teraz to po prostu WTF. Nie, naprawdę. Artur zazdrosny o Merlina jako takiego mieści się w moim światopoglądzie. Artur zazdrosny o powodzenie Merlina – stanowczo nie.
Król i medyk spojrzeli na siebie, a ich miny mówiły:"Ach, ta dzisiejsza młodzież..."
„Imperium rzymskie, to były czasy...”
-Jasne...-zaczęła Sophie, ale przerwała jej Miriam:
-Sophie! Jakiś chłopak cię szuka.
-Wysoki brunet o odstających uszach?-zapytała dziewczyna.
-Zupełnie jakbyś go widziała!
Oczywiście, opis na tyle szczegółowy, że po prostu NIE MOŻE chodzić o kogoś innego… W Camelocie nie ma innych brunetów o odstających uszach, niż Merlin. (Tak samo jak nie ma innych wysokich blondynów, niż Artur, o czym przekonaliśmy się wcześniej.)
Btw, supertajna kryjówka partyzantów jest coś mało supertajna, skoro Merlin ją znalazł.
-Widzisz tych dwóch...idiotów?-zapytała dziewczyna, wskazując ręką na strażników idących ulicą naprzeciwko zaułka, w którym stali.
-Na nich mam rzucić czar?
Sophie kiwnęła głową i spojrzała wyczekująco na Merlina. Mag podniósł dłoń i skierował ją na rycerzy, szepcząc:"Liroy brigad". Strażnicy zachwiali się, a nie mogąc złapać równowagi, wywrócili się prosto w zgromadzone niedaleko odchody koni. Sophie uśmiechnęła się złośliwie, a Merlin oraz żebracy, zgromadzeni na ulicy, zaczęli się śmiać. I wtedy właśnie przywódczyni powstańców i mag zobaczyli Gajusza, spoglądającego na nich z niesmakiem. Rycerze podnieśli się z ziemi i zaczęli uciekać w stronę zamku, a dzieciaki zaczęli obrzucać ich zgniłymi owocami. Jakaś kobieta krzyknęła:-Co nie lubicie jabłek?!
Medyk podszedł do sprawców całego zamieszania i zapytał:
-Co macie na swoje usprawiedliwienie?
-No więc...-zaczął Merlin.
-Ładny dziś dzień-powiedziała Sophie.
-Sophie! Czekam na wyjaśnienia!
-To był tylko żart. I to był mój pomysł.-powiedziała szybko dziewczyna, tak żeby Merlin nie mógł jej przerwać.
Ómiera przygnieciona wyrafinowanym humorem aŁtorki. Nigdy więcej nie powiem, że humor oryginału jest prostacki. Nigdy.
-Od kiedy ona wie o twoich zdolnościach?-szepnął Gajusz na ucho Merlinowi.
-Od dziś.-opowiedział mag.
-Dobrze to przyjęła. Chodź! Musimy coś zjeść.
*chlipie żałośnie*
Wpadł do komnaty Artura.
-Dzień do...-umilkł. W pokoju było pusto. Jednak to nie to go zdziwiło. Łóżko było zaścielone, zupełnie tak jakby nikt w nim nie spał.
Pytanie dla zwolenników teorii spiskowych – u kogo spał Artur?
-Hej!-krzyknął ktoś za nim, przystawiając mu chłodne ostrze miecza do gardła.-Kim jesteś?!
-N-nazywam się Merlin.
-Min!-krzyknął inny głos, który wydał się dziwnie znajomy magowi.-Co robisz?
-Złapałem tego...Merlina...Jak szpiegował.
-Nie szpiegowałem!-wykrzyknął mag.
-Och, daj mu spokój. Jest niegroźny. Nie skrzywdziłby nawet muchy.
„Jest na to zbytnią ciapą.”
-Co ty tu robisz?
-Urządziłem powstanie z kilkoma osobami, a teraz czekamy na powrót Ela.
-Gdzie jest król i reszta?!
-W lochach.
-Co?! Will, nie powinniście tego robić!
-Daj spokój! A tak w ogóle... To ty służysz Arturowi?
-Tak.
-Min! Zmieniłem zdanie: do lochów z nim!
Oł maj gudness...
I tak właśnie Merlin wylądował po raz kolejny w lochach. Na szczęście nie był sam w celi. Był z Morganą, Gwen i Arturem.
Koleżanka P. w tym momencie zapewne zasugerowałaby kameralną orgię, jako rozwiązanie wszelkich problemów. A ja bym się z nią w sumie zgodziła.
-Chyba dziś nie wypiorę ci skarpet- zwrócił się do Artura.
-Kiepski żart, Merlinie-odpowiedział Artur.
Tak jakby kiedykolwiek jakikolwiek żart Merlina był dobry... W kanonie to się prawie nie zdarzało, co dopiero w opku...
***
Phil siadł na tronie i obserwował resztę powstańców, którzy oglądali złote i srebrne sztućce i puchary. Niektórzy z nich wsadzali je do kieszeni, sądząc, że nikt nie patrzy. Phil jednak nie zwracał na to uwagi. "I tak miałem to im dać"-myślał.
Do sali tronowej wszedł Will, a za nim Min, który od razu podszedł do złota.
To w sumie takie typowe – barbarzyńcy dostają małpiego rozumu na widok bogactw.
Rufus uśmiechnął się na widok znajomego zamku. Camelot wprawdzie nie był jego domem, ale tu zdobył odpowiednie szkolenie i oddanych przyjaciół. Za nim jechali jego służący oraz rycerze.
-Panie-odezwał się sir Mirabell, podjeżdżając do niego na koniu.-Dlaczego w zamku pali się aż tyle świateł?
Rufus Blackwell spojrzał na twierdzę. Rzeczywiście, w każdej komnacie paliło się światło, co było nieprawdopodobne. Czyżby aż tyle osób mieszkało w zamku?
IMO? Całkiem prawdopodobne. Na pewno bardziej niż to, że światło świec (a to jedyny rodzaj oświetlenia, jakiego wtedy używano) palących się w zamku, będzie widać z daleka.
Przyjeżdżają dobrzy rycerze, uwalniają jeńców i wyłapują powstańców.
Tylko jedna osoba uśmiechnęła się pogodnie- wysoki mężczyzna, w wieku 50 lat, wyłysiały blondyn o niebieskich oczach.
Skoro wyłysiały, to skąd wiadomo, czy blondyn?
Sophie weszła do mieszkania Gajusza w dobrym humorze.
Geez, dałaby spokój z tym „mieszkaniem”, bo ja od razu widzę statystyczne M-3 w bloku....
Była 12 w nocy, ale medyk nie spał.
Biorąc pod uwagę, że wtedy wstawali z kurami, a szli spać o zmroku...
-Było powstanie.
-Ach, tak...I co udało się?
-Nie. Zostali pokonani przez Rufusa Blackwella. I skazani.
-Nie żyją?-zapytała dziwnie smutnym głosem Sophie.
-Żyją, ale zostali wygnani, a to wszystko dzięki...-ale dziewczyny już nie było. Wybiegła z domu, biorąc ze sobą kawałek chleba i wyruszając w kolejną podróż.
Khem, coś się mimo wszystko mało przejęła...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Strzyga dnia Nie 14:40, 11 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wredniak
Imperator Offtopu Arcymag
Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 0:24, 12 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Trochę to trwało, ale zgodnie z obietnicą wrzucam.
Jest z tego powodu lady Eleonorze i mnie, hrabiemu Lizardusowi, bardzo miło. Ponadto, dedykuję go paniom Eleonorze (w podziękowaniu za jej anielską cierpliwość),Ellisie, AKAW i Agnessie, Idze, Małgorzacie,Lavinii , Adze, Barbarze, oraz lordom: Ravenowi i Minnegoor.
Zacznę się przedstawiać Lady Strzyga. Że co? Że megalomania? Nie no, zupełnie nie mam pojęcia o co wam chodzi...
Ej no to średniowiecze jest, tam jak nie byłeś Lordem byleś nikim...
Artur na pewno wykorzystał by jego uczuciową niedyspozycję i dał mu dużo więcej pracy niż zwykle, albo jeszcze zaczął by się nabijać.
A skąd Artur miałby wiedzieć o tej jego, khem, „niedyspozycji”? Merlin zamierzał nosić tabliczkę z napisem „Jestem niedysponowany” czy też użyć tego argumentu jako wymówki i zwolnić się z roboty? Słowo daję, jak licealistka na w-fie: „Pszę pani, nie mogę ćwiczyć, jestem niedysponowana!”.
I kłują mnie w oczy te spacje przed „by”.
Word "by" nie poprawia :/. A znając merlina i tak by się wygadał
A tego młody czarodziej by nie zniósł. Może jest sługą, ale swój honor ma...
Honor podnóżka. Cóż, zawsze coś...
Się uwrażliwił nagle... Mało to razy się z niego Artur nabijał?
Jam jest zacny rycerz herbu podnóżek z rodu taboretów, krainy meblami i agd płynącej.
A może to byłaby ta kropla co przelała wiadro goryczy?
I nie będzie dawał się poniżać nawet osobie, nawet tej która każe tytułować się "księciem".
Dzieci, czytajcie to, co żeście napisały, bo inaczej wychodzą takie zdanka, których nawet osobie, nawet tej, która każe się tytułować „analizatorką” nie idzie skomentować.
No bo przecież powinien kazać tytułować się Wielkim Protektorem niezmierzonych równin Avalonu... no przecież nie jest żadnym tam księciem, prawda?
W bramie zobaczył patrol dwóch gwardzistów, rozmawiających ochoczo o wczorajszym pobycie w karczmie. Z ich min i zachowań można było stwierdzić że jeszcze dzisiaj nie wytrzeźwieli.
Nie da się AŻ TAK zabalować. Następnego dnia po TAKIM zabalowaniu, jeśli człowiek nie poprawi klinem (a „jeszcze” na to nie wskazuje), to jest zazwyczaj na takim megakacu, że na pewno nie jest w stanie ochoczo rozmawiać.
Nie takie cuda się widziało po pobycie we współczesnych karczmach
A z ich skarpetek unosił się oliwkowy obłoczek, o niezbyt przyjemnej woni. Merlin kaszlnął, pokręcił chwilę głową i mocno zatykając nos, wyminął wartowników.
A sądziłam, że to ja oglądam za dużo kreskówek...
*myśli, myśli*
*nadal myśli*
A wtedy to się przypadkiem onuc nie nosiło, tak btw?
Nie no, skąd, kto by się tam realiów epoki czepiał...
Bo cały Merlin jest super zgodny z realiami... Pomidorem ją za tą herezję
-Wejść- zawołał Artur, kiedy mag zapukał do drzwi. Książę był w bardzo złym humorze. Merlin miał nadzieję że nie zacznie rzucać w niego toporami, tak jak ostatnio.
Artur. Rzucał toporami. W Merlina. Bo miał zły humor.
Mówcie co chcecie, ale wizja fajna i dość efektowna. Cóż z tego, że bezdennie głupia i kompletnie odrealniona (toporem wcale nie jest łatwo rzucić, nawet jak się jest Arturem).
A może to był taki mały toporek do rzucania? Albo topór kawalerii? (Mniejsze były), albo ten no Tomahawk. I Hawk wodzu
-Co tu tak śmierdzi?- zapytał młody czarodziej. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie najwyższego stopnia.
Artur bez słowa podszedł do szafy. Otworzył drzwi. Z wnętrza obszernego mebla zaczęły wysypywać się szare skarpetki z wyraźnym godłem Camelotu.
Aż zaczęłam się zastanawiać z kim tutaj jest coś nie tak i postanowiłam uzupełnić swoją wiedzę.
No oczywiście, że wtedy się onuce nosiło. Czyli ze mną wszystko w porządku.
Wyraźnie nie przestrzegają mody. Muszą być przecież białe skarpetki i koniecznie do czarnych adidasów.
-To- brzmiała odpowiedź.- Przez trzy tygodnie zaniedbywałeś swoje obowiązki. A teraz ja muszę cierpieć. Przez ciebie. I przysięgam ci Merlinie, że jeśli w przeciągu pół godziny nie zrobisz czegoś z tymi przeklętymi skarpetami, to każę cię utopić, później zakuć w dyby, a następnie znowu utopić... Ty sobie pracuj, a ja idę do Morgany
*próbuje zachować poważną minę*
*jednak jej się nie udaje*
No... no... no co ja poradzę, że mam przyjaciółki, które też wyznają Jedyny Słuszny Pairing Artur/Morgana i dzięki którym nauczyłam się ten pairing dostrzegać dosłownie wszędzie?
W porównaniu z tym smrodem Morgana zdecydowanie wygrywa. Mądry ten przyszły król
-Na jednorożce ze złamanym rogiem- zaklął Merlin.
Uch, ale bluzg!... Aż dziwne, że nie wypikała... tfu!, wygwiazdkowała.
Creativity, ceni się, oj ceni
I mag zabrał się do pracy. Do wielkiego trofeum, które Artur zdobył na jakimś turnieju, wlał wodę i wyszeptał parę zaklęć. Kiedy woda spieniła się i zabulgotała, czarodziej wrzucił do niej skarpetki. Do mieszania użył książęcego miecza. Dla zabicia czasu śpiewał starą rycerską piosenkę o legendarnym mieczu Lar' Thung.
... o Wielka Bogini, spraw, aby to była prowokacja, bo nie mogę uwierzyć, że ludzie mogą być aż tak głupi... lub mieć tak żałosne poczucie humoru.
Mniej więcej do tego momentu mógłbym uwierzyć, że to jest scenariusz następnego odcinaka. Niestety w oryginale Gajus zakazałby najpierw Merlinowi się w to mieszać
-Merlinie, co ty do licha robisz?!!!!!!!! Mój miecz! Moje trofeum! Przestań śpiewać!!!-
Coś czuję, że z tego wszystkiego śpiew Merlina był najbardziej przerażający.
A używanie więcej niż trzech wykrzykników świadczy o niezrównoważeniu psychicznym, prawda?
Albo o ekspresyjii wypowiedzi . Ale trzeba zrobić jeszcze tak: !!!!!!!!111
A o co się Artur piekli? W końcu Merlin "coś" zrobił.
ta ciecz wyżarła materiał, i zostały same dziury.
Miły sercu surrealizm – skoro zostały same dziury (ergo - bez materiału), to jakim cudem w ogóle stwierdził, że dziury są?
Nigdy nie czytałaś bajki o kruku (albo innym ptaszysku) który zjadł ser?
- Merlinie, nie rozśmieszaj mnie... To są druty i wełna. Do jutra masz zrobić pięćdziesiąt par skarpetek, z naszywką z herbem Camelotu.
Hmm... Ciekawe, czy można takie naszywki w pasmanterii dostać? Bo ja bym chciała.
A skąd Artur wziął te druty? Czyżby ukryte hobby?
A teraz możesz już sobie iść... Nie słyszałeś?! Zjeżdżaj mi stąd?!!!!!!!!
A to na mnie się rodzice gniewają, że przy zdaniach twierdzących zdarza mi się użyć intonacji, jak przy pytaniu.
Może się zdziwił co Merlin tu jeszcze robi? I tak mu intonacja poleciała?
Kłaniając się uniżenie, opuścił najpotężniejszy mag mieszkanie porywczego księcia.
Azaliż nie brzmi-li to jakoby aŁtoreczka uskuteczniać próbowała stylizacyję baśniową?
Ich bin Yoda
Przez całą noc Merlin szeptał skomplikowane zaklęcia i starał się nie zasnąć, choć oczy kleiły się strasznie, a w mózgu, zamiast gonitwy myśli panowała błoga cisza.
Sądząc po jego zachowaniu, to był stan raczej normalny.
I ani razu nie próbował zajrzeć do magicznej księgi? Ani pójść do smoka? Skandal!
Oczywiście, co chwila sen próbował zabrać maga do swojej krainy pełnej cudów, gdzie razem z Sophie, trzymając się za ręce przemierzali Pola Elizejskie
Jak w prawdziwym romansie rycerskim – połączeni dopiero po śmierci...
Sen: No choć że już. Mam jeszcze innych klientów!
-No, no Merlinie, wszystko zrobione? Widzisz, chcieć to móc!- i poklepał maga po ramieniu. Wziął jedną do ręki.- Merlinie, to MAJĄ BYĆ SKARPETY???!!!!!!!!?!!!!!
-To są skar...- brzmiała nieśmiała odpowiedź.
-Nie, to są szaliki.
No cóż, czyli w zasadzie na onuce się nadają...
A ja chcę sweterek! Z taką fajowską naszyweczką!
Zabieraj te szmatki i wynoś się, pókim dobry...
AŁtoreczka czytała „Pana Tadeusza” albo inną lekturę w tym stylu?
Ty posądzasz ją o taki Achievement? Filma se oglądnęła
- Co ja zrobię, nieszczęśliwy...- lamentował młody czarodziej. - Gdyby tu była Sophie na pewno by mi pomogła.
Niby kiedy? Pomiędzy organizowaniem powstania a „modelowaniem” głosu?
Wsparcie Moralne! Tak by się chciał popisać przed ukochaną, że pół Camelotu przeniósłby do Avalonu
- A dlaczego taki miły chłopiec, ma taki zacięty wyraz twarzy?- zapytał ktoś miłym głosem. Czarodziej odwrócił się. Stała przed nim stara, niska i tak pomarszczona kobieta, że gdyby nie była ubrana w suknię, jaką nosiły w Camelocie szwaczki, Merlin pomyślał by że pochodzi
z Leśnego Ludu N'ah.
A może „Niach”? Jak: niach, niach, niach, jestem zUa... To by bardziej pasowało, biorąc pod uwagę ciąg dalszy.
Nieeee, lepiej Niuch, niuch ale smród.
- Nie martw się Merlinie, wszystko się ułoży. Ja jestem Dartha i... mogę ci pomóc. Daj ten koszyk, przez dzień uszyję skarpetki, jutro możesz przyjść je odebrać.
Gdyby włóczkowe skarpetki dało się szyć, to wierzcie mi, miałabym ich na tony. Niestety, można je jedynie dziergać... znaczy, tego, robić na drutach.
Ale to Magia jest... przez duże EM
Kiedy młody czarodziej następnego dnia rano udał się pod Fontannę Szczęścia
Dobra – ja wiem, że w moim rodzinnym mieście niedawno ruszyła cudnie wręcz bezsensowna akcja „Fontanny dla Łodzi”, no ale żeby „Fontanny dla Camelotu”?! Czy to nie jest lekkie przegięcie?
Źródełko, albo studnia nie brzmi EPICKO
- Kochana ta Dartha- pomyślał czarodziej oglądając aksamitne skarpetki z dopracowanym herbem umiejscowionym tuż pod kostką.- Szkoda że nie mogła wręczyć mi tego wszystkiego osobiście. Ciekaw jestem, co to za ważne sprawy zmusiły ją do tak szybkiego opuszczenia Camelotu?
To tak na wszelki wypadek, gdybyście byli idiotami, drodzy czytelnicy.
Ja pierdole, włóczkowe skarpety z aksamitu... To już nie jest Magia przez duże M. Całe słowo trza Gothiciem walnąć
- Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
A czego by nie? Małe dziewczynki podbierają mamie sukienki... A małe książątka siadają na tatusiowym tronie...
- Nie wiedziałem że masz czelność przyjść jeszcze tutaj, po tym jak cie wygoniłem...- powiedział.
- A ja nie wiedziałem że chcesz zdetronizować swego ojca!- krzyknął Merlin.
Aaa, o to biega...
Wygoniłem?? Przegoniłem?? Po placu? A może wygnałem?
- No, to teraz lepiej... A co ty tam masz?
- A nic takiego- brzmiała odpowiedź. Sprytny Merlin wymyślił że wcale nie odda Arturowi ślicznych skarpetek od Darthy, tylko sprzeda je na targu. To misterna robota, będą więc wiele warte.
Tym bardziej, że w Camelocie nikt jeszcze czegoś takiego nie widział... I nie powinien zobaczyć. Przez jeszcze blisko dziewięć do dziesięciu wieków.
Prawie "Gardło sobie podrzynam Gibler"
- oto skarpety godne przyszłego króla!Rozdać skarpety gwardii! A Merlinie...te zanieś memu ojcu... .
Dlaczego... mnie... to... tak... cholernie... bawi?! XD
Jak godne króla to dlaczego daje je gwardii a nie weźmie dla siebie?
-Witaj Wasza Wysokość... Twój szlachetny syn książę Artur Pendragon składa Ci w darze, o, Najjaśniejszy Panie, Słońce Camelotu, te przepiękne aksamitne skarpety, misternej roboty Jego Uniżonego Sługi,Merlina...
-Skarpety?!- w jednej chwili Uther Pendragon ożywił się.-To świetnie, to cudownie, przez ten przeklęty ból zrobiło mi się zimno,stopy zaraz chyba mi zamarznął...- wydarłszy magowi tą przydatną część ubrania, natychmiast założył ją na stopy, i zaczął nucić jakąś starą piosenkę... Merlin uznał za stosowne oddalić się.
Taa, ja też bym to uznała za stosowne. Po czym prędziutko poleciałabym do Gajusza i poprosiła o hurtowe wyprodukowanie jakichś milutkich psychotropów, bo wszyscy się jakoś dziwnie zachowują i wykazują bardzo intrygującą obsesję na punkcie nieistniejących jeszcze skarpet...
Dobrze, że nie Słońce Peru... I jak ból może spowodować zimno???
Obudziły go okrzyki ludzi na ulicy. Słońce zachodziło, rozlewając na ulicach Camelotu morze krwi. Przecierając oczy, chłopak podszedł do okna. Po drodze biegła Gwen,wrzeszcząc wniebogłosy.
Geez... AŁtoreczka dobrze napisała „wniebogłosy”! Fundujmy nagrodę!
Tak bo ludzie się budzą o zmierzchu... Wampiry!!! Ratuj się kto może.
Tylko bardziej rozlewając proch... bo to wampiry były... Albo wiem! Ostrymi promieniami słońca rozcinani ludzie padali tworząc morze krwi wypływającej z ich rozprutych trzewi, a wampiry Camelotu szykowały party
- Merlinie! Ratuj!!!- krzyknęła, gdy zobaczyła maga w oknie.
-Ależ Gwen... co się sta... .- I w tej chwili młody czarodziej zobaczył wielki tłum kierujący się w stronę zamku. Ludzie biegli co sił w nogach, rzucając zatrwożone spojrzenia za siebie.- złap mnie za rękę!Wciągnę cię!!!! Szybko!!!!!
- Dzięki Merlinie- powiedziała dziewczyna chwilę później- uratowałeś mi życie!
*ziew*
Hmmm... A okna wtedy nie były jakoś pieruńsko wysoko w zamkach??
- Ale Gwen przed czym tak uciekaliście?
- Zobacz Merlinie- wyszeptała i podeszła do okna- przed tym potworem.
I Merlin zobaczył duży kształt zbliżający się do jego domu. Kreatura była wielkości nosorożca, miała ciało świni, a na czole wielki ostry róg. Przybliżała się bardzo szybko, skacząc długimi susami. Skóra potwora była na bokach szorstka o świńskim odcieniu różu. Na szyi zaczynało rosnąć długie, splątane czarne futro. Oczy płonęły nieziemskim blaskiem i miotały błyskawice, (nie miało to niczego z opisywanego w księgach piękna). Z długiego, świńskiego ryja toczyła się ślina. Zwierze ryczało wściekle. Ohydnymi końskimi kopytami bił o bruk, a ogonem rozdzierał powietrze.
Zdenerwowany Merlin zwalił na stół kilka książek. Zaczął je przeglądać drżąc na całym ciele.
-Gwen to musi być świnioróg!!!
To po prostu trzeba przeczytać w całości.
Zwalić to można ze stołu ewentualnie konia... albo świnioroga
-Świnio co?- zapytała Ginewra- to bardzo śmieszna nazwa!
O’RLY?...
Tak! Właśnie tak te zwierzęta polowały. Się przedstawiały i paraliżowały ofiarę śmiechem!
-Świniorógi to bardzo groźne i niebezpieczne stworzenia.
Raczej „świniorogi”.
Tak bardzo groźne... Przenoszą świńską grypę
Zrodzone ze starożytnej magi i chęci nieujarzmionej zemsty, sieją przerażenie i śmierć! O tu... zabić je można... nie można ich zabić! Są nieśmiertelne... i to takie ohydztwa... ja powinienem być nieśmiertelny! Pozbawić przyszłe pokolenia możności oglądania mojej pięknej twarzy, to zbrodnia
-Masz rację Merlinie!
O fuck... I niech mi jeszcze raz ktoś spróbuje wmówić, że to Artur jest próżny, a w dodatku tę próżność podsyca stały wianuszek wielbicielek.
Może to jakiś szczurkowaty fetysz? Bo inaczej ten aktor pięknym nazwany nie może być...
- Co w takim wypadku zrobimy?
-Zdamy się na moją inteligencję!- brzmiała chytra odpowiedź.
- Kwik!... - brzmiał mój konstruktywny komentarz.
Bardzo chytra... Szkoda tylko Camelotu
- Hej, ty głupi, świniorogu, wyzywa cię Merlin, najlepiej zapowiadający się mag na ziemi!
Yyy? Ja rozumiem, że aktualnym problemem są świniorogi, ale zdrajców nigdy nie brakuje, bez względu na czasy – jeśli przeżyją, to ktoś prędziutko poleci do Uthera nagadać, że taki to a taki, co podaje się za książęcego sługę i wsiowego głupka jest tak naprawdę czarnoksiężnikiem.
Magiem Strzyguś, magiem i to najlepiej zapowiadającym się!
Chodź tu, chyba że się mnie boisz ty ptasi móżdżku!!!- wyzywającym ruchem spuścił na ulice swą jedyną rękawicę ochronną, którą kiedyś ukradł Arturowi.
To. Musi. Być. Prowokacja.
Powiedzcie, że jest.
Świni móżdżku! Ale zwierz honorny musi być by podjąć wyzwanie...
Zwierzę uderzyło kopytem o kamień, i ruszyło w stronę domu Gajusza. Trrrrah... i po frontowej ścianie zostały tylko kamienie. Potwór natarł jeszcze dwa razy, robiąc z porządnego domu całkowitą ruinę. Merlin i jego przyjaciółka szybko wdrapali się na dach.
Pytanie: na dach czego, skoro dom zmienił się z gruzy?
Ruinę z dachem... Bo dach lewitował... Potęga magii
Na horyzoncie pojawiła się czarna kropka. Gwen wstała.
-Przecież to Artur!- krzyknęła- Wołajmy, możne nas uratuje...
Znów nie rozumiem: zobaczyli zaledwie czarną kropkę i już wiedzą, że to Artur? (Na moim biurku jest jakaś ciemna kropka... OMG, to na pewno Artur!)
No bo Merlin to leń jest i zapomniał wypolerować zbroi Artura stąd ta czerń
- A co ty tu robisz, Arturze?
-Ratuje Morganę, widzisz biedaczka zemdlała ze strachu... Precz poczwaro!!!- i mieczem powalił atakującego świnioroga- nie do ciebie Merlinie, a co ja mówiłem?
Zaczynam wierzyć, ze to już nie tyle prowokacja nawet, ile zwykła parodia, tyle że średniego poziomu. Dlaczego? Otóż, zaczyna mnie to bawić.
No comments
A że ratuję Morganę, zamierzam zawieść ją na Polanę Miłości, gdzie będzie bezpieczna.
O cholera, mam zagwozdkę. Czy tu powinno być „zawieźć”, czy też to jest nadal stylizacyja i mam to uznać za poprawną formę?
A że ja to czytam to zrobię sobie zupkę knorr, która będzie różowa... (Ta sama logika co w opowiadaniu)
Artur właśnie walczył z dwoma świniorogami, trzymając jednocześnie nieprzytomną Morganę. Zadawał im kłute rany na całym ciele.
Jedno miały to ciało, wspólne takie?
Bo to była społeczność kolektywistyczna na bazie roju o wspólnym umyśle! Poszczególne osobniki tworzyły jeden wielki organizm!
Przed chwilę odrąbał toporem jednemu z potworów ohydny róg.
Zadanie matematyczne dla klasy pierwszej szkoły podstawowej: na podstawie powyższego opisu policz, ile rąk ma Artur.
4.25895234(56) ręki.
-Król? Nie... on sam jest tym stworem.
-Ale jeden z lordów musi dowodzić misją ratunkową, a gwardziści?
-Lordowie to tchórze pochowali się w domach. A gwardziści zmienili się w te świniorogi... i... wszyscy mieli na nogach skarpetki od Merlina! Merlinie skąd miałeś te skarpetki?!????????
Ani chybi te skarpetki były „Made in China”, bez atestu – jeśli mam rację, to niech się cieszą, że się w coś gorszego nie zmienili...
Jacy Lordowie? Czyżby Arturek był aktywny i dorobił się gromadki dzieciaków? A może Rycerze??
- I w tym momencie wjechali do Lasu Altheri.
Jestem jedyną merlinową aŁtoreczką, która wyciągnęłaby z oryginalnych legend jakąś nazwę puszczy, zamiast ją wymyślać, prawda?
Google gryzie
Owionął ich słodki zapach rajskich owoców i egzotycznych kwiatów. Przez przestrzenie miedzy gałęziami drzew przenikały promienie słońca, tworząc na ziemi barwny kobierzec utkany ze światłocienia. Nagle zza wielkiego drzewa wynurzyły się dwie postacie w białych szatach. W dłoniach trzymały zaostrzone miecze.
No nie, zasada decorum poszła poczarować...
Dajemy wam te dwa nagie miecze... wróć to nie ta bajka
-Kim jesteście wędrowcy? Czego chcecie z Lasu Altheri? Czego chcecie od naszej Pani?- zapytały razem piękne, blade istoty, aksamitnym głosem.
-Jestem Artur Pendragon, to moja ukochana lady Morgana, a tamci dwoje to nasi przyjaciele: Merlin, syn Hunith, i Ginewra, córka Toma. Mój ojciec nie zgadza się na ślub, toteż przyszliśmy tutaj...
- Zatem wejdźcie nieszczęśnicy, a wyjdziecie jako najszczęśliwsi z ludzi...- tajemnicze istoty przepuściły ich i pokazały drogę na Polanę Miłości.
Kolejne miejsce, gdzie byle kogo tak z ulicy wpuszczają...
No bo szlachectwo to oni mieli wypisane na takich plakietkach przyklejonych na piersi...
Gdy weszli, owionęła ich jeszcze piękniejsza niż na początku woń. Była taka świeża i czysta, a jednocześnie pachniała ciepło wschodnimi przyprawami i grzała się w południowym słońcu.
Pogubiłam się gdzieś w połowie.
Acha! Chińskie knajpy są wszędzie!
-To jest raj- wyszeptała Gwen- Merlinie, pobierzmy się... nie dlatego że tak bardzo cię kocham, oczywiście lubię cię bardzo, ale nie tak żebyśmy mogli wziąć ślub, ale ta atmosfera...
-Dzięki Gwen, naprawdę Cię zrozumiałem...
Jeżeli to jest parodia, to jednak jest całkiem niezłą klasą średnią XD
Bo atmosfera jest najważniejsza!!!
Na środku stała wysoka postać, o nieziemskiej urodzie, odziana w w suknię ze światła księżyca.
-Podejdźcie tu dzieci- zawołała głosem, którym mogłaby obudzi umarłego, zwłaszcza tego który kiedyś był zakochany.
*syczy złowrogo* Czy oni właśnie masakrują wizję Wielkiej Bogini?!
Nie to jest pani z jeziora! Albo z bajorka
Czwórka z Camelotu, zsiadła z koni i zbliżyła się do pięknej Pani. Artur położył Morganę na wielkim zielonym, omszałym głazie. Pani Lasu klasnęła w dłonie. Do strumienia wijącego się tuż przy ścianie lasu podbiegła jedna z małych istotek, zaczerpnęła dzbanuszkiem wody, i już była przy Morganie. Przechylając dzbanek wyszeptała parę słów i skropiła wodą czoło dziewczyny. Wychowanica króla otworzyła oczy i usiadła na głazie.
-Gdzie ja jestem? Co tu robię? Długo spałam?- zapytała.
-Jesteś w Lesie Altheri, zaraz weźmiemy ślub... - odpowiedział Artur.
-Tak się cieszę...- I razem podeszli do ołtarza, porośniętego różami i bluszczem. Altheri stanęła przed nimi.
- Zebraliśmy się tutaj, na mym świętym ołtarzu,
PRZY ołtarzu, do cholery, nikt NA ołtarz nie właził...
A może chcieli skonsumować związek? A bluszcz jest taki romantyczny... Taki cudny chwast...
by połączyć wasze serca spragnione miłości w jedno.
Serca. Aha, ta, jasne.
Był taki motyw chyba w ostatnim smoku...
-Stop!!!!!!!!!!! - krzyknął ktoś z tyłu. Był to Merlin. - Nie możecie się pobrać... W każdym razie nie teraz... Znalazłem sposób na pokonanie świniorogów, dzieci Darthy Widzącej!!! Wracamy do Camelotu!!!! Natychmiast!!!!!!
-Merlinie, synu Hunith, złamałeś prawo krainy Tavv, mego królestwa. Odejdź nieszczęśliwy, jako że przeszkodziłeś innym w dążeniu do szczęścia! Odejdź i nie wracaj. Zginiesz w samotni, nie poznasz miłości, nie zobaczysz szczęścia! Idź precz!
Dla mnie to było oczywiste, jak tylko pierwszy raz go zobaczyłam...
A to królestwo nie zaczynało się jakoś na A?
Słońce zaszło za chmury, kwiaty zaczęły więdnąć... Lodowaty wiatr przenikał wszystkich do szpiku kości... Altheri i jej słudzy zniknęli. Merlin i jego przyjaciele stali na zimnym pustkowiu. Morgana płakała, wylewając srebrne łzy na sczerniałe, wyschnięte runo.
Jakie, kuźwa runo?! Jak leśne, to coś nie halo, bo „stali na zimnym pustkowiu”. Jak owcze, to jeszcze bardziej nie halo, bo tam żadnych owiec nie było.
Jak to było w Walii to owce są znanym substytutem kobiety! Może taka nagroda pocieszenia?
W czasie drogi powrotnej do Camelotu nikt nie odzywał się. Kiedy wyjechali ze starego, wynędzniałego lasu, Artur zapytał.
-I jaki jest ten plan Merlinie?
-Musimy złapać świniorogi i zdjąć im skarpetki od Darthy!
-Od Darthy?
-Tak, skarpetki zrobiła Dartha Widząca, najpotężniejsza czarodziejka z krainy N'ah. Chciała, byś omotany chęcią zdobycia tronu, ożenił się z Morganą, i wybijając, przy mojej skromnej pomocy wszystkie świniorogi, zgładził swego ojca i został królem.
-Przy twojej pomocy? Przecież ty nic nie zrobiłeś!!!
-A kto niby, gdy uciekaliśmy z Camelotu, rozproszył wszystkie swiniorogi i nie pozwolił im wejść nam w drogę?
-No, może i ty, ale nie sądzę... To przecież wymagało by znajomości magii, a ty nie ośmieliłbyś używać magii pod nosem samego Wielkiego Księcia Camelotu, jeśli wogóle byś ją znał... A co do zdjęcia świniorogom skarpetek, to plan genialny w swej prostocie, prawda Morgano?- Dziewczyna pokiwała głową. Nadal była zła, że Merlin rozwalił jej wesele.
A Wredniak się ze mnie śmiał, że „pognieciona bluzka = koniec świata”. Towarzyszu, tutaj macie lepszy przykład – królestwo masakrują niepokonane i nieśmiertelne potwory, a dziewczyna się martwi, że rozwalono jej ślub! (o weselu żadnym nie było mowy)
No bo Morgana to sprytna kobieta była. Jako, że Artur był "sprytny" To ona by rządziła zza tronu. A to już jest koniec świata, że jej królestwo z rączek się wysmykło
Wiedział, że ten ślub miał być tylko po to by Artur mógł zagarnąć tron swego ojca! A biedna Morgana, widocznie uwierzyła że książę mógł ją naprawdę kochać.
Czegoś nie rozumiem – Morgana chyba nie ma tak znaczącego posagu, by przez to mieć wpływ na losy królestwa. Nie byłaby też żadnym przymierzem z sąsiednią krainą, bo wychowanica Uthera. Jest dobrym materiałem na przyszłą królową, bo piękna i mądra, ale nie jest w tej roli w żaden sposób niezastąpiona czy niezbędna. No to co ten ślub miał do rzeczy?!
Bo co to za królestwo bez królowej? Król z królową to jest Meldunek i bije samotnego króla.
Następnego dnia zaczęło się wielkie sprzątanie, w które włączył się nawet, ale z wielką niechęcią, Uther(chodziły słuchy, że sprawcą tego, że król pomaga zwykłym ludziom, był dawny królewski przyjaciel pan Hildegard Morwin).
Jakże by inaczej.
Nie rozumiem??
-Sophie!!!- krzyknał, i zapominając o zmęczeniu pognał w stronę dziewczyny. Wreszcie zziajany dotarł na miejsce. Sophie uśmiechała się do niego słodko, jak tylko ona potrafiła czynić. Merlin, pijany ze szczęścia padł przed nią na kolana.- Sophie, jak się cieszę że wróciłaś. Czekałem na ciebie i martwiłem się. Wiesz co przeszedłem? Miasto zaatakowały swiniorogi!!... Sophie... ja cię. - i z nadmiaru pracy w ostatnich tygodniach, lub wrażeń z ostatnich kilku minut, stracił przytomność i upadł na kamienistą ścieżkę.
-I co robić- westchnęła Sophie, po czym złapała Merlina za rękę- Jesteś ciężki, ale cię tu nie zostawię... Chodź, idziemy do Camelotu.
Znaczy, że co, ona go zaniosła?!
Zatargała... I już wiemy dlaczego Merlin wygląda jak wygląda. Przeciągnięcie po kocich łbach jest złe dla cery.
-Tak, jestem czarodziejem.
-Łał! -powiedziała radosnym głosem dziewczyna.-Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!
Merlin zaśmiał się. Sophie zaakceptowała go szybciej niż Gajusz! To było dopiero osiągnięcie!
„Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!” – fajny przejaw akceptacji. Biorąc to pod uwagę, jestem najbardziej akceptowaną istotą w mojej klasie.
Bo teraz dysfunkcje są w modzie
-Po jakiemu napisane są zaklęcia?-zapytała dziewczyna, siadając na łóżku i otwierając księgę.
-Gajusz mówi, że to stary język czarodziejów i krasnoludów.
P. twierdzi, że po staroangielsku, ale gdzie tam, lepiej wierzyć aŁtoreczce niż przyjaciołom i zdrowemu rozsądkowi...
OOO To importowali krasnoludy od Tolkiena? Brawo dla ich ministra Handlu
-Acha. Ale wymawia się tak, jak się pisze?
-Tak.
Nie. Stanowczo nie. Znajdźcie pierwsze lepsze zdanie zapisane po staroangielsku/walijsku/irlandzku (bo mniej więcej mieszanką tych języków są zaklęcia w Merlinie) i spróbujcie przeczytać tak, jak się pisze. Stanowczo mało wykonalne.
Walijski jest ekstra. Brzmi jak by ktoś próbował wypluć jakąś chrząstkę co mu w gardle utknęła!
Welsh: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch
English: "The church of St. Mary in the hollow of white hazel trees near the rapid whirlpool by St. Tysilio's of the red cave"
A ja mieszkam tylko w "Rzeszowie" Not cool
-Tego zaklęcia jeszcze nie używałem, a co?
-A mógłbyś go użyć na...kogoś?
-To zależy na kogo...
-Na gwardzistów.
-Dlaczego?
-Bo "znęcają się" nad żebrakami.
Znęcają się w cudzysłowie, więc tak naprawdę rozdają im jałmużnę.
Albo grają razem w berka...
-Kat, król, topór...-wymamrotał mag, patrząc nieprzytomnie w przestrzeń.-Co ja tu robię?!-wykrzyknął.
-Merlinie-powiedziała przeciągle dziewczyna-brałeś coś?
No ba! Jaki był średniowieczny odpowiednik LSD? Sporysz?
To te opary z skarpetek gwardzistów...
-O co chodzi?-zapytał sarkastycznie Artur.
-Chciałbym mieć dziś dzień wolny-powiedział Merlin.
-Dzień wolny?-zapytał ironicznie książę.-Wiesz, ile masz do zrobienia?
-Wiem, ale zrobię to jutro. Dziś nie mogę mam...randkę.
*turla się po podłodze* XDDDD... kwiiiik!... „Randka”!... kwiiik!... W średniowieczu!... kwiiik!...
A w następnym rozdziale będzie dziki seks przed ślubem...
-Randkę? Ty?!-wykrzyknął król i jego syn.
-Tak. A teraz muszę iść i się na nią wyszykować... Do widzenia, wasze wysokości!-wybiegł szybko z komnaty, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
Ponieważ ja w tym momencie Ómarłam, to może Wredniak zechce opowiedzieć coś niecoś o zwrotach używanych wobec monarchów.
Akurat wasze wysokości jeszcze ujdą Bo może w międzyczasie Uther ożenił się z Arturem i został księżniczką... (To jest nieortodoksyjny slash :p
-Merlin, idzie na randkę...-powiedział dziwnie zawiedzionym głosem Artur.
Yay, jealous!Arthur ^^
Cholera, przepraszam, za długo siedziałam w fandomie...
A zaraz będzie Artur Emo: Nikt mnie nie kocha. Nawet Merlin ma randkę...
-Co on ma czego ja nie mam?!-wykrzyknął i wybiegł wejściem dla służby z komnaty trzaskając przy tym drzwiami.
A teraz to po prostu WTF. Nie, naprawdę. Artur zazdrosny o Merlina jako takiego mieści się w moim światopoglądzie. Artur zazdrosny o powodzenie Merlina – stanowczo nie.
Uszy...
Król i medyk spojrzeli na siebie, a ich miny mówiły:"Ach, ta dzisiejsza młodzież..."
„Imperium rzymskie, to były czasy...”
-Jasne...-zaczęła Sophie, ale przerwała jej Miriam:
-Sophie! Jakiś chłopak cię szuka.
-Wysoki brunet o odstających uszach?-zapytała dziewczyna.
-Zupełnie jakbyś go widziała!
Oczywiście, opis na tyle szczegółowy, że po prostu NIE MOŻE chodzić o kogoś innego… W Camelocie nie ma innych brunetów o odstających uszach, niż Merlin. (Tak samo jak nie ma innych wysokich blondynów, niż Artur, o czym przekonaliśmy się wcześniej.)
Btw, supertajna kryjówka partyzantów jest coś mało supertajna, skoro Merlin ją znalazł.
Bo smok mu powiedział! (co to za odcinek bez smoka???). A uszy Merlina są wyjątkowe...
-Widzisz tych dwóch...idiotów?-zapytała dziewczyna, wskazując ręką na strażników idących ulicą naprzeciwko zaułka, w którym stali.
-Na nich mam rzucić czar?
Sophie kiwnęła głową i spojrzała wyczekująco na Merlina. Mag podniósł dłoń i skierował ją na rycerzy, szepcząc:"Liroy brigad". Strażnicy zachwiali się, a nie mogąc złapać równowagi, wywrócili się prosto w zgromadzone niedaleko odchody koni. Sophie uśmiechnęła się złośliwie, a Merlin oraz żebracy, zgromadzeni na ulicy, zaczęli się śmiać. I wtedy właśnie przywódczyni powstańców i mag zobaczyli Gajusza, spoglądającego na nich z niesmakiem. Rycerze podnieśli się z ziemi i zaczęli uciekać w stronę zamku, a dzieciaki zaczęli obrzucać ich zgniłymi owocami. Jakaś kobieta krzyknęła:-Co nie lubicie jabłek?!
Medyk podszedł do sprawców całego zamieszania i zapytał:
-Co macie na swoje usprawiedliwienie?
-No więc...-zaczął Merlin.
-Ładny dziś dzień-powiedziała Sophie.
-Sophie! Czekam na wyjaśnienia!
-To był tylko żart. I to był mój pomysł.-powiedziała szybko dziewczyna, tak żeby Merlin nie mógł jej przerwać.
Ómiera przygnieciona wyrafinowanym humorem aŁtorki. Nigdy więcej nie powiem, że humor oryginału jest prostacki. Nigdy.
Nieeeeeeeee (To był umierający kanon, owocami to tylko w Merlina)
-Od kiedy ona wie o twoich zdolnościach?-szepnął Gajusz na ucho Merlinowi.
-Od dziś.-opowiedział mag.
-Dobrze to przyjęła. Chodź! Musimy coś zjeść.
*chlipie żałośnie*
Jedzenie jest najważniejsze!! Nareszcie, ktoś to docenił...
Wpadł do komnaty Artura.
-Dzień do...-umilkł. W pokoju było pusto. Jednak to nie to go zdziwiło. Łóżko było zaścielone, zupełnie tak jakby nikt w nim nie spał.
Pytanie dla zwolenników teorii spiskowych – u kogo spał Artur?
U Uthera!!!
-Hej!-krzyknął ktoś za nim, przystawiając mu chłodne ostrze miecza do gardła.-Kim jesteś?!
-N-nazywam się Merlin.
-Min!-krzyknął inny głos, który wydał się dziwnie znajomy magowi.-Co robisz?
-Złapałem tego...Merlina...Jak szpiegował.
-Nie szpiegowałem!-wykrzyknął mag.
-Och, daj mu spokój. Jest niegroźny. Nie skrzywdziłby nawet muchy.
„Jest na to zbytnią ciapą.”
Muchy nie... Ale czarnoksiężników, potwory itd. czemu nie?
-Co ty tu robisz?
-Urządziłem powstanie z kilkoma osobami, a teraz czekamy na powrót Ela.
-Gdzie jest król i reszta?!
-W lochach.
-Co?! Will, nie powinniście tego robić!
-Daj spokój! A tak w ogóle... To ty służysz Arturowi?
-Tak.
-Min! Zmieniłem zdanie: do lochów z nim!
Oł maj gudness...
Min? A gdzie Monk i Mim?
I tak właśnie Merlin wylądował po raz kolejny w lochach. Na szczęście nie był sam w celi. Był z Morganą, Gwen i Arturem.
Koleżanka P. w tym momencie zapewne zasugerowałaby kameralną orgię, jako rozwiązanie wszelkich problemów. A ja bym się z nią w sumie zgodziła.
POPIERAM
-Chyba dziś nie wypiorę ci skarpet- zwrócił się do Artura.
-Kiepski żart, Merlinie-odpowiedział Artur.
Tak jakby kiedykolwiek jakikolwiek żart Merlina był dobry... W kanonie to się prawie nie zdarzało, co dopiero w opku...
***
Phil siadł na tronie i obserwował resztę powstańców, którzy oglądali złote i srebrne sztućce i puchary. Niektórzy z nich wsadzali je do kieszeni, sądząc, że nikt nie patrzy. Phil jednak nie zwracał na to uwagi. "I tak miałem to im dać"-myślał.
Do sali tronowej wszedł Will, a za nim Min, który od razu podszedł do złota.
To w sumie takie typowe – barbarzyńcy dostają małpiego rozumu na widok bogactw.
A to były takie magiczne kieszenie? Że się puchary mieściły??
Rufus uśmiechnął się na widok znajomego zamku. Camelot wprawdzie nie był jego domem, ale tu zdobył odpowiednie szkolenie i oddanych przyjaciół. Za nim jechali jego służący oraz rycerze.
-Panie-odezwał się sir Mirabell, podjeżdżając do niego na koniu.-Dlaczego w zamku pali się aż tyle świateł?
Rufus Blackwell spojrzał na twierdzę. Rzeczywiście, w każdej komnacie paliło się światło, co było nieprawdopodobne. Czyżby aż tyle osób mieszkało w zamku?
IMO? Całkiem prawdopodobne. Na pewno bardziej niż to, że światło świec (a to jedyny rodzaj oświetlenia, jakiego wtedy używano) palących się w zamku, będzie widać z daleka.
No bo to były świece firmy Osram
Przyjeżdżają dobrzy rycerze, uwalniają jeńców i wyłapują powstańców.
Deus ex Machina?
Tylko jedna osoba uśmiechnęła się pogodnie- wysoki mężczyzna, w wieku 50 lat, wyłysiały blondyn o niebieskich oczach.
Skoro wyłysiały, to skąd wiadomo, czy blondyn?
Brwi? Włosy z nosa? Włosy pod pachami? itp...
Sophie weszła do mieszkania Gajusza w dobrym humorze.
Geez, dałaby spokój z tym „mieszkaniem”, bo ja od razu widzę statystyczne M-3 w bloku....
Może Gajus miał dość swojej komnaty i pozwolił się Merlinowi pobawić magią?
Była 12 w nocy, ale medyk nie spał.
Biorąc pod uwagę, że wtedy wstawali z kurami, a szli spać o zmroku...
Ale to tajemniczy Medyk był... ziółka i te sprawy... Może potrzebował krew dziewicy zebranej o północy? A z braku kandydatów musiał zadowolić się Merlinem? BTW A wtedy mieli dwunastą w nocy?
-Było powstanie.
-Ach, tak...I co udało się?
-Nie. Zostali pokonani przez Rufusa Blackwella. I skazani.
-Nie żyją?-zapytała dziwnie smutnym głosem Sophie.
-Żyją, ale zostali wygnani, a to wszystko dzięki...-ale dziewczyny już nie było. Wybiegła z domu, biorąc ze sobą kawałek chleba i wyruszając w kolejną podróż.
Khem, coś się mimo wszystko mało przejęła...
Prawdziwa kobieta... kawałek chleba starczy na pół roku wędrówki. Vive l'anoreksja
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pon 19:00, 12 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Jest z tego powodu lady Eleonorze i mnie, hrabiemu Lizardusowi, bardzo miło. Ponadto, dedykuję go paniom Eleonorze (w podziękowaniu za jej anielską cierpliwość),Ellisie, AKAW i Agnessie, Idze, Małgorzacie,Lavinii , Adze, Barbarze, oraz lordom: Ravenowi i Minnegoor.
Zacznę się przedstawiać Lady Strzyga. Że co? Że megalomania? Nie no, zupełnie nie mam pojęcia o co wam chodzi...
Ej no to średniowiecze jest, tam jak nie byłeś Lordem byleś nikim...
Wychodzi na to, że w takim razie jakieś dwie osoby z wymienionych są kimś, a reszta nikim...
("Chcesz być niczym, bądź leśniczym!")
A tego młody czarodziej by nie zniósł. Może jest sługą, ale swój honor ma...
Honor podnóżka. Cóż, zawsze coś...
Się uwrażliwił nagle... Mało to razy się z niego Artur nabijał?
Jam jest zacny rycerz herbu podnóżek z rodu taboretów, krainy meblami i agd płynącej.
A może to byłaby ta kropla co przelała wiadro goryczy?
Cysternę raczej, cysternę.
I nie będzie dawał się poniżać nawet osobie, nawet tej która każe tytułować się "księciem".
Dzieci, czytajcie to, co żeście napisały, bo inaczej wychodzą takie zdanka, których nawet osobie, nawet tej, która każe się tytułować „analizatorką” nie idzie skomentować.
No bo przecież powinien kazać tytułować się Wielkim Protektorem niezmierzonych równin Avalonu... no przecież nie jest żadnym tam księciem, prawda?
-Co tu tak śmierdzi?- zapytał młody czarodziej. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie najwyższego stopnia.
Artur bez słowa podszedł do szafy. Otworzył drzwi. Z wnętrza obszernego mebla zaczęły wysypywać się szare skarpetki z wyraźnym godłem Camelotu.
Aż zaczęłam się zastanawiać z kim tutaj jest coś nie tak i postanowiłam uzupełnić swoją wiedzę.
No oczywiście, że wtedy się onuce nosiło. Czyli ze mną wszystko w porządku.
Wyraźnie nie przestrzegają mody. Muszą być przecież białe skarpetki i koniecznie do czarnych adidasów.
I dresu zaprasowanego w kancik.
-To- brzmiała odpowiedź.- Przez trzy tygodnie zaniedbywałeś swoje obowiązki. A teraz ja muszę cierpieć. Przez ciebie. I przysięgam ci Merlinie, że jeśli w przeciągu pół godziny nie zrobisz czegoś z tymi przeklętymi skarpetami, to każę cię utopić, później zakuć w dyby, a następnie znowu utopić... Ty sobie pracuj, a ja idę do Morgany
*próbuje zachować poważną minę*
*jednak jej się nie udaje*
No... no... no co ja poradzę, że mam przyjaciółki, które też wyznają Jedyny Słuszny Pairing Artur/Morgana i dzięki którym nauczyłam się ten pairing dostrzegać dosłownie wszędzie?
W porównaniu z tym smrodem Morgana zdecydowanie wygrywa. Mądry ten przyszły król
Kanonicznie, czegóż chcieć.
I mag zabrał się do pracy. Do wielkiego trofeum, które Artur zdobył na jakimś turnieju, wlał wodę i wyszeptał parę zaklęć. Kiedy woda spieniła się i zabulgotała, czarodziej wrzucił do niej skarpetki. Do mieszania użył książęcego miecza. Dla zabicia czasu śpiewał starą rycerską piosenkę o legendarnym mieczu Lar' Thung.
... o Wielka Bogini, spraw, aby to była prowokacja, bo nie mogę uwierzyć, że ludzie mogą być aż tak głupi... lub mieć tak żałosne poczucie humoru.
Mniej więcej do tego momentu mógłbym uwierzyć, że to jest scenariusz następnego odcinaka. Niestety w oryginale Gajus zakazałby najpierw Merlinowi się w to mieszać
Zapewne
ta ciecz wyżarła materiał, i zostały same dziury.
Miły sercu surrealizm – skoro zostały same dziury (ergo - bez materiału), to jakim cudem w ogóle stwierdził, że dziury są?
Nigdy nie czytałaś bajki o kruku (albo innym ptaszysku) który zjadł ser?
Nie. Grałam za to w grę komputerową o duchu żywiącym się żółtymi, dziurawymi skarpetkami i tłumaczącym swoje upodobania kulinarne stwierdzeniem "W dziurach jest cały aromat - jak w serze...". Ech, uwielbiałam tę grę, łza się w oku kręci...
- Merlinie, nie rozśmieszaj mnie... To są druty i wełna. Do jutra masz zrobić pięćdziesiąt par skarpetek, z naszywką z herbem Camelotu.
Hmm... Ciekawe, czy można takie naszywki w pasmanterii dostać? Bo ja bym chciała.
A skąd Artur wziął te druty? Czyżby ukryte hobby?
Rzucanie w Merlina drutami?
A teraz możesz już sobie iść... Nie słyszałeś?! Zjeżdżaj mi stąd?!!!!!!!!
A to na mnie się rodzice gniewają, że przy zdaniach twierdzących zdarza mi się użyć intonacji, jak przy pytaniu.
Może się zdziwił co Merlin tu jeszcze robi? I tak mu intonacja poleciała?
Ale ja nawet tego wymówić nie umiem...
- Co ja zrobię, nieszczęśliwy...- lamentował młody czarodziej. - Gdyby tu była Sophie na pewno by mi pomogła.
Niby kiedy? Pomiędzy organizowaniem powstania a „modelowaniem” głosu?
Wsparcie Moralne! Tak by się chciał popisać przed ukochaną, że pół Camelotu przeniósłby do Avalonu
Ale jemu się taka jazda i bez popisywania może zdarzyć...
- Kochana ta Dartha- pomyślał czarodziej oglądając aksamitne skarpetki z dopracowanym herbem umiejscowionym tuż pod kostką.- Szkoda że nie mogła wręczyć mi tego wszystkiego osobiście. Ciekaw jestem, co to za ważne sprawy zmusiły ją do tak szybkiego opuszczenia Camelotu?
To tak na wszelki wypadek, gdybyście byli idiotami, drodzy czytelnicy.
Ja pierdole, włóczkowe skarpety z aksamitu... To już nie jest Magia przez duże M. Całe słowo trza Gothiciem walnąć
Ha, widzisz! Mam jakieś aksamitne spodnie. I nie wyobrażam sobie, żeby z takiego materiału można było skarpety zrobić. Zwyczajnie się nie da.
- Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
A czego by nie? Małe dziewczynki podbierają mamie sukienki... A małe książątka siadają na tatusiowym tronie...
Artur chciał sobie dzieciństwo przypomnieć.
(Jak w reklamie Ikei: "Jak byłeś mały to lubiłeś siedzieć na podusi...")
-Witaj Wasza Wysokość... Twój szlachetny syn książę Artur Pendragon składa Ci w darze, o, Najjaśniejszy Panie, Słońce Camelotu, te przepiękne aksamitne skarpety, misternej roboty Jego Uniżonego Sługi,Merlina...
-Skarpety?!- w jednej chwili Uther Pendragon ożywił się.-To świetnie, to cudownie, przez ten przeklęty ból zrobiło mi się zimno,stopy zaraz chyba mi zamarznął...- wydarłszy magowi tą przydatną część ubrania, natychmiast założył ją na stopy, i zaczął nucić jakąś starą piosenkę... Merlin uznał za stosowne oddalić się.
Taa, ja też bym to uznała za stosowne. Po czym prędziutko poleciałabym do Gajusza i poprosiła o hurtowe wyprodukowanie jakichś milutkich psychotropów, bo wszyscy się jakoś dziwnie zachowują i wykazują bardzo intrygującą obsesję na punkcie nieistniejących jeszcze skarpet...
Dobrze, że nie Słońce Peru... I jak ból może spowodować zimno???
Chyba raczej na odwrót, ale może u królów też wszystko jakoś inaczej działa?
- Merlinie! Ratuj!!!- krzyknęła, gdy zobaczyła maga w oknie.
-Ależ Gwen... co się sta... .- I w tej chwili młody czarodziej zobaczył wielki tłum kierujący się w stronę zamku. Ludzie biegli co sił w nogach, rzucając zatrwożone spojrzenia za siebie.- złap mnie za rękę!Wciągnę cię!!!! Szybko!!!!!
- Dzięki Merlinie- powiedziała dziewczyna chwilę później- uratowałeś mi życie!
*ziew*
Hmmm... A okna wtedy nie były jakoś pieruńsko wysoko w zamkach??
Ale on ją chyba do chaty Gajusza wciągnął...
-Świnio co?- zapytała Ginewra- to bardzo śmieszna nazwa!
O’RLY?...
Tak! Właśnie tak te zwierzęta polowały. Się przedstawiały i paraliżowały ofiarę śmiechem!
Było, nie było - skuteczne.
Chodź tu, chyba że się mnie boisz ty ptasi móżdżku!!!- wyzywającym ruchem spuścił na ulice swą jedyną rękawicę ochronną, którą kiedyś ukradł Arturowi.
To. Musi. Być. Prowokacja.
Powiedzcie, że jest.
Świni móżdżku! Ale zwierz honorny musi być by podjąć wyzwanie...
Skoro w tym opku nawet Merlin ma sowją godność, to czemu by jej odmawiać świniorogowi?
-Król? Nie... on sam jest tym stworem.
-Ale jeden z lordów musi dowodzić misją ratunkową, a gwardziści?
-Lordowie to tchórze pochowali się w domach. A gwardziści zmienili się w te świniorogi... i... wszyscy mieli na nogach skarpetki od Merlina! Merlinie skąd miałeś te skarpetki?!????????
Ani chybi te skarpetki były „Made in China”, bez atestu – jeśli mam rację, to niech się cieszą, że się w coś gorszego nie zmienili...
Jacy Lordowie? Czyżby Arturek był aktywny i dorobił się gromadki dzieciaków? A może Rycerze??
Hmm, to pierwsze jest dobrym pomysłem na fanfik... *skrzypi zwojami*
- I w tym momencie wjechali do Lasu Altheri.
Jestem jedyną merlinową aŁtoreczką, która wyciągnęłaby z oryginalnych legend jakąś nazwę puszczy, zamiast ją wymyślać, prawda?
Google gryzie
Wikipedia pluje jadem, a wejścia do diabelskiego przybytku, jakim jest Biblioteka, to w ogóle strzeże sfora Cerberów.
by połączyć wasze serca spragnione miłości w jedno.
Serca. Aha, ta, jasne.
Był taki motyw chyba w ostatnim smoku...
To tamten film, gdzie smok się dzieli sercem z księciem? Szlag, strasznie dawno temu to oglądałam...
-Stop!!!!!!!!!!! - krzyknął ktoś z tyłu. Był to Merlin. - Nie możecie się pobrać... W każdym razie nie teraz... Znalazłem sposób na pokonanie świniorogów, dzieci Darthy Widzącej!!! Wracamy do Camelotu!!!! Natychmiast!!!!!!
-Merlinie, synu Hunith, złamałeś prawo krainy Tavv, mego królestwa. Odejdź nieszczęśliwy, jako że przeszkodziłeś innym w dążeniu do szczęścia! Odejdź i nie wracaj. Zginiesz w samotni, nie poznasz miłości, nie zobaczysz szczęścia! Idź precz!
Dla mnie to było oczywiste, jak tylko pierwszy raz go zobaczyłam...
A to królestwo nie zaczynało się jakoś na A?
Altheri. Ale to była nazwa lasu.
W czasie drogi powrotnej do Camelotu nikt nie odzywał się. Kiedy wyjechali ze starego, wynędzniałego lasu, Artur zapytał.
-I jaki jest ten plan Merlinie?
-Musimy złapać świniorogi i zdjąć im skarpetki od Darthy!
-Od Darthy?
-Tak, skarpetki zrobiła Dartha Widząca, najpotężniejsza czarodziejka z krainy N'ah. Chciała, byś omotany chęcią zdobycia tronu, ożenił się z Morganą, i wybijając, przy mojej skromnej pomocy wszystkie świniorogi, zgładził swego ojca i został królem.
-Przy twojej pomocy? Przecież ty nic nie zrobiłeś!!!
-A kto niby, gdy uciekaliśmy z Camelotu, rozproszył wszystkie swiniorogi i nie pozwolił im wejść nam w drogę?
-No, może i ty, ale nie sądzę... To przecież wymagało by znajomości magii, a ty nie ośmieliłbyś używać magii pod nosem samego Wielkiego Księcia Camelotu, jeśli wogóle byś ją znał... A co do zdjęcia świniorogom skarpetek, to plan genialny w swej prostocie, prawda Morgano?- Dziewczyna pokiwała głową. Nadal była zła, że Merlin rozwalił jej wesele.
A Wredniak się ze mnie śmiał, że „pognieciona bluzka = koniec świata”. Towarzyszu, tutaj macie lepszy przykład – królestwo masakrują niepokonane i nieśmiertelne potwory, a dziewczyna się martwi, że rozwalono jej ślub! (o weselu żadnym nie było mowy)
No bo Morgana to sprytna kobieta była. Jako, że Artur był "sprytny" To ona by rządziła zza tronu. A to już jest koniec świata, że jej królestwo z rączek się wysmykło
Zawsze uważałam, że ten pairing jest najlepszym możliwym wyjściem dla całego Camelotu. Co może Gwen? Być dobrą królową z sercem otwartym dla prostego ludu. Tymczasem Morgana jest równie empatyczna i litościwa, ale poza tym byłaby też dobrym królem - bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że serialowy Artur jak na razie zapowiada się na króla, który będzie jeździł po kraju i wojował, a do zamku wracał by spłodzić kolejnego potomka. Wtedy królowa siłą rzeczy nie może być głupią gąską, bo musi sobie poradzić z legionem intrygantów i uzurpatorów, którzy spiskują w zamku pod nieobecność króla. A ponieważ jedyną pomoc dla niej stanowiłby nadworny mag, Merlin, naczelna ciapa Camelotu, to przyszłość królestwa bez Morgany nie wygląda różowo...
Wiedział, że ten ślub miał być tylko po to by Artur mógł zagarnąć tron swego ojca! A biedna Morgana, widocznie uwierzyła że książę mógł ją naprawdę kochać.
Czegoś nie rozumiem – Morgana chyba nie ma tak znaczącego posagu, by przez to mieć wpływ na losy królestwa. Nie byłaby też żadnym przymierzem z sąsiednią krainą, bo wychowanica Uthera. Jest dobrym materiałem na przyszłą królową, bo piękna i mądra, ale nie jest w tej roli w żaden sposób niezastąpiona czy niezbędna. No to co ten ślub miał do rzeczy?!
Bo co to za królestwo bez królowej? Król z królową to jest Meldunek i bije samotnego króla.
No tak, od kart do polityki w sumie niedaleko, przy jednym i drugim kombinujesz tak samo...[/i]
-Tak, jestem czarodziejem.
-Łał! -powiedziała radosnym głosem dziewczyna.-Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!
Merlin zaśmiał się. Sophie zaakceptowała go szybciej niż Gajusz! To było dopiero osiągnięcie!
„Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale nie aż tak bardzo!” – fajny przejaw akceptacji. Biorąc to pod uwagę, jestem najbardziej akceptowaną istotą w mojej klasie.
Bo teraz dysfunkcje są w modzie
Merlin uległ modzie i zrobił taki magiczny coming out.
-Acha. Ale wymawia się tak, jak się pisze?
-Tak.
Nie. Stanowczo nie. Znajdźcie pierwsze lepsze zdanie zapisane po staroangielsku/walijsku/irlandzku (bo mniej więcej mieszanką tych języków są zaklęcia w Merlinie) i spróbujcie przeczytać tak, jak się pisze. Stanowczo mało wykonalne.
Walijski jest ekstra. Brzmi jak by ktoś próbował wypluć jakąś chrząstkę co mu w gardle utknęła!
Welsh: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch
English: "The church of St. Mary in the hollow of white hazel trees near the rapid whirlpool by St. Tysilio's of the red cave"
A ja mieszkam tylko w "Rzeszowie" Not cool
Za to ładnie brzmi śpiew po walijsku. Znalazłam wywiad z Natalią O'Shea z Mielnicy - o TUTAJ. Jeśli włącza się od początku to polecam przerzucić od razu na 2:30 - wtedy Natalia zaczyna śpiewać.
-O co chodzi?-zapytał sarkastycznie Artur.
-Chciałbym mieć dziś dzień wolny-powiedział Merlin.
-Dzień wolny?-zapytał ironicznie książę.-Wiesz, ile masz do zrobienia?
-Wiem, ale zrobię to jutro. Dziś nie mogę mam...randkę.
*turla się po podłodze* XDDDD... kwiiiik!... „Randka”!... kwiiik!... W średniowieczu!... kwiiik!...
A w następnym rozdziale będzie dziki seks przed ślubem...
W jednym opku już był...
Wpadł do komnaty Artura.
-Dzień do...-umilkł. W pokoju było pusto. Jednak to nie to go zdziwiło. Łóżko było zaścielone, zupełnie tak jakby nikt w nim nie spał.
Pytanie dla zwolenników teorii spiskowych – u kogo spał Artur?
U Uthera!!!
To było albo bardzo prorodzinne, albo bardzo nieortodoksyjno slashowe.
Przyjeżdżają dobrzy rycerze, uwalniają jeńców i wyłapują powstańców.
Deus ex Machina?
"You do realise I have deus ex machina on my side?". Generalnie - [link widoczny dla zalogowanych].
-Było powstanie.
-Ach, tak...I co udało się?
-Nie. Zostali pokonani przez Rufusa Blackwella. I skazani.
-Nie żyją?-zapytała dziwnie smutnym głosem Sophie.
-Żyją, ale zostali wygnani, a to wszystko dzięki...-ale dziewczyny już nie było. Wybiegła z domu, biorąc ze sobą kawałek chleba i wyruszając w kolejną podróż.
Khem, coś się mimo wszystko mało przejęła...
Prawdziwa kobieta... kawałek chleba starczy na pół roku wędrówki. Vive l'anoreksja
*załamana* A ja podczas tej analizy zeżarłam pół czekolady...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Strzyga dnia Pon 19:07, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
alicee
adwoKat Strzygi Arcymag
Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:32, 13 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
[quote="Strzyga"]Jest z tego powodu lady Eleonorze i mnie, hrabiemu Lizardusowi, bardzo miło. Ponadto, dedykuję go paniom Eleonorze (w podziękowaniu za jej anielską cierpliwość),Ellisie, AKAW i Agnessie, Idze, Małgorzacie,Lavinii , Adze, Barbarze, oraz lordom: Ravenowi i Minnegoor.
Zacznę się przedstawiać Lady Strzyga. Że co? Że megalomania? Nie no, zupełnie nie mam pojęcia o co wam chodzi...
Ej no to średniowiecze jest, tam jak nie byłeś Lordem byleś nikim...
Wychodzi na to, że w takim razie jakieś dwie osoby z wymienionych są kimś, a reszta nikim...
("Chcesz być niczym, bądź leśniczym!")
*spada z krzesła* XD Ty uprzedzaj zanim zaczniesz jechać Jaskrem!
A tego młody czarodziej by nie zniósł. Może jest sługą, ale swój honor ma...
Honor podnóżka. Cóż, zawsze coś...
Się uwrażliwił nagle... Mało to razy się z niego Artur nabijał?
Jam jest zacny rycerz herbu podnóżek z rodu taboretów, krainy meblami i agd płynącej.
A może to byłaby ta kropla co przelała wiadro goryczy?
Cysternę raczej, cysternę.
Zbiornik w Dobczycach albo inną temu podobną cholerę.
Nie no, honor jak honor, ujawnia się, kiedy mu wygodnie...
-Co tu tak śmierdzi?- zapytał młody czarodziej. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie najwyższego stopnia.
Artur bez słowa podszedł do szafy. Otworzył drzwi. Z wnętrza obszernego mebla zaczęły wysypywać się szare skarpetki z wyraźnym godłem Camelotu.
Aż zaczęłam się zastanawiać z kim tutaj jest coś nie tak i postanowiłam uzupełnić swoją wiedzę.
No oczywiście, że wtedy się onuce nosiło. Czyli ze mną wszystko w porządku.
Wyraźnie nie przestrzegają mody. Muszą być przecież białe skarpetki i koniecznie do czarnych adidasów.
I dresu zaprasowanego w kancik.
Skarpetki. Z godłem. Camelotu. Ha. Ha. Ha.
Szkoda, że nie z logo.
Nie no, ręce i majtki opadają, jak mawia mój ksiądz katecheta...
-To- brzmiała odpowiedź.- Przez trzy tygodnie zaniedbywałeś swoje obowiązki. A teraz ja muszę cierpieć. Przez ciebie. I przysięgam ci Merlinie, że jeśli w przeciągu pół godziny nie zrobisz czegoś z tymi przeklętymi skarpetami, to każę cię utopić, później zakuć w dyby, a następnie znowu utopić... Ty sobie pracuj, a ja idę do Morgany
*próbuje zachować poważną minę*
*jednak jej się nie udaje*
No... no... no co ja poradzę, że mam przyjaciółki, które też wyznają Jedyny Słuszny Pairing Artur/Morgana i dzięki którym nauczyłam się ten pairing dostrzegać dosłownie wszędzie?
W porównaniu z tym smrodem Morgana zdecydowanie wygrywa. Mądry ten przyszły król
Kanonicznie, czegóż chcieć.
Ale co wy chcecie, to jest nawet bardziej kanoniczne niż kanon czasami!
ta ciecz wyżarła materiał, i zostały same dziury.
Miły sercu surrealizm – skoro zostały same dziury (ergo - bez materiału), to jakim cudem w ogóle stwierdził, że dziury są?
Nigdy nie czytałaś bajki o kruku (albo innym ptaszysku) który zjadł ser?
Nie. Grałam za to w grę komputerową o duchu żywiącym się żółtymi, dziurawymi skarpetkami i tłumaczącym swoje upodobania kulinarne stwierdzeniem "W dziurach jest cały aromat - jak w serze...". Ech, uwielbiałam tę grę, łza się w oku kręci...
A ja stwierdzam, że cały wszechświat składa się z dziur, bo wszędzie możnaby upchać coś, czego nie ma, a nie ma tego zapewne z tej przyczyny, że to coś istnieje, ale jest całe podziurawione.
Wybaczcie, pisałam dziś olimpiadę z matematyki, w głowie mi się miesza...
A teraz możesz już sobie iść... Nie słyszałeś?! Zjeżdżaj mi stąd?!!!!!!!!
A to na mnie się rodzice gniewają, że przy zdaniach twierdzących zdarza mi się użyć intonacji, jak przy pytaniu.
Może się zdziwił co Merlin tu jeszcze robi? I tak mu intonacja poleciała?
Ale ja nawet tego wymówić nie umiem...
*wypróbowuje na siostrze* Zjeżdżaj mi stąd?!!! Zjeżdż... ! ...cholera...! ZJEŻDŻAJ MI STĄD?!!! *z zachwytem i radością w oczach* Udało mi się to wymówić, udało mi sie to wymówić!
- Kochana ta Dartha- pomyślał czarodziej oglądając aksamitne skarpetki z dopracowanym herbem umiejscowionym tuż pod kostką.- Szkoda że nie mogła wręczyć mi tego wszystkiego osobiście. Ciekaw jestem, co to za ważne sprawy zmusiły ją do tak szybkiego opuszczenia Camelotu?
To tak na wszelki wypadek, gdybyście byli idiotami, drodzy czytelnicy.
Ja pierdole, włóczkowe skarpety z aksamitu... To już nie jest Magia przez duże M. Całe słowo trza Gothiciem walnąć
Ha, widzisz! Mam jakieś aksamitne spodnie. I nie wyobrażam sobie, żeby z takiego materiału można było skarpety zrobić. Zwyczajnie się nie da.
Ależ no co wy, wszystko się da! (Do tegóż wniosu doszłam właśnie na wspomnianej olimpiadzie - nierozwiązywalne staje się rozwiązywalnym, kiedy posiadamy pod ręką kolegę geniusza ) Tak więc pewnie wystarczy zrobić te skarpetki z 50% aksamitu, 50 % włóczki...
- Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
A czego by nie? Małe dziewczynki podbierają mamie sukienki... A małe książątka siadają na tatusiowym tronie...
Artur chciał sobie dzieciństwo przypomnieć.
(Jak w reklamie Ikei: "Jak byłeś mały to lubiłeś siedzieć na podusi...")
Wyobrażacie sobie takiego małego Arturka na tronie, a obok przebiega taki jeszcze mniejszy Merlinek z naręczem prania? Łiii!
- Merlinie! Ratuj!!!- krzyknęła, gdy zobaczyła maga w oknie.
-Ależ Gwen... co się sta... .- I w tej chwili młody czarodziej zobaczył wielki tłum kierujący się w stronę zamku. Ludzie biegli co sił w nogach, rzucając zatrwożone spojrzenia za siebie.- złap mnie za rękę!Wciągnę cię!!!! Szybko!!!!!
- Dzięki Merlinie- powiedziała dziewczyna chwilę później- uratowałeś mi życie!
*ziew*
Hmmm... A okna wtedy nie były jakoś pieruńsko wysoko w zamkach??
Ale on ją chyba do chaty Gajusza wciągnął...
Pytanie za tysiąc złotych: Przed czym konkretnie on ją znowu uratował?
Dobra, pewnie odpowiedź mi się nie spodoba...
Chodź tu, chyba że się mnie boisz ty ptasi móżdżku!!!- wyzywającym ruchem spuścił na ulice swą jedyną rękawicę ochronną, którą kiedyś ukradł Arturowi.
To. Musi. Być. Prowokacja.
Powiedzcie, że jest.
Świni móżdżku! Ale zwierz honorny musi być by podjąć wyzwanie...
Skoro w tym opku nawet Merlin ma sowją godność, to czemu by jej odmawiać świniorogowi?
Świniorog. Aha. W porządku. Nice.
Lepiej brzmiałoby "świniórg", jeśliby mnie ktoś pytał o zdanie.
-Król? Nie... on sam jest tym stworem.
-Ale jeden z lordów musi dowodzić misją ratunkową, a gwardziści?
-Lordowie to tchórze pochowali się w domach. A gwardziści zmienili się w te świniorogi... i... wszyscy mieli na nogach skarpetki od Merlina! Merlinie skąd miałeś te skarpetki?!????????
Ani chybi te skarpetki były „Made in China”, bez atestu – jeśli mam rację, to niech się cieszą, że się w coś gorszego nie zmienili...
Jacy Lordowie? Czyżby Arturek był aktywny i dorobił się gromadki dzieciaków? A może Rycerze??
Hmm, to pierwsze jest dobrym pomysłem na fanfik... *skrzypi zwojami*
Ale to by była bardzo małoletnie gromadka wówczas Obstawiam, że to owszem, było potomstwo Artura, ale powstałe w wyniku rozmnażania bezpłciowego,przez pączkowanie...
(Nie, olimpiady z biologii nie pisałam.)
-Stop!!!!!!!!!!! - krzyknął ktoś z tyłu. Był to Merlin. - Nie możecie się pobrać... W każdym razie nie teraz... Znalazłem sposób na pokonanie świniorogów, dzieci Darthy Widzącej!!! Wracamy do Camelotu!!!! Natychmiast!!!!!!
-Merlinie, synu Hunith, złamałeś prawo krainy Tavv, mego królestwa. Odejdź nieszczęśliwy, jako że przeszkodziłeś innym w dążeniu do szczęścia! Odejdź i nie wracaj. Zginiesz w samotni, nie poznasz miłości, nie zobaczysz szczęścia! Idź precz!
Dla mnie to było oczywiste, jak tylko pierwszy raz go zobaczyłam...
A to królestwo nie zaczynało się jakoś na A?
Altheri. Ale to była nazwa lasu.
O, to oni potrafią ZOBACZYĆ szczęście? Nieźle. Nie dziwię się, że Merlin jest upośledzony pod tym względem. Ja chyba też jestem.
Wiedział, że ten ślub miał być tylko po to by Artur mógł zagarnąć tron swego ojca! A biedna Morgana, widocznie uwierzyła że książę mógł ją naprawdę kochać.
Czegoś nie rozumiem – Morgana chyba nie ma tak znaczącego posagu, by przez to mieć wpływ na losy królestwa. Nie byłaby też żadnym przymierzem z sąsiednią krainą, bo wychowanica Uthera. Jest dobrym materiałem na przyszłą królową, bo piękna i mądra, ale nie jest w tej roli w żaden sposób niezastąpiona czy niezbędna. No to co ten ślub miał do rzeczy?!
Bo co to za królestwo bez królowej? Król z królową to jest Meldunek i bije samotnego króla.
No tak, od kart do polityki w sumie niedaleko, przy jednym i drugim kombinujesz tak samo...[/i]
Ale to jest przecież prawda powszechnie znana, w Shreku też tak było - królem można byc tylko mając królową za żonę. Średnio się to ma to Uthera, żeby już wciąć przykład króla, z którym aŁtoreczka (bo to óna jest, tak?) zetknąć się musiała.
-Acha. Ale wymawia się tak, jak się pisze?
-Tak.
Nie. Stanowczo nie. Znajdźcie pierwsze lepsze zdanie zapisane po staroangielsku/walijsku/irlandzku (bo mniej więcej mieszanką tych języków są zaklęcia w Merlinie) i spróbujcie przeczytać tak, jak się pisze. Stanowczo mało wykonalne.
Walijski jest ekstra. Brzmi jak by ktoś próbował wypluć jakąś chrząstkę co mu w gardle utknęła!
Welsh: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch
English: "The church of St. Mary in the hollow of white hazel trees near the rapid whirlpool by St. Tysilio's of the red cave"
A ja mieszkam tylko w "Rzeszowie" Not cool
Za to ładnie brzmi śpiew po walijsku. Znalazłam wywiad z Natalią O'Shea z Mielnicy - o TUTAJ. Jeśli włącza się od początku to polecam przerzucić od razu na 2:30 - wtedy Natalia zaczyna śpiewać.
*stanowczo się domaga* Ja kcem siem uczyć walijskiego!
-O co chodzi?-zapytał sarkastycznie Artur.
-Chciałbym mieć dziś dzień wolny-powiedział Merlin.
-Dzień wolny?-zapytał ironicznie książę.-Wiesz, ile masz do zrobienia?
-Wiem, ale zrobię to jutro. Dziś nie mogę mam...randkę.
*turla się po podłodze* XDDDD... kwiiiik!... „Randka”!... kwiiik!... W średniowieczu!... kwiiik!...
A w następnym rozdziale będzie dziki seks przed ślubem...
W jednym opku już był...
Nie przypominaj, błagam. A te dylematy następnego dnia, czy tam tydzień później... Kosssszmar!
Wpadł do komnaty Artura.
-Dzień do...-umilkł. W pokoju było pusto. Jednak to nie to go zdziwiło. Łóżko było zaścielone, zupełnie tak jakby nikt w nim nie spał.
Pytanie dla zwolenników teorii spiskowych – u kogo spał Artur?
U Uthera!!!
To było albo bardzo prorodzinne, albo bardzo nieortodoksyjno slashowe.
U Merlina spojonego jakimiś specyfikami prosto od Gajusza - to dlatego Merlin niczego nie pamięta.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez alicee dnia Wto 17:35, 13 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Wto 22:20, 13 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
- Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
A czego by nie? Małe dziewczynki podbierają mamie sukienki... A małe książątka siadają na tatusiowym tronie...
Artur chciał sobie dzieciństwo przypomnieć.
(Jak w reklamie Ikei: "Jak byłeś mały to lubiłeś siedzieć na podusi...")
Wyobrażacie sobie takiego małego Arturka na tronie, a obok przebiega taki jeszcze mniejszy Merlinek z naręczem prania? Łiii!
Ja sobie wyobraziłam małego Arturka na tronie, poprawiającego z trudem unoszonym berłem opadającą na oczy, podwędzoną tatusiowi koronę, mówiącego: "Kiedyś zostanę wielkim królem, o którym będą śpiewać ballady i opowiadać legendy!". A mała Morgana przyczajona za tronem: "Nic z tego, zostanę złą czarownicą i cię obalę, mwahaha!".
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
alicee
adwoKat Strzygi Arcymag
Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:06, 14 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Strzyga napisał: | - Idziemy- ryknął gwardzista, wyciągnął nieszczęśnika z wody i zawlókł do sali tronowej. Na nieszczęście, król był nieobecny, a na Głównym Tronie siedział Artur.
Yyy... To on tak może?
A czego by nie? Małe dziewczynki podbierają mamie sukienki... A małe książątka siadają na tatusiowym tronie...
Artur chciał sobie dzieciństwo przypomnieć.
(Jak w reklamie Ikei: "Jak byłeś mały to lubiłeś siedzieć na podusi...")
Wyobrażacie sobie takiego małego Arturka na tronie, a obok przebiega taki jeszcze mniejszy Merlinek z naręczem prania? Łiii!
Ja sobie wyobraziłam małego Arturka na tronie, poprawiającego z trudem unoszonym berłem opadającą na oczy, podwędzoną tatusiowi koronę, mówiącego: "Kiedyś zostanę wielkim królem, o którym będą śpiewać ballady i opowiadać legendy!". A mała Morgana przyczajona za tronem: "Nic z tego, zostanę złą czarownicą i cię obalę, mwahaha!". |
Faktycznie, jeszcze ciekawsza wizja
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Strzyga
Master of Disaster Arcymag
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pon 21:42, 19 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział V: Dzień, w którym zdetronizowano Uthera
Na chuj cały rozdział, skoro już po tytule wszystko wiadomo?
I nadszedł dzień, o którym przez ostatnie parę tygodni, tak trąbiono. Na głównym dziedzińcu zamku rozstawiono gigantyczną scenę. Pod nią stał okazały tron i wiele krzeseł dla zaproszonych gości. Przygotowania miały się już ku końcowi i zostały wprowadzone ostatnie poprawki.
-Gotowe- powiedział z francuskim akcentem mały człowieczek w białej peruce
Może Wredniak mnie uświadomi – w którym wieku peruki stały się charakterystycznym elementem mody francuskiej? Bo chyba jednak nie w X...
- Ejh, thy, pharthacz- zwrócił się do młodego, czarnowłosego chłopaka- zostaw to krzesło
Ło matko, to ma być ten akcent?! Nikt ich nie uprzedził, że we francuskim „h” jest nieme?
***
-Co masz taką zawiedzioną minę?- zapytała nazajutrz rano Gwen Merlina.- Dziś rocznica zwycięstwa Uthera i objęcia przez niego tronu! Mają być turnieje, tańce, stoły zastawione wyśmienitymi potrawami
-Wino ma lać się z fontann, stojących na Głównym Dziedzińcu
Po primo – nie wierzę, żeby wtedy AŻ TAK marnowano wino. Po secundo – średniowieczna kanalizacja, a raczej jej brak, raczej nie umożliwiłaby czegoś takiego. Po tertio, bo wiemy jak serial ma się do realiów epoki – w serialowym Camelocie były jakiekolwiek fontanny?!
, a głównym punktem programu ma być inscenizacja Zwycięskiego Pochodu i moment w którym Uther pokonuje Wielkiego Smoka.
Chyba nie tyle pokonał, ile uwięził, a i to już sporo po objęciu władzy, ale co ja tam wiem...
Super...- mruknął pesymistycznie chłopak. - Ani krztyny magii...
-Och, Merlinie, nie przesadzaj, przecież zawsze będziesz mógł przymierzyć kolczugę Artura! Nie marzyłeś o tym nigdy? Bo ja, od kiedy go spotkałam...
*parsk*
A może przybędzie Lancelot? Tak dawno go nie widziałam...
-Nie sądzę- odrzekł Merlin kwaśno.
-Bo, co!- krzyknęła Gwen, z niezwykłą jak na nią energią- Bo jesteś zazdrosny!
TAK!!! ^^
-Ja? O, nie! Nie mam o kogo!
Przez resztę drogi milczeli, śmiertelnie na siebie po obrażani. I wtedy zza rogu wynurzył się Artur. Także w mrocznym nastroju.
A nawet mHrocznym.
-Cześć- mruknął do nich na powitanie.
Może w ogóle „Elo, ziooom!”, pff... Nawet zakładając, że książę zaprzyjaźnił się ze swoim służącym i zaczął zauważać jego istnienie, to, że powiedziałby do niego „Cześć” jest aż groteskowe.
-Witaj- odpowiedzieli oboje lekko zdumieni bezpośrednim zachowaniem księcia.
Uff, jeszcze mi nie odbiło...
Zachęcony tym Merlin zapytał:
-Co tutaj robisz? Powinieneś chyba szykować się do uroczystości w zamku...
-Śledzę Morganę, ostatnio bardzo często udaje się do miasta, sądzę że się z kimś spotyka...
-No, oczywiście, w mieście trudno kogoś nie spotkać- powiedział Merlin, prężąc się.
-Oh, Merlinie, jaki ty jesteś głupi, nie chodzi mi o to że spotyka się z kimś, chodzi mi o to, że nie spotyka się ze mną!!!
Mwahahahahaha! ^^ To aż piękne! (Nie, nie martwcie się... Nie, odłóżcie ten kaftan, proooszę...)
-Oą, chamą, partaczą, robią biedny Francuz w konią!- krzyknął ktoś koło nich wysokim głosem.
-Że co on powiedział?- zapytał Merlin, po krótkiej chwili.
Wierz mi, też się zastanawiam.
-Chamscy partacze robią biednego Francuza w konia- oznajmiła bez namysłu Gwen.
-Łuuu... Ginewro, nie wiedziałem że znasz francuski?- powiedział Artur z powidziwem.
Na tej zasadzie, to każdy zna francuski...
- Ejh, ty mały, białowłosy gnomie!
-Tak książę- ukłonił się z szacunkiem sir Albert Pompadour.
*pada na ziemię targana konwulsyjnymi drgawkami* Pompadour... Pompadour!
-Nic, tak sobie powiedziałem- zaśmiał się pijacko Artur.
Pytanie – kiedy zdążył się napić?
-Zatem proszę o wybaczenie, Wasza Najjaśniejsza Wysokość.
Co powie nasz ekspert od realiów epoki na ten zwrot? IMO, to pasuje do króla, ale do księcia?...
-Morgana!- krzyknęła w końcu Gwen i puściła się biegiem w stronę wysokiej postaci w brązowym kapturze.
-Gwen?- zawołał ktoś nagle.
-Ciii, Lancelocie, oni nie mogą wiedzieć, że tu jesteś...
-Aha- mruknął rycerz. Jego twarz nie wyrażała jednak wielkiego zrozumienia.
As always.
-Przemierzyłeś tyle mil, żeby mnie odwiedzić?- zapytała.
-Nie zupełnie- odparł- Sir Albert Pompadour prosił mnie, abym zagrał Uthera na dzisiejszym koncercie. Zgodziłem się... i oto jestem...
Postaram się być w miarę delikatna... Naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto mniej pasuje do roli Uthera. No proszę, nawet mi się udało.
Tu Lancelot wypiął pierś, odetchnął głęboko i jego usta opuściły słowa, układające się w Pieśń o Utherze.
W dalekim Camelocie,
Nie chodzi świnia w błocie,
Smok wielki zjada krocie,
Istot, które mogły by żyć...
Zlituj się, zlituj, mężny Uthe...
-Zamilknij, pharthaczcz!- syknął zza rogu mały Francuz.
*chlipie żałośnie*
A potem zwrócił się do zdumionego Artura- poznaj Panie Lancelota zza Gór, Gwiazdę mojego objazdowego Teatru "U Alberta".
*załamana* Ale Lancelot był Lancelotem z Jeziora, a nie zza Gór!...
-Jo i jo i jo- zajodłował chłopak, kłaniając się do ziemi.
-Co tam ciekawego?- zapytał uprzejmie książę.
-Nic, no...- brzmiała inteligentna odpowiedź.
-Co nic, no? Tak zwracasz się do przyszłego króla?!
-Nic... no...no... nonowego
-Aha.
Uderzyła mnie w równym stopniu głupota i niekonsekwencja aŁtorki.
-Idziemy?- zapytała Gwen.
-Mph...- brzmiała całkiem logiczna i w pełni zrozumiała odpowiedź. Ruszyli więc, a gdy wychodzili zza rogu obdrapanego budynku, zobaczyli Morganę, zmierzającą w stronę całkiem przeciwną. Właściwie zauważyli ją Gwen, Lancelot i Merlin, bo Artur, pogrążony w myślach o przejęciu tronu, nie zwracał na drogę uwagi.
BBBBBBBUUUUUUUUMMMMMMMM!!!!!!!
-Ty... wredny szczurze... Pewnie nie mogłeś się doczekać, że by znów móc utrudnić mi życie- wykrzyknęła dziewczyna do księcia. Policzkując go ubłoconym kapeluszem.
Może ze mną jest coś nie tak, ale NAPRAWDĘ NIE CHWYTAM.
Kiedy już byli na dziedzińcu, dobiegała końca pierwsza część uroczystości. Uther siedział na tronie, na podwyższeniu, a delegacje z różnych krajów podchodziły do niego i składały mu dary i hołd.
-To mój ojciec- powiedział Artur do młodej i bardzo pięknej damy, pokazując na króla.- A ja jestem jego synem.
-Jakby ktoś nie wiedział...- prychnęła ze złością Morgana.
-Mogłabyś zostawić nas w spokoju- zapytał dziewczyny młody książę.- Ja nie wypytuję cię, dlaczego ostatnio spędzasz tyle czasu poza zamkiem i z kim się spotykasz...
Boru, kłócą się jak para ze sporym stażem...
-Mph...Panią i pana, obojąm szanownohną... Ja chcieć przechtawić mój węhdrowny theathr i moja najjaśniejsza gwiazda... Lancheloot...
-Lan'szelot? Co to znaczy?- zapytał głupkowato Merlin.
Też się zastanawiam...
-No i przedstawiam państwu spektakl "Droga na tron". (Oh, brawą, jak mnie oni cieszą)... A oto i Wędrowny Teathr...
W podskokach zbiegł ze sceny, na której wnoszono teraz ostatnie elementy dekoracji. Zza sceny dobiegła do uszu zgromadzonych triumfalna fanfara. Na scenie, na prawdziwym koniu, pojawił się rycerz w srebrnej zbroji.
Najbardziej bawi mnie to zdziwienie „prawdziwym koniem”. No cóż, pewnie, że mogli wziąć dwie połówki kokosa jak w Świętym Graalu Monty Pythona, ale o ile mniej efektowne by to było...
-"Jaaa...- zawył- Jijaaa... król Uther z doliny
Przybyłem do tej krainy,
Co ginie w oparach pary,
Z wielkiej smoczej pieczary!
Tam, płacz, jęki i wycie,
Smok swe groźne odbicie
W wodzie ukazał, Igrenie."
Na podwyższenie wkroczyła czarnowłosa dziewczyna w białej sukni. Merlinowi wydawała się być znajoma.
-"Hej, Uhterze, hej rycerzu dzielny
Skieruj bestię w wód odmęty.
Skieruj, by potwór tam zginął
By zły czas wreszcie minął!"
Uther ( a właściwie Lancelot) zeskoczył z konia. Skłonił się przed dziewczyną i razem udali się do ciemnego lasu Darksetar. Chwilę szli w milczeniu, gdy przed nimi zza drzewa wyskoczyła postać w łachmanach.
Jeszcze sekunda i naprawdę zacznę się zastanawiać, czy to nie jest wzorowane na Świętym Graalu. (To na pewno jeden z rycerzy, którzy mówią „Ni”!)
-"Ja jestem Gajusz, smoka wróg.
JEBUT! Tak, tym razem NAPRAWDĘ spadłam z krzesła. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że „postać w łachmanach” to Gajusz.
Przeszedłem bardzo wiele dróg
I kiedy wreszcie znalazłem poczwarę,
ta wykrzyknęła: całkiem cię spalę,
Głośno ryknęła, ogniem plunęła.
Wtedy mnie trwoga ogarnęła.
I uciekałem ile sił!"
Nie żeby mi się opko zaczynało podobać, aż tak źle nie jest... ale rymy nie są tak złe, jak mogłyby być.
-"Słuchaj panie Gajuszu,
wielki mi słabeuszu!
Moje imię to Uther, i w księgach pisało
Uuu!!! A tego to żadne rymy nie usprawiedliwią!
Zza kurtyny dobiegł mrożący krew w żyłach charkot. To ryczał Wielki Smok. A właściwie aktor w dziesięciu kożuchach pozakładanych jeden na drugi, i w zielonej masce.
Nie da się włożyć na siebie dziesięciu kożuchów naraz. Wierzcie mi, naprawdę wiem co mówię.
Zostaniecie wnet zjedzeni,
Chociaż wcale nie soleni
(a ja uwielbiam morską sól).
To stąd te solniczki...
-"Moje uszy coś słyszały,
Moje oczy coś widziały,
No rzeczywiście, dobrze, że nie na odwrót...
Smok oświadcza się kobiecie!
To się dzieje na tym świecie?"
NIE!!! To cholerny równoległy wymiar!
Uther tymczasem wyciągnął swój sławny miecz i zamachnął się na smoka.
JAKI sławny miecz?! W legendach były dwa. Oba należały do Artura. Jeden wprawdzie należał przedtem do Uthera, ale wtedy jeszcze nie był sławnym mieczem.
Miecz przybliżał się do skóry smoka.
-HEJ, LUDZIE... TOŻ TO CZŁOWIEK!!!!!! ON CHCE ZABIĆ CZŁOWIEKA!!!!!!!- krzyknął nagle Merlin i puścił się biegiem w kierunku sceny.- STAAAAAAAAAAAAĆĆ!!!!!!!
O rany, to gorsze niż amerykańska komedia...
-STAAAAAAAAAAĆĆĆ!!!!- z tym okrzykiem Merlin wpadł na podwyższenie i bez namysłu rzucił się na Lancelota, który ze strachu wypuścił miecz z ręki. Broń poszybowała wysoko do nieba, a rycerz i książęcy sługa zaczęli się miotać po podłodze. Smok natomiast oddychał spazmatycznie i co chwila łapał się za serce. I w tym momencie zza sceny wynurzyła się gromadka ubranych na kolorowo dzieci, które krzyczały:
-Uther Zwycięzca!, Uther na króla! Niech nam żyje król Uther Zwycięzca Smoka!!!!
Tak, to jest stanowczo bardzo hamerykańskie.
Gdy zobaczyły leżącego na ziemi Uthera, nagle umilkły. Ostatnie z nich trzymało na jedwabnej poduszeczce złotą koronę, po którą zdawała się sięgać lady Igrena. Dziewczyna złapała za koronę, a w tej chwili Merlin odepchnął Lancelota i rzucił się za nią w pogoń. Niestety, aktorka biegła bardzo szybko, a straże zdawały się być tak zaskoczone zaistniałą sytuacją, że wcale jej nie zatrzymały. Lecz młody czarodziej nie poddawał się. Jednak po paru minutach udało mu się zmusić odtwórczynię roli Igreny, by pobiegła w ślepą uliczkę. Zamknięta z trzech stron przez wysokie mury dziewczyna stanęła przed czymś, co mogło ochronić ją przed natrętnym Merlinem. Były to dyby.
-Chodź tu- syknęła. A młody czarodziej posłuchał jej słów. Dziewczyna szybkim ruchem złapała go za głowę i zamknęła w dybach. Nic jej nie obchodziły jego jęki i krzyki. Uśmiechnęła się jadowicie, po czym zwinnie zaczęła wspinać się na mur. Ale gdy była już bardzo blisko przedostania się na drugą stronę, korona wyślizgnęła się z jej ręki i spadła prosto na Merlinową głowę. Igrena zawyła jak wilk. W tak prosty sposób straciła tak cenny przedmiot. Nie mogła jednak wrócić po klejnot, bo na horyzoncie pokazał się pan Hildegerd, "Osobisty Przyjaciel Króla z Czasów Młodości" ze gwardią pałacową.
Kolejny tekst z tych, co to trzeba przeczytać w całości. A następnie uważać, by nie zniszczyć tego geniuszu nieprzemyślanym komentarzem.
-Łapać ją- pisnął Hildegard, między dwoma oddechami. Jego policzki były purpurowe, a sam ledwo trzymał się na nogach, po przebiegnięciu niecałej mili.
Niecałej mili? Toż to ledwo niecałe dwa kilometry! (wg obecnych miar, nie wiem, jak to się ma do starych) Mięczak!...
-Tak jest panie!- odpowiedział trochę mniej zmęczony dowódca. Ale złodziejka zdążyła już dawno przedostać się na drugą stronę muru, a stamtąd uciec gdzie pieprz rośnie.
IMO, akcja dzieje się na dziedzińcu. Jedyny mur, przez który mogła się przedostać, to ten oddzielający Dolne Miasto. A stamtąd wcale nie było tak blisko do ucieczki poza mury Camelotu jako takiego.
-Hej ty, jak się zwiesz? Przed chwilą uratowałeś królewską koronę.
-Merlin...- brzmiała słaba odpowiedź.
-A więc zdrowie Merlina, prowadźcie go do króla!
Gdy dotarli na dziedziniec, Uther był już porządnie zdenerwowany. Gdy jednak zobaczył swą koronę odetchnął z ulgą i kazał Wędrownemu Teatrowi dokończyć swoją sztukę.
Jednak gdy Lancelot związał smoka, dzieci zamiast włożyć rycerzowi na głowę koronę, podbiegły do Merlina i ukoronowały go.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!!- zawołał Hildegard Morwin.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!- powtórzył tłum. Ale Merlina już nie było. Zwiał z królewską koroną na głowie w siną dal.
Skoro „obce baby rozdające miecze to słaba legitymacja władzy”, to co mówić o czymś takim?!
-Coś ty zrobił Hildegardzie?- zawołał prawdziwy Uther mściwym głosem.
-A nic ta... kiego- zarumienił się Hildegard.
-Arturze... goń go!- rozkazał król synowi.
-Więc, Morgano ty tylko śledziłaś tą złodziejką- aktorkę- zapytał Arthur Morgany, zupełnie nie słysząc słów swojego ojca.
Znów z serii „Może jestem dziwna, ale...” – jakim cudem on na to wpadł, skoro przeciętny czytelnik (patrz: ja) nie był w stanie tego wykoncypować?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa Arcymag
Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: z podlasia... Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:06, 20 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział V: Dzień, w którym zdetronizowano Uthera
Na chuj cały rozdział, skoro już po tytule wszystko wiadomo?
Może chciała, żebyśmy orientowali się w sytuacji. aŁtoreczki mają tekie abstrakcyjne myśli...
I nadszedł dzień, o którym przez ostatnie parę tygodni, tak trąbiono. Na głównym dziedzińcu zamku rozstawiono gigantyczną scenę. Pod nią stał okazały tron i wiele krzeseł dla zaproszonych gości. Przygotowania miały się już ku końcowi i zostały wprowadzone ostatnie poprawki.
-Gotowe- powiedział z francuskim akcentem mały człowieczek w białej peruce
Może Wredniak mnie uświadomi – w którym wieku peruki stały się charakterystycznym elementem mody francuskiej? Bo chyba jednak nie w X...
Krzesła?! Toż zgodnie ze zwyczajem powinni klękać na gołej ziemii i pod żadnym pozorem nie patrzeć w strone Jego Wysokości.
- Ejh, thy, pharthacz- zwrócił się do młodego, czarnowłosego chłopaka- zostaw to krzesło
Ło matko, to ma być ten akcent?! Nikt ich nie uprzedził, że we francuskim „h” jest nieme?
He he... A gdzie: "zhostaw the hrzesło"!?
***
-Co masz taką zawiedzioną minę?- zapytała nazajutrz rano Gwen Merlina.- Dziś rocznica zwycięstwa Uthera i objęcia przez niego tronu! Mają być turnieje, tańce, stoły zastawione wyśmienitymi potrawami
-Wino ma lać się z fontann, stojących na Głównym Dziedzińcu
Po primo – nie wierzę, żeby wtedy AŻ TAK marnowano wino. Po secundo – średniowieczna kanalizacja, a raczej jej brak, raczej nie umożliwiłaby czegoś takiego. Po tertio, bo wiemy jak serial ma się do realiów epoki – w serialowym Camelocie były jakiekolwiek fontanny?!
A ja bym się bardziej obawiała tego wina. Kanalizacja (prowizoryczna) była zamieszkiwana przez szczury. A i nieżywe niespodzianki często się widywało. A później w winie pływa sobie takie mięsko...
, a głównym punktem programu ma być inscenizacja Zwycięskiego Pochodu i moment w którym Uther pokonuje Wielkiego Smoka.
Chyba nie tyle pokonał, ile uwięził, a i to już sporo po objęciu władzy, ale co ja tam wiem...
Aż mi się z Wielkim Czarnym Smokiem skojarzyło.
Uther bez magii uwięził smoka? Taa...
Super...- mruknął pesymistycznie chłopak. - Ani krztyny magii...
-Och, Merlinie, nie przesadzaj, przecież zawsze będziesz mógł przymierzyć kolczugę Artura! Nie marzyłeś o tym nigdy? Bo ja, od kiedy go spotkałam...
*parsk*
Odmiana fetyszyzmu? A ja tak bym chciała zobaczyć średniowieczne bokserki... O ile ma. W "Wiedźmie" zawsze się zastanawiałam dlaczego oni zakładają od razu spodnie bez uprzedniego nałożenia bielizny.
A może przybędzie Lancelot? Tak dawno go nie widziałam...
-Nie sądzę- odrzekł Merlin kwaśno.
-Bo, co!- krzyknęła Gwen, z niezwykłą jak na nią energią- Bo jesteś zazdrosny!
TAK!!! ^^
Teraz Merlin ma wspaniałą okazję do zaimponowania nam magiczą siłą.
-Ja? O, nie! Nie mam o kogo!
Przez resztę drogi milczeli, śmiertelnie na siebie po obrażani. I wtedy zza rogu wynurzył się Artur. Także w mrocznym nastroju.
A nawet mHrocznym.
"po obrażani"? A może "po obrażeniach"? Moja dusza płacze...
-Cześć- mruknął do nich na powitanie.
Może w ogóle „Elo, ziooom!”, pff... Nawet zakładając, że książę zaprzyjaźnił się ze swoim służącym i zaczął zauważać jego istnienie, to, że powiedziałby do niego „Cześć” jest aż groteskowe.
Albo wyskoczył zza rogu z okrzykiem" "Łaaaazaaap!"
-Witaj- odpowiedzieli oboje lekko zdumieni bezpośrednim zachowaniem księcia.
Uff, jeszcze mi nie odbiło...
A gdzie ukłon?
Zachęcony tym Merlin zapytał:
-Co tutaj robisz? Powinieneś chyba szykować się do uroczystości w zamku...
-Śledzę Morganę, ostatnio bardzo często udaje się do miasta, sądzę że się z kimś spotyka...
-No, oczywiście, w mieście trudno kogoś nie spotkać- powiedział Merlin, prężąc się.
-Oh, Merlinie, jaki ty jesteś głupi, nie chodzi mi o to że spotyka się z kimś, chodzi mi o to, że nie spotyka się ze mną!!!
Mwahahahahaha! ^^ To aż piękne! (Nie, nie martwcie się... Nie, odłóżcie ten kaftan, proooszę...)
A! Artur nareszcie jest normalny...
-Oą, chamą, partaczą, robią biedny Francuz w konią!- krzyknął ktoś koło nich wysokim głosem.
-Że co on powiedział?- zapytał Merlin, po krótkiej chwili.
Wierz mi, też się zastanawiam.
"No, chamią, partaczą i robią biednemu Francuzowi konia!"
-Chamscy partacze robią biednego Francuza w konia- oznajmiła bez namysłu Gwen.
-Łuuu... Ginewro, nie wiedziałem że znasz francuski?- powiedział Artur z powidziwem.
Na tej zasadzie, to każdy zna francuski...
Niekontrolowany podryw?
Ginewro... jestem pod wrażeniem...
- Ejh, ty mały, białowłosy gnomie!
-Tak książę- ukłonił się z szacunkiem sir Albert Pompadour.
*pada na ziemię targana konwulsyjnymi drgawkami* Pompadour... Pompadour!
Skądś to znam...
I kto nauczył Artura o gnomach, wytworach magii? Toż to zakazane! A przecież te niedorobione pancerniki (jak pięknie...) w ogóle nie interesują się gnomami.
-Nic, tak sobie powiedziałem- zaśmiał się pijacko Artur.
Pytanie – kiedy zdążył się napić?
Jak wracał rano z wychodka to wykręcił w stronę fontanny. Przecież księciu nikt nie zabroni... A i jeszcze doleją...
-Morgana!- krzyknęła w końcu Gwen i puściła się biegiem w stronę wysokiej postaci w brązowym kapturze.
-Gwen?- zawołał ktoś nagle.
-Ciii, Lancelocie, oni nie mogą wiedzieć, że tu jesteś...
-Aha- mruknął rycerz. Jego twarz nie wyrażała jednak wielkiego zrozumienia.
As always.
Morgana puszcza się z Lancelotem? *oczojeb i niedowierzanie*
A co Gienią?!
-Przemierzyłeś tyle mil, żeby mnie odwiedzić?- zapytała.
-Nie zupełnie- odparł- Sir Albert Pompadour prosił mnie, abym zagrał Uthera na dzisiejszym koncercie. Zgodziłem się... i oto jestem...
Postaram się być w miarę delikatna... Naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto mniej pasuje do roli Uthera. No proszę, nawet mi się udało.
Biedny Uher... taka zniewaga... Ksander podarł rysunki Wolhy przedstawiające jego osobę w sposób abstrakcyjny, a co zrobi Uher? Pozostaje się domyślać i liczyć na dobrą zabawę.
Tu Lancelot wypiął pierś, odetchnął głęboko i jego usta opuściły słowa, układające się w Pieśń o Utherze.
W dalekim Camelocie,
Nie chodzi świnia w błocie,
Smok wielki zjada krocie,
Istot, które mogły by żyć...
Zlituj się, zlituj, mężny Uthe...
-Zamilknij, pharthaczcz!- syknął zza rogu mały Francuz.
*chlipie żałośnie*
Mwahahaha... Lancelot przeszedł samego siebie.... Co za ekspresyjność wykonania...
A ja dołożę resztę:
W dalekim Camelocie,
Nie chodzi świnia w błocie,
Gdzie Uther mężny siedzi,
i... robi sobie dzieci? Dobra, nie mam dzieś weny do rymów. Poprawcie mnie.
A potem zwrócił się do zdumionego Artura- poznaj Panie Lancelota zza Gór, Gwiazdę mojego objazdowego Teatru "U Alberta".
*załamana* Ale Lancelot był Lancelotem z Jeziora, a nie zza Gór!...
Pani Jeziora? Może tak i lepiej? Przecież od razu uznaliby go za wywór siły nieczystej, bo jeśli jest z jeziora to wniosek prosty - topielec! I do tego urodziwy...
-Jo i jo i jo- zajodłował chłopak, kłaniając się do ziemi.
-Co tam ciekawego?- zapytał uprzejmie książę.
-Nic, no...- brzmiała inteligentna odpowiedź.
-Co nic, no? Tak zwracasz się do przyszłego króla?!
-Nic... no...no... nonowego
-Aha.
Uderzyła mnie w równym stopniu głupota i niekonsekwencja aŁtorki.
Głupota powinna być charakter. A te "jo i jo i jo" wzięłam za początek ścieżki dźwiękowej z Naruto - fighnight dreams, czy jakoś tak. W życiu bym tego nie wzięła za jodłowanie.
-Idziemy?- zapytała Gwen.
-Mph...- brzmiała całkiem logiczna i w pełni zrozumiała odpowiedź. Ruszyli więc, a gdy wychodzili zza rogu obdrapanego budynku, zobaczyli Morganę, zmierzającą w stronę całkiem przeciwną. Właściwie zauważyli ją Gwen, Lancelot i Merlin, bo Artur, pogrążony w myślach o przejęciu tronu, nie zwracał na drogę uwagi.
BBBBBBBUUUUUUUUMMMMMMMM!!!!!!!
-Ty... wredny szczurze... Pewnie nie mogłeś się doczekać, że by znów móc utrudnić mi życie- wykrzyknęła dziewczyna do księcia. Policzkując go ubłoconym kapeluszem.
Może ze mną jest coś nie tak, ale NAPRAWDĘ NIE CHWYTAM.
Artur chcę załatwić swego papę? I do tego stratował Morganę...
Kiedy już byli na dziedzińcu, dobiegała końca pierwsza część uroczystości. Uther siedział na tronie, na podwyższeniu, a delegacje z różnych krajów podchodziły do niego i składały mu dary i hołd.
Trzej królowie.-To mój ojciec- powiedział Artur do młodej i bardzo pięknej damy, pokazując na króla.- A ja jestem jego synem.
-Jakby ktoś nie wiedział...- prychnęła ze złością Morgana.
-Mogłabyś zostawić nas w spokoju- zapytał dziewczyny młody książę.- Ja nie wypytuję cię, dlaczego ostatnio spędzasz tyle czasu poza zamkiem i z kim się spotykasz...
Boru, kłócą się jak para ze sporym stażem...
Brakuje tylko rękoczynów.
-Mph...Panią i pana, obojąm szanownohną... Ja chcieć przechtawić mój węhdrowny theathr i moja najjaśniejsza gwiazda... Lancheloot...
-Lan'szelot? Co to znaczy?- zapytał głupkowato Merlin.
Też się zastanawiam...
Lan... szalet?
-No i przedstawiam państwu spektakl "Droga na tron". (Oh, brawą, jak mnie oni cieszą)... A oto i Wędrowny Teathr...
W podskokach zbiegł ze sceny, na której wnoszono teraz ostatnie elementy dekoracji. Zza sceny dobiegła do uszu zgromadzonych triumfalna fanfara. Na scenie, na prawdziwym koniu, pojawił się rycerz w srebrnej zbroji.
Najbardziej bawi mnie to zdziwienie „prawdziwym koniem”. No cóż, pewnie, że mogli wziąć dwie połówki kokosa jak w Świętym Graalu Monty Pythona, ale o ile mniej efektowne by to było...
Już myślałam, że w czasie prób do spektaklu tym koniem był Merlin owinięty skórami...
-"Jaaa...- zawył- Jijaaa... król Uther z doliny
Przybyłem do tej krainy,
Co ginie w oparach pary,
Z wielkiej smoczej pieczary!
Tam, płacz, jęki i wycie,
Smok swe groźne odbicie
W wodzie ukazał, Igrenie."
Ja pierdziele... A Igrena to matka Artura...
Na podwyższenie wkroczyła czarnowłosa dziewczyna w białej sukni. Merlinowi wydawała się być znajoma.
-"Hej, Uhterze, hej rycerzu dzielny
Skieruj bestię w wód odmęty.
Skieruj, by potwór tam zginął
By zły czas wreszcie minął!"
Uther ( a właściwie Lancelot) zeskoczył z konia. Skłonił się przed dziewczyną i razem udali się do ciemnego lasu Darksetar. Chwilę szli w milczeniu, gdy przed nimi zza drzewa wyskoczyła postać w łachmanach.
Jeszcze sekunda i naprawdę zacznę się zastanawiać, czy to nie jest wzorowane na Świętym Graalu. (To na pewno jeden z rycerzy, którzy mówią „Ni”!)
Co oni w tym lesie robili? I żeby młodą panienkę to mHrocznego lasu ciągać?
-"Ja jestem Gajusz, smoka wróg.
JEBUT! Tak, tym razem NAPRAWDĘ spadłam z krzesła. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że „postać w łachmanach” to Gajusz.
Buszmen!!! No nie, ale żeby Gajusz? To przekracza wszelkie możliwości pojmowania...
Przeszedłem bardzo wiele dróg
I kiedy wreszcie znalazłem poczwarę,
ta wykrzyknęła: całkiem cię spalę,
Głośno ryknęła, ogniem plunęła.
Wtedy mnie trwoga ogarnęła.
I uciekałem ile sił!"
Nie żeby mi się opko zaczynało podobać, aż tak źle nie jest... ale rymy nie są tak złe, jak mogłyby być.
Gajusz ładniej śpiewa niż Uther.
-"Słuchaj panie Gajuszu,
wielki mi słabeuszu!
Moje imię to Uther, i w księgach pisało
Uuu!!! A tego to żadne rymy nie usprawiedliwią!
A nie... "Moje imię to Uther i zamierzam kopnąć cię w duper...."
Zza kurtyny dobiegł mrożący krew w żyłach charkot. To ryczał Wielki Smok. A właściwie aktor w dziesięciu kożuchach pozakładanych jeden na drugi, i w zielonej masce.
Nie da się włożyć na siebie dziesięciu kożuchów naraz. Wierzcie mi, naprawdę wiem co mówię.
Ja też - w końcu w spichlerzu mojego dziadka leży ich mnóstwo...
Zostaniecie wnet zjedzeni,
Chociaż wcale nie soleni
(a ja uwielbiam morską sól).
To stąd te solniczki...
Atlantyk nie jest aż tak słony. Cytat: "Pierwsze wzmianki mówią o początkach produkcji soli morskiej już na początku II tysiąclecia. Ale jeszcze w epoce żelaza, sól morską uzyskiwano w następujący sposób: gotowano z wodą glinę i piaski pochodzące ze słonych bagien po to, aby otrzymać solankę. W XVI wieku, wraz z rozwojem handlu morskiego, liczba salin, czyli bagien solnych, nazywanych również odstojnikami, znacznie wzrosła".
-"Moje uszy coś słyszały,
Moje oczy coś widziały,
No rzeczywiście, dobrze, że nie na odwrót...
Kac?
Smok oświadcza się kobiecie!
To się dzieje na tym świecie?"
NIE!!! To cholerny równoległy wymiar!
Przecież TO NIEMOŻLIWE! No, chyba, że będzie jak w "Prawach". Inaczej... by ją zadusił.
Uther tymczasem wyciągnął swój sławny miecz i zamachnął się na smoka.
JAKI sławny miecz?! W legendach były dwa. Oba należały do Artura. Jeden wprawdzie należał przedtem do Uthera, ale wtedy jeszcze nie był sławnym mieczem.
Miecz Pattisona i miecz... Uthera. Ale z tym się zgadzam - był Ekskalibur czy jak mu tam...
Miecz przybliżał się do skóry smoka.
-HEJ, LUDZIE... TOŻ TO CZŁOWIEK!!!!!! ON CHCE ZABIĆ CZŁOWIEKA!!!!!!!- krzyknął nagle Merlin i puścił się biegiem w kierunku sceny.- STAAAAAAAAAAAAĆĆ!!!!!!!
O rany, to gorsze niż amerykańska komedia...
I przejawił się młodzik,
co jego światły musk
ochronił człowieka prostego
i gada zgrzybiałego...
-STAAAAAAAAAAĆĆĆ!!!!- z tym okrzykiem Merlin wpadł na podwyższenie i bez namysłu rzucił się na Lancelota, który ze strachu wypuścił miecz z ręki. Broń poszybowała wysoko do nieba, a rycerz i książęcy sługa zaczęli się miotać po podłodze. Smok natomiast oddychał spazmatycznie i co chwila łapał się za serce. I w tym momencie zza sceny wynurzyła się gromadka ubranych na kolorowo dzieci, które krzyczały:
-Uther Zwycięzca!, Uther na króla! Niech nam żyje król Uther Zwycięzca Smoka!!!!
Tak, to jest stanowczo bardzo hamerykańskie.
Te dzieci były bardzo grube, nie? Hamburgery z brytyjskich owiec...
Gdy zobaczyły leżącego na ziemi Uthera, nagle umilkły. Ostatnie z nich trzymało na jedwabnej poduszeczce złotą koronę, po którą zdawała się sięgać lady Igrena. Dziewczyna złapała za koronę, a w tej chwili Merlin odepchnął Lancelota i rzucił się za nią w pogoń. Niestety, aktorka biegła bardzo szybko, a straże zdawały się być tak zaskoczone zaistniałą sytuacją, że wcale jej nie zatrzymały. Lecz młody czarodziej nie poddawał się. Jednak po paru minutach udało mu się zmusić odtwórczynię roli Igreny, by pobiegła w ślepą uliczkę. Zamknięta z trzech stron przez wysokie mury dziewczyna stanęła przed czymś, co mogło ochronić ją przed natrętnym Merlinem. Były to dyby.
-Chodź tu- syknęła. A młody czarodziej posłuchał jej słów. Dziewczyna szybkim ruchem złapała go za głowę i zamknęła w dybach. Nic jej nie obchodziły jego jęki i krzyki. Uśmiechnęła się jadowicie, po czym zwinnie zaczęła wspinać się na mur. Ale gdy była już bardzo blisko przedostania się na drugą stronę, korona wyślizgnęła się z jej ręki i spadła prosto na Merlinową głowę. Igrena zawyła jak wilk. W tak prosty sposób straciła tak cenny przedmiot. Nie mogła jednak wrócić po klejnot, bo na horyzoncie pokazał się pan Hildegerd, "Osobisty Przyjaciel Króla z Czasów Młodości" ze gwardią pałacową.
Kolejny tekst z tych, co to trzeba przeczytać w całości. A następnie uważać, by nie zniszczyć tego geniuszu nieprzemyślanym komentarzem.
Więc lepiej uczczę to minutą ciszy.
-Łapać ją- pisnął Hildegard, między dwoma oddechami. Jego policzki były purpurowe, a sam ledwo trzymał się na nogach, po przebiegnięciu niecałej mili.
Niecałej mili? Toż to ledwo niecałe dwa kilometry! (wg obecnych miar, nie wiem, jak to się ma do starych) Mięczak!...
Pewnie wpierdzielał całymi dniami i nocami kiełbasę, a jego jedynym fizycznym wisiłkiem było... no wiecie co.
-Tak jest panie!- odpowiedział trochę mniej zmęczony dowódca. Ale złodziejka zdążyła już dawno przedostać się na drugą stronę muru, a stamtąd uciec gdzie pieprz rośnie.
IMO, akcja dzieje się na dziedzińcu. Jedyny mur, przez który mogła się przedostać, to ten oddzielający Dolne Miasto. A stamtąd wcale nie było tak blisko do ucieczki poza mury Camelotu jako takiego.
Teraz to musi przedostać się przez wielki mur chiński za którym pieprz rośnie.
-Hej ty, jak się zwiesz? Przed chwilą uratowałeś królewską koronę.
-Merlin...- brzmiała słaba odpowiedź.
-A więc zdrowie Merlina, prowadźcie go do króla!
Gdy dotarli na dziedziniec, Uther był już porządnie zdenerwowany. Gdy jednak zobaczył swą koronę odetchnął z ulgą i kazał Wędrownemu Teatrowi dokończyć swoją sztukę.
Jednak gdy Lancelot związał smoka, dzieci zamiast włożyć rycerzowi na głowę koronę, podbiegły do Merlina i ukoronowały go.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!!- zawołał Hildegard Morwin.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!- powtórzył tłum. Ale Merlina już nie było. Zwiał z królewską koroną na głowie w siną dal.
Skoro „obce baby rozdające miecze to słaba legitymacja władzy”, to co mówić o czymś takim?!
OMG! aŁtoreczka mnie dobije... Zazdroszczę Strzydze takiego mocnego zdrowia.
-Coś ty zrobił Hildegardzie?- zawołał prawdziwy Uther mściwym głosem.
-A nic ta... kiego- zarumienił się Hildegard.
-Arturze... goń go!- rozkazał król synowi.
-Więc, Morgano ty tylko śledziłaś tą złodziejką- aktorkę- zapytał Arthur Morgany, zupełnie nie słysząc słów swojego ojca.
Znów z serii „Może jestem dziwna, ale...” – jakim cudem on na to wpadł, skoro przeciętny czytelnik (patrz: ja) nie był w stanie tego wykoncypować?
1. Kazano Arturowi gonić faceta jak pies kota.
2. "złodziejką- aktorkę" - WTF?!
Wybaczcie niektóre komentarze...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kuszumai dnia Wto 12:06, 20 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wredniak
Imperator Offtopu Arcymag
Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 21:11, 20 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział V: Dzień, w którym zdetronizowano Uthera
Na chuj cały rozdział, skoro już po tytule wszystko wiadomo?
Może chciała, żebyśmy orientowali się w sytuacji. aŁtoreczki mają tekie abstrakcyjne myśli...
Jakoś trzeba rozdział zatytułować, a inwencji brak oj brak.
I nadszedł dzień, o którym przez ostatnie parę tygodni, tak trąbiono. Na głównym dziedzińcu zamku rozstawiono gigantyczną scenę. Pod nią stał okazały tron i wiele krzeseł dla zaproszonych gości. Przygotowania miały się już ku końcowi i zostały wprowadzone ostatnie poprawki.
-Gotowe- powiedział z francuskim akcentem mały człowieczek w białej peruce
Może Wredniak mnie uświadomi – w którym wieku peruki stały się charakterystycznym elementem mody francuskiej? Bo chyba jednak nie w X...
Krzesła?! Toż zgodnie ze zwyczajem powinni klękać na gołej ziemii i pod żadnym pozorem nie patrzeć w strone Jego Wysokości.
Kobiece to w XVI w za sprawą królowej Elżbiety, te białe francuskie to Ludwik XIII Burbon na początku XVII w
A kuszi to nie epoka kamienia łupanego, w średniowieczu ustawiano stoły w podkowę i siadano przy nich na krzesłach... (które do naszych mają się jak mercedes do malucha. A wyrażano szacunek w ten sposób, że król siadał pierwszy i nikt nie odchodził od stołu przed królem... (ale raczej jadali w komnatach a nie na powietrzu, pikniki to chyba wiek dopiero XVI...
- Ejh, thy, pharthacz- zwrócił się do młodego, czarnowłosego chłopaka- zostaw to krzesło
Ło matko, to ma być ten akcent?! Nikt ich nie uprzedził, że we francuskim „h” jest nieme?
He he... A gdzie: "zhostaw the hrzesło"!?
To chyba w polskim pseudo-arystokratycznym się h pojawia i odkrycie, że w innym języku może być inaczej to już wyższy poziom. Expa ałtoreczce zabrakło
***
-Co masz taką zawiedzioną minę?- zapytała nazajutrz rano Gwen Merlina.- Dziś rocznica zwycięstwa Uthera i objęcia przez niego tronu! Mają być turnieje, tańce, stoły zastawione wyśmienitymi potrawami
-Wino ma lać się z fontann, stojących na Głównym Dziedzińcu
Po primo – nie wierzę, żeby wtedy AŻ TAK marnowano wino. Po secundo – średniowieczna kanalizacja, a raczej jej brak, raczej nie umożliwiłaby czegoś takiego. Po tertio, bo wiemy jak serial ma się do realiów epoki – w serialowym Camelocie były jakiekolwiek fontanny?!
A ja bym się bardziej obawiała tego wina. Kanalizacja (prowizoryczna) była zamieszkiwana przez szczury. A i nieżywe niespodzianki często się widywało. A później w winie pływa sobie takie mięsko...
była taka studnia na wajchę... z której się piasek sypał... w Anglii to bardziej ale lub miód pitny i z beczek. BTW Tak jakby rycerstwo potrzebowało pretekstu do turnieju po którym obowiązkowo chlali się do nieprzytomności and beyond
, a głównym punktem programu ma być inscenizacja Zwycięskiego Pochodu i moment w którym Uther pokonuje Wielkiego Smoka.
Chyba nie tyle pokonał, ile uwięził, a i to już sporo po objęciu władzy, ale co ja tam wiem...
Aż mi się z Wielkim Czarnym Smokiem skojarzyło.
Uther bez magii uwięził smoka? Taa...
inscenizacja Zwycięskiego pochodu WTF? Chyba pochód z okazji zwycięstwa, lub inscenizacja bitwy... (I znowu trochę zawcześnie na teatr wiktoriański... prędzej jakiś minstrel lub gawędziarz) A tu ałtoreczce honor zwrócić należy, nie napisała że zabił tylko pokonał, a raczej trudno uwięzić zwycięzce. A o pokonanie smoka bez magii to do pretensje do scenarzystów a nie ałtoreczki
Super...- mruknął pesymistycznie chłopak. - Ani krztyny magii...
-Och, Merlinie, nie przesadzaj, przecież zawsze będziesz mógł przymierzyć kolczugę Artura! Nie marzyłeś o tym nigdy? Bo ja, od kiedy go spotkałam...
*parsk*
Odmiana fetyszyzmu? A ja tak bym chciała zobaczyć średniowieczne bokserki... O ile ma. W "Wiedźmie" zawsze się zastanawiałam dlaczego oni zakładają od razu spodnie bez uprzedniego nałożenia bielizny.
A ja chcem tą niebieskom sukienkę i te bucikim!!!
A może przybędzie Lancelot? Tak dawno go nie widziałam...
-Nie sądzę- odrzekł Merlin kwaśno.
-Bo, co!- krzyknęła Gwen, z niezwykłą jak na nią energią- Bo jesteś zazdrosny!
TAK!!! ^^
Teraz Merlin ma wspaniałą okazję do zaimponowania nam magiczą siłą.
Pomyślmy rachityczny, ryży szczurek z talentem do wpadania w kłopoty i papraniem wszystkiego co się da kontra umięśniony przystojny prawie rycerz... hmmm.... trudny wybór... ale Merlin może łapać Cyfrę+ uszami więc chyba wygrywa
-Ja? O, nie! Nie mam o kogo!
Przez resztę drogi milczeli, śmiertelnie na siebie po obrażani. I wtedy zza rogu wynurzył się Artur. Także w mrocznym nastroju.
A nawet mHrocznym.
"po obrażani"? A może "po obrażeniach"? Moja dusza płacze...
Wynurzył się z odmętów chaosu... a nie, sorry, wyłonił z za rogu...
-Cześć- mruknął do nich na powitanie.
Może w ogóle „Elo, ziooom!”, pff... Nawet zakładając, że książę zaprzyjaźnił się ze swoim służącym i zaczął zauważać jego istnienie, to, że powiedziałby do niego „Cześć” jest aż groteskowe.
Albo wyskoczył zza rogu z okrzykiem" "Łaaaazaaap!"
Wredniak poleca: Wazzup
-Witaj- odpowiedzieli oboje lekko zdumieni bezpośrednim zachowaniem księcia.
Uff, jeszcze mi nie odbiło...
A gdzie ukłon?
A jemu się na serialu kłaniali? Chyba sporadycznie
Zachęcony tym Merlin zapytał:
-Co tutaj robisz? Powinieneś chyba szykować się do uroczystości w zamku...
-Śledzę Morganę, ostatnio bardzo często udaje się do miasta, sądzę że się z kimś spotyka...
-No, oczywiście, w mieście trudno kogoś nie spotkać- powiedział Merlin, prężąc się.
-Oh, Merlinie, jaki ty jesteś głupi, nie chodzi mi o to że spotyka się z kimś, chodzi mi o to, że nie spotyka się ze mną!!!
Mwahahahahaha! ^^ To aż piękne! (Nie, nie martwcie się... Nie, odłóżcie ten kaftan, proooszę...)
A! Artur nareszcie jest normalny...
Merlin jest sprężysty ^^ A ja jednak wolę Artur/Merlin
-Oą, chamą, partaczą, robią biedny Francuz w konią!- krzyknął ktoś koło nich wysokim głosem.
-Że co on powiedział?- zapytał Merlin, po krótkiej chwili.
Wierz mi, też się zastanawiam.
"No, chamią, partaczą i robią biednemu Francuzowi konia!"
Biedny Francuz, ałtoreczka go spartaczyła
-Chamscy partacze robią biednego Francuza w konia- oznajmiła bez namysłu Gwen.
-Łuuu... Ginewro, nie wiedziałem że znasz francuski?- powiedział Artur z powidziwem.
Na tej zasadzie, to każdy zna francuski...
Niekontrolowany podryw?
Ginewro... jestem pod wrażeniem...
Ginewro... No no no... Awansowała dziewczynka... Za chwilę zostanie lady...
- Ejh, ty mały, białowłosy gnomie!
-Tak książę- ukłonił się z szacunkiem sir Albert Pompadour.
*pada na ziemię targana konwulsyjnymi drgawkami* Pompadour... Pompadour!
Skądś to znam...
I kto nauczył Artura o gnomach, wytworach magii? Toż to zakazane! A przecież te niedorobione pancerniki (jak pięknie...) w ogóle nie interesują się gnomami.
Madame Pompadour była mężczyzną? No to ludwik miał gust... A białowłosy gnom mi się jakoś z Geraltem skojarzył...
-Nic, tak sobie powiedziałem- zaśmiał się pijacko Artur.
Pytanie – kiedy zdążył się napić?
Jak wracał rano z wychodka to wykręcił w stronę fontanny. Przecież księciu nikt nie zabroni... A i jeszcze doleją...
-Morgana!- krzyknęła w końcu Gwen i puściła się biegiem w stronę wysokiej postaci w brązowym kapturze.
-Gwen?- zawołał ktoś nagle.
-Ciii, Lancelocie, oni nie mogą wiedzieć, że tu jesteś...
-Aha- mruknął rycerz. Jego twarz nie wyrażała jednak wielkiego zrozumienia.
As always.
Morgana puszcza się z Lancelotem? *oczojeb i niedowierzanie*
A co Gienią?!
W porywie szlachetności porzucił ją dla Artura. Tfu, zostawił Arturowi
-Przemierzyłeś tyle mil, żeby mnie odwiedzić?- zapytała.
-Nie zupełnie- odparł- Sir Albert Pompadour prosił mnie, abym zagrał Uthera na dzisiejszym koncercie. Zgodziłem się... i oto jestem...
Postaram się być w miarę delikatna... Naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto mniej pasuje do roli Uthera. No proszę, nawet mi się udało.
Biedny Uher... taka zniewaga... Ksander podarł rysunki Wolhy przedstawiające jego osobę w sposób abstrakcyjny, a co zrobi Uher? Pozostaje się domyślać i liczyć na dobrą zabawę.
Tak, a Odyna zagra Loki... A Cara rosyjskiego patrioci polscy... Ogólnie ci co mają przesrane u władcy. To taki prezent dla panującego, po sztuce będą mogli ich ściąć
Tu Lancelot wypiął pierś, odetchnął głęboko i jego usta opuściły słowa, układające się w Pieśń o Utherze.
W dalekim Camelocie,
Nie chodzi świnia w błocie,
Smok wielki zjada krocie,
Istot, które mogły by żyć...
Zlituj się, zlituj, mężny Uthe...
-Zamilknij, pharthaczcz!- syknął zza rogu mały Francuz.
*chlipie żałośnie*
Mwahahaha... Lancelot przeszedł samego siebie.... Co za ekspresyjność wykonania...
A ja dołożę resztę:
W dalekim Camelocie,
Nie chodzi świnia w błocie,
Gdzie Uther mężny siedzi,
i... robi sobie dzieci? Dobra, nie mam dzieś weny do rymów. Poprawcie mnie.
usta układające się w pieśń... jestem pewien, że pani dr od fonetyki chciała by to zobaczyć... A ja myślałem że ona chce cudów gdy kazała nam włożyć sobie pięść do ust...
A potem zwrócił się do zdumionego Artura- poznaj Panie Lancelota zza Gór, Gwiazdę mojego objazdowego Teatru "U Alberta".
*załamana* Ale Lancelot był Lancelotem z Jeziora, a nie zza Gór!...
Pani Jeziora? Może tak i lepiej? Przecież od razu uznaliby go za wywór siły nieczystej, bo jeśli jest z jeziora to wniosek prosty - topielec! I do tego urodziwy...
Ale Lanc jest inkoguto!
-Jo i jo i jo- zajodłował chłopak, kłaniając się do ziemi.
-Co tam ciekawego?- zapytał uprzejmie książę.
-Nic, no...- brzmiała inteligentna odpowiedź.
-Co nic, no? Tak zwracasz się do przyszłego króla?!
-Nic... no...no... nonowego
-Aha.
Uderzyła mnie w równym stopniu głupota i niekonsekwencja aŁtorki.
Głupota powinna być charakter. A te "jo i jo i jo" wzięłam za początek ścieżki dźwiękowej z Naruto - fighnight dreams, czy jakoś tak. W życiu bym tego nie wzięła za jodłowanie.
Bo to jest sztuka bogata etnicznie
-Idziemy?- zapytała Gwen.
-Mph...- brzmiała całkiem logiczna i w pełni zrozumiała odpowiedź. Ruszyli więc, a gdy wychodzili zza rogu obdrapanego budynku, zobaczyli Morganę, zmierzającą w stronę całkiem przeciwną. Właściwie zauważyli ją Gwen, Lancelot i Merlin, bo Artur, pogrążony w myślach o przejęciu tronu, nie zwracał na drogę uwagi.
BBBBBBBUUUUUUUUMMMMMMMM!!!!!!!
-Ty... wredny szczurze... Pewnie nie mogłeś się doczekać, że by znów móc utrudnić mi życie- wykrzyknęła dziewczyna do księcia. Policzkując go ubłoconym kapeluszem.
Może ze mną jest coś nie tak, ale NAPRAWDĘ NIE CHWYTAM.
Artur chcę załatwić swego papę? I do tego stratował Morganę...
Morgana jest w kilku miejscach naraz, albo przemieszcza się błyskawicznie... wredny szczur to Merlin, artur jest niewychowanym bydlakiem... podstawowe błędy rzeczowe :/
Kiedy już byli na dziedzińcu, dobiegała końca pierwsza część uroczystości. Uther siedział na tronie, na podwyższeniu, a delegacje z różnych krajów podchodziły do niego i składały mu dary i hołd.
Trzej królowie.Len, LEN! A nie to hołd lenny
-To mój ojciec- powiedział Artur do młodej i bardzo pięknej damy, pokazując na króla.- A ja jestem jego synem.
-Jakby ktoś nie wiedział...- prychnęła ze złością Morgana.
-Mogłabyś zostawić nas w spokoju- zapytał dziewczyny młody książę.- Ja nie wypytuję cię, dlaczego ostatnio spędzasz tyle czasu poza zamkiem i z kim się spotykasz...
Boru, kłócą się jak para ze sporym stażem...
Brakuje tylko rękoczynów.
Tak bo jak to jest mój ojciec to ja jestem jego... dziadkiem?
-Mph...Panią i pana, obojąm szanownohną... Ja chcieć przechtawić mój węhdrowny theathr i moja najjaśniejsza gwiazda... Lancheloot...
-Lan'szelot? Co to znaczy?- zapytał głupkowato Merlin.
Też się zastanawiam...
Lan... szalet?
Szalom. i to już straszna arystokracja skoro zamiast h jest ch i a wędrowne teatry to nie ten wiek!
-No i przedstawiam państwu spektakl "Droga na tron". (Oh, brawą, jak mnie oni cieszą)... A oto i Wędrowny Teathr...
W podskokach zbiegł ze sceny, na której wnoszono teraz ostatnie elementy dekoracji. Zza sceny dobiegła do uszu zgromadzonych triumfalna fanfara. Na scenie, na prawdziwym koniu, pojawił się rycerz w srebrnej zbroji.
Najbardziej bawi mnie to zdziwienie „prawdziwym koniem”. No cóż, pewnie, że mogli wziąć dwie połówki kokosa jak w Świętym Graalu Monty Pythona, ale o ile mniej efektowne by to było...
Już myślałam, że w czasie prób do spektaklu tym koniem był Merlin owinięty skórami...
Normalnie to na koniu na biegunach, ale to król więc postarać się trza. BTW. Teatr wiktoriański jeszcze wędrowny i dekoracje? Przecież "dekoracja" to był ludź z kartką"las" na ten przykład. Toż to w gimnazjum uczą...
-"Jaaa...- zawył- Jijaaa... król Uther z doliny
Przybyłem do tej krainy,
Co ginie w oparach pary,
Z wielkiej smoczej pieczary!
Tam, płacz, jęki i wycie,
Smok swe groźne odbicie
W wodzie ukazał, Igrenie."
Ja pierdziele... A Igrena to matka Artura...
Na podwyższenie wkroczyła czarnowłosa dziewczyna w białej sukni. Merlinowi wydawała się być znajoma.
-"Hej, Uhterze, hej rycerzu dzielny
Skieruj bestię w wód odmęty.
Skieruj, by potwór tam zginął
By zły czas wreszcie minął!"
Uther ( a właściwie Lancelot) zeskoczył z konia. Skłonił się przed dziewczyną i razem udali się do ciemnego lasu Darksetar. Chwilę szli w milczeniu, gdy przed nimi zza drzewa wyskoczyła postać w łachmanach.
Jeszcze sekunda i naprawdę zacznę się zastanawiać, czy to nie jest wzorowane na Świętym Graalu. (To na pewno jeden z rycerzy, którzy mówią „Ni”!)
Co oni w tym lesie robili? I żeby młodą panienkę to mHrocznego lasu ciągać?
Znamy miejsce poczęcia Artura! ^^
-"Ja jestem Gajusz, smoka wróg.
JEBUT! Tak, tym razem NAPRAWDĘ spadłam z krzesła. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że „postać w łachmanach” to Gajusz.
Buszmen!!! No nie, ale żeby Gajusz? To przekracza wszelkie możliwości pojmowania...
Jak już to jam jest... a Gajusz Battle mode może być ciekawa... Zordonie transformacja, moc błękitnego wojownika
Przeszedłem bardzo wiele dróg
I kiedy wreszcie znalazłem poczwarę,
ta wykrzyknęła: całkiem cię spalę,
Głośno ryknęła, ogniem plunęła.
Wtedy mnie trwoga ogarnęła.
I uciekałem ile sił!"
Nie żeby mi się opko zaczynało podobać, aż tak źle nie jest... ale rymy nie są tak złe, jak mogłyby być.
Gajusz ładniej śpiewa niż Uther.
O nie, takim wierszom to mówimy stanowcze NIE!!
-"Słuchaj panie Gajuszu,
wielki mi słabeuszu!
Moje imię to Uther, i w księgach pisało
Uuu!!! A tego to żadne rymy nie usprawiedliwią!
A nie... "Moje imię to Uther i zamierzam kopnąć cię w duper...."
dhupe względnie dchupem
Zza kurtyny dobiegł mrożący krew w żyłach charkot. To ryczał Wielki Smok. A właściwie aktor w dziesięciu kożuchach pozakładanych jeden na drugi, i w zielonej masce.
Nie da się włożyć na siebie dziesięciu kożuchów naraz. Wierzcie mi, naprawdę wiem co mówię.
Ja też - w końcu w spichlerzu mojego dziadka leży ich mnóstwo...
Może to był kożuch wieloczęściowy? A jak można założyć na raz 150 par majtek to można i 10 kożuchów!
Zostaniecie wnet zjedzeni,
Chociaż wcale nie soleni
(a ja uwielbiam morską sól).
To stąd te solniczki...
Atlantyk nie jest aż tak słony. Cytat: "Pierwsze wzmianki mówią o początkach produkcji soli morskiej już na początku II tysiąclecia. Ale jeszcze w epoce żelaza, sól morską uzyskiwano w następujący sposób: gotowano z wodą glinę i piaski pochodzące ze słonych bagien po to, aby otrzymać solankę. W XVI wieku, wraz z rozwojem handlu morskiego, liczba salin, czyli bagien solnych, nazywanych również odstojnikami, znacznie wzrosła".
-"Moje uszy coś słyszały,
Moje oczy coś widziały,
No rzeczywiście, dobrze, że nie na odwrót...
Kac?
Coś? Kuzyn Coś z Rodziny Adamsów?
Smok oświadcza się kobiecie!
To się dzieje na tym świecie?"
NIE!!! To cholerny równoległy wymiar!
Przecież TO NIEMOŻLIWE! No, chyba, że będzie jak w "Prawach". Inaczej... by ją zadusił.
A małżeństw homoseksualnych nie chcą zaakceptować, żal.
Uther tymczasem wyciągnął swój sławny miecz i zamachnął się na smoka.
JAKI sławny miecz?! W legendach były dwa. Oba należały do Artura. Jeden wprawdzie należał przedtem do Uthera, ale wtedy jeszcze nie był sławnym mieczem.
Miecz Pattisona i miecz... Uthera. Ale z tym się zgadzam - był Ekskalibur czy jak mu tam...
Szczerbiec, szczerbacz, łysol... do wyboru do koloru...
Miecz przybliżał się do skóry smoka.
-HEJ, LUDZIE... TOŻ TO CZŁOWIEK!!!!!! ON CHCE ZABIĆ CZŁOWIEKA!!!!!!!- krzyknął nagle Merlin i puścił się biegiem w kierunku sceny.- STAAAAAAAAAAAAĆĆ!!!!!!!
O rany, to gorsze niż amerykańska komedia...
I przejawił się młodzik,
co jego światły musk
ochronił człowieka prostego
i gada zgrzybiałego...
Marlin is not that stupid!!
-STAAAAAAAAAAĆĆĆ!!!!- z tym okrzykiem Merlin wpadł na podwyższenie i bez namysłu rzucił się na Lancelota, który ze strachu wypuścił miecz z ręki. Broń poszybowała wysoko do nieba, a rycerz i książęcy sługa zaczęli się miotać po podłodze. Smok natomiast oddychał spazmatycznie i co chwila łapał się za serce. I w tym momencie zza sceny wynurzyła się gromadka ubranych na kolorowo dzieci, które krzyczały:
-Uther Zwycięzca!, Uther na króla! Niech nam żyje król Uther Zwycięzca Smoka!!!!
Tak, to jest stanowczo bardzo hamerykańskie.
Te dzieci były bardzo grube, nie? Hamburgery z brytyjskich owiec...
Merlin przerażający? Buahahaahahaahha
Gdy zobaczyły leżącego na ziemi Uthera, nagle umilkły. Ostatnie z nich trzymało na jedwabnej poduszeczce złotą koronę, po którą zdawała się sięgać lady Igrena. Dziewczyna złapała za koronę, a w tej chwili Merlin odepchnął Lancelota i rzucił się za nią w pogoń. Niestety, aktorka biegła bardzo szybko, a straże zdawały się być tak zaskoczone zaistniałą sytuacją, że wcale jej nie zatrzymały. Lecz młody czarodziej nie poddawał się. Jednak po paru minutach udało mu się zmusić odtwórczynię roli Igreny, by pobiegła w ślepą uliczkę. Zamknięta z trzech stron przez wysokie mury dziewczyna stanęła przed czymś, co mogło ochronić ją przed natrętnym Merlinem. Były to dyby.
-Chodź tu- syknęła. A młody czarodziej posłuchał jej słów. Dziewczyna szybkim ruchem złapała go za głowę i zamknęła w dybach. Nic jej nie obchodziły jego jęki i krzyki. Uśmiechnęła się jadowicie, po czym zwinnie zaczęła wspinać się na mur. Ale gdy była już bardzo blisko przedostania się na drugą stronę, korona wyślizgnęła się z jej ręki i spadła prosto na Merlinową głowę. Igrena zawyła jak wilk. W tak prosty sposób straciła tak cenny przedmiot. Nie mogła jednak wrócić po klejnot, bo na horyzoncie pokazał się pan Hildegerd, "Osobisty Przyjaciel Króla z Czasów Młodości" ze gwardią pałacową.
Kolejny tekst z tych, co to trzeba przeczytać w całości. A następnie uważać, by nie zniszczyć tego geniuszu nieprzemyślanym komentarzem.
Więc lepiej uczczę to minutą ciszy.
Ha, nastał wreszcie ten zapowiadany odcinek w którym w Camelocie zabrakło żywności! Już wiemy dlaczego dzieci w Afryce głodują! Przez Merlina
-Łapać ją- pisnął Hildegard, między dwoma oddechami. Jego policzki były purpurowe, a sam ledwo trzymał się na nogach, po przebiegnięciu niecałej mili.
Niecałej mili? Toż to ledwo niecałe dwa kilometry! (wg obecnych miar, nie wiem, jak to się ma do starych) Mięczak!...
Pewnie wpierdzielał całymi dniami i nocami kiełbasę, a jego jedynym fizycznym wisiłkiem było... no wiecie co.
Półtora kilosa... A w serialu nie wygląda na takiego chojraka
-Tak jest panie!- odpowiedział trochę mniej zmęczony dowódca. Ale złodziejka zdążyła już dawno przedostać się na drugą stronę muru, a stamtąd uciec gdzie pieprz rośnie.
IMO, akcja dzieje się na dziedzińcu. Jedyny mur, przez który mogła się przedostać, to ten oddzielający Dolne Miasto. A stamtąd wcale nie było tak blisko do ucieczki poza mury Camelotu jako takiego.
Teraz to musi przedostać się przez wielki mur chiński za którym pieprz rośnie.
YYYY w średniowieczu Dolne miasto chyba nie miało murów... dopieor w późnym średniowieczu otaczano jest murem...
-Hej ty, jak się zwiesz? Przed chwilą uratowałeś królewską koronę.
-Merlin...- brzmiała słaba odpowiedź.
-A więc zdrowie Merlina, prowadźcie go do króla!
Gdy dotarli na dziedziniec, Uther był już porządnie zdenerwowany. Gdy jednak zobaczył swą koronę odetchnął z ulgą i kazał Wędrownemu Teatrowi dokończyć swoją sztukę.
Jednak gdy Lancelot związał smoka, dzieci zamiast włożyć rycerzowi na głowę koronę, podbiegły do Merlina i ukoronowały go.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!!- zawołał Hildegard Morwin.
-NIECH ŻYJE MERLIN, KRÓL CAMELOTU!!!!- powtórzył tłum. Ale Merlina już nie było. Zwiał z królewską koroną na głowie w siną dal.
Skoro „obce baby rozdające miecze to słaba legitymacja władzy”, to co mówić o czymś takim?!
OMG! aŁtoreczka mnie dobije... Zazdroszczę Strzydze takiego mocnego zdrowia.
A co za debil użycza korony teatrowi? A jeśli to był rekwizyt to dlaczego Uther się denerwował? A może To byl Uther który był Lancelotem grającym Uthera z za gór niebędącego ze stawu...
-Coś ty zrobił Hildegardzie?- zawołał prawdziwy Uther mściwym głosem.
-A nic ta... kiego- zarumienił się Hildegard.
-Arturze... goń go!- rozkazał król synowi.
-Więc, Morgano ty tylko śledziłaś tą złodziejką- aktorkę- zapytał Arthur Morgany, zupełnie nie słysząc słów swojego ojca.
Znów z serii „Może jestem dziwna, ale...” – jakim cudem on na to wpadł, skoro przeciętny czytelnik (patrz: ja) nie był w stanie tego wykoncypować?
1. Kazano Arturowi gonić faceta jak pies kota.
2. "złodziejką- aktorkę" - WTF?!
Jest przyszłym Królem, takie rzeczy się wie!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|