|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
TheTosterMaster
Bakałarz III stopnia
Dołączył: 12 Gru 2010
Posty: 605
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z księżyca ^^ Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:07, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Siostra ma kosmiczne problemy z nauką i jak znam Kobietę z P., na pewno każe jej kuć w wakacje. Siostra jest parszywym leniem. Nie mam pojęcia jak sobie poradzi, kiedy przestanę jej poprawiać prace z polskiego i odrabiać za nią angielski..
Moja koleżanka się wiecznie odchudza; tylko, że przez dwa tygodnie je tyle co ja w ciągu doby, a potem jej przechodzi i potrafi skonsumować zestaw piwo&czipsy na śniadanie. A w okresach intensywnego prawie-nic-niejedzenia patrzy na moje tosty i prince polo, że mało mi żarło w gardle nie stanie..
Dunkan jest straszny - inna koleżanka się tym katuje. Parę tygodni temu zostawiła w szafce w szkole swoje II śniadanie (jajka) -> smród był kosmiczny, do tej pory nie może wywietrzyć.
Ja tam specjalnie zacznę dietę w ferie - pokombinuję, poeksperymentuję w kuchni, poszukam nowych, ciekawych przepisów. A potem będę wyglądać jak boska Winona *nadzieja matką głupich*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Neit
Arcymag
Dołączył: 30 Cze 2009
Posty: 1007
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:25, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Meami napisał: | Zdecydowanie. Dobrze zrobione dietetyczne i zdrowe potrawy są pyszne. Niestety prawda jest taka, że aby było smaczne trzeba na to poświęcić trochę czasu. |
Kwestia wprawy i organizacji głównie To jest tak, jak mi koleżanka mówi, że je niezdrowo, bo jej to oszczędza czas. W praktyce wygląda to tak: wychodzi z domu, jedzie do jakiegoś fast fooda (zajmuje jej to razem kupnem prawie godzinę!) wraca i je. W godzinę to ja bym dwudaniowy (dobry!) obiad i to z deserem zrobiła. Niektórzy zawsze mają wymówki Oczywiście koleżanka wiecznie jojczy, że jest gruba itp.
Mnie to zawsze dobija jak mi się ludzie w zęby patrzą. Ja jem dużo i nie raz się to tak przekłada jak Janka pisze: moje żarcie z jednego dnia= tygodniowe żarcie koleżanki. I zawsze muszę słuchać głupich komentarzy typu: "Ile ty jesz!", "Ile tłuszczu używasz", "Jak możesz jeść tyle mięsa" itp. Ostatnio mnie dobiła koleżanka czepiając się mojej ukochanej jajecznicy, bo wg niej to ja powinnam zjeść chlebek chrupki i jogurcik odtłuszczony Z głodu bym zdechła Kurcze każdy ma coś do powiedzenia w kwestii mojego odżywiania normalnie I wszystko "fachowcy"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
TheTosterMaster
Bakałarz III stopnia
Dołączył: 12 Gru 2010
Posty: 605
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z księżyca ^^ Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:33, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
U mnie to samo (z fachowcami od siedmiu boleści, którzy się czepiają ile i co jem).
Kiedyś wszystkich zastrzeliłam. Koleżanka (ta, co jest wiecznie na diecie) liczyła ile marchewek może zjeść na obiad, reszta znajomych wzdycha nad jej ciężkim losem, a ja wypaliłam, że właśnie wybieram się do babci na jajecznicę na maśle ze szczypiorkiem.. (już chciałam powiedzieć, że z boczkiem, ale chyba by pomdlały^^)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Neit
Arcymag
Dołączył: 30 Cze 2009
Posty: 1007
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:44, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
To teraz sobie wyobraź reakcję mojej koleżanki, która nawet pierś z kurczaka zawzięcie męczy na ruszcie żeby jej się tłuszcz wytopił na to jak się napiłam oliwy "z gwinta", bo mi za mało tłuszczu w dziennym bilansie żarcia wychodziło
Jeśli przy dietach jesteśmy to jest jeszcze coś co mnie do białej gorączki doprowadza. Otóż co jakiś czas moje genialne koleżanki wytrzasną (np z netu) tabelę wymiarów idealnych i zaczynają siebie i innych porównywać... I potem jest ogólny płacz i zgrzytanie zębów, bo żadna nie pasuje i kombinują jak koń pod górkę jakby tu w kolanie (o innych częściach ciała nie wspomnę) schudnąć. W ogóle nie wiem co za debil takie tabelki wymyśla. Chyba tworzą to tylko po to żeby mieć ubaw z idiotek, które się do tego usiłują dopasować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Meami
Adept VIII roku
Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:48, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Pięknie. Moje towarzystwo to nie jest 'dietowe' kiedy odstawiłam pączki i słodycze to były teksty 'A po co?' 'Jak możesz nie zjeść ze mną batonika?' A dziś przyjaciółka machała mi pączkami przed nosem <lol2> Co prawda, ja swoją dietę (mam an myśli sposób odżywiania) zmieniłam, bo się lepiej teraz czuję. A wagi unikam, bo to narzędzie szatana i od bilansu w szkole na nią nie stanęłam. A przed bilansem to hoho czasu. Moim miernikiem jest lustro ^.^
Neit, może mogłabyś polecić jedzenie które mogłabym brać do szkoły? Mam dość odwiecznych kanapek @.@
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Neit
Arcymag
Dołączył: 30 Cze 2009
Posty: 1007
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 0:57, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Meami napisał: |
Neit, może mogłabyś polecić jedzenie które mogłabym brać do szkoły? Mam dość odwiecznych kanapek @.@ |
Ja jestem zwolenniczką "żarcia w pudełku", całe studia tak przerwałam
Wszelkie mieszanki ryż/makaron/kasza +mięcho/ryba+ warzywa podlane oliwą, ewentualnie zestawienie" twaróg (może być wiejski, byle nie słodzone danio czy inne cuda)+ orzechy+ w wersji niesłodkiej warzywa na zagrychę. Co jeszcze? Placuszki owsiane, albo można też sobie zrobić coś na wzór indyjskich samosa i upiec to żeby nie smażyć na tłuszczu. To nawet na mące razowej wychodzi tyle że dobrze sobie jakiś sos z jogurtu zrobić do tego. Kwestia tego czy się człowiek nie wstydzi, że się dziwnie patrzą Chociaż ludzie się pierw dziwnie gapią a potem usiłują człowiekowi wyżreć Wiem z doświadczenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Meami
Adept VIII roku
Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:03, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Wzroku ludzi to się nie boję i też lubię sobie jakieś warzywa wrzucić do pudełeczka ^.^ Niezwykle podobają mi się japońskie bento. Tam lunch to jest sztuka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
TheTosterMaster
Bakałarz III stopnia
Dołączył: 12 Gru 2010
Posty: 605
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z księżyca ^^ Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:10, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Aż się głodna zrobiłam z tego wszystkiego..
A oto najdziwniejsze rzeczy, które ja bądź równie pokopane koleżanki brałyśmy do szkoły (jako II śniadanko): badziaga z ryżu, otrębów i rodzynek, kanapki z pietruszką, kanapki z żółtego, dyniowego chleba z jajecznicą, sok z buraków, sałatka śledziowa, rozwalone naleśniki z czekoladą (wyglądałyśmy kosmicznie po ich skonsumowaniu),
suszone jabłka, czosnek (to akurat koledzy z klasy przed lekcją angielskiego), tosty - robione w szkole, na korytarzu przed klasą od polskiego.
A czego tu się wstydzić, Neit? Przecież takie cuda są o niebo lepsze niż pizzerka - podeszwa ze szkolnego sklepiku!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Neit
Arcymag
Dołączył: 30 Cze 2009
Posty: 1007
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:16, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ja się nigdy nie wstydzę Nawet spaghetti jedzonego z kumplem z wspólnego pudła przy pomocy pałeczek Ale mam sporo do czynienia z ludźmi którzy usiłują się naprowadzić na drogę słusznego odżywiania i przeszkodą dla nich jest noszenie jedzenia w pudełku i spożywania tego publicznie. Zwłaszcza osoby z nadwaga mają ten problem co mnie akurat nie dziwi, bo w naszym porąbanym społeczeństwie ktoś otyły jedzący publicznie często jest szykanowany i nie ważne, że je zdrowo i zgodnie z dietą. Ja tam głodna chodzić nie zamierzam Zresztą to jest w interesie ogółu żeby mi w brzuchu nie burczało, bo głodna Neit to wybitnie zUa Neit
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Meami
Adept VIII roku
Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:16, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Zdecydowanie, mój kolega próbował jakąś zupkę w termosie przynieść, a jak przyszło do nalewania to wyłaził gęsty glut i termosu opuścić nie chciał!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
TheTosterMaster
Bakałarz III stopnia
Dołączył: 12 Gru 2010
Posty: 605
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z księżyca ^^ Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:26, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Raz nam znajomy na zimowisku kisiel robił - właśnie taki glut wyszedł. Ale liczą się chęci. Offtop, jaki piękny offtop. *mamusia cię nakarmi^^*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Meami
Adept VIII roku
Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:41, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Jaki offtop, to jest atak kłów i pazurów na diety itp
Co do ciekawostek jakiś czas temu jak miałam okres to zjadłam cały litrowy słoik prażonych jabłek *.* które miały być składnikiem szarlotki ^^'
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zelka
Bakałarz II stopnia
Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 718
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: tam, gdzie kwitnie cytryna Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 12:16, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Koleżanka do szkoły w termosie herbatę nosiła
A ja na zimowisku jadłam kisiel - truskawskowy
Nawet gratkę adłśmy w 5 z ednego kubeczka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wijara
Dyniowata Dewiantka Arcymag
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 2101
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:51, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
E tam ciężko z dietą, po prostu wystarczy się nie zmuszać- skoro ja nie lubię pomidora, a jest on na diecie wskazany, to się nie zmuszam do jedzenia go, a zastępuję go czymś za czym przepadam, np. papryką na diecie Ducana jest też moja koleżanka ze szkoły- pomijam fakt, że to liceum. Ta dieta po prostu zakwasza organizm, zatyka nerki, powoduje trądzik i rożnorakie problemy trawienne (wzdęcia, zaparcia), złe samopoczucie, szybkie męczenie się, a nawet depresję. Zło, zło, zło. jak dieta, to zbilansowana!
A ruch... Słuchajcie, da się przekonać Ja zimą najchętniej siedziałabym na tyłku i nie ruszała się spod kołdry (latem zresztą niewiele lepiej). A jednak chodzę na treningi i wiecie co? Nie dość, że sam ruch sprawia mi radość, to po zajęciach mam więcej energii niż przed nimi- mimo, że jestem wykończona fizycznie, psychicznie jestem pełna zapału do wszystkiego i szczęśliwa.
Naprawdę pomaga znalezienie sobie czegoś, co sprawia przyjemność- najlepiej grupowego, bo wtedy gdy widzicie, że inni nie wymiękają macie motywację, żeby się nie poddawać- choćby dlatego, żeby nie wyjść na słabeusza Nie każdy ma dość silnej woli, żeby zmuszać się do samotnych ćwiczeń czy biegania- zwłaszcza jeśli nie sprawia nam to przyjemności.
Nic na siłę- trzeba po prostu wykombinować wszystko tak, żeby robiło się to, co się lubi, zarówno jeśli chodzi o dietę, jak i ruch (tzn. oczywiście NIE WSZYSTKO, co się lubi- bo wtedy głównie byśmy jadły ale rezygnacja z jednej lubianej rzeczy na koszt innej, lubianej równie/jeszcze bardziej... to brzmi zdrowo )
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wijara dnia Czw 19:56, 03 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Villka
Arcymag.
Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 2166
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z piątej gwiazdy na lewo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 9:45, 04 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Wijara napisał: | A ruch... Słuchajcie, da się przekonać Ja zimą najchętniej siedziałabym na tyłku i nie ruszała się spod kołdry (latem zresztą niewiele lepiej). A jednak chodzę na treningi i wiecie co? Nie dość, że sam ruch sprawia mi radość, to po zajęciach mam więcej energii niż przed nimi- mimo, że jestem wykończona fizycznie, psychicznie jestem pełna zapału do wszystkiego i szczęśliwa.
Naprawdę pomaga znalezienie sobie czegoś, co sprawia przyjemność- najlepiej grupowego, bo wtedy gdy widzicie, że inni nie wymiękają macie motywację, żeby się nie poddawać- choćby dlatego, żeby nie wyjść na słabeusza Nie każdy ma dość silnej woli, żeby zmuszać się do samotnych ćwiczeń czy biegania- zwłaszcza jeśli nie sprawia nam to przyjemności.
Nic na siłę- trzeba po prostu wykombinować wszystko tak, żeby robiło się to, co się lubi, zarówno jeśli chodzi o dietę, jak i ruch (tzn. oczywiście NIE WSZYSTKO, co się lubi- bo wtedy głównie byśmy jadły ale rezygnacja z jednej lubianej rzeczy na koszt innej, lubianej równie/jeszcze bardziej... to brzmi zdrowo ) |
Mam to samo (tj. z ruchem) zaczęłam chodzić na siłownie (dwa razy w tygodniu), codziennie przed snem ćwiczę (hantle kupiłam ), czasami wieczorem biegam, a jak tylko mam okazję podpierdzielić mamie kijki wychodzę z domu i przez 3-4 godziny łażę po parkach (nording walking). I od kiedy się za siebie wzięłam jestem zmęczona, wszytko mnie boli i jestem taaaaak masakryczne zadowolona.
Ja wolę sama niż w grupie - w grupie i tak wychodzę zwykle na słabeusza
Teraz to, co napisałam wczoraj, pod wpływem emocji (które obecnie nieco przygasły, ale pewnie doktorek mnie zapamięta na dłużej... )...
Ależ jestem WŚCIEKŁA!
Aaaa!
Najchętniej odgryzłabym komuś łeb i podziwiała jak leje się krew!
Dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie źle. Wręcz przeciwnie: od kiedy przeszłam na dietę chodzę uchachana i pełna energii. Poszłam rano do lekarza, później na siłownie, z siłowni na egzamin, z egzaminu oddać index do wpisu… Nawet przeszłam się różnych miejscach i złożyłam swoje CV
Zwinęłam z biur podróży oferty wycieczek zagranicznych – chciałabym w tym roku pojechać w jakieś egzotyczne miejsce i odpocząć od trosk (dlatego musze znaleźć pracę i zarobić na ten luksus).
Nagle brzęczy mi telefon. Nic niezwykłego, prawda? Patrzę na ekran, a tam wyświetla mi się „dzwoni: Lolita”. Zaniepokoiłam się – pod tą ksywką, z zamierzoną złośliwością, zapisałam numer kolegi M. (co było odpowiedzią na jego zamierzoną złośliwość: na jego liście połączeń figuruję pod zdrobnieniem swojego imienia, którego bardzo nie lubię, a którym się zwykło nazywać psy). Nie odzywał się do mnie od września [kiedy wraz z koleżanką N. wyjechał na Bałkany na wymianę], a ja się z tego faktu całkiem cieszyłam. Koleś ma irytujący zwyczaj szarpać mi nerwy, a moje nerwy przez kilka poprzednich miesięcy i bez niego były mocno nadrywane.
Sam fakt, że dzwonił był niepokojący: zawsze kiedy do mnie wydzwaniał miał coś na sumieniu i zawsze próbował mnie wkręcić w zrobienie drobnej przysługi (np.: zrobienie za niego projektu, bo on, przyszły architekt, nie potrafi… smutne, ni? Oczywiście zwykle dostawał odpowiedź odmowną uzupełnioną odpowiednimi epitetami… po roku się oduczył wydzwaniać do mnie w sprawie wyręczenia go z różnych, cotygodniowych obowiązków, ale czasami, jakby dla samej przyjemności z drażnienia mnie próbował mnie wyprosić… szlag mnie trafia na samo wspomnienie! Argh!).
Zaskoczona i pewna obaw odebrałam telefon:
- Tak?
- No, siema, siema! – zapytał luzackim tonem - Co tam?
- Spoko… - odparłam ostrożnie.
- Jak tam młodziki? Nieźle dają ci w kość?
- Nie, jest całkiem sensownie. Mam fajne zajęcia… Czy coś się stało?
- Nie, dlaczego coś miałoby się stać? – zdziwił się.
- Nie wiem, może dlatego, że do mnie zadzwoniłeś? – odparłam ironicznie.
- Ech, a do ciebie jak zwykle: bez kija nie podchodź! – zaśmiał się – Nie mogłem tak po prostu zadzwonić i zapytać co słychać tam u was, w Polsce?
- Wiesz, doświadczenie mnie nauczyło, że dzwonisz tylko wtedy, kiedy masz do mnie jakiś interes.
- Od razu „interes”! – krzyknął oburzony – Mogłabyś być nieco milsza, to wysłałbym tobie kartkę!
- Jak mi przykro… - parsknęłam.
- Ech…
I zaległa cisza… Wsiadłam do tramwaju.
- Jesteś tam? – zapytał – Coś zakłócało, co mówiłaś?
- Nic nie mówiłam. Co u ciebie i N. ?
- Ha! – zapiał triumfalnie – Tu cię boli! Wiesz, nie orientuję się co słychać u N. Ty powinnaś wiedzieć lepiej, bo ona przecież już wróciła. Nie wiedziałaś?
Smutno mi się zrobiło… Ona ze mną chyba bujała tylko dlatego, żeby być w pobliżu M. Nie powiedziała mi o tym, że razem jadą na wymianę i od czasu wakacji nie odezwała się do mnie ani razu. Nie dała też znać, że wróciła… Nie mam jej nic za złe… no dobra: jest mi przykro, że wybrała służbę u M. zamiast koleżeństwa ze mną. Jakby na to nie patrzeć poczułam ukłucie żalu, że nie dała znać o swoim powrocie: mogłybyśmy wybrać się do herbaciarni, opowiedziałaby mi o tym czego się nauczyła, co widziała i co przeżyła… Ech…
- Nie, nie wiedziałam. – odparłam chłodno i dodałam nieco podenerwowana: - I co mnie niby boli, hę?
Wiem co sugerował, bo on to nagminnie sugeruje: że jestem o niego zazdrosna. Cholera by go wzięła!
- Wiesz co… – zaczepnie zaśpiewał do słuchawki.
- Chyba w twoich snach… – odpowiedziałam równie melodyjnie.
- Nie, chyba w twoich… – zanucił.
- Nie, w moich snach się dzieją rzeczy wyłącznie ciekawe, nie ma w nich miejsca na tak monochromatyczne postaci, jak ty. Zresztą zamierzam swoje sny kiedyś spisać i wydać, jak się nauczysz czytać podaruję tobie jeden tomik. Z dedykacją.
- Ta? – zapytał tonem oznaczającym, że ma moje plany wydawnicze w głębokim poważaniu, po czym zmienił temat i ton: - Wiesz, ja sobie zrobiłem urlop we Włoszech. Siedzę tutaj na plaży i piję włoskie piwo. Wiesz jakie tutaj mają zarąbiste krajobrazy? (w tym momencie poczułam ukłucie zazdrości i ciężar katalogów z biur podróży obciążających moją torebkę…) Ty, słuchaj, haha, kurde, jaka bania była wczoraj…
… i tutaj opowiedział mi przezabawną historię o tym jak pojechał do Włoch, jak do niego dołączył jego wielki współlokator z akademika, K., jak spali na plaży, jak udało im się dojechać do miasteczka w którym spędzili zeszłoroczne wakacje. A później opowiadał o ciągu imprez, wpadek, libacji i dziewczynach, które zmieniał jak rękawiczki, by w końcu pozostać w związku z piękną córką Włoskiego polityka z którą kręcił już na wakacjach.
W tym czasie ja zdążyłam dojść na uczelnie, skserować notatki, kupić butelkę wody w sklepiku i stanąć w kolejce do dziekanatu (cały czas trzymając telefon przy uchu). Ta rozmowa musiała go kosztować baaaaaaardzo dużo.
Głupia!
Pozwoliłam uśpić swoją czujność!
Nagle M. przerywa radosną gawędę i pyta czy może przypadkiem jestem na uczelni. Autentycznie byłam przypadkiem na uczelni: nic na dzisiaj nie planowano, teoretycznie miałam wolne, ale przeszłam się po notatki. Odpowiedziałam, że jestem. On na to:
- Czy mogłabyś przy okazji wyświadczyć mi przysługę?
- Wiedziałam! – warknęłam trochę zła, trochę zadowolona (bo od początku miałam rację).
-Co „wiedziałam”, co „wiedziałam”? Ja ciebie kulturalnie proszę o drobną przysługę. Myślałem, że na ciebie można liczyć, a widać nie można… – zaczął paplac głosem pełnym wyrzutów.
- Hej, hej, nie jestem głupia i znam cię kawał czasu! – przerwałam mu.
- No tak! – jęknął – Bo jak ja już o coś proszę o od razu mam nieczyste intencje! Tak! Pewnie! Co złego, to ja! – skarżył się zdenerwowany – Ja do ciebie z sercem na dłoni, a ty jak zwykle masz mnie gdzieś! Ja po prostu pomyślałem, że zawsze jesteś taką dobrą koleżanką, że będę mógł na ciebie liczyć, a widać jest inaczej…
-Skończyłeś teatrzyk?
Cisza… Wstawcie sobie mnie w stanie głębokiej irytacji stojąca na korytarzu z komórką przy uchu i tupiącą nogą.
- Ech, skąd wiedziałaś? – M. zaśmiał się. – No dobra, ale słuchaj, mam taką jedna sprawę….
- No?! – ponagliłam.
- N. wzięła mój indeks do Polski, do wpisu do dr Z., ale podobno czegoś nie uzupełniłem właściwie. Mogłabyś przy okazji uzupełnić tą jedną rubryczkę? To nic wielkiego, daty pomieszałem czy coś…
Uff… spodziewałam się czegoś bardziej paskudnego. Zgodziłam się – i tak musiałam własny indeks odebrać od dr Z.
M. zaproponował żebym w razie problemów puściła mu sygnałem, a on oddzwoni. Podziękował ślicznie dodając, że „prawie cię kocham!” (a ja na to „spierdalaj!”, a on na to „za to spierdalaj też prawie kocham!” =P ).
Plan był taki: musiałam iść do Z. (który nie wyrobił się ze sprawdzaniem zaliczeń i w dni urlopu musiał podpisywać tysiące indeksów i generalnie ciskał gromami, a piana toczyła mu się z pyska), poprosić o podanie mi indeksu M. (albo poprosić o pozwolenie na poszukanie samej w tych stosach wokół biurka), uzupełnić i oddać. Proste, prawda?
Kiedy szłam do gabinetu Z., wszyscy studenci czatujący na korytarzu radzili tam się nie zbliżać jeśli życie mi miłe. Ale ja olałam to ostrzeżenie. Zapukałam do gabinetu i czekałam na pozwolenie na wejście. Po korytarzu potoczyło się pełne podziwu „oooooooo!” i obniżony głos kolegi „Villka, przy okazji zapytaj, kiedy odda nam indeksy. Jesteś taka mała, wzbudzasz poczucie opieki, na ciebie na pewno nie nakrzyczy” (rozwalił mnie tymi słowami. Do tej pory jak sobie przypominam DLACZEGO Z. ma na mnie nie krzyczeć zaczynam się śmiać =P ). Usłyszałam warkniecie z gabinetu „wejść!”
Weszłam. Dr Z. był wściekły. Siedział przyczajony nad krańcem biurka w przepoconym niebieskim T-shircie. Ściskał długopis w zaciśniętej pięści, a źrenice miał rozszerzone przez adrenalinę w charakterystyczny dla facetów sposób: znaczy to, że albo są bardzo, bardzo wkurwieni, albo bardzo podnieceni. Uśmiechnęłam się do niego najbardziej rozbrajająco słodko jak potrafiłam. =P On wyglądał tak, jakbym wystawiła jego cierpliwość na poważną próbę… Przeszłam szybko do rzeczy mówiąc przyjaźnie:
-Dzień dobry! Kolega mnie prosił o uzupełnienie jednej rubryczki w indeksie, sam nie może, bo jest za granicą, gdyby doktor mi pozwolił na…
Nie dokończyłam, bo Z. zagrzmiał:
- Następna! No nie! Ja nie wytrzymam! Mieliście na to cały semestr! Czy tak trudno było wszystko dobrze wypełnić!?
Przestraszyłam się. Jestem bezbronna, kiedy ktoś podnosi głos. Bardzo nie chciałam się rozpłakać. Chciałam zachować godność. Zagryzłam zęby i nadal siląc się na spokój wytłumaczyłam:
- Rozumiem, że ma pan teraz strasznie dużo na głowie, ale ja nie zajmę panu dużo czasu. Sama mogę poszukać…
A Z. jęknął jak zraniony prosiak =P z irytacji.
-Dziewczyny, co z wami się dzieje!? Jak mówię, nie, to znaczy NIE! Zrozumiano? I może mogłabyś mi wytłumaczyć co ten chłopak w sobie ma, że wszystkie tracicie dla niego głowę!? Pojąć tego nie mogę! Wytłumacz mi to proszę!!!
Zatkało mnie. Naprawdę zatkało. Zgłupiałam. Nie miałam pojęcia o czym mówi, chociaż gdzieś głęboko w podświadomości doskonale wiedziałam o czym mowa. I nadal walczyłam z płaczem. Wydukałam tylko:
-…ale chyba zaszła jakaś pomyłka...
-Pomyłka? – Zapytał z powątpiewaniem unosząc brwi i splatając swoje wielkie palce (on jest wielki… i bardzo umięśniony… i przystojny… i młody… i straszny…)
-Ja przyszłam w sprawie..
-… M. + Nazwisko M.? – Dokończył za mnie uśmiechając się z rezygnacją.
Zaczęłam sobie powtarzać w myślach: zabije gada, zabije gada, zabije gada, zabije gada, ZABIJĘ GADA JAK GO TYLKO ZOBACZĘ! Byłam wściekłą. Wykorzystana... Znowu. I czułam się upokorzona, kiedy sfrustrowany doktor wykrzykiwał coś w stylu „Ja nie wiem co wy w nim widzicie! Facet jak facet, a tyle dziewczyn wokół niego biega i mu nadskakuje! Wy go rozpuścicie! Dojdzie do tego, że samodzielnie nie będzie potrafił nic załatwić! Pojechał na wakacje i ma całe dziesiątki przedstawicielek, które się martwią jego nie uzupełnionym indeksem! Jesteś już czwartą dziewczyną, która się tym indeksem dzisiaj cacka! Ciekawe ile was jeszcze będzie?! Dopiero jedenasta, a dzień jest długi! Co on w sobie ma!? Powiedz mi!”. Milczałam. I zgrzytałam zębami. I naprawdę wtedy miałam ochotę ryczeć (no bo po co Z. wrzeszczał na mnie!? To było nie fair… wiecie o co chodzi? Jak ktoś na mnie krzyczy momentalnie mam w oczach łzy!...). Z. wziął głęboki oddech, zrobił pauzę i powiedział nieco spokojniej:
-Powiedz mu, że nie pozwolę nikomu tego uzupełnić za niego. I nie oddam jego indeksu. Nawet jeżeli to oznacza, że nie zaliczy tego semestru. Niech sam się zajmie swoimi sprawami.
Uśmiechnęłam się paskudnie i odparłam:
-Nie zaliczy? Doprawdy? Jaka szkoda… - powiedziałam to takim tonem, że nie ulegało wątpliwości, że ani troszeczkę nie jest mi go żal… doktor uśmiechnął się z aprobatą. Kazał mi wyjść i nie przeszkadzać mu więcej w pracy. Zapytałam jeszcze o indeksy innych osób koczujących na korytarzu, a on odpowiedział, że jutro koło dwunastej je rozda.
Kiedy wyszłam studenci otoczyli mnie wianuszkiem. Okazało się, że byłam jedyną osobą której . odpowiedział na pytanie zwiane z indeksami (poprzedników wyrzucał z wrzaskiem). Zostałam bohaterką =P. I nie oddzwoniłam do M. A on nie zadzwonił do mnie. Zastanawiam się, czy specjalnie mnie wrobił w tą sytuację? A może zadzwonił z tą prośbą do wielu osób, żeby się zabezpieczyć i mieć pewność, że jego indeks zostanie uzupełniony?
Kurde, jaka jestem wściekła… po prostu pisząc to wszystko aż kipię!
Wyobrażam sobie co z tą gnidą zrobię… no bo w oczach doktorka wyszłam na zwariowaną fankę M, która jest gotowa rzucić się pod autobus na skinienie swojego ”lubego”.
Najchętniej bym M. teraz ochrzaniła… albo sprawiła mu ból… nie wiem? Ugryzła?
Tylko uświadomiłam sobie właśnie, że nie mogę go za tą sytuację ukarać, bo musiałabym powiedzieć na jaką kretynkę wykreowałam się w oczach doktora Z. ! Nie dam mu tej satysfakcji!
Cholera!
Cholera, cholera, cholera!
Dobra moje panie, ja na egzamin spadam. Będę jakoś później...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|