Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

tłumaczenie - Gena Showalter - Mroczny szept
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:56, 04 Cze 2010    Temat postu: tłumaczenie - Gena Showalter - Mroczny szept


Gena Showalter - Mroczny Szept
Związany z demonem Zwątpienia, Sabin, mimowolnie niszczy uczucia nawet najbardziej pewnych kochanków. Więc nieśmiertelny wojownik spędza więcej czasu na polu bitwy niż w sypialni i interesuje go tylko zwycięstwo – dopóki nie poznaje Gwendolyn Nieśmiałej. Jedno posmakowanie pięknej rudowłosej i zaczął gwałtownie pożądać więcej.
Gwen, sama nieśmiertelna, zawsze myślała, że zakocha się w śmiertelnym mężczyźnie, który nie pobudzałby ciemnej strony jej natury. Ale kiedy Sabin uwalnia ją z więzienia, zwalczanie wrogów chcących uwięzić wojowników w Puszce Pandory, staje się niczym przy bitwie, którą Sabin i Gwen stoczą z miłością.


Autor tłumaczenia: Mikka

Jako, że Mira wydaje już w najbliższym czasie "The Darkest Kiss" i "The Darkest Pleasure", czyli drugą i trzecią część Lordów, postanowiłam przeskoczyć je i zająć się Sabinem. Jeśli nie chcecie psuć sobie niespodzianki w niektórych aspektach, odradzam czytanie.
Innym życzę miłej lektury.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Pią 19:08, 04 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:01, 04 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 1


Sabin, strażnik demona Zwątpienia, stał w katakumbach starożytnej piramidy, dysząc, spływając potem, jego ręce ociekały krwią wrogów, jego ciało było poranione i posiniaczone, gdy oglądał rzeź dookoła. Rzeź, którą pomógł przeprowadzić.
Pochodnie błyskały pomarańczowo i złoto, rozdzielając cienie wzdłuż kamiennych ścian. Ścian, które teraz spływały żywą czerwienią, skapywały… krwawiły. Piaskowa podłoga była gęsta jak pasta, wilgotna i czarna. Półtora godziny temu była miodowo brązowa, z przesypującymi się i rozpraszającymi ziarnami. Teraz ciała zalegały każdy cal małego korytarza, zapach śmierci już się znad nich unosił.
Dziewięciu wrogów przetrwało atak. Już zostali rozbrojeni, zapędzeni do kąta i związani. Większość trzęsła się ze strachu. Kilku miało wyprostowane ramiona, nosy w powietrzu, nienawiść w oczach, odmawiając poddania się nawet w obliczu klęski. Przeklęta wspaniałość.
Szkoda, że ta odwaga musi zostać zmiażdżona.
Odważni mężczyźni nie wyjawiają tajemnic, a Sabin chciał ich sekretów.
Był wojownikiem, który robił to, co musiało być zrobione, wtedy, kiedy musiało być zrobione, nie ważne, ile by go to kosztowało. Zabijanie, torturowanie, uwodzenie. Również nie zawahałby się przed nakazaniem zrobienia tego samego swoim ludziom. Z Łowcami – śmiertelnymi, którzy zdecydowali, że on i jego kompani, Lordowie Świata Podziemnego są dobrymi chłopcami do bicia za wszelkie zło tego świata – tylko zwycięstwo miało znaczenie. Bo tylko zwycięstwo mogło zapewnić jego przyjaciołom w końcu spokój. Spokój na który zasłużyli. Spokój, którego dla nich pragnął.
Płytki, nieregularny oddech wypełnił uszy Sabina. Jego, jego przyjaciół, jego wrogów. Walczyli z całych sił, każdy z nich. To była walka dobra ze złem i zło wygrało. Albo raczej, ci, których Łowcy brali za złych.
Taa, dawno temu otworzyli puszkę Pandory, uwalniając zamknięte w środku demony. Ale zostali ukarani na wieczność, każdy wojownik został przeklęty przez bogów, którzy zamknęli obrzydliwe stwory w ich ciałach. Taa, byli kiedyś niewolnikami tych nowych, demonicznych połówek siebie, niszczącymi i pełnymi furii, zabijającymi bez poczucia winy. Ale teraz się kontrolowali, ludzie na wszystkie sposoby, które miały znaczenie. Przez większość czasu.
Czasami demony walczyły… wygrywały… niszczyły.
Ale wciąż. Zasługujemy na życie, pomyślał. Jak każdy inny, cierpieli, gdy ich przyjaciele byli ranni, czytali książki, oglądali filmy, wspierali dobroczynność. Zakochiwali się. Ale Łowcy nigdy nie widzieli tego w taki sposób. Byli przekonani, że świat byłby lepszym miejscem bez Lordów. Utopia, spokojna i doskonała. Wierzyli, że każdy grzech można zrzucić na demony. Może dlatego, że byli głupi. Może dlatego, że nienawidzili swojego życia i po prostu chcieli kogoś za nie winić. Ale i tak, zabijanie ich było życiową misją Sabina. Jego utopią było życie bez nich.
Co było powodem, dla którego on i inni opuścili komfort ich domu w Budapeszcie i spędzili ostatnie trzy tygodnie przeszukując każdą przeklętą piramidę w Egipcie, szukając starożytnych artefaktów, które miały ich zaprowadzić do puszki Pandory – rzeczy, którą chcieli wykorzystać Łowcy, żeby ich zniszczyć. W końcu razem z przyjaciółmi rozbił pulę.
- Amun – powiedział, do żołnierza w dalekim, ciemnym kącie. Jak zwykle, mężczyzna idealnie zlewał się z cieniem. Sabin przesunął się przed schwytanymi, z ponurym potrząśnięciem głowy. – Wiesz co robić.
Amun, strażnik Tajemnic, skinął posępnie, wychodząc naprzód. Cichy, zawsze cichy, jakby się bał, że przerażające tajemnice, jakie uzbierał przez stulecia ujawnią się, jeśli wypowie choć słowo.
Widząc ogromnego wojownika, który przedarł się przez ich braci, jak nóż przez jedwab, pozostali przy życiu Łowcy cofnęli się o krok. Nawet ci odważni. Mądrzejsi z nich.
Amun był wysoki, szczupły i muskularny, poruszał się krokiem, który był zarówno celowy, jak i pełen wdzięku. Celowość bez wdzięku, upodobniłaby go do każdego innego żołnierza. Ale ta kombinacja przydawała mu spokojnej dzikości, cechującej drapieżniki niosące ofiary do domu w szczękach.
Stanął przed Łowcami. Mierząc spojrzeniem przerzedzony tłum. Potem postąpił wprzód i schwycił jednego ze środka za gardło, przyciągając go tak, że stanęli oko w oko. Ludzkie nogi szarpnęły się w powietrzu, dłonie zacisnęły się na dłoniach Amuna, skóra pobielała.
- Puść go, obrzydliwy demonie – krzyknął jeden z Łowców, szarpnąwszy towarzysza w talii. – Zabiłeś niezliczonych niewinnych, zrujnowałeś wystarczająco wiele żyć!
Amun był niewzruszony. Wszyscy z nich byli.
- To dobry człowiek – krzyknął inny. – Nie zasługuje na śmierć. Zwłaszcza z rąk takiego zła!
Gideon, niebieskowłosy strażnik Kłamstw, o oczach koloru antymonu, w następnej chwili znalazł się u boku Amuna, odrzucając protestującego.
- Dotknij go jeszcze raz, a cię pocałuję – wyciągnął parę ząbkowanych noży, ciągle zakrwawionych po ostatnich starciach.
Pocałuję równało się pobiję w odwróconym świecie Gideona. Albo to było zabiję? Sabin gubił się w kodach Kłamstwa.
Minęła chwila w zmieszanej ciszy, gdy Łowcy próbowali zrozumieć co właściwie Gideon miał na myśli. Zanim mogli się zdecydować, zakładnik Amuna zastygł, nieruchomiejąc całkowicie, a wojownik rzucił go na ziemię bez emocji.
Strażnik Tajemnic pozostał przez długą chwilę w bezruchu. Nikt go nie dotykał. Nawet Łowcy. Byli zbyt zajęci cuceniem towarzysza, który upadł. Nie wiedzieli, że już za późno, że jego mózg został wyciśnięty, Amun był nowym właścicielem jego najgłębszych sekretów. Może nawet wspomnień. Wojownik nigdy nie powiedział Sabinowi jak to działało, a on nie pytał.
Powoli Amun się odwrócił, jego ciało było sztywne. Jego czarne spojrzenie napotkało wzrok Sabina w zimnym, udręczonym momencie, gdy nie mógł ukryć bólu, wynikłego z nowego głosu w jego głowie. Potem zamrugał, ukrywając ból, tak jak tysiące razy wcześniej i podszedł do ściany. Sabin patrzył za nim, zdecydowany. Nie będę czuł się winny. To musiało zostać zrobione.
Ściana wyglądała jak każda inna, wyszczerbione kamienie, jeden na drugim, układające się na skos, gdy Amun położył jedną dłoń na siódmym kamieniu od dołu, z rozwartymi palcami, potem drugą na piątym od góry, zaciśniętą. Poruszając się synchronicznie, obrócił jeden nadgarstek w lewo, drugi w prawo.
Kamienie obracały się razem z nim.
Sabin obserwował procedurę z grozą. Nigdy nie przestało go zadziwiać czego Amun mógł się dowiedzieć w czasie kilku uderzeń serca.
Gdy kamienie ustawiły się w ich nowej pozycji, w centrum każdego pojawiło się pęknięcie, rozgałęziające się w górę, dołączając do smugi, której Sabin nie zauważył wcześniej. Fragment ściany cofnął się w tył… w tył i w końcu zaczął rozdzielać się na boki. Gdy skończy, powstanie szerokie przejście, wystarczające dla armii ogromnych bestii, takich jak on.
Gdy się poszerzało, chłodne powietrze przeszyło katakumby, sprawiając, że ogień w pochodniach zadrżał i zatrzeszczał. Szybciej, ponaglał kamienie. Czy cokolwiek, kiedykolwiek poruszało się z taką zabójczą powolnością?
- Jacyś Łowcy czekają po drugiej stronie? – zapytał wyciągając swojego Sig Sauera za pasa i sprawdzając magazynek. Zostały trzy kule. Wyjął jeszcze parę z kieszeni i przeładował. Zwyczajny tłumik pozostał na miejscu.
Amun skinął i uniósł siedem palców, zanim stanął na straży przed ciągle poszerzającym się przejściem.
Siedmiu Łowców przeciw dziesięciu Lordom. Nie doliczał Amuna bo mężczyzna wkrótce będzie zbyt rozproszony przez nowy głos w głowie, żeby walczyć. Ale bogowie wiedzą, że ciągle będzie (cicho) żądać włączenia do akcji. Biedni Łowcy. Nie mieli szans.
- Wiedzą, że tu jesteśmy?
Potrząśnięcie ciemnej głowy.
Więc nie obserwują ich żadne kamery. Wspaniale.
- Siedmiu Łowców to zabawa dla dzieci – potwierdził Lucien, strażnik Śmierci, stojący pod oddaloną ścianą. Był blady, różnokolorowe oczy błyszczały… gorączką? – Idźcie beze mnie. Ja spadam. I tak muszę wkrótce odeskortować dusze. A potem przeniosę naszych więźniów do lochu w Budapeszcie.
Dzięki demonowi Śmierci, Lucien mógł się poruszać z miejsca na miejsce samą myślą i często był zmuszony odprowadzać zmarłych w zaświaty. To nie znaczyło, że był odporny na zranienia. Sabin zamarł, wpatrując się w niego. Blizny na jego twarzy były wyraźniejsze, nos złamany. Miał ranę od kuli na ramieniu, jedną w brzuchu, i biorąc pod uwagę szkarłat płynący z boku, w nerkach.
- Wszystko w porządku, stary?
Lucien uśmiechnął się ironicznie.
- Będę żył. Chociaż jutro pewnie nie będę tego chciał. Kilka organów zostało uszkodzonych.
Auć.
- Przynajmniej nie musisz regenerować kończyn.
Kątem oka zauważył że Amun daje znaki ręką.
- Nie tylko nie ma tam zainstalowanych kamer, ale są w dźwiękoszczelnej komnacie – przetłumaczył Sabin. – To było starożytne więzienie i właściciele nie chcieli, żeby ktoś usłyszał krzyki niewolników. Łowcy są całkowicie nieświadomi naszej obecności, co powinno nam ułatwić zasadzenie się na nich.
- Nie potrzebujesz mnie przy prostej zasadzce. Zostanę z tyłu z Lucienem – powiedział Reyes, opadając na tyłek i opierając plecy o kamień. Reyes był połączony z demonem Bólu. Fizyczne cierpienie przynosiło mu przyjemność, a zranienie wzmacniało go. W czasie walki. Po walce słabł, jak każdy inny. Teraz był nawet bardziej wyczerpany niż inni, z policzkami tak spuchniętymi, że musiały utrudniać mu widzenie. – Poza tym, ktoś musi pilnować więźniów.
Więc siedmiu przeciw ośmiu. Biedni Łowcy. Właściwie Sabin podejrzewał, że Reyes chciał zostać żeby strzec ciała Luciena przed wrogami. Lucien mógł je zabrać ze sobą do duchowego świata tylko kiedy był wystarczająco silny, a najprawdopodobniej teraz tak nie było.
- Wasze kobiety zrobią mi piekło – wymamrotał Sabin. Obie były zakochane i obie, Anya i Danika, poprosiły strażnika Zwątpienia tylko o jedno, nim wyjechali do Egiptu: żeby sprowadził ich mężczyzn z powrotem bezpiecznych.
Kiedy chłopcy wrócą w takiej kondycji do domu, Danika potrząśnie nad Sabinem głową z rozczarowaniem, biorąc się za opiekę nad Reyesem, a on będzie się czuł jak błoto na butach. Anya postrzeli go tak, jak Lucien został postrzelony, potem pocieszy Luciena, a Sabin poczuje ból. Wiele, wiele bólu.
Wzdychając, spojrzał na resztę wojowników, próbując zdecydować kto może iść naprzód, a kto powinien zostać z tyłu. Maddox – Furia – był najostrzejszym wojownikiem, jakiego kiedykolwiek znał. Teraz pokryty krwią tak, jak Sabin i dyszący, ale już stanął za Amunem, gotowy do akcji. Jego kobieta nie będzie zadowolona z Sabina bardziej niż inne.
Niewielki ruch i śliczna Cameo pojawiła się w polu widzenia. Była strażniczką Boleści i jedyną kobietą wśród nich. Co traciła w rozmiarach, nadrabiała dzikością. Poza tym, wszystko co musiała zrobić, to zacząć mówić, a wszystkie smutki tego świata zawarte w jej głosie, sprawiały, że ludzie chcieli się zabić, choć nawet nie kiwnęła palcem. Ktoś ciął ją w kark, pozostawiając trzy głębokie ślady. Nie wyglądało na to, żeby ją to spowolniło, gdy wyczyściła swoją maczetę i dołączyła do Amuna i Maddoxa.
Kolejny ruch. Parys był strażnikiem Rozpusty i kiedyś był najbardziej jowialny z nich. Teraz stwardniał, coraz bardziej niespokojny z każdym dniem, ale Sabin nie mógł dojść co spowodowało zmianę. Jakikolwiek był powód, stanął naprzeciw Łowców, skupiony i warczący, tak skoncentrowany na walce, że aż wibrował brutalną energią. I choć miał dwie dziury w nodze, Sabin wątpił, żeby poprosił w najbliższym czasie o odpoczynek.
Za nim stał Aeron, Gniew. Niedawno bogowie uwolnili go od przeklętej żądzy krwi, przez którą nikt nie był przy nim bezpieczny. Żył żeby ranić, zabijać. W takich chwilach, ciągle tak było. Dziś walczył tak jakby żądza dalej nad nim panowała, skupiony na ranieniu każdego w swoim zasięgu. To było dobre, poza…
O ile gorsza będzie ta żądza krwi kiedy skończy się kolejna walka? Sabin bał się, że będą musieć wezwać Legion, chudą, głodną krwi demonicę, która czciła Aerona jak boga i która była jedyną zdolną uspokoić go podczas jego najmroczniejszych nastrojów. Niestety, teraz inwigilowała dla nich piekło. Sabin lubił być na czasie w wydarzeniach Świata Podziemnego. Wiedza była potęgą i nigdy nie wiadomo co będzie akurat użyteczne.
Aeron nagle uderzył pięścią w skroń Łowcy, posyłając nieprzytomnego człowieka na ziemię.
Sabin zamrugał.
- A to za co?
- Chciał zaatakować.
Niewątpliwie, ale teraz tak po prostu, Parys przeciął niewidzialne pęta trzymające go w miejscu i przedarł się przez zgromadzenie, metodycznie uderzając Łowców, dopóki każdy nie znalazł się na ziemi.
- To powinno uczynić ich na razie równie spokojnymi jak Amun – wycharczał mrocznie.
Wzdychając, Sabin znów przeniósł wzrok. Był tam Strider, Klęska. Mężczyzna nie mógł przegrać w niczym bez osłabiającego bólu, więc zawsze zapewniał sobie zwycięstwo. Zawsze. Co prawdopodobnie było powodem, dla którego wyjmował sobie kule z boku, w przygotowaniu do nadchodzącej bitwy. Dobrze. Zawsze można było na niego liczyć.
Kane, strażnik Katastrofy, stanął przed nim, unikając deszczu kamyczków spadających z sufitu, smug pyłu rozchodzących się w każdym kierunku. Kilku wojowników zakaszlało.
- Uch, Kane – powiedział Sabin. – Dlaczego też tu nie zostaniesz? Możesz pomóc Reyesowi pilnować więźniów – marna wymówka i wszyscy o tym wiedzieli.
Zapadła cisza, jedynym dźwiękiem był odgłos wolno przesypującego się piasku. Potem Kane krótko skinął głową. Nienawidził zostawania z tyłu, jak wiedział Sabin, ale jego obecność czasami powodowała więcej problemów niż było trzeba. I jak zawsze, Sabin stawiał zwycięstwo ponad uczuciami przyjaciół. To nie było coś co by go cieszyło, ani coś co zrobiłby w innej sytuacji. Ale ktoś musiał działać z zimnokrwistą logiką albo zawsze będą przegrywać.
Wyłączając Kane’a, pozostawiało to siedmiu na siedmiu. Biedni Łowcy. Ciągle nie mieli szans.
- Ktoś jeszcze chce zostać z tyłu?
Komnatę obiegło „nie”, niczym refren, zapał przebrzmiewał w każdym głosie. Zapał, który Sabin podzielał.
Do znalezienia Puszki Pandory takie potyczki były koniecznością. Ale nie mogła ona zostać znaleziona bez tych przeklętych boskich artefaktów, wskazujących drogę. A skoro jeden z czterech reliktów był tu, w Egipcie, ta szczególna potyczka była ważniejsza niż większość. Nie pozwoli Łowcom zagarnąć ani jednego artefaktu, bo ta Puszka mogła zniszczyć Sabina i każdego, kto był mu drogi, wyciągając demony z ich ciał i pozostawiając muszle pozbawione życia.
Pomijając pewność, że wygrają dzisiaj, wiedział, że będą musieli zapracować na zwycięstwo. Łowcy byli prowadzeni przez zaprzysięgłego wroga Sabina, Galena, opętanego przez demona, co sprawiało, że ci „obrońcy wszystkiego co dobre i właściwe” byli wtajemniczenie w informacje, w które nie powinni. Jak najlepszy sposób by rozproszyć Lorda… najlepszy sposób by go schwytać… zniszczyć.
W końcu kamień przestał się przesuwać i Amun zajrzał do środka. Pomachał ręką, sygnalizując, że droga wolna. Nikt nie postąpił do przodu. Ludzie Sabina i Luciena dopiero wznowili wspólną walkę, rozdzieleni przez tysiąc lat. Jeszcze nie nauczyli się najlepszej współpracy.
- Zrobimy to czy po prostu będziemy tu stać i czekać aż nas znajdą? – mruknął Aeron. – Jestem gotowy.
- Spójrzcie na siebie, wszyscy nie napaleni – powiedział Gideon z głupawym uśmiechem. – Nie jestem pod wrażeniem.
Czas na przejęcie sytuacji, zadumał się Sabin. Rozważał najlepszą strategię. Te ostatnie kilka wieków nie pomogło Łowcom, ciągle tracili głowę i rzucali się do walki z jedną tylko myślą: zabić.
Ale liczebność wroga wzrastała, nie malała, i żeby byś szczerym, ich determinacja i nienawiść również rosły. To czas na nowy sposób prowadzenia bitwy, katalogowania źródeł i słabości przed rzucaniem się do walki.
- Pójdę pierwszy skoro jestem najlżej ranny – owinął palec wokół spustu swojego pistoletu. – Chcę, żebyście się rozdzielili, mniej ranni sparowali z tymi bardziej rannymi. Będziecie pracować razem, bardziej poszkodowani atakują jako wsparcie, gdy zdrowsi robią z siebie cel. Zostawcie tak wielu żywych, jak tylko potraficie – rozkazał. – Wiem, że nie chcecie, że to sprzeczne z każdym waszym instynktem. Ale nie martwcie się. Umrą wystarczająco szybko. Gdy złapiemy przywódcę – i poznamy jego sekrety – będą bezużyteczni i możecie z nimi zrobić co chcecie.
Trójka blokująca jego przejście rozdzieliła się, przepuszczając go, potem każdy ruszył za nim, ich kroki były niczym najcichszy szept. Lampy na baterie oświetlały hieroglify pokrywające ściany. Sabin pozwolił spojrzeniu po tych glifach tylko przez sekundę, ale było to wystarczające by obrazy zapłonęły w jego głowie. Pokazywały jednego więźnia po drugim, prowadzonych w okrutną egzekucję, którym usuwano serce kiedy jeszcze ciągle biły w ich piersi.
Zapachy ludzi pokrywał stal, powietrze pełne kurzu: woda kolońska, pot, jedzenie. Jak długo Łowcy tu byli? Co tu robili? Czy już znaleźli artefakt?
Pytania prześlizgiwały się przez jego umysł, a jego demon zatrzymywał się na nich. Jako Zwątpienie, nie mógł nic na to poradzić. Najwyraźniej wiedzą coś czego ty nie wiesz. Może wystarczająco wiele by cię pobić. Twoi przyjaciele równie dobrze mogą dziś wziąć ostatni oddech.
Zwątpienie nie mógł kłamać, nie bez przywodzenia Sabina do omdlenia. Mógł jedynie używać szyderstwa i przypuszczeń do dręczenia swoich ofiar. Sabin nigdy nie rozumiał czemu stwór z piekła nie mógł wykorzystywać oszustwa – najlepsze do czego doszedł, to to, że demon nosił własne przekleństwo – ale dawno to zaakceptował. Nie żeby pozwalał mu dręczyć siebie tej nocy. Trzymaj tak dalej, a spędzę najbliższy tydzień odizolowany w sypialni, czytając, żebym nie mógł za dużo myśleć.
Ale muszę być karmiony, zaskomlał w odpowiedzi. Zmartwienia były dla niego najlepszym pożywieniem.
Niedługo.
Szybciej.

Sabin uniósł dłoń, zatrzymując się i wojownicy idący za nim również stanęli. Przed nimi była komnata, drzwi były otwarte. Dźwięki głosów i kroków odbijały się echem, może nawet dźwięk wiertła.
Łowcy w rzeczywistości byli rozproszeni i wręcz prosili się o zasadzkę. Jestem po prostu facetem, który im to da.
Jesteś, naprawdę?
zaczął demon, groźba Sabina nie poskutkowała. Jak ostatnim razem sprawdzałem…
Zapomnij o mnie. Dostarczam ci jedzenie, jak obiecałem.

W jego głowie rozległ się radosny okrzyk i Zwątpienie otwarło swój umysł na Łowców w piramidzie, szepcząc każdym rodzajem destruktywnych myśli. Wszystko na nic… co jeśli się mylisz… niewystarczająco silni… możesz niedługo umrzeć…
Rozmowa ucichła, ktoś mógł nawet pisnąć.
Sabin uniósł w górę palec, potem kolejny. Kiedy uniósł trzeci, razem z wojownikami ruszył do walki, wojenny okrzyk odbił się echem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:56, 07 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 2


Gwendolyn Nieśmiała skuliła się przy szklanej ścianie swojej celi w chwili, gdy horda zbyt wysokich, zbyt muskularnych, zbyt zakrwawionych wojowników władowała się do komnaty, którą kochała i nienawidziła przez rok. Kochała, bo bycie w niej oznaczało, że była poza swoją celą, że wolność była możliwa. Nienawidziła z powodu wszystkich tortur, które miały tam miejsce. Czyny, których była świadkiem i których nienawidziła.
Mężczyźni, którzy przeprowadzali te tortury wydali zaskoczone okrzyki, odrzucili naczynia, igły, fiolki i wiele innych narzędzi. Trzasnęło szkło. Rozbrzmiały dzikie ryki, intruzi rzucili się wprzód, broń cięła, nogi kopały. Ich cele upadały. Nie było wątpliwości, kto wygra tę walkę.
Gwen zadrżała, niepewna co stanie się z nią i innymi, gdy wszystko się uspokoi. Wojownicy najwyraźniej nie byli ludźmi, jak ona, jak wszystkie kobiety zamknięte w celach wokół niej. Byli zbyt twardzi, zbyt silni, zbyt wszystko żeby być śmiertelnymi. Czym właściwie byli, nie miała pojęcia. Dlaczego tu byli? Czego chcieli?
Zaznała tak wiele rozczarowań przez ostatni rok, że nie ośmieliła się mieć nadziei na ratunek. Czy ona i inne zostaną tu zostawione, żeby zgnić? A może ci mężczyźni spróbują je wykorzystać, tak jak ci odrażający ludzie?
- Zabijcie ich! – jedna z schwytanych krzyknęła do nowych wojowników, dźwięk jej twardego, gniewnego głosu sprawił, że Gwen objęła się wpół. – Sprawcie, żeby cierpieli tak jak my!
Szyba oddzielająca kobietę była gruba, nie mogła się przez nią przedrzeć ani pięść, ani kula, ale każde uderzenie serca w komnacie i celach odbijało się w uszach Gwen.
Wiedziała jak zablokować hałas, coś czego nauczyły ją siostry, gdy była dzieckiem, ale desperacko chciała słyszeć klęskę porywaczy. Ich jęki bólu były dla jej uszu jak kołysanka o północy. Kojąca i słodka.
Ale mimo siły, wojownicy nie uderzali, żeby zabić. Dziwne, ale tylko ranili, posyłając nieprzytomnych na ziemię przed zajęciem się kolejnym przeciwnikiem. Po paru sekundach stał już tylko jeden człowiek. Najgorszy z nich.
Jeden z wojowników wystąpił wprzód, zbliżając się do niego. Mimo zdolności wszystkich nowoprzybyłych, ten walczył najbardziej nieczysto, sięgając gardła. Uniósł rękę, jakby szykując się do zadania ostatecznego ciosu, ale kiedy rozszerzone spojrzenie Gwen napotkało jego wzrok, zatrzymał się. Powoli opuścił ramię.
Wstrzymała oddech. Brązowe włosy nasączone krwią, przylegały do jego głowy. Jego oczy były koloru brandy, głębokie i ciemne, i… obramowane szkarłatem. Niemożliwe. Na pewno wymyśliła sobie dziki blask. Jego twarz, tak twarda, jakby wyrzeźbiona z granitu, obiecywała zniszczenie każdą linią i zagłębieniem, ale było też w niej coś… chłopięcego. Zaskakująca sprzeczność.
Jego koszula została podarta na wstążki, linie muśniętej słońcem skóry były widoczne przy każdym ruchu. Och, słońce. Jak jej go brakowało, jak go pragnęła. Fioletowy, wytatuowany motyl owijał się wokół żeber po prawej stronie i ginął za paskiem spodni. Czubki jego skrzydeł były ostre, wyglądając równocześnie kobieco i męsko. Dlaczego motyl? zdziwiła się. Wydawało się dziwne że tak silny, niebezpieczny wojownik wybrał taki wzór. Z jakiegoś powodu ten znak ją pocieszył.
- Pomóżcie nam – powiedziała, modląc się żeby nieśmiertelny słyszał przez dźwiękoszczelne szkło. Ale jeśli ją usłyszał, nie dał tego po sobie poznać. – Uwolnijcie nas – ciągle bez reakcji.
Co jeśli cię tu zostawią? Albo gorzej, co jeśli są tu po to samo co ludzie?
Myśli wypełniły nagle jej głowę, zamarła, może nawet zbladła. Lęk nie był dziwny, sama się nad tym zastanawiała chwilę temu. Ale w jakiś sposób były… obce. Nie były jej, nie wymawiane jej wewnętrznym głosem. Jak… co…?
Mocne, białe zęby zatopiły się w męskiej dolnej wardze, gdy złapał się za skronie, najwyraźniej rozwścieczony.
Co jeśli…
- Przestań! – warknął.
Myśl formująca się w jej głowie znikła nagle. Zamrugała ze zdziwienia. Wojownik potrząsnął głową, gniew wzrósł.
Zauważając rozproszenie nieśmiertelnego, jej ludzki ciemiężyciel postanowił zadziałać, zmniejszając dystans między nimi.
Gwen wyprostowała się, krzycząc:
- Uważaj!
Z uwagą ciągle skupioną na niej, wojownik o kamiennym wyrazie twarzy wyciągnął rękę i złapał człowieka za kark, dusząc i zatrzymując równocześnie. Człowiek – miał na imię Chris – szarpnął się. Był młody, może dwudziesto-pięcioletni, ale był przywódcą tutejszych naukowców. Był też człowiekiem, którym gardziła bardziej niż niewolą.
Wszystko co robię, robię dla większego dobra, zwykł mówić tuż zanim zaczął gwałcić którąś z innych kobiet na jej oczach. Mógł je sztucznie zapłodnić, ale wolał upokarzać je w ten sposób. Chciałbym, żebyś to była ty, często dodawał. Każda z tych kobiet jest twoim substytutem.
Pomimo pożądania, nigdy jej nie dotknął. Za bardzo się jej bał. Wszyscy z nich się bali. Wiedzieli czym była, widzieli ją w akcji, gdy po nią przyszli. Niechcący zabiła kilku ludzi i zasłużyła sobie na reputację. Zamiast ją eksterminować, trzymali ją, eksperymentując z różnymi rodzajami narkotyków w wentylacji, w nadziei, że ją uśpią i wykorzystają. Jeszcze im się nie udało, ale się nie poddali.
- Sabin, nie – powiedziała piękna, ciemnowłosa kobieta, gładząc ramię znów szkarłatnookiego wojownika. Jej głos był tak pełen smutku, że Gwen się skuliła. – Jak nam powiedziałeś, możemy go potrzebować.
Sabin. Silne imię, przypominające broń. Pasuje.
Czy są kochankami?
W końcu to pochłaniające spojrzenie opuściło ją i znów była zdolna oddychać. Sabin puścił Chrisa i sukinsyn upadł na ziemię, nieprzytomny. Wiedziała, że żyje bo mogła usłyszeć przepływ krwi w jego żyłach, buzowanie powietrza w płucach.
- Kim są te kobiety? – zapytał wojownik o blond włosach. Miał jasnoniebieskie oczy i śliczną twarz obiecującą współczucie i bezpieczeństwo, ale nie był tym, który sprawił, że Gwen wyobrażała sobie, że mogła by się przy nim zwinąć i spokojnie zasnąć. Głęboko. Bezpiecznie. W końcu.
Przez te wszystkie miesiące, bała się spać, wiedząc że Chris byłby szczęśliwy biorąc ją nieprzytomną. Więc drzemała krótko i płytko, nie tracąc ostrożności. Czasami powstrzymywała się przed myśleniem o oddaniu się złemu człowiekowi w zamian za zapadnięcie w głęboki sen.
Czarnowłosy, fiołkowooki wielkolud zmierzył spojrzeniem otaczające ją cele.
- Bogowie. Jedna jest w ciąży.
- Ta też – ten, który się odezwał miał wielobarwne włosy, bladą skórę i czy tak krystalicznie niebieskie, jak jego blond przyjaciel, tyle że jego miały ciemniejszą oprawę. – Jaki rodzaj skurwysyna trzyma kobiety w ciąży w takich warunkach? To jest podłe nawet jak na Łowców.
Kobiety w odpowiedzi przywarły do szkła, błagając o pomoc, o wolność.
- Ktoś słyszy co mówią? – zapytał wielkolud.
- Ja – Gwen odpowiedziała automatycznie.
Sabin odwrócił się do niej. To brązowe spojrzenie nie błyszczało już czerwienią, bardziej miodowe, zatopiło się w niej, sondując, szukając… przyglądając się badawczo.
Dreszcz zatańczył na jej kręgosłupie. Czy ją słyszał? Jej oczy się rozszerzyły, gdy zbliżył się do jej celi, wsuwając nóż do pochwy przy pasie. Jej wyostrzone zmysły sprawiły, że mogła poczuć zapach potu, cytryny i mięty. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się każdym niuansem. Przez tak długi czas nie czuła nic oprócz Chrisa i jego wody kolońskiej, narkotyków i przerażenia innych kobiet.
- Słyszysz nas? – głos Sabina był równie szorstki jak jego rysy i powinien drażnić jej nerwy jak papier ścierny, a jakimś sposobem uspokoił ją jak pieszczota.
Niepewnie skinęła głową.
- A one? – wskazał inne więźniarki.
Potrząsnęła głową.
- Słyszysz mnie?
On też potrząsnął głową.
- Czytam z twoich ust.
Och. To znaczy że ją intensywnie obserwował, nawet gdy odwrócił głowę. Nie było to nieprzyjemne.
- Jak można otworzyć szkło? – zapytał.
Jej usta zacisnęły się w upartą linię i ośmieliła się rzucić spojrzenie na uzbrojone, pokryte krwią drapieżniki za nim. Czy powinna mu powiedzieć? Co jeśli też planowali zgwałcić więźniarki, jak tamci? Tak jak się bała?
Jego ostre spojrzenie zmiękło.
- Nie przyszliśmy was skrzywdzić. Masz moje słowo. Chcemy was uwolnić.
Nie znała go, nie powinna mu ufać, ale podeszła na trzęsących się nogach do szyby. Zbliżywszy się zrozumiała, że Sabin górował nad nią a jego czy nie były brązowe, jak myślała. Raczej obramowane bursztynem, kawowe, kasztanowe i brązowe, symfonia kolorów. Na szczęście błysku czerwieni nadal nie było. Czyżby go sobie wyobraziła?
- Kobieto? – powiedział.
Jeśli otworzy cele jak powiedział… gdyby zebrała się na odwagę i nie zamarła w miejscu jak miała w nawyku… ucieczka w końcu byłaby możliwa. Ta nadzieja wróciła do życia, niepowstrzymana i silna, temperowana jedynie przez myśl że mogłaby niechcący, okrutnie i brutalnie zabić tych wybawców.
Nie martw się. Dopóki nie spróbują cię skrzywdzić, twoja bestia będzie spokojna. Jeden zły ruch z ich strony i…
Warte ryzyka, pomyślała.
- Kamienie.
Zmarszczył brwi.
- Kości[1] ?
Przełykając ciężko, uniosła jeden paznokieć – pazur w porównaniu do ludzkiego – i wycięła na szybie słowo KAMIENIE. Każda rysa wytrzymała tylko na tyle długo, by zakończyć słowo. Przeklęte boskie szkło. Ciągle się zastanawiała, jak ludzie je zdobyli.
Cisza. Zmarszczył brwi, jego uwaga pozostała skupiona na jej zbyt długim, ostrym paznokciu. Zastanawiał się jakiego rodzaju stworzeniem była?
- Kamienie? – zapytał Sabin, jego spojrzenie znów napotkało jej.
Skinęła głową.
Okręcił się, rozglądając się po komnacie. Mimo, że trwało to tylko kilka sekund, Gwen podejrzewała, że skatalogował w pamięci każdy cal przestrzeni i mógłby znaleźć drogę w ciemności.
Wojownicy stanęli za nim w linii, wszyscy patrząc na nią wyczekująco. Z wyczekiwaniem były zmieszane też ciekawość, podejrzliwość, nienawiść – do niej? – i nawet żądza. Jeden krok, dwa – cofnęła się. Nie zniesie więcej żądzy, nawet przez chwilę. Jej nogi drżały tak gwałtownie, że bała się że się pod nią ugną. Spokojnie. Nie możesz panikować. Złe rzeczy się dzieją kiedy panikujesz.
Jak zwalczyć pragnienie innych? Nie miała nic czym mogłaby się bardziej okryć. Przez czas jej uwięzienia, jej dżinsy i t-shirt zostały zastąpione białą koszulką i krótką spódnicą, które dali jej porywacze – ułatwiając sobie dostęp. Skurwiele. Jedno z ramiączek urwało się miesiąc temu i koszulka opadała. Musiała wiązać ją pod ramieniem, żeby zakryć piersi.
- Odwrócić się – nagle warknął Sabin.
Gwen obróciła się bezmyślnie, długie, rude włosy zawirowały wokół niej. Odetchnęła ciężko, pot spłynął jej na brwi. Dlaczego chciał, żeby się odwróciła? Żeby łatwiej ją zniewolić?
Nastąpiła kolejna z tych ciężkich cisz.
- Nie miałem na myśli ciebie, kobieto – tym razem głos Sabina był miękki, delikatny.
- Och, daj spokój – ktoś powiedział. Poznała głęboki, lekceważący ton mężczyzny o blond włosach i niebieskich oczach. – Nie mówisz chyba poważnie…
- Straszycie ją.
Gwen spojrzała przez ramię.
- Ale ona… - zaczął ten całkiem wytatuowany.
- Chcecie odpowiedzi czy nie? – ponownie przerwał Sabin. - Powiedziałem: odwrócić się!
Kilka jęków, szuranie stóp.
- Kobieto.
Powoli znów się obróciła. Wszyscy wojownicy odwrócili się, tak jak zażądał Sabin, pokazując jej plecy.
Przyłożył dłoń do szyby. Była wielka, nie pobliźniona i nieruchoma, ale pokryta krwią.
- Które kamienie?
Wskazała skrzynkę z kamieniami za nim. Były małe, rozmiaru pięści i każdy miał innego rodzaju śmierć namalowaną z przodu. Przedstawiały: ścięcie, usuwanie wnętrzności, dźganie i dziki ogień wspinający się po ciele mężczyzny przywiązanego do drzewa.
- Dobrze, dobrze. Ale co mogę nimi zrobić?
Teraz dysząc z potrzeby uwolnienia – blisko, tak blisko – pokazała pantomimę wkładania kamienia do dziury, jak klucza do zamka.
- Czy to ma znaczenia, który kamień do którego zamka?
Przytaknęła, potem wskazała każdy kamień i którą celę on otwierał. Zaczęła się lękać użycia tych kamieni, jeśli miałoby to znaczyć, że znów stanie się świadkiem gwałtu. Wzdychając, zaczęła wydrapywać słowo KLUCZ na szybie, kiedy Sabin uderzył pięścią w skrzynkę, niszcząc ją. Żeby zrobić coś takiego trzeba by siły dziesięciu ludzi, ale wyglądało na to, że on to zrobił bez wysiłku.
Kilka ran poznaczyło jego dłoń od kłykci do nadgarstka. Pojawiła się siatka szkarłatu, ale otarł ją, jakby nie miała znaczenia. Skóra już się uzdrawiała, łącząc rozdarte tkanki. Och, tak. Był czymś daleko wspanialszym niż śmiertelnik. Nie elfem, bo jego uszy były idealnie zaokrąglone. Nie wampirem, bo nie miał kłów. Może męską syreną? Jego głos był wystarczająco głęboki, wystarczająco pyszny, tak, ale może zbyt szorstki.
- Weźcie kamień – zawołał, nie odrywając od niej spojrzenia.
Wojownicy natychmiast obrócili się na pięcie. Gwen celowo cały czas patrzyła na Sabina, bojąc się, że patrzenie na innych zwiększy jeszcze jej strach. Kontrolujesz się, dobrze. Nie mogła… nie złamie się. Już i tak zbyt wielu rzeczy żałowała.
Czemu nie mogła być taka jak jej siostry? Czemu nie była tak dzielna i silna? Gdyby były do tego zmuszone, odcięłyby sobie kończyny, żeby uciec – i to zrobiłyby to dużo wcześniej. Przebiłyby pięścią szybę, pierś Chrisa i zjadłyby jego serce tuż przed nim, cały czas się śmiejąc.
Poczuła uderzenie tęsknoty. Jeśli Tyson – jej były chłopak, powiedział im o jej porwaniu – czego najprawdopodobniej nie zrobił, tak bardzo bojąc się jej sióstr – szukałyby jej i nie poddałyby się póki by jej nie znalazły. Pomimo jej słabości, kochały ją, chciały dla niej jak najlepiej. Ale będą bardzo zawiedzione dowiadując się o tym porwaniu. Zawiodła samą siebie, tak samo jak swoją rasę. Nawet jako dziecko unikała konfliktów, czym zasłużyła sobie na przydomek: „Gwendolyn Nieśmiała”.
Odkryła, że jej dłonie są wilgotne i otarła je o uda.
Sabin kierował mężczyznami wskazując im który kamień pasował do którego otworu. Kilka przydzielił źle, ale nie martwiła się. Rozgryzą to. Nie mylił się w przypadku tego otwierającego jej celę i gdy jeden z mężczyzn, niebieskowłosy, wykolczykowany punk chciał unieść kamień, silne, opalone palce Sabina oplotły jego nadgarstek, powstrzymując go.
Niebieskowłosy spojrzał w oczy Sabinowi, który potrząsnął głową.
- Mój – powiedział.
Punk uśmiechnął się szeroko.
- Nienawidzimy tego co widzimy, co?
Sabin tylko na niego patrzył.
Gwen zamrugała ze zdziwieniem. Nienawidził na nią patrzeć?
Jedna po drugiej, kobiety były uwalniane, niektóre próbując szybko uciec z komnaty. Mężczyźni nie pozwolili ujść im daleko, łapiąc je, ku zaskoczeniu Gwen chwytając je delikatnie, nawet gdy walczyły z furią. Właściwie, najpiękniejszy mężczyzna w grupie, ten o wielobarwnych włosach, obejmował jedną po drugiej, szeptają miękko: „Śpij dla mnie, kochanie”.
Były szokująco posłuszne, opadając w opiekuńcze ramiona wojownika.
Sabin schylił się i chwycił kamień Gwen, ten ukazujący płonącego żywcem mężczyznę. Gdy się wyprostował, podrzucił go w powietrze i złapał z łatwością.
- Nie uciekaj. W porządku? Jestem zmęczony i nie chcę cię gonić, ale zrobię to jeśli mnie zmusisz. I obawiam się, że mógłbym cię wtedy przypadkowo zranić.
Nie tylko ty, pomyślała.
- Nie… uwalniaj jej – wybełkotał Chris. Jak długo był przytomny? Uniósł głowę i wypluł brud. Siniaki już powstawały pod jego oczyma. – Niebezpieczna. Śmiertelnie.
- Cameo – to było wszystko co powiedział Sabin.
Kobieta-wojownik nie potrzebowała więcej by wiedzieć czego chciał, podeszła do człowieka i chwytając za tył jego koszulki postawiła do na nogi. Wolną ręką przystawiła sztylet do jego tętnicy szyjnej. Zbyt słaby lub przestraszony, nie szarpał się.
Gwen miała nadzieję, że to strach trzymał go nieruchomo. Miała na to nadzieję każdym włóknem swego istnienia. Nawet wpatrywała się w czubek noża, chcąc by wbił się w gardło skurwiela, przebijając skórę i kości, serwując niezapomnianą agonię.
Tak, pomyślała, zachwycona. Tak, tak, tak. Zrób to. Proszę, zrób to. Zrań go, spraw by cierpiał.
- Co chcesz, żebym z nim zrobiła? – Cameo zapytała Sabina.
- Trzymaj go. Żywego.
Rozczarowanie sprawiło, że ramiona Gwen opadły. Ale z rozczarowaniem przyszło zdumiewające zrozumienie. Jej emocje były pod kontrolą, ale i tak była bliska uwolnienia wewnętrznej bestii. Wszystkie te myśli o bólu i cierpieniu nie były jej. Nie mogły być. Niebezpieczna, powiedział Chris. Śmiertelnie. Miał rację. Musisz utrzymać kontrolę.
- Ale nie bój się go zranić trochę – dodał Sabin i zmrużył oczy patrząc na nią. Był.. rozgniewany? Na nią? Ale dlaczego? Co zrobiła?
- Nie uwalniaj dziewczyny – powtórzył Chris. Drżenie wstrząsnęło jego ciałem. Próbował się cofnął, ale Cameo, oczywiście silniejsza niż się wydawała, zatrzymała go w miejscu. – Proszę, nie.
- Może powinieneś zostawić rudowłosą w celi – powiedziała drobna wojowniczka. – przynajmniej na razie. Na wszelki wypadek.
Wojownik uniósł kamień, zatrzymując się na chwilę przed włożeniem go do otworu przy jej klatce.
- Jest Łowcą. Kłamcą. I myślę, że ją zranił, ale nie chce, żeby mogła nam o tym powiedzieć.
Gwen zamrugała, patrząc na niego z szokiem i zachwytem. Nie był zły na nią, tylko na Chrisa – łowcę? – za to co mógł zrobić. Naprawdę miał na myśli to co mówił. Nie zrani jej. Chciał żeby była wolna. Bezpieczna.
- To prawda? – zapytał ją. – Zranił cię?
Z policzkami płonącymi z upokorzenia, skinęła. Emocjonalnie, zniszczył ją.
Sabin przesunął językiem po zębach.
- Zapłaci za to. Masz moje słowo.
Powoli zakłopotanie zbladło. Jej matka, która wydziedziczyła ją prawie dwa lata temu, wolałaby widzieć ją raczej martwą niż słabą, ale ten mężczyzna – ten obcy – chciał ją pomścić.
Chris przełknął nerwowo.
- Posłuchaj mnie. Proszę. Wiem, że jestem waszym wrogiem i nie będę kłamał, udawając, że wy nie jesteście moim. Jesteście. Nienawidzę was całym sobą. Ale jeśli ją wypuścisz, zabije nas wszystkich. Przysięgam.
- Czy spróbujesz i zabijesz nas, mały rudzielcu? – zapytał ją Sabin, nawet delikatniej niż wcześniej.
Przywykła do nazywania „suką” i „dziwką” przez tamtych mężczyzn, Gwen poczuła jak czułe słówko prześlizguje się przez jej umysł z siłą pachnącego różami, letniego powietrza. Przez te kilka minut razem, ten mężczyzna zdołał dać jej każdą rzecz o jakiej marzyła od chwili zamknięcia: rycerz zdeterminowany pokonać jej smoki. Jasne, kiedyś myślała, że rycerzem będzie Tyson albo nawet ojciec, którego nie znała, ale wciąż. Nie codziennie spełniają się marzenia.
- Ruda?
Ocknęła się. O co pytał? Och, tak. Czy spróbuje i zabije jego i jego przyjaciół. Oblizała usta i potrząsnęła głową. Jeśli bestia przejmie kontrolę, nie spróbuje. Po prostu to zrobi. Mam kontrolę. W większej części. Nic im się nie stanie.
- Tak myślałem – z błyskawicznym ruchem nadgarstka wsunął kamień na miejsce. Serce grzmiało w jej piersi, niemal rozsadzając żebra. Stopniowo szyba uniosła się… uniosła… niedługo… niedługo… I już nie było między nią i Sabinem nic oprócz powietrza. Zapach cytryn i mięty wzmógł się. Chłód do którego przywykła zdawał się ustępować po kocem ciepła, który zdawał się ją owijać.
Uśmiechnęła się powoli. Wolna. Była naprawdę wolna.
Sabin odetchnął z trudem.
- Bogowie. Jesteś niewiarygodna.
Zorientowała się, że ruszyła w jego kierunku, sięgając, desperacko pragnąc dotyku, którego była pozbawiona przez te miesiące. Pojedynczego dotyku, to wszystko czego potrzebowała. I będzie mogła odejść, do domu. W końcu.
Dom.
- Suka – krzyknął Chris, szarpiąc się w uścisku Cameo. – Trzymaj się ode mnie z dala. Trzymajcie ją z dala ode mnie! Ona jest potworem!
Jej stopy zatrzymały się w miejscu, spojrzenie przeniosło się na podłego człowieka, odpowiedzialnego za wszystkie cierpienia, całą udrękę, którą przechodziła przez ostatni rok. Nie wspominając co zrobił jej towarzyszkom niedoli. Jej paznokcie zmieniły się w ostre jak brzytwa szpony. Drobne, pozornie pajęcze skrzydła rozpostarły się za jej plecami, rozrywając wełnę, trzepocząc gorączkowo. Jej krew rozcieńczyła się w żyłach, ruszając przez każdą część ciała, szybko, tak szybko, a jej wzrok przeszedł w podczerwień, gdy jedynym na czym się skupiła było ciepło ciała.
W tej chwili zrozumiała, że nie miała ani trochę kontroli nad swoją bestią. Nad swoją ciemną stroną. Kotłowała się w niej, przeważnie cicha, jakby czekała na okazję do uderzenia…
Tylko Chris, tylko Chris, błagam, bogowie, tylko Chris. Monotonne błaganie przeszyło jej umysł, pełne nadziei starało się przebić przez żądzę krwi jej mściwej bestii. Tylko Chris, zostaw innych w spokoju, zaatakuj tylko Chrisa.
Ale w głębi duszy wiedziała, że nic teraz nie mogło powstrzymać śmiertelnych żniw.



[1]„Stones” i „bones” – podobnie brzmiące słowa po angielsku i podobnie wymawiane


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:33, 07 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 3

Od pierwszej chwili, gdy Sabin zobaczył ślicznego rudzielca w szklanej celi, nie był zdolny oderwać od niej spojrzenia. Nie był zdolny oddychać, myśleć. Jej włosy były długie i kręcone, blond przemieszany z rubinowymi lokami. Brwi były kasztanowe, ale równie wspaniałe. Jej nos był zadarty, policzki zaokrąglone jaku u cherubina. Ale jej oczy… były zmysłową ucztą, bursztyn z prążkami błyszczącej szarości. Hipnotyczne. Okalały je czarne rzęsy, dekadencka rama.
Halogeny zawieszone na hakach w ścianach i zatapiały ją w jasnym świetle. U kogo innego ujawniłoby to wady i rzeczywiście ukazywały brud pokrywający skórę, ale też nadawały jej zdrowy blask. Była drobna, z małymi, krągłymi piersiami, wąskimi biodrami i nogami wystarczająco długimi by owinąć się wokół jego pasa i trzymać przy najbardziej burzliwej z jazd.
Nie myśl w taki sposób. Wiesz lepiej. Taa, wiedział. Jego ostatnia kochanka, Darla, zabiła się i przysiągł nigdy więcej nie dopuścić do czegoś takiego. Ale jego pociąg do rudzielca był gwałtowny. Tak jak jego demona, tyle, że Zwątpienie chciało jej z innego powodu. Wyczuł jej drżenie i wziął za cel, nurkując w jej umysł, rzucając się na jej najgłębsze lęki i wydobywając je.
Ale nie była człowiekiem, obaj niedługo to zrozumieli, i Zwątpienie nie był w stanie słyszeć jej myśli póki ich nie wyartykułowała. To nie znaczy, że była bezpieczna przed tym złem. Och, nie. Zwątpienie wiedział jak wykorzystać sytuację i dostosować truciznę. Nawet więcej, demon podjął wyzwanie i jeszcze staranniej będzie się starał wyuczyć niuansów myśli dziewczyny i zniszczyć każdą odrobinę wiary, jaką miała.
Czym była? Mimo, że poznał wiele rodzajów nieśmiertelnych przez tysiąclecia swojego życia, nie mógł jej do żadnego dopasować. Wyglądała jak człowiek. Delikatna, krucha. Łamliwa. Te bursztynowo-srebrne oczy niszczyły to wrażenie. I szpony. Mógł sobie wyobrazić, że zatapia je w jego plecach…
Dlaczego Łowcy ją schwytali? Bał się odpowiedzi. Trzy z sześciu uwolnionych kobiet najwyraźniej było w ciąży, co nasuwało tylko jedną myśl: hodowla Łowców. Nieśmiertelnych Łowców, w takim przypadku, bo rozpoznał dwie syreny z bliznami na szyi, którym najwyraźniej usunięto głos; bladoskórą wampirzycę, której kły zniknęły; gorgonę, której obcięto wężowe włosy i córkę Kupida, która została oślepiona. Żeby powstrzymać ją przed rzuceniem miłosnego zaklęcia, jak przypuszczał Sabin.
Jak okrutni byli Łowcy dla tych ślicznych stworzeń. Co zrobili rudowłosej, najśliczniejszej z nich? Mimo, że miała na sobie koszulkę i spódnicę, nie mógł dostrzec blizn ani siniaków wskazujących okaleczenia. Ale też to nic nie znaczyło. Większość nieśmiertelnych szybko się leczyła.
Chcę jej. Głębokie zmęczenie promieniowało z niej, ale gdy uśmiechnęła się, kiedy ją uwolnił… mógł umrzeć od piękna jej twarzy.
Też jej chcę, dodał Zwątpienie.
Nie możesz jej mieć. To znaczyło, że on też nie mógł. Pamiętasz Darlę? Pomimo tego jak była silna i pewna, robiłeś wszystko, żeby ją złamać.
Radosny śmiech.
Wiem. Czy to nie zabawne?
Jego dłonie zacisnęły się w pięści. Pieprzony demon. Każdy miał obawy, a jego ciemniejsza połowa konsekwentnie je ujawniała: Nie jesteś wystarczająco ładna. Nie jesteś wystarczająco mądra. Jak ktokolwiek może cię kochać?
- Sabin – odezwał się zimny głos Aerona. - Jesteśmy gotowi.
Pokiwał palcem w stronę dziewczyny.
- Chodź.
Ale jego rudowłosa cofnęła się pod najdalszą ścianę, jej ciało drżało w nowym strachu. Spodziewał się, że spróbuje uciec, mimo jego ostrzeżenia. Ale nie oczekiwał takiego… przerażenia.
- Powiedziałem ci – odezwał się delikatnie. – Nie chcemy cię skrzywdzić.
Jej usta się otworzyły, ale nie wydała dźwięku. I gdy patrzył, złoty błysk jej oczu pogłębił się, zmroczniał, stał się czarny.
- Co, do cholery…
W jednej minucie stała przed nim, w następnej już jej nie było, jakby tylko mu się przywidziała. Obrócił się, rozglądając. Nie widział jej. Ale jedyny stojący Łowca wydał nagle krzyk agonii… krzyk ustał, gdy ciało upadło na piaszczystą podłogę, rozlewając krew dookoła.
- Dziewczyna – powiedział Sabin, chwytając sztylet, zdeterminowany chronić ją przed tym, co właśnie zabiło Łowcę, którego planował przesłuchać. Ciągle jej nie widział. Jeśli mogła zniknąć przy użyciu myśli, jak Lucien, będzie bezpieczna. Na zawsze poza jego zasięgiem, ale bezpieczna. Ale czy mogła? Zrobiła to?
- Za tobą – odezwała się Cameo i przynajmniej raz jej głos był bardziej zszokowany niż pełen boleści.
- Bogowie – odetchnął Parys. – Nie widziałem jej ruchu, póki…
- Ona nie… czy ona… jak ona mogła mieć… - Maddox przesunął ręką po twarzy, jakby niedowierzał temu, co widzi.
Sabin znów się obrócił. I była tam, z powrotem w celi, siedząc z kolanami przy piersi, ustami ociekającymi krwią i… tchawicą?... zaciśniętą w jednej ręce. Rozdarła – a może przegryzła? – mężczyźnie gardło.
Jej oczy znów miały normalny kolor, ale były tak całkowicie wyprane z emocji, że podejrzewał, że szok spowodowany tym, co zrobiła, odrętwił jej umysł. Jej wyraz twarzy też był pusty. Jej skóra była teraz tak blada, że mógł zobaczyć znajdujące się pod nią niebieskie żyły. I trzęsła się, kołysała w tył i przód, szeptała niesłyszalnie. Co. Do. Diabła?
Łowca nazwał ją potworem. Sabin nie uwierzył. Wtedy.
Teraz wszedł do celi, niepewny, co robić, ale wiedząc, że nie zostawi jej tak, ani nie zamknie z powrotem. Po pierwsze, nie zaatakowała jego przyjaciół. Po drugie, biorąc pod uwagę jak była szybka, mogła uciec zanim szyba się zamknie i porządnie go uszkodzić za złamanie słowa.
- Sabin, stary – powiedział Gideon ponuro. – Może nie chcesz przemyśleć wchodzenia tam. Przynajmniej raz, Łowca kłamał.
Przynajmniej raz. Spróbuj jeszcze raz.
- Wiesz, z czym tu mamy do czynienia?
- Nie – Tak. – Ona nie jest Harpią , sługą Lucyfera, który nie spędził roku na ziemi. Nie miałem z nimi wcześniej do czynienia i nie wiem, że potrafią zabić armię nieśmiertelnych w kilka sekund.
Ponieważ Gideon nie mógł powiedzieć słowa prawdy, nie cierpiąc przy tym, Sabin wiedział, że wszystko, co mówił było kłamstwem. Więc wojownik spotkał wcześniej Harpie – i bynajmniej nie miał na myśli tej w uwłaczającym znaczeniu – i te Harpie były sługami Lucyfera i mogły zniszczyć nawet taką bestię jak on w czasie mniejszym niż wymagało mrugnięcie.
- Kiedy? – zapytał.
Gideon zrozumiał, co miał na myśli.
- Pamiętasz, kiedy nie byłem uwięziony?
Ach. Gideon spędził kiedyś trzy miesiące tortur w rękach Łowców.
- Jedna nie zniszczyła połowy obozy nim zdołał się odezwać alarm. Nie cofnęła się, z jakiegoś powodu, i pozostali Łowcy nie spędzili kilku następnych dni przeklinając całą rasę.
- Czekajcie. Harpia? Nie sądzę. Nie jest odrażająca – tę małą perełkę podrzucił Strider, król rzeczy oczywistych. – Jak może być Harpią?
- Wiesz równie dobrze jak my, że ludzkie mity są czymś wykoślawionym. To, że większość legend opisuje Harpie, jako odrażające nie znaczy, że takie są. Teraz, wszyscy wyjść – Sabin zaczął odkładać broń na ziemię za sobą. – Poradzę sobie z nią.
Podniosło się morze protestów.
- Nic mi nie będzie – Miał nadzieję.
Możesz nie być…
Och, zamknij się, do kurwy nędzy.

- Ona…
- Idzie z nami – skończył, przerywając Maddoksowi. Nie mógł jej zostawić. Była zbyt cenną bronią, bronią, która mogła zostać użyta przeciw niemu… albo użyta przez niego. Tak, pomyślał, a jego czy się rozszerzyły. Tak. – I pójdzie żywa.
- Do diabła, nie – odparł Maddox. – Nie chcę Harpii w pobliżu Ashlyn.
- Widziałeś, co zrobiła…
- Tak, i właśnie dlatego nie chcę jej w pobliżu mojej ciężarnej kobiety – Teraz Maddox mu przerwał. – Harpia zostaje.
Kolejny powód by unikać miłości. Zmiękczała nawet najtwardszych wojowników.
- Musi nienawidzić tych mężczyzn tak bardzo jak my. Może pomóc naszej sprawie.
- Nie - Strażnik Furii był nieugięty.
- Będzie moją odpowiedzialnością i dopilnuję, żeby trzymała szpony i zęby ukryte – Znów, miał nadzieję.
- Chcesz jej, jest twoja – powiedział Strider, jak zawsze po jego stronie. Dobry facet. – Maddox się zgodzi, ponieważ nigdy nie naciskałeś, żeby Ashlyn szła do miasta i słuchała rozmów Łowców, nie ważne jak bardzo byś chciał.
Mrużąc oczy, Maddox zacisnął szczękę.
- Musimy ją spętać.
- Nie. Będę ją trzymał – Sabinowi nie podobała się myśl o kimś innym dotykającym jej. W żaden sposób. Powiedział sobie, że jest tak, ponieważ mogła być torturowana, wykorzystywana w najstraszniejszy sposób i mogła zareagować negatywnie na kogoś, kto by próbował, ale…
Rozpoznawał wymówkę, gdy ją słyszał. Pociągała go i nie mógł wyłączyć tej zaborczości. Nawet pomimo tego, że przysięgał trzymać się z dala od kobiet.
Cameo podeszła do jego boku, skupiając uwagę na dziewczynie.
- Pozwól Parysowi się nią zająć. Potrafi najokrutniejsze kobiety wprawić w doskonały nastrój. Ty nie za bardzo, a wszyscy wiem, że teraz potrzebujemy, żeby była w dobrym nastroju.
Parys, który mógł uwieść każdą kobietę, zawsze, nie ważne nieśmiertelną czy ludzką? Parys, który potrzebował seksu do przetrwania? Zęby Sabina zacisnęły się, wyobrażenie pary błysnęło w jego umyśle. Splecione nagie ciała, palce wojownika zaciśnięte w dzikiej fali włosów Harpii, rozkosz wypełniająca jej spojrzenie.
Tak będzie lepiej dla dziewczyny. Tak najprawdopodobniej będzie lepiej dla nich wszystkich, jak mówiła Cameo. Harpia będzie bardziej skłonna pomóc im walczyć z Łowcami, jeśli będzie walczyć przy boku kochanka… a Sabin był zdeterminowany zdobyć jej pomoc. Oczywiście, Parys nie byłby zdolny spać z nią więcej niż raz, bo potrzebował do przetrwania seksu z różnymi kobietami, mógłby tylko ją zdradzać, co prawdopodobnie by ją wkurwiło. Wtedy mogłaby zdecydować się pomagać Łowcom.
Zły pomysł, zdecydował i to nie tylko dlatego, że chciał żeby to był zły pomysł.
- Po prostu… dajcie mi pięć minut. Jeśli mnie zabije, Parys może z nią spróbować.
- Przynajmniej pozwól Parysowi uśpić ją jak inne – nalegała Cameo.
Sabin potrząsnął głową.
- Jeśli zostanie obudzona zbyt wcześnie, może się wystraszyć i zaatakować. Najpierw muszę do nie dotrzeć. Teraz się wynoście. Pozwólcie mi pracować.
Cisza. Szuranie stóp, cięższe niż zwykle, gdy wojownicy wynosili inne kobiety. I w końcu zastał sam z rudowłosą. Albo może ten kolor nazywano truskawkowym blondem? Ciągle drżała, kołysała się, ciągle trzymała tę przeklętą tchawicę.
Jesteś taką złą dziewczynką, nieprawdaż? Odezwał się demon, rzucając te myśli prosto w umysł Harpii. I wiesz, co się dzieje ze złymi dziewczynkami, prawda?
Zostaw ją w spokoju. Proszę – błagał demona. Załatwiła naszego wroga, uniemożliwiła im szukanie – i znalezienie – puszki.
Słysząc słowo: puszka, Zwątpienie zawył. Demon spędził tysiąc lat w ciemności i chaosie puszki Pandory i nie chciał do niej wracać. Zrobi wszystko by powstrzymać taki los.
Sabin nie mógł już egzystować bez Zwątpienia. Był stałą częścią i chociaż tego często żałował, prędzej oddałby płuco niż demona. To pierwsze mógł zregenerować.
Tylko parę minut ciszy, dodał. Proszę.
Och, w porządku.

Usatysfakcjonowany tym, pokonał resztę drogi do wnętrza celi. Schylił się, by znaleźć się na poziomie oczu dziewczyny.
- Przepraszam. Przepraszam – zaintonowała monotonnie, gdy wyczuła jego obecność. Nie spojrzała na niego, tylko dalej wpatrywała się przed siebie, nic nie widząc. – Zabiłam cię?
- Nie, nie. Ze mną wszystko w porządku – Biedactwo, nie wiedziała, co zrobiła ani co mówiła. – Zrobiłaś dobrą rzecz, zniszczyłaś bardzo złego człowieka.
- Zły. Tak, jestem bardzo, bardzo zła – jej ramiona zacisnęły się wokół kolan.
- Nie, on był zły – Powoli, wyciągnął rękę. – Pozwól mi sobie pomóc. W porządku? – Jego palce lekko dotknęły jej, rozchylając je. Krwawa reszta wypadła z jej uścisku, mógł złapać to wolną ręką i rzucić przez ramię, z dala od niej. – Teraz, nie jest lepiej?
Na szczęście, jego działanie nie wepchnęło jej ponownie w gniew. Wypuściła głęboki oddech.
- Jak masz na imię? – zapytał.
- C-co?
Wciąż poruszając się z nieśpiesznym spokojem, odsunął kosmyk włosów z jej twarzy i wsunął go za jej ucho. Przysunęła się do jego ręki, nawet wsunęła policzek w wnętrze jego dłoni. Przedłużył pieszczotę, delektując się miękkością jej skóry, nawet, jeśli w głębi duszy rozpoznawał cienką krawędź niebezpieczeństwa, w jakie się pakował. Ośmielając się pragnąć jej bardziej, wręcz prowokował podobne nieszczęście jak z Darlą. Ale nie cofnął się, nawet, gdy chwyciła jego nadgarstek i przesunęła jego dłoń przez jedwabistą miękkość swoich włosów, najwidoczniej chcąc być pieszczona. Pomasował jej głowę. Praktycznie zamruczała.
Sabin nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był tak… czuły dla kobiety. Nawet nie z Darlą. Nie ważne jak by o nią dbał, stawiał zwycięstwo, przed jej dobrym samopoczuciem. Ale w tej chwili, coś w tej dziewczynie chwyciło go za serce. Była taka zagubiona i samotna, uczucia, które dobrze znał. Chciał ją przytulić.
Widzisz? Już pragniesz więcej. Zamierając, zmusił swoją rękę by cofnęła się do boku.
Wyrwał się jej nieznaczny krzyk rozpaczy, co uczyniło utrzymanie niewielkiego dystansu między nimi jeszcze trudniejszym. Jak to biedne stworzenie mogło tak dziko zabić człowieka? Nie wydawało się to możliwe, ta historia nie chciała do niego dotrzeć. Musiał to zobaczyć. Nie żeby było, co oglądać, biorąc pod uwagę jak szybko się poruszała.
Może, jak on, jak jego przyjaciele, była schwytana przez ciemną siłę wewnątrz niej. Może nie mogła powstrzymać tej siły przez traktowaniem jej ciała jak marionetki. Gdy ta myśl go uderzyła, zrozumiał, że odgadł właściwie. Sposób, w jaki jej oczy zmieniły kolor… przerażenie, gdy zrozumiała, co zrobiła…
Kiedy Maddoxa ogarniała furia jego demona, zachodziły w nim podobne zmiany. Nie mogła nic poradzić na to, czym była i najprawdopodobniej nienawidziła siebie za to, małe kochanie.
- Jak ci na imię, Ruda?
- Imię? - Jej usta wygięły się, naśladując jego wargi.
- Tak. Imię. Jak na ciebie mówią?
Zamrugała.
- Jak na mnie mówią – Zgrzytliwy to zniknął jej głosu, zapowiadając świt świadomości. – Jak na mnie… Och. Gwendolyn. Gwen. Tak, to moje imię.
Gwendolyn. Gwen.
- Śliczne imię dla ślicznej dziewczyny.
Ślady kolorów wróciły na jej twarz i znów zamrugała, tym razem skupiając na nim uwagę. Podarowała mu niepewny uśmiech, mówiący o uldze i nadziei.
- Jesteś Sabin.
Właściwie, jak wrażliwe są jej uszy?
- Tak.
- Nie zraniłeś mnie. Nawet, gdy ja… - było zdziwienie w jej głosie, zdziwienie zmieszane z żalem.
- Nie, nie zraniłem cię – Chciał dodać: ani nie zranię, ale nie był pewny czy to byłaby prawda. W swojej wyprawie dążącej do pokonania Łowców, stracił dobrego mężczyznę, wspaniałego przyjaciela. Leczył się niezliczonych niemal-śmiertelnych ran i pochował kilka zabitych kochanek. Jeśli sprawa będzie tego wymagać poświęci tego małego ptaszka, pożąda jej czy nie.
Chyba, że zmiękniesz – odezwał się nagle jego demon.
Nie zrobię tego. To była przysięga, bo odmawiał uwierzyć w coś innego. I było to podkreślenie tego, co już wiedział: nie był honorowym mężczyzną. Użyje jej.
Spojrzenie Gwen powędrowało za niego i uśmiech znikł.
- Gdzie twoi ludzie? Byli tam. Ja nie… Ja… Czy ja….
- Nie, nie zraniłaś ich. Są na zewnątrz komnaty, przysięgam.
Jej ramiona opadły, gdy odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję – Wydawała się mówić do siebie. – Ja… Och, niebiosa.
Zrozumiał, że właśnie zauważyła zabitego Łowcę.
Znów zbladła.
- On… brakuje mu… cała ta krew… jak mogłam…
Sabin przesunął się na bok, zasłaniając jej widok.
- Jesteś spragniona? Głodna?
Te niezwykłe oczy wróciły do niego, teraz z dzikim zainteresowaniem.
- Masz jedzenie? Prawdziwe jedzenie?
Każdy muskuł w jego ciele napiął się na widok tego zainteresowania. Była w nim niemal euforia. Mogła się z nim bawić, udając podekscytowanie jego ofertą, żeby rozluźnił się i mogła łatwiej uciec. Musisz być taki jak twój demon, wątpiąc we wszystko?
- Mam batony energetyczne – powiedział. – Nie jestem pewien czy mogą być klasyfikowane, jako jedzenie, ale wzmocnią cię – Nie żeby potrzebowała więcej siły.
Jej rzęsy lekko opadły i westchnęła marzycielsko.
- Batony energetyczne brzmią bosko. Nie jadłam od roku, ale wyobrażałam to sobie. Wciąż i wciąż. Czekolada i ciasta, lody i masło orzechowe.
Rok bez chociażby okruchów?
- Nic ci nie dawali?
Ciemne rzęsy uniosły się. Nie skinęła, ani nie odpowiedziała w żaden sposób, ale wtedy, nie musiała. Prawda była w jej ponurym spojrzeniu.
Gdy tylko skończy przesłuchiwać Łowców, każdy, którego znalazł w tych katakumbach zginie. Z jego ręki. Poświęci wiele czasu zabijaniu, ciesząc się każdym cięciem, każdą kroplą krwi. Dziewczyna była Harpią, sługą Lucyfera, jak powiedział Gideon, ale nawet ona nie zasłużyła na torturę głodowania.
- Jak przetrwałaś? Wiem, że jesteś nieśmiertelna, ale nawet nieśmiertelni potrzebują pożywienia, żeby pozostać silnymi.
- Wpuścili coś do systemu wentylacyjnego, specjalny środek chemiczny, żebyśmy pozostałe żywe i uległe.
- Nie za bardzo to na ciebie podziałało, co?
- Nie – Jej mały, różowy język przesunął się wygłodniale po wargach. – Wspominałeś batony energetyczne?
- Musimy opuścić tę komnatę, żeby się do nich dostać. Możesz to zrobić?
Albo raczej, czy zechce? Wątpił czy mógłby ją zmusić do czegokolwiek, czego by nie chciała nie kończąc z rozcięciami czy złamaniami, albo nawet martwy. Zastanawiał się, jak Łowcy zdołali ją uwięzić. Jak ją zamknęli i to przeżyli.
Lekkie wahanie, a potem:
- Tak, mogę.
Znów poruszając się powoli, złapał jej ramię i pomógł wstać. Zakołysała się. Nie, zrozumiał, przysunęła się do niego, szukając bliższego kontaktu z jego ciałem. Zamarł, zamierzając ją odepchnąć – trzymać ją na dystans, musi trzymać ją na dystans – kiedy westchnęła, a jej oddech przedarł się przez rozdarcia w jego koszuli i owiał jego pierś.
Teraz jego oczy przymknęły się w ekstazie. Nawet owinął ramię wokół jej bioder, przyciągając ją bliżej. Całkowicie ufna, oparła głowę na jego barku.
- O tym też marzyłam – wyszeptała. – Taki ciepły. Taki silny.
Przełknął gulę, która nagle utkwiła mu w gardle, czując jak Zwątpienie przemierza korytarze jego umysłu, szturmując, szukając ucieczki, sposobu dotarcia do Gwen.
Za dużo wiary, powiedział demon, jakby to był rodzaj zarazy.
Doskonałe podsumowanie, jeśli Sabin miał być ze sobą szczery. Podobało mu się, że patrzyła na niego jakby był raczej księciem światła, a nie królem ciemności, kimś, przed kim powinna uciekać z krzykiem. Podobało mu się, że pozwoliła mu złagodzić swoją udrękę.
To głupie z jej strony, musiał dodać. Sabin nie był niczyim bohaterem. Był najgorszym wrogiem każdego.
Pozwól mi do niej mówić! zażądał demon, jak dziecko, któremu odmówiono ulubionej zabawy.
Cicho. Powodując, że Gwen zacznie w jego wątpić, mógł zbudzić Harpię i narazić swoich ludzi na niebezpieczeństwo. Na to nie pozwoli. Byli dla niego zbyt ważni, zbyt potrzebni.
Dystans, jak zrozumiał wcześniej, był potrzebny. Opuścił ramię i cofnął się.
- Bez dotykania – słowa były skrzekiem, bardziej szorstkim niż zamierzał i zbladła. – Teraz chodź. Wydostańmy się stąd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:25, 09 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 4

Ta kobieta go zabije i to nie dlatego, że była silniejsza i bardziej niebezpieczna od niego. Co, jeśli się nad tym zastanowić, było prawdą. Nigdy nie rozerwał człowiekowi gardła zębami i tym Gwen mu zaimponowała. Sprawiła, że Lordowie Świata Podziemnego wyglądali jak marshmallows[1].
Pełne dwa dni minęły odkąd Sabin i jego drużyna uratowali ją z piramidy. Jedyny raz kiedy widział ją zadowoloną zdarzył się, gdy ujrzała słońce. Od tamtej pory nie zrelaksowała się nawet przez chwilę. Ani nie jadła. Na batony energetyczne, których tak pożądała tylko spojrzała, po czym potrząsnęła głową i odmówiła. Nawet nie umyła się w przenośnym prysznicy, który dał jej Lucien.
Nie ufała im, nie chcąc ryzykować zatrucia, narażenia na utratę przytomności, nagości i było to zrozumiałe. Ale do cholery, musiał walczyć z chęcią zmuszenia jej do tego. Dla jej własnego dobra. Bez tego gówna, które pompowano do jej celi, musiała w całości odczuwać głód. Była zmęczona i brudna – zarówno przez czas od uwolnienia jak i uwięzienia, co było dziwne, bo inne kobiety były czyste – ale nie chciała tego zmienić. Zmuszenie jej, w każdym razie, nie było opcją. Lubił swoją tchawicę tam, gdzie była.
Jedyną rzeczą, jaką od niego wzięła było ubranie. Jego ubranie. Piaskowy kamuflaż i wojskowy mundur. Wisiały na niej, mimo że podwinęła rękawy i nogawki, ale nie było kobiety, która wyglądałaby lepiej. Z tą dziką falą truskawkowych loków… te stworzone do całowania wargi… była czystą doskonałością. A wiedząc, że materiał, który na sobie miała dotykał kiedyś jego skóry…
Muszę skończyć z tym dobrowolnym celibatem. Wkrótce.
Zrobi to, gdy tylko wróci do Budapesztu, to właśnie zrobi. Znajdzie chętną kobietę, która chce tylko miło spędzić czas i – cóż – da jej miłe chwile. Nikt nie zostanie zraniony. I może wtedy oczyści umysł i znajdzie sposób negocjowania z Gwen.
Czymś, co go zajmowało, był sposób, w jaki Gwen usadziła się w kącie i obserwowała go, nieważne, kto wchodził do jego namiotu. Jego. Jakby on był dla niej największym zagrożeniem. Warknął na nią w jaskini, taa, mówiąc jej, żeby go nie dotykała, ale upewnił się też, że pozostała na nogach przez całą przeprawę przez pustynię do obozu. Został z nią, strzegąc jej, gdy inni wojownicy wrócili do piramidy, szukając wszystkiego, co mogli przegapić za pierwszym razem. Czy naprawdę zasłużył na to przerażone spojrzenie?
Może…
Zamknij się, Zwątpienie! Nie potrzebuję twoich opinii.
Nie mam pojęcia, czemu dbasz o to, co ona myśli. Nigdy nie byłeś dobry dla kobiet, czemu teraz miałbyś być? Zabawne, że teraz ja muszę tobie przypominać o Darli.

Pochylając się nad piaszczystą podłogą, Sabin zatrzasnął mocno skrzynkę z bronią, zamknął ją i odwrócił się do torby z jedzeniem, którą przyniósł mu Parys.
Darla, Darla, Darla, zaśpiewał demon.
- Jak już powiedziałem, zamknij się do kurwy nędzy, ty parszywy skurwysynu. Już dość przez ciebie zniosłem.
Gwen, ciągle w kącie, zadrżała, jakby krzyknął.
- Ale nic nie mówiłam.
Żył wśród śmiertelników długi czas i trenował dyskutowanie ze Zwątpieniem we własnej głowie. To, że zapomniał o tym treningu przy tej bojaźliwej, zabójczej kobiecie… martwiło.
- Nie mówiłem do ciebie – wymamrotał.
Bledsza niż zwykle, objęła się ramionami.
- Więc, do kogo? Jesteśmy tu sami.
Nie odpowiedział. Nie mógł. Nie, nie kłamiąc. Od kiedy niezdolność Zwątpienia do kłamstwa objęła Sabina, musiał mówić prawdę, albo przespałby kilka następnych dni.
Na szczęście, Gwen nie naciskała.
- Chcę do domu – powiedziała miękko.
- Wiem.
Wczoraj Parys przepytał wszystkie kobiety o ich uwięzienie. W rzeczywistości zostały porwane, zgwałcone, zapłodnione i powiedziano im, że ich dzieci zostaną zabrane i wytrenowane do walki ze złem. Po tym Lucien przeniósł je wszystkie oprócz Gwen – która nie powiedziała nic Parysowi – do ich rodzin, które ukryły je przed Łowcami w spokojnym i komfortowym miejscu, czego nie zaznały przez czas uwięzienia.
Gwen chciała zostać przeniesiona na lodową pustynię, gdzieś na Alasce, Lucien sięgnął po jej rękę – pomimo jej niechęci do współpracy – ale Sabin wszedł między nich.
- Jak powiedziałem w jaskini, ona zostaje ze mną – powiedział.
- Nie! Chcę iść – sapnęła.
- Przykro mi. To się nie zdarzy – Nie spojrzał na nią, obawiając się, że ją uwolni, pomimo że jej siła, szybkość i dzikość mogą pomóc mu wygrać tę wojnę, ratując jego przyjaciół.
Bogowie, marzył o końcu, zwycięskim końcu, przez zbyt wiele lat. Nie mógł przedłożyć potrzeb Gwen ponad to zwycięstwo.
Za bardzo pragnął Galena – osoby, której nienawidził najbardziej na tym świecie – pokonanego i uwięzionego.
Galen, zapomniany Lord, był tym, który przekonał wojowników do skradnięcia i otworzenia puszki Pandory. Był też tym, który sekretnie planował zabić ich wszystkich, złapać demony, które uwolnili i zostać bohaterem w oczach bogów. Ale wydarzenia nie ułożyły się tak, jak skurwiel miał nadzieję i został przeklęty noszeniem w sobie demona – Nadziei – tak jak pozostali wojownicy.
Gdyby tylko na tym się skończyło. Ale w ramach dalszej kary, zostali wykopani z niebios. Galen, ciągle zdeterminowany zabić tych, którzy nazywali go przyjacielem, szybko zebrał armię oburzonych śmiertelników, Łowców, i wybuchła ta niekończąca się, krwawa wojna. Wojna, która wzrastała z każdym minionym rokiem. Jeśli Gwen może pomóc Sabinowi chociażby w najmniejszy sposób, była zbyt cenna, żeby ją uwolnić. Ona, w każdym razie, myślała inaczej.
- Proszę – błagała. – Proszę.
- Zabiorę cię do domu, ale nie dziś – powiedział jej. – Możesz być dla nas użyteczna, dla naszej sprawy.
- Nie chcę pomagać w żadnej sprawie. Po prostu chcę do domu.
- Przykro mi. Jak powiedziałem, na razie tak się nie stanie.
- Skurwiel – wymamrotała. Potem zamarła, jakby wcale nie chciała powiedzieć tego głośno i teraz myślała, że ją uderzy. Kiedy tego nie zrobił, uspokoiła się trochę. – Więc zmieniłam jedno uwięzienie na inne, prawda? Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz – cicha, tak cicha. Tak pełna smutnej rezygnacji, że to go… zraniło. – Puść mnie. Proszę.
Oczywiście, dziewczyna się bała. Jego, jego przyjaciół. Siebie i swoich zabójczych zdolności. Inaczej, próbowałaby go wykrwawić, albo szukałaby drogi ucieczki. Ale nawet raz tak nie zrobiła. Czyżby bała się, co by jej zrobili, gdyby ją złapali? Albo tego, co ona by im zrobiła?
Albo, jak lubił szeptać Zwątpienie w ciemnościach nocy, miała bardziej złowrogie plany? Była Przynętą, bardzo przekonującą pułapką zastawioną przez Łowców? Pułapką mającą go zniszczyć?
Niemożliwe, odpierał za każdym razem. Taka nieśmiałość nie mogła być udawana. Drżenie, nawet odmowa jedzenia. Co znaczyło, że jej lęki, jakiekolwiek były, były prawdziwe. I im więcej czasu z nim spędziła, tym bardzie te lęki i wątpliwości będą wzrastać. Będą wszystkim, co będzie znała, wszystkim, o czym będzie myślała. Będzie kwestionować każde wypowiedziane słowo, każde słowo, które on wypowie. Będzie kwestionować każde działanie.
Sabin westchnął. Inni tutaj już kwestionowali jego działania i to nie przez jego demona. Przy jej argumencie spojrzenie Luciena stwardniało – rzadka rzecz, bo Lucien był zawsze ostrożny z ukazywaniem emocji. Po nakazaniu Parysowi strzeżenia jej, przeniósł Sabina do domu, który wynajmowali w Kairze, gdzie mogli rozmawiać z dala od innych. Z dala od Gwen.
Nastąpiła dziesięciominutowa kłótnia. A ponieważ przenoszenie sprawiało, że Sabin chorował, wzburzało jego żołądek, nie był w najlepszej formie.
- Jest niebezpieczna – zaczął Lucien.
- Jest silna.
- Jest zabójczynią.
- Hej, my też. Jedyna różnica jest taka, że ona jest w tym lepsza niż my.
Lucien zamarł.
- Skąd wiesz? Widziałeś jak zabiła tylko jednego człowieka.
- I chcesz jej zakazać wstępu do naszego domu, z powodu tego zabójstwa… pomimo że zabiła naszego wroga. Słuchaj, Łowcy znają nasze twarze. Zawsze strzegą się przed nami. Ale każdy, kto ją zna jest albo martwy albo zamknięty. Jest naszym koniem trojańskim. Naszą własną wersją Przynęty. Powitają ją, a ona ich wykończy.
- Albo nas – wymamrotał Strażnik Śmierci, ale Sabin był pewny, że to rozważa. – Wydaje się… bojaźliwa.
- Wiem.
- Przy tobie, to będzie się tylko pogarszać.
- Ponownie: wiem – warknął.
- Więc jak możesz myśleć o wykorzystaniu jej jako żołnierza?
- Uwierz, rozważyłem za i przeciw. Bojaźliwa czy nie, z duszą zniszczoną przeze mnie czy nie, ma wrodzoną skłonność do destrukcji. Możemy wykorzystać to na naszą korzyść.
- Sabin…
- Idzie z nami i tyle. Jest moja – Nie chciał rościć sobie do niej praw, nie w ten sposób. Nie potrzebował kolejnej odpowiedzialności. Szczególnie pięknej, bojaźliwej kobiety, której nigdy nie będzie mieć. Ale to jedyny sposób. Lucien, Maddox i Reyes wprowadzili kobiety do ich domu, więc nie mogli teraz kwestionować jego wprowadzającego swoją.
Nie powinien jej tego robić, powinien ją puścić dla dobra obojga. Ale jak już sobie przypominał, stawiał wojnę z Łowcami przed wszystkim innym, nawet ponad najlepszym przyjacielem. Baden, Strażnik Nieufności. Teraz martwy, stracony na zawsze. Nie mógł zrobić wyjątku dla Gwen. Jedzie do Budapesztu, chce czy nie.
Chociaż najpierw musi ją nakarmić.
Pochylając się kilka stóp przed nią, znajdując się na poziomie jej oczu, Sabin zaczął rozkładać na talerzu Twinkies[2] i rozszczelniać Lunchables[3]. Wepchnął słomkę w karton soku. Bogowie, brakowało mu domowego jedzenia, które przygotowała Ashlyn i dań, które Anya „pożyczała” z pięciogwiazdkowych restauracji w Budapeszcie.
- Czy kiedykolwiek leciałaś samolotem? – zapytał ją.
- D-Dbasz o to? – Uniosła podbródek, żółty ogień zabłysł w jej oczach. Ale to gorące spojrzenie nie było przeznaczone dla niego. Tylko dla jedzenia, które nakładał na papierowy talerz przed sobą.
Pokaz ducha. Podobało mu się to. Ewidentnie wolał to od stoickiej akceptacji, którą okazywała wcześniej.
- Nie dbam. Po prostu chcę się upewnić, że nie… - Cholera. Jak miał to wyrazić bez przypominania jej, co zrobiła Łowcy?
- Zaatakuję cię ze strachu? – skończyła za niego, policzki zapłonęły z zawstydzenia. – W przeciwieństwie do ciebie, ja nie kłamię. Zabierz mnie samolotem, gdzieś indziej niż na Alaskę i jej duża szansa, że poznasz moją… mroczną połowę- ledwie wykrztusiła ostatnie słowa.
Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie, umysł skupił się na początku jej przemowy. Zebrał porozrzucane opakowania i wrzucił je do worka przeznaczonego na śmieci.
– Co masz na myśli mówiąc: w przeciwieństwie do mnie? Nigdy cię nie okłamałem – to był ciągle w stanie udowodnić.
- Powiedziałeś, że mnie nie zranisz.
Mięśnie zacisnęły się za jego szczęce.
- I nie zrobiłem tego. Nie zrobię.
- Trzymanie mnie tu jest ranieniem mnie. Powiedziałeś, że mnie uwolnisz.
- Uwolniłem cię. Z piramidy – wzruszył ramionami, zakłopotany. – I tak długo jak długo nie jesteś zraniona fizycznie, dla mnie nie jesteś zraniona – wyrwało mu się westchnienie. – Bycie przy mnie jest naprawdę takie złe?
Jej usta zacisnęły się w cienką linię.
Auć.
- Nieważne. Będziesz musiała do mnie przywyknąć. Spędzimy razem mnóstwo czasu.
- Ale dlaczego? Powiedziałeś, że mogę być użyteczna. Nie zapomniałam tego. To, czego nie rozumiem, to to, co twoim zdaniem mogę zrobić.
Dlaczego nie powiedzieć jej wszystkiego? pomyślał. Może to ją zmiękczy w stosunku do niego i jego sprawy. Albo może wystraszy ją jeszcze bardziej i w końcu ucieknie. Czy będzie zdolny ją zatrzymać?
Ale niewiedza, czego od niej chce musi być torturą, a wycierpiała już dość.
- Dostarczę ci każdą informację, jaką zechcesz – powiedział. – Jeśli zjesz.
- Nie. Ja… Ja nie mogę.
Sabin uniósł talerz, kręcąc nim. Śledziła każdy jego ruch. Pewny, że przykuł jej uwagę, ugryzł jedno z Twinkies.
- Nie mogę – powiedziała znów, ale jej głos brzmiał podobnie jak wyglądała: zachwycony.
Przełknął przez zlizaniem pozostałego kremu.
- Widzisz. Ciągle żyję. Niezatrute.
Z wahaniem, jakby nie mogła dłużej się powstrzymać, wyciągnęła rękę. Sabin położył ciastko na jej dłoni i natychmiast cofnęła ją do piersi. Kilka minut minęło w ciszy, nie zrobiła nic poza ostrożnym patrzeniem na niego.
- Więc to jedzenie jest zapłatą za wysłuchanie cię? – zapytała.
- Nie – Nie pozwoli jej myśleć, że będzie akceptował przekupstwo. – Po prostu chcę, żebyś była zdrowa.
- Och – odparła, najwyraźniej zawiedziona.
Dlaczego ją to rozczarowało?
Zwątpienie niemal tańczył z potrzeby wyrwania się z umysłu Sabina i dotarcia do Gwen. Jeszcze trochę i straci kontrolę. W każdym razie wojownik był pewien, że wystarczy jedna zła sugestia demona i dziewczyna rzuci każdy kęs na ziemię.
Zjedz to, nalegał w myślach. Proszę, zjedz to. Nie była to najbardziej pożywna z przekąsek, ale teraz byłby szczęśliwy gdyby zjadła choćby garść piasku.
W końcu uniosła złote ciastko i przygryzła ostrożnie krawędź. Te długie, ciemne rzęsy opadły i pojawił się niewielki uśmiech. Biła z niej absolutna ekstaza… taka, jaka zwęgla przychodziła razem z orgazmem.
Jego ciało natychmiast zareagowało, wszystkie mięśnie stężały. Puls przyśpieszył, dłonie pragnęły dotyku. Bogowie, jest śliczna. Całkiem możliwe, że była najbardziej doskonałą istotą, jaką kiedykolwiek widział, cała była cielesną rozkoszą i błogą dekadencją.
Reszta ciastka znalazła się w jej ustach sekundę później, wypychając jej policzki. Przeżuwając, wyciągnęła dłoń, milcząco żądając, żeby dał jej kolejne. Zrobił to bez wahania.
- Mogę wziąć pół? – Zapytał przed puszczeniem.
Czerń zaczęła wypełniać jej oczy, zacierając złoto.
Najwyraźniej nie. Uniósł dłonie, wnętrzem do góry, a ona wepchnęła drugie ciastko do ust. Czerń zbladła, wróciło złoto. Okruchy opadły z kącika jej ust.
- Spragniona? – uniósł karton soku.
Znów wyciągnęła rękę, palce zafalowały, żeby go popędzić.
W parę sekund, każda kropla soku zniknęła.
- Zwolnij, albo się pochorujesz.
To wystarczyło, żeby czerń wróciła do jej tęczówek. Przynajmniej nie rozlała się na białka, tak jak na chwilę przed zabiciem Łowcy. Sabin popchnął talerz w jej kierunku i zajęła się resztą jedzenia.
Kiedy skończyła, znów wcisnęła się w ścianę namiotu, ten ukontentowany uśmiech zmienił jej wygląd. Głęboki róż zabarwił jej policzki. I tuż przed jego oczami jej ciało się wypełniło. Piersi i biodra się zaokrągliły, idealnie i grzesznie. Jego członek, ciągle twardy i obolały, drgnął w odpowiedzi.
Przestań. Teraz. Jego erekcja najprawdopodobniej by ją przeraziła, więc pozostał w przysiadzie, łącząc kolana i opierając o nie klatkę piersiową.
Co jeśli by się jej to spodobało? Co jeśli poprosiłaby, żebyś zmniejszył dystans i ją pocałował? Dotknął?
Zamknij się.
Ale wtedy Gwen zbladła. Uśmiech zmienił się w skrzywienie.
- Co się stało? – zapytał.
Bez słowa, szarpnęła połę namiotu, wyszła i zwymiotowała, falami, póki nie zwróciła każdej kropli i kęsa. Wzdychając, wstał i chwycił ścierkę. Po nawilżeniu jej zawartością butelki z wodą, wsunął ją w jej palce. Weszła znów do namiotu i otarła usta drżącą dłonią.
- Wiedział lepiej – wymamrotała, wracając do poprzedniej pozycji. Objęła kolana ramionami, przygarniając je do piersi.
Wiedział lepiej, żeby nie jeść zbyt szybko? Cóż, tak, bo ją ostrzegał.
Sabin przeczyścił gardło i zdecydował, że znów ją nakarmi, kiedy jej żołądek się uspokoi. Teraz, mogą skończyć rozmowę. W końcu wypełniła swoją część wymiany. Zjadła.
- Zapytałaś, co chcę, żebyś zrobiła. Cóż, chcę twojej pomocy w znalezieniu i zabiciu ludzi odpowiedzialnych za twoje… uwięzienie – Ostrożnie, nie budź jej mrocznej strony bolesnymi wspomnieniami. Ale nie było innego sposobu. – Inne powiedziały nam, co zostało zrobione. Środki zwiększające płodność, gwałty. Że były inne kobiety zamknięte w tych klatkach. Kobiety, które też zostały zgwałcone, a ich dzieci zabrane od nich. Kilka przypuszczało, że działo się tak już od lat.
Plecy Gwen były przyciśnięte do poły namiotu o piaskowym kolorze, ale i tak próbowała się cofnąć, jakby próbowała uciec przez jego słowami i obrazami, które wywoływały.
Sabin sam się kulił słysząc te historie. Mógł być pół-demonem, ale nigdy nie zrobiłby czegoś tak przerażającego, jak to, co zostało zrobione tym kobietom w jaskini.
- Ci ludzie są podli – powiedział. – Muszą zostać zniszczeni.
- Tak – jedna z jej rąk opadła z kolan i narysowała małe kółko w piasku obok swojego biodra. – Ale ja… nie zostałam – słowa zostały wypowiedziane tak delikatnie, że musiał wytężyć słuch.
- Nie zostałaś… co? Zgwałcona?
Przygryzając dolną wargę – jej nerwowy nawyk? – potrząsnęła głową.
- Za bardzo się bał otworzyć moją klatkę, więc zostawił mnie w spokoju. Przynajmniej fizycznie. On… przyprowadzał inne tuż przed moją klatkę – w jej głosie było poczucie winy.
Ach. Czuła się odpowiedzialna.
Sabin czuł tylko ulgę. Myśl o tej istocie podobnej do elfa rzucanej na ziemię, rozchylaniu jej nóg, gdy krzyczała i błagała o litość, litość, której nigdy nie było… Zacisnął dłonie na udach, jego paznokcie się wydłużyły, zmieniły w szpony i przebiły przez spodnie.
Kiedy wróci do Budapesztu, Łowcy w lochach będą cierpieć niewypowiedzianą agonię, pomyślał tysięczny raz. Torturował wcześniej ludzi, traktując to jako nieodłączną część wojny, ale tym razem naprawdę będzie się tym rozkoszował.
- Więc dlaczego cię trzymali, skoro się ciebie bali?
- Bo nie stracił nadziei, że odpowiednie narkotyki uczynią mnie posłuszną.
Krew spłynęła z miejsca, gdzie wbiły się szpony. Żyła w strachu, był tego pewien, że tak się stanie.
- Możesz pomścić samą siebie, Gwen. Możesz pomścić inne kobiety. Mogę ci pomóc.
Jej rzęsy się uniosły, zapominając o piasku, którym się bawiła i te bursztynowe oczy znalazły drogę do jego duszy.
- Ty też możesz. Pomścić nas, mam na myśli. To oczywiste, że ci ludzie coś ci zrobili. Przybyłeś tu walczyć z nimi, prawda?
- Tak, zrobili coś mnie i moim ludziom, i tak, przybyłem tu walczyć z nimi. To nie znaczy, że mogę sam ich zniszczyć – gdyby tak było, już dawno by to zrobił.
- Co ci zrobili?
- Zamordowali mojego najlepszego przyjaciela. I chcą zamordować każdego, kto jest mi drogi, wszystko z powodu kłamstw ich przywódcy. Próbuję ich zmieść od stuleci – przyznał. Myśl, że Łowcy dalej mają się dobrze była dla niego jak sztylet w boku.
Kiedy nawet nie mrugnęła na słowo „stulecia”, zrozumiał, że wiedziała, że on też jest nieśmiertelny. Ale czy wiedziała, czym był?
Nie mogła odgadnąć. Jak większość kobiet w twoim życiu, znienawidziłaby to, czym był. Jak mogłaby nie znienawidzić? Spójrz na nią teraz. Taka słodka, delikatna. Żadnych dowodów nienawiści. Na razie. Ostatnie słowa było śpiewne.
Zwątpienie. Jego stały towarzysz. Krzyż do dźwigania.
- Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś jednym z nich? – Oświadczyła. – Skąd mam wiedzieć, że to nie następna próba zdobycia mojej współpracy? Pomogę ci zwalczyć wrogów i mnie zgwałcisz. Zajdę w ciążę i ukradniesz mi dziecko.
Wątpliwości. Dzięki uprzejmości jego demona?
Zanim mógł pomyśleć o odpowiedzi, dodała napiętym głosem:
- Patrzyłam jak walczyłeś z tymi ludźmi. Raniłeś ich, najwyraźniej nienawidzisz ich, ale ich nie zabiłeś. Pozwoliłeś im żyć. To nie jest zachowanie wojownika chcącego wyeliminować wrogów.
Gdy mówiła, przyszedł mu do głowy pomysł. Sposób na udowodnienie tego, co mówił.
- I gdybyśmy ich zabili, byłabyś przekonana o naszej nienawiści do nich?
Więcej przygryzania dolnej wargi. Jej zęby były białe i mocne, i trochę ostrzejsze niż ludzkie. Całowanie jej pewnie powodowało upływ krwi, ale podejrzewał, że każda kropla byłaby tego warta.
- Ja… może.
Może było lepsze niż nic.
- Lucien – zawołał, nie odwracając od niej spojrzenia.
Strażnik Śmierci wszedł przez frontową połę namiotu, patrząc na nich wyczekująco.
- Tak?
- Przyprowadź mi więźnia z Budapesztu. Nieważne, którego.
Brwi Luciena uniosły się z ciekawości, ale nie odpowiedział. Po prostu zniknął.
- Nie mogę ci pomóc, Sabin – powiedziała, bolesnym głosem. Błagając o zrozumienie. – Naprawdę nie mogę. Nie ma powodu robić tego, co zamierzasz. Nie powinnam tak na ciebie krzyczeć. W porządku? Przyznaję to. Nie powinnam oskarżać cię moimi wątpliwościami. Ale naprawdę nie mogę z nikim walczyć. Zamieram, kiedy jestem przestraszona. Potem tracę przytomność. A kiedy się budzę wszyscy wokół mnie są martwi – przełknęła ciężko, przymykając powieki na kilka sekund. – Kiedy zaczynam zabijać, nie mogę przestać. To nie jest rodzaj żołnierza, jakiemu mógłbyś ufać.
- Nie zabiłaś mnie – przypomniał jej. – Nie zabiłaś moich przyjaciół.
- Naprawdę nie mam pojęcia, jak się przed tym powstrzymałam. To nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Nie będę wiedziała jak zrobić to p-ponownie – zbladła.
Pojawił się Lucien, z Łowcą przy boku.
Sięgając za plecy, Sabin wyciągnął sztylet i wstał.
Gdy Gwen zobaczyła błyszczące srebro, z trudem wciągnęła powietrze.
- C-Co robisz?
- Czy ten człowiek jest jednym z twoich oprawców? – Zapytał trzęsącą się teraz kobietę.
Cisza, jej spojrzenie przeskakiwało od jednego mężczyzny do drugiego ze strachem. Najwyraźniej wiedziała, co się zbliża, ale to nie był ogień walki. To będzie po prostu morderstwo.
Łowca kopał i uderzał Luciena. Nie udało mu się odzyskać wolności, więc zaczął szlochać.
- Wypuście mnie, wypuście mnie, wypuście mnie. Proszę. Zrobiłem tylko to, co powiedziałem. Nie chciałem krzywdzić kobiet. To wszystko dla większego dobra.
- Zamknij się – powiedział Sabin. Teraz on był tym, który nie okazywał litości. – Również nie próbowałeś ich uratować, prawda?
- Przestanę próbować was zabić, przysięgam!
- Gwendolyn – głos Sabina był twardy, bezkompromisowy, ryk w porównaniu do błagania Łowcy. – Odpowiedź. Proszę. Czy ten mężczyzna jest jednym z twoich oprawców?
Raz kiwnęła głową.
Bez słowa ostrzeżenia, poderżnął Łowcy gardło.


[1]Marshmallow – rodzaj pianek wytwarzanych z cukru (syropu kukurydzianego), żelatyny i wody.
[2][link widoczny dla zalogowanych]
[3][link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Śro 16:30, 09 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:04, 09 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 5


Sabin zamordował człowieka tuż przed nią.
Kilka godzin minęło i zmienili lokalizację, ale krwawy obraz człowieka opadającego na kolana, potem na twarz, bulgoczącej w ciszy krwi, tak cicho, odmawiał opuszczenia jej pamięci.
Gwen znała ten rodzaj gwałtowności burzący się w Sabinie… ten sam rodzaj gwałtowności, który ją popchnął do morderstwa. Wiedziała, że był twardy i szorstki, nietykalny dla bardziej miękkich uczuć. Jego oczy go oddalały. Mroczne i zimne, zawsze kalkulujące. Od momentu, kiedy wypuścił ją z celi dwa dni temu, zaczęła zauważać sposób, w jaki się rozglądał i decydował, kogo i co może wykorzystać dla swojej korzyści. Wszystko inne było niepotrzebne.
Ona musiała być niepotrzebna. Wtedy. Teraz chciał jej pomocy.
Ale nie mogła zapomnieć, że odepchnął ją przy ich pierwszym spotkaniu. Och, że ją zawstydził. Jedna prosta pieszczota zrogowaciałych koniuszków palców i niemal przykleiła się do boku mężczyzny, który nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Ale był taki ciepły, jego skóra buzowała energią, a ona była pozbawiona dotyku tak długo, że nie była zdolna się powstrzymać.
Bez dotykania, powiedział i wyglądał jakby był gotowy ją zabić, gdyby spróbowała sięgnąć ku niemu jeszcze raz.
Jego okrutne obejście przypomniało jej, że jej wybawiciele byli dla nie obcy, że ich intencje mogły być równie nikczemne jak jej porywaczy. Więc utrzymywała dystans, wykorzystując te dwa dni do poznawania ich, podsłuchiwania najbardziej prywatnych rozmów. Jej mentalne zatyczki do uszu zostały zdjęte, pozwalając jej słuchać mężczyzn, którzy nie chcieli być usłyszani.
Jedna z tych rozmów, która miała miejsce tego ranka, stale powracała w jej umyśle.
Jesteśmy tu już od miesiąca i nie ma ani śladu artefaktu. Ile piramid mamy przeszukać zanim to znajdziemy? Myślę, że rozbiliśmy pulę tą ostatnią piramidą, że Łowcy byli tam, bo…
Ponownie mężczyzna używał słowa łowca. Tak nazwali Chrisa. Dlaczego?
Wiem, wiem. Cała ta praca i nie jesteśmy bliżej znalezienia puszki.
Artefakt? Puszka?
Powinniśmy się pakować?
Równie dobrze możemy. Dopóki nasze Oko nie da nam kolejnej wskazówki, nie mamy punktu zaczepienia.

Dziwne stwierdzenie. Ich oko daje wskazówki? Jakie? I czyje oko mają na myśli? Może tego, którego nazywają Lucienem, zauważyła, że jedno oko ma niebieskie a drugie brązowe.
Mam nadzieję, że Galen też nic nie znalazł. Cóż, nic oprócz piki wbitej w serce. To chciałbym mu pomóc znaleźć.
Kim jest Galen? Czy to ma znaczenie? Ci wojownicy byli… dziwni. Połowa z nich mówiła jakby zatrzymali się w czasach Średniowiecza. Druga połowa mogła być członkami ulicznego gangu. Kochali się nawzajem, to było jasne. Dbali o potrzeby każdego, żartowali i śmiali się razem i pilnowali nawzajem swoich pleców.
Trzech mężczyzn i wojowniczka, Cameo, wśliznęło się do namiotu Sabina, kiedy ten rozmawiał z Lucienem. Każdy z nich dostarczył jej tę samą wiadomość: zrań wojownika, a będziesz cierpieć. Nie zaczekali na jej odpowiedź, tylko wyszli. Głos kobiety… Gwen zadrżała. Cierpiała słuchając go.
Cały czas, jaki spędziła sama w namiocie, mogła uciec. Prawdopodobnie powinna spróbować. Ale z każdą milą pustyni, mocnym słońcem, no i kto wie, co jeszcze ją otaczało, strach trzymał ją w miejscu.
Nawet mino tego, że dorastała w lodowych górach Alaski, powinna poradzić sobie ze słońcem i piaskiem. Miała nadzieję. Nieznane ją przerażało. Co jeśli natknie się na niebezpieczne plemię? Stado głodnych zwierząt? Albo następną grupę oprawców?
Poza tym wychodzenie samej, żeby śledzić swojego (wtedy) chłopaka do innego stanu już raz skończyło się dla niej zamknięciem w szklanej klatce. Ale wciąż. Jeśli wojownicy ją zranią, zaryzykuje. Taką miała nadzieję. Ale nie dotykali jej, w żaden sposób. I była szczęśliwa z tego powodu. Naprawdę. Fakt, że Sabin dotrzymał słowa – bez dotykania – był darem niebios. Naprawdę.
- Wszystko u ciebie w porządku? – wojownik nazywany Strider, zapadł się w miękkie siedzenie obok niej. Byli wewnątrz prywatnego odrzutowca, wysoko na niebie i było tu trochę burzowo.
Zaskakujące, ale jej to nie przerażało.
Gwen wydała lekki śmiech. Cienie powinny wysłać ją ku szukaniu kryjówki, ale wstrząsające kośćmi falowanie sprawiało, że ziewała. Może dlatego, że sama mogła latać – tak jakby – bo nie używała tej zdolności od wieków. A może dlatego, że po tym, co przeżyła przez ostatni rok, turbulencje wydawały się dziecinną zabawą.
- Jesteś blada – dodał, kiedy pozostała cicho. Wyciągnął z kieszeni paczkę Red Hots[1], napełnił usta, po czym zaoferował jej parę. Wyczuła cynamon i ślina napłynęła jej do ust. – Musisz jeść.
Przynajmniej nie skuliła się przy nim. Ale wciąż. Co było z tymi mężczyznami i ich potrzebą pokazywania jej jedzenia?
- Nie, dzięki. Wszystko w porządku – Jeszcze nie doszła do siebie po Twinkies.
Och, nie żałowała zjedzenia ich. Słodki smak… pełność brzucha… to było niebo. Przez te kilka cennych sekund, w każdym razie. Ale powinna wiedzieć lepiej, żeby nie jeść zaoferowanego jedzenia. Przeklęta przez bogów, jak wszystkie Harpie, nie mogła zjeść niczego, czego nie ukradła czy nie zarobiła. To była pokuta za zbrodnie popełnione przez przodków i to całkiem niesprawiedliwa, ale nic nie mogła na to poradzić.
Cóż, mogła głodować.
Za bardzo bała się konsekwencji, żeby okradać tych mężczyzn i za bardzo się bała, co kazali by jej zrobić, żeby zarobić te cenne kąski.
- Jesteś pewna? – Zapytał, potem wrzucił do ust jeszcze parę cukierków. – Są małe, ale dają piekielnego kopa – Ze wszystkich mężczyzn, ten był w stosunku do niej najdelikatniejszy. Bardziej skoncentrowany na dbaniu o nią. Te jasnoniebieskie oczy nigdy nie spoglądały na nią z pogardą. Albo furią, jak niekiedy w przypadku Sabina.
Sabin. Jej umysł zawsze wracał do niego.
Poszukała go spojrzeniem. Usiadł po przeciwne stronie przejścia, jego oczy były zamknięte, gęste rzęsy rzucały cień na zagłębienia jego ostrych policzków. Nosił mundur, srebrny łańcuch na szyi i skórzaną, męską bransoletkę. (Była całkiem pewna, że chciał „męskiego” rozróżnienia.) Jego rysy były rozluźnione we śnie. Jak ktoś może wyglądać jednocześnie szorstko i chłopięco?
To była tajemnica, którą chciałaby rozwikłać. Może gdyby to zrobiła, przestałaby szukać go spojrzeniem. Pięć minut nie mogło minąć bez zastanawiania się gdzie jest, co robi. Tego ranka, pakował swoje rzeczy, przygotowywał do podróży, a ona wyobrażała sobie zatopienie paznokci w jego plecach, zębów w karku. Nie żeby go skrzywdzić, ale ku jej przyjemności.
Miała kilku kochanków przez lata, ale taki rodzaj myśli nigdy jej nie nękał. Była delikatnym stworzeniem, do cholery, nawet w łóżku. To przez niego, przez tę jego postawę Nie-Dbam-O-Nic-Oprócz-Wygrania-Mojej-Wojny, która prowokowała tę… ciemność wewnątrz niej. Tak musi być.
Powinna być zdegustowana tym, co zrobił, tym jak poderżnął ludzkie gardło. I powinna, krzyczeć żeby go powstrzymać, protestować, ale część niej, ta mroczna strona, potwór, przed którym nie mogła uciec, wiedziała, co się stanie i była zadowolona. Chciała śmierci człowieka. Nawet teraz była iskra wdzięczności w jej piersi. Dla Sabina. Za cudownie okrutny sposób, w jaki wymierzył sprawiedliwość.
To było jedynym powodem, dla którego chętnie weszła do samolotu. Samolotu lecącego do Budapesztu, a nie na Alaskę. To i pełen respektu dystans, jaki wojownicy jej okazywali. Och, i Twinkies. Nie żeby mogła się poddać ponownie ich słodkiej pokusie.
Może powinna. Może powinna wykazać się odwagą i ukraść jedno, ryzykując karę. Jej umiejętności były zardzewiałe, ale teraz była poza celą, jej głód się wzmógł, jej ciało słabło. Jeśli wojownicy ją zranią popchnie ją to do działania. Wróci do domu.
Musiała zdecydować szybko. Niedługo nie będzie miała siły albo zdecydowania, żeby ukraść okruchy, a co dopiero cały posiłek. I ewidentnie nie będzie miała siły, żeby odejść. Najgorsze było to, że nie walczyła po prostu z głodem, ale też ospałością.
Nie będzie w stanie pozostawać wiecznie obudzona, ale spanie przy innych było wbrew kodeksowi postępowania Harpii. I to z dobrych powodów! Sen czyni podatnym na zranienia, otwartym na atak. Albo porwanie. Jej siostry nie żyły według wielu zasad, ale nigdy nie złamały tej jednej. Ona też tego nie zrobi. Nigdy więcej. Już wystarczająco je zawstydziła.
Ale bez jedzenia i snu, jej zdrowie będzie podupadać. Niedługo Harpia przejmie kontrolę, zdeterminowana zmusić ją do zadbania o siebie.
Harpia. Mimo, że były jedną istotą, odrzucała ją. Harpia lubiła zabijać, ona nie. Harpia preferowała ciemność, on światło. Harpia cieszyła się chaosem, ona spokojem. Nie możesz jej wypuścić.
Gwen rozejrzała się po samolocie, szukając Twinkies. Jej oczy, w każdym razie, zatrzymały się na Amunie. Był najmroczniejszym z wojowników i nie słyszała, żeby wypowiedział choć słowo. Spoczywał w siedzenie najbardziej od niej oddalonym, z rękoma na skroniach, jęcząc jakby z wielkiego bólu. Parys, ten z brązowo-czarnymi włosami – uwodzicielski, jak zaczęła o nim myśleć, z lazurowymi oczyma i bladą skórą – siedział za nim, patrząc z zamyśleniem przez okno.
Naprzeciw nich był Aeron, pokryty od stóp do głów tatuażami. On też był cichy, stoicki. Tych trzech mogło być rzecznikami boleści. I ja myślę, że mam źle. Co z nimi było nie tak? zastanawiała się. I czy wiedzieli, gdzie są Twinkies?
- Gwendolyn?
Głos Stridera przeszył jej myśli błyskawicą.
- Tak?
- Zamyśliłaś się znów.
- Och, przepraszam – Pytał o coś?
Samolot znów zadrżał. Piaskowy lok opadł na czoło Stridera i odsunął go na bok. Kolejna fala zapachu cynamonu towarzyszyła temu ruchowi. Zaburczało jej w brzuchu.
- Wiem, że nie jesz – powiedział. – ale może jesteś spragniona? Chcesz coś do picia?
Tak. Proszę. Tak. Jeszcze więcej śliny napłynęło jej do ust.
- Nie, dzięki.
- Przyjmij chociaż butelkę wody. Jest zamknięta, więc nie musisz się martwić, że czegoś do niej dodaliśmy – wyciągnął błyszczącą, lodowato zimną butelkę z uchwytu za nim i pomachał jej nią przed twarzą. Była tam cały czas?
Wewnątrz zapłakała. Wygląda tak dobrze…
- Może później – słowa były skrzekiem.
Wzruszył ramionami jakby o to nie dbał, ale był zawód w jego oczach.
- Twoja strata.
Na pewno było w pobliżu cos, co mogłaby ukraść. Kolejny raz się rozejrzała. Jej spojrzenie przywarło do wpół opróżnionej butelki wody o smaku wiśniowym obok Sabina. Oblizała usta. Nie, to będzie strata Sabina. Jak tylko Strider odejdzie, pójdzie po to, do diabła z konsekwencjami.
Może. Nie, zrobi to. Ale był tu teraz, więc równie dobrze może od niego uzyskać jakieś odpowiedzi.
- Dlaczego lecimy? – zapytała. – Widziałam, jak ten, którego nazywacie Lucien znika z kobietą. Moglibyśmy znaleźć się w Budapeszcie w ciągu sekund.
- Niektórzy z nas źle znoszą przenoszenie – Jego oczy przywarły prosto do Sabina.
- Więc niektórzy z was są dziećmi? – powiedziała to, zanim zdążyła się zastanowić. To było coś, co miała przez siostry, jedyne istoty, przy których mogła być sobą bez obaw o konsekwencje. Bianka, Taliyah i Kaia rozumiały ją, kochały ją i robiły wszystko, żeby ją chronić.
Jej słowa nie obraziły Stridera, tylko rozbawiły. Ryknął śmiechem.
- Coś w tym stylu, chociaż Sabin, Reyes i Parys wolą myśleć, że łapią wirusa przy każdym przeniesieniu.
Bliźniaczki Bianka i Kaia też były takie. Prędzej uwierzą w jakąś dotykające je chorobę, niż że coś je ogranicza. Taliyah, zimną jak lód i dwa razy twardszą, po prostu nic nie ruszało.
W końcu wesołość wojownika zbladła i przyjrzał się uważnie Gwen.
- Wiesz, jesteś inna niż się spodziewałem.
Spokojnie. Nie atakuj.
- Co masz na myśli?
- Cóż… czekaj, czy to, co powiedziałem cię obraziło?
Czy dał jej powód do wybuchu, o to naprawdę pytał. Widać bał się jej mrocznej strony tak jak ona.
- Nie – Może.
Jego intensywne spojrzenie stało się uważniejsze, gdy rozważał jej odpowiedź. Musiał zobaczyć determinację w jej rysach, bo kiwnął głową.
- Myślę, że mówiłem to wcześniej, ale z mojej niewielkiej wiedzy wynika, że Harpie są odrażającymi stworzeniami ze zniekształconymi twarzami, ostrymi dziobami i dolną połową ciała ptaka. Są złośliwe i bezlitosne. Ty… nie jesteś taka.
Jak mógł tak łatwo zapomnieć to, co zrobiła Chrisowi?
Spojrzała na Sabina, ale ani drgnął. Jego oddech był głęboki, jego cytrynowo-miętowy zapach napływał do niej. Czy nie przypomniał stridorowi, że nie wszystkie legendy są prawdziwe?
- Mamy złą reputację, to wszystko.
- Nie, to coś więcej.
Dla niej, tak. nie żeby mogła mu powiedzieć. Jej siostry – szczęściary – miały zmiennokształtnych ojców. Taliyah był wężem, bliźniaczek feniksem. Jej był aniołem – fakt, o którym wolała nie rozmawiać. Nigdy. Anioły były zbyt czyste, za dobre, żeby jej gatunek je szanował, a Gwen miała już dość słabych stron. Jak zawsze, myśl o ojcu sprawiła, że przyłożyła drżącą dłoń do serca.
Mimo, że Harpie żyły w matriarchalnym społeczeństwie, ojcom pozwalano widywać córki, jeśli chcieli. Obaj ojcowie jej sióstr zdecydowali być częścią życia córek. Jej nie dostał szansy. Jej matka zakazała tego. Dała Gwen jego portret, żeby ją ostrzec, czym może się stać – zbyt umoralniona, żeby kraść jedzenie, kłamać, koncentrująca się bardziej na innych niż na sobie – jeśli nie będzie ostrożna. A po tym jak Tabitha umyła ręce w związku z Gwen, uznając wychowanie jej za przegraną sprawę, ojciec nadal nie próbował się z nią skontaktować. Czy wiedział o jej istnieniu? Przetoczyła się przez nią fala tęsknoty.
Całe życie marzyła, że jej ojciec zwalczy wszystko żeby się do niej dostać, weźmie w ramiona i odleci z nią daleko. Śniła o jego miłości i oddaniu. Śniła o życiu z nim w niebiosach, wiecznie chronionej przez złem tego świata i jej własną mroczną połową.
Westchnęła. Tylko jedno imię można było wspominać, gdy była mowa o jej rodzie i był to Lucyfer. Był silny, podły, mściwy, pełen furii – krótko mówiąc, lepiej nie było mieć w nim wroga. Ludzie nie zadzierali z nią, z żadna z nich, jeśli myśleli, że w zemście książę ciemności może urządzić na nich polowanie.
I, będąc szczerym, przyłączanie go do rodziny nie było całkiem kłamstwem. Dziadek jej matki. Gwen nigdy go nie spotkała, jego rok na ziemi skończył się na długo przed jej urodzeniem i miała nadzieję, że ich ścieżki nigdy się nie przetną. Sama myśl o tym sprawiała, że drżała.
Ostrożnie rozważając kolejne słowa, odetchnęła głęboko, wdychając zapach Stridera, aromat płonącego drzewa i cynamonu. Niestety, nawet to nie odepchnęło dekadenckiego zapachu Sabina.
- Ludzie oceniają negatywnie wszystko, czego nie rozumieją – powiedziała. – W ich umysłach dobro zawsze zwycięża zło, więc wszystko silniejsze od nich jest złe. A to, co jest złe, jest też oczywiście brzydkie.
- Bardzo prawdziwe.
Było bogactwo zrozumienia w jego głosie. Teraz była dobra chwila, żeby zapytać o to, co ona chciała zrozumieć.
- Wiem, że jesteście nieśmiertelni, jak ja – zaczęła. – Ale nie mogę dojść czym właściwie jesteście.
Poruszył się, jakby mu było niewygodnie i poszukał spojrzeniem pomocy u przyjaciół. Wszyscy słuchający szybko spojrzeli w bok. Strider westchnął, echo dźwięku, jaki sama przed chwilą wydała.
- Byliśmy kiedyś żołnierzami bogów.
Kiedyś, ale już nie.
- Ale co…
- Ile masz lat? – zapytał, uciszając ją.
Gwen chciała zaprotestować przeciw zmianie tematu. Rozważając wady i zalety powiedzenia prawdy, zadając sobie trzy pytania, których każda matka Harpia uczy córki: Jak informacja może zostać żyta przeciw niej? Czy utrzymanie jej w sekrecie przyniesie jej jakąś korzyść? Czy kłamstwo wystarczy, czy nawet będzie lepsze?
Odpowiedź nie uczyni krzywdy, zdecydowała. Korzyści też nie przyniesie, ale nieważne.
- Dwadzieścia siedem.
Jego brwi się zmarszczyły i zamrugał.
- Dwadzieścia siedem setek lat, prawda?
Gdyby była mowa o Taliyah, tak.
- Nie. Dwadzieścia siedem zwykłych, najzwyczajniejszych lat.
- Nie masz na myśli ludzkich lat, prawda?
- Nie. Mam na myśli psie lata – powiedziała sucho i zacisnęła usta. Gdzie był filtr, który zwykle znajdował się w jej ustach? Strider nie wydawał się o to dbać. Właściwie wyglądało na to, że osłupiał. Czy Sabin zareagowałby tak samo, gdyby był przytomny?
- Co w moim wieku jest tak trudnego do uwierzenia? – Gdy echo pytania do niej dotarło, zbladła. – Wyglądam starożytnie?
- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Ale jesteś nieśmiertelna. Potężna.
I potężni nieśmiertelni nie mogą być młodzi? Chwila. On myślał, że jest potężna? Przyjemność wybuchła w jej piersi. Tym słowem zawsze opisywano tylko jej siostry.
- Taa, ale nadal mam tylko dwadzieścia siedem lat.
Sięgnął ręką – żeby co zrobić, Gwen nie wiedziała, nie dbała o to – i cofnęła się na siedzeniu. Podczas gdy od początku pragnęła dotyku Sabina – dlaczego, dlaczego, dlaczego? – i wyobrażała sobie robienie mu tych bardzo grzesznych rzeczy rano, myśl o kimś innym dotykającym jej nie była przyjemna.
Ręka Stridera opadła do boku.
Zrelaksowała się, jej oczy znów poszukały Sabina. Był teraz czerwony na twarzy, szczękę miał zaciśniętą. Zły sen? Czy wszyscy ludzi, których zabił jazgoczą mu w głowie, torturują go? Może to błogosławieństwo, że Gwen nie pozwala sobie spać. Doświadczyła już takiego rodzaju koszmarów i nienawidziła każdej sekundy.
- Wszystkie Harpie są takie młode jak ty? – zapytał Strider, przykuwając jej uwagę.
Czy ta informacja mogła zostać użyta przeciw niej? Czy trzymanie tego w sekrecie przyniesie korzyść? Czy kłamstwo nie będzie lepsze?
- Nie – odparła prawdziwie. – Moje siostry są ciut starsze. Ładniejsze i silniejsze też – Kochała je za bardzo, żeby być zazdrosną. Bardzo. – Nie zostałyby schwytane. Nikt nie może ich zmusić do czegoś, czego nie chcą. Nic ich nie przeraża.
Okej, musiała się zamknąć. Im więcej mówiła, tym więcej jej wad wychodziło na światło dzienne. Lepiej żeby ci mężczyźni myśleli, że ma jakąś odwagę. Ale czemu nie mogę być taka jak moje siostry? Czemu uciekam przed niebezpieczeństwem, kiedy one je gonią? Gdyby jednej z nich spodobał się Sabin, potraktowałyby narzucony przez niego dystans, jako wyzwanie i uwiodły go.
Chwila. Stop. To szaleństwo. Sabin jej nie pociąga. Był przystojny, tak, i nawet wyobrażała sobie, że się z nim kocha. Ale to przez wdzięczność. Uwolnił ją i zabił jej wroga. I tak, zaskakiwał ją. Był tak twardy i pełen furii, ale nie skrzywdził jej. Ale przyznać się, że zauroczył ją nieśmiertelny wojownik? Nigdy.
Gdy Gwen znów zacznie się umawiać wybierze miłego, taktownego człowieka, który nie będzie pobudzał jej mrocznej strony. Miłego, taktownego człowieka, który będzie wolał posiedzenia zarządu od szermierki. Miłego, taktownego człowieka, który sprawi, że poczuje się szanowana i akceptowana, pomimo swoich win. Kogoś, kto sprawi, że poczuje się normalna.
To wszystko, czego kiedykolwiek chciała.



* * *
Uwaga Sabina była skupiona na Gwen. Było tak odkąd wsiedli do samolotu. Okej, dobrze. Odkąd ją spotkał. Myślał, że nie chce się zrelaksować, bo on ją onieśmiela, więc udawał, że śpi. Musiał mieć rację, bo opuściła straże i otworzyła się. Dla Stridera.
Fakt, który piekielnie go irytował.
Nie ośmielił się „obudzić”, w każdym razie. Nawet, gdy usłyszał, że Strider próbuje jej dotknąć, nawet pomimo tego, że zapragnął poczęstować przyjaciela pięścią prosto w nos, wbijając chrząstki w tkankę mózgową. Ich rozmowa go fascynowała.
Dziewczyna – bo tym była, dziewczyną, tylko dwudziesto-siedmioletnią, co sprawiło, że poczuł się jak pieprzony Ojciec Czas – zaniżała swoją wartość, wychwalając siostry. Ładniejsze? Nie możliwe. Silniejsze? Zadrżał. Nie zostałyby schwytane? Każdy mógł zostać wzięty z zaskoczenia. Nawet on. Nic ich nie przeraża? Każdy ma głębokie, mroczne lęki. Znów, nawet Sabin. Bał się niepowodzenia, tak bardzo jak Gideon bał się pająków.
Biorąc pod uwagę, jak była nieśmiała i zszokowana w jaskini, wiedział, że ma wątpliwości, co do swojej siły i dzikich umiejętności, ale nie miał pojęcia jak głęboko one sięgały.
Sposób, w jaki porównywała się do sióstr udowodnił, że to głębokie wątpliwości. Dziewczyna była nimi naszpikowana. A bycie przy nim tylko to pogorszy.
Wszystkie jego kochanki były pewnymi siebie i samodzielnymi kobietami (powyżej trzydziestu pięciu lat, do cholery). Wybierał je właśnie z tego powodu, pewności siebie. Ale szybko się zmieniały, jego demon wbijał głęboko szpony niepewności. Kilka, jak Darla, popełniło samobójstwo, nie mogąc znieść ciągłego wątpienia w swój wygląd, poczucie humoru, ludzi wokół. Po Darli dał sobie spokój z kobietami i związkami raz na zawsze.
Potem zobaczył Gwen. Pragnął jej… och, jak bardzo. Mógłby pozwolić sobie spędzić z nią jedną noc i móc to później jakoś usprawiedliwić, pomyślał. Ale wątpił, żeby jedna noc wystarczyła. Nie z nią. Było zbyt wiele sposobów, w jakie mógłby ją wziąć, zbyt wiele rzeczy, które chciał zrobić temu małemu, krągłemu ciału.
Jej bujne piękno rozpalało jego krew za każdym razem, gdy na nią spojrzał, sprawiało, że ślina napływała mu do ust a całe ciało bolało. Jej niepewność budziła jego opiekuńcze instynkty tak bardzo jak potrzebę destrukcji jego demona. Jej słoneczny zapach, pochowany pod brudem, którego jeszcze nie zmyła, ciągle do niego napływał, wzywając go bliżej… ciągle bliżej…
Poddać się, to zniszczyć ją. Nie zapominaj.
Może będę dobry. Może zostawię ją w spokoju.

Na to przymilanie, Sabin ugryzł się w język, do krwi. Demon chciał, żeby zwątpił w jego złe zamiary.
Nabrałem się na to już raz. Nigdy więcej.
- Ciągle to robisz – powiedział Strider Gwendolyn, wybijając Sabina z zamyślenia.
- Co? – Jej głos był bez tchu, chrapliwy. Najpierw myślał, że to zmęczenie jest odpowiedzialne za jego barwę. Ale nie, ta chrypka była po prostu jej właściwa. I cholernie seksowna.
- Patrzysz na Sabina. Interesujesz się nim?
Sapnęła, najwyraźniej oburzona.
- Oczywiście, że nie!
Sabin próbował nie zawyć. Drobne wahanie byłoby miłe.
Strider zachichotał.
- Myślę, że interesujesz się. I zgadnij, co? Znam go od tysięcy lat i mam trochę brudów na niego.
- Więc? – parsknęła.
- Więc, mogę się wygadać. Mam na myśli, zachowam się jak przyjaciel was obojga, jeśli zmienisz zdanie, co do niego.
Twój przyjaciel cię podkopuje, powiedział Zwątpienie, może chce jej dla siebie. Ufanie mu po tym nie będzie najmądrzejsze.
Sabin doświadczył momentu niepokoju zanim odrzucił to uczucie.
Odstrasza ją dla jej dobra. Dla mojego dobra. Tak jak powinien. Teraz się zamknij.
- Nie chcę mieć z nim nic do czynienia, zapewniam cię.
- Więc nie będziesz miała nic, przeciwko jeśli opuszczę cię bez mówienia tego co wiem – Przez opuszczone powieki Sabin patrzył jak Strider wstaje.
Gwen chwyciła jego nadgarstek i pociągnęła go z powrotem na siedzenie.
- Czekaj.
Sabin musiał chwycić się siedzenia, żeby nie wstać i ich nie rozdzielić.
- Powiedz mi – powiedziała i sama puściła wojownika.
Strider powoli znów rozwalił się na siedzeniu. Uśmiechał się szeroko. Nawet przez tak niewielką linię, przez jaką Sabin widział, mógł dostrzec błysk zębów Strażnika Klęski. Nagle sam zapragnął uśmiechnąć się szeroko. Gwen była go ciekawa.
Najprawdopodobniej chce się nauczyć najlepszego sposobu zabicia cię.
Zamknij się, do cholery!

- Czego w szczególności chciałabyś się dowiedzieć? - Zapytał ją Strider.
- Dlaczego jest taki… zdystansowany? – Ciągle na niego patrzyła, jej wzrok go palił, sondował. – To znaczy, jest taki z każdym, czy tylko ja jestem szczęściarą?
- Nie martw się. To nie przez ciebie. Jest taki z wszystkimi kobietami. Musi być. Widzisz, jego demon jest…
- Demon? – Gwen sapnęła. Jej plecy wyprostowały się gwałtownie, kolory odpłynęła z twarzy. – Powiedziałeś demon?
- Och, uch… tak powiedziałem? – Strider ponownie rozejrzał się szukając pomocy. – Nie, nie. Myślę, że powiedziałem żeglarz.
- Nie, powiedziałeś demon. Demony. Demony i Łowcy i te wytatuowane motyle. Powinnam się domyślić, gdy zobaczyłam ten tatuaż, ale wydawaliście się tacy mili. Mam na myśli, nie zraniliście mnie i tysiące ludzi ma wytatuowane motyle – Ona też rozejrzała się wokół, obserwując wojowników innym, dzikim spojrzeniem. Sekundę później była na nogach, cofnęła się od Stridera, przywierając do drzwi łazienki. Wyciągnęła ramiona, jakby ten śmieszny gest mógł kogokolwiek utrzymać z daleka. – Ja... Teraz rozumiem. Jesteście Lordami, prawda? Nieśmiertelnymi wojownikami, których bogowie wygnali na ziemię. M-Moje siostry opowiadały mi historie na dobranoc o waszych złych czynach i podbojach.
- Gwen – powiedział Strider. – Uspokój się. Proszę.
- Zabiliście Pandorę. Niewinną kobietę. Spaliliście starożytną Grecję do fundamentów, napełniając ulice krwią i krzykami. Torturowaliście ludzi, ucinając im kończyny, kiedy ciągle żyli.
Spojrzenie Strażnika Klęski stwardniało.
- Zasłużyli na to. Zabili naszego przyjaciela. Próbowali zabić nas wszystkich.
- Jeśli krzyknie, zaczną się dziać cudowne rzeczy – powiedział Gideon ponuro i przysunął się do boku przyjaciela. – Nie próbuj jej znokautować, a ja ci nie pomogę.
- Czekaj. Zanim przejdziemy do rękoczynów spróbujmy czegoś innego. Parys! – burknął Strider, nie spuszczając spojrzenia z Gwen. – Jesteś potrzebny.
Zdeterminowany Parys zbliżył się akurat, gdy Sabin dał sobie spokój z udawaniem i wstał.
- Gwen – powiedział, mając nadzieję, że przymilny ton pomoże jej się uspokoić zanim Parys użyje swoich sztuczek. Ale miała kłopoty z oddychaniem, histeria wypełniła jej rysy. – Porozmawiajmy o…
- Demony… wszędzie dookoła mnie. – Otworzyła usta i krzyknęła.
I krzyczała, krzyczała, krzyczała.


[1][link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 1:02, 10 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 6


Demony. Lordowie Świata Podziemnego. Kiedyś ukochani żołnierze bogów, teraz uwalniający plagi na ziemię. Każdy mężczyzna nosił demona w swoim ciele, demona tak niebezpiecznego, że nawet piekło nie mogło ich utrzymać. Demony takie jak Zaraza, Śmierć, Boleść, Ból i Furia. Jestem z nimi zamknięta w małym samolocie, pomyślała Gwen i jej histeria osiągnęła nowy poziom.
Samolot, z drugiej strony, drżał i przechylał się, tracąc wysokość w zastraszającym tempie. To nie powstrzymywało Lordów. Zbliżali się do niej, otaczali ją. Jej serce ciężko biło w piersi, zmuszając krew do przeszywania jej żył i szumienia w uszach. Gdyby tylko ten szum był związany z Harpią… nie miała tyle szczęścia. Nie było burzliwej symfonii w jej głowie, stuku, dzwonienia, odbierających jej poczytalność, rzucając ją w dół… dół… w czarną próżnię gdzie panowały śmierć i zniszczenie.
Biorąc pod uwagę jak brutalni i potężni byli ci wojownicy, powinna podejrzewać, że są opętani przez demony. Te czerwone oczy, gdy pierwszy raz zobaczyła Sabina… wytatuowany motyl na jego żebrach…
Jestem głupia.
Choć obserwowała ich od kilku dni, musiała być zbyt zmęczona, zbyt głodna, zbyt uszczęśliwiona wolnością, żeby zauważyć tatuaże na innych, gdziekolwiek je mieli. Albo, była zbyt zajęta urokiem Sabina. Właściwie, teraz, gdy o tym pomyślała, wojownicy zawsze byli w pełni ubrani w jej obecności, jakby przejmowali się tym, co myślała i nie chcieli jej straszyć, pokazując zbyt dużo ciała. Ale teraz znała prawdę. Po prostu ukrywali swoje znamiona.
Jaki demon opętał Sabina? zastanawiała się. Jakiego demona obserwowała, zafascynowana każdym słowem i działaniem? Jakiego demona wyobrażała sobie, że go całuje i dotyka, zanurza się w nim i wije przy nim?
Jak jej siostry mogły adorować tych książąt ciemności? Cóż, ich wyobrażenie, w każdym razie. Z jej wiedzy wynikało, że nigdy ich nie spotkały. Kto by przetrwał, gdyby tak się stało? Byli mężczyznami bezlitosnymi i nie żałującymi niczego, zdolnymi do każdego mrocznego czynu i byli zaangażowani w niekończącą się wojnę, ciągnącą się od przeszłości do teraźniejszości, od morza do morza, od śmierci do śmierci.
Za każdym razem, gdy jej o nich opowiadano, jej strach przed drapieżnikami czającymi się w mroku i unikającymi dziennego światła wzrastał. To było zanim zaczęła się bać drapieżnika czającego się w niej, dlatego opowiadano jej te historie. Żeby mogła naśladować wojowników. Nawet, gdy Gwen cofała się przed tą myślą, Harpia wchłaniała ją, gotowa udowodnić swoją wartość.
Muszę uciec. Nie mogę tu dłużej zostać. Nic dobrego z tego nie przyjdzie. Zabiją mnie, albo Harpia zacznie silniej walczyć, żeby być taką jak oni. Może byłoby jej lepiej w rękach ich nikczemnego wroga.
- Musisz przestać krzyczeć, Gwen.
Szorstki, znajomy głos przedarł się przez błoto zalegające w jej umyśle, ale nadal wrzeszczała.
- Ucisz ją, Sabin. Moje pieprzone uszy krwawią.
- Nie pomagasz, dupku. Gwendolyn, musisz się uspokoić albo nas zranisz. Chcesz nas zranić, kochanie? Chcesz nas zabić po tym jak cię uratowaliśmy, ochroniliśmy? Możemy nosić demony, ale nie jesteśmy źli. Myślę, że to udowodniliśmy. Czy nie traktowaliśmy ciebie i innych kobiet lepiej niż porywacze? Czy dotknąłem cię w gniewie? Przymusiłem do siebie? Nie.
To, co mówił było prawdą. Ale kto może ufać demonom? Kochają kłamać. Tak jak Harpie, odezwał się głos rozsądku. Część niej chciała im ufać. Część niej chciała wyskoczyć z samolotu. Z ciągle trzęsącego się, kołyszącego samolotu.
Okej, czas pomyśleć logicznie. Była z nimi przez dwa dni. Ciągle była cała i zdrowa, bez zadrapania. Jeśli będzie dalej panikować, Harpia wyrwie się z jej uścisku, przejmie kontrolę i zacznie siać spustoszenie. Mogłaby nawet doprowadzić do kraksy. Jak głupia będzie, gdy po przetrwaniu uwięzienia i Lordów, zginie przez samą siebie?
Logika osiągnięta.
Spokój znalazł drogę do jej umysłu, wysokie wrzaski ucichły. Wszyscy zamarli. Teraz, oddychając ciężko – albo raczej próbując, bo jej gardło było ściśnięte, zablokowane – usłyszeli alarm dochodzący z kokpitu. Zanim znów wpadła w panikę, lot się wyrównał i wszystko ucichło.
- Grzeczna dziewczynka. Teraz odwalcie się, koledzy, mam ją – Sabin nie brzmiał jakby był pewien siebie, tylko zdeterminowany.
Światło dotarło do jej świadomości i towarzyszyły mu kolory, prawdziwe życie odmalowało się wokół. Jasny gwint. Harpia była blisko, tak blisko uwolnienia, a ona o tym nie wiedziała. To cud, że się nie wyrwała.
Gwen ciągle stała na tyle samolotu, trzymając się stojących obok, obitych czerwoną skórą siedzeń. Tylko Sabin zastał przed nią. Inni się cofnęli, ale nie odwrócili. Bali się? A może ochraniali przywódcę?
Czekoladowe spojrzenie Sabina było skupione na niej, ostrzejsze nawet niż w katakumbach, gdy wbijał sztylety w mężczyzn, którzy – jak teraz wiedziała – byli Łowcami. Teraz jego dłonie były uniesione, puste, wnętrzem do góry.
- Musisz się jeszcze trochę uspokoić.
Naprawdę? pomyślała sucho Może by mogła, gdyby mogła złapać oddech, ale ciągle nie była do tego zdolna. Ogarnęły ją zawroty głowy, czerń znów zaciemniła wzrok.
- Co mogę zrobić, żeby ci pomóc, Gwen? – Rozległo się szuranie stóp, gdy podszedł zmniejszając dystans między nimi. Jego ciepło ją otuliło.
- Powietrza – w końcu była zdolna to wykrztusić. Dłonie Sabina znalazły się na szczycie jej ramion, delikatnie naciskając. Nogi nie mogły już jej utrzymać, więc opadła w dół… prosto na te krzesła. – Potrzebuję powietrza.
Bez wahania, Sabin opadł na kolana. Wsunął swoje duże ciało między jej nogi i schwycił jej twarz, zmuszając ją do skupienia się na nim. Intensywnie brązowe oczy stały się nowym środkiem jej świata, kotwicą w burzy.
- Weź moje – Zrogowaciałe kciuki pieściły jej policzki, pocierając lekko. – Dobrze?
Wziąć jego… co? zdziwiła się, ale nie dbała o to. Jej pierś! Kości i mięśnie zaciśnięte razem. Ostry ból przeszywający żebra i serce, powodujący chwilowe zatrzymanie organów. Szarpnęła się.
- Robisz się niebieska, kochanie. Położę swoje usta na twoich, oddam ci swój oddech. W porządku?
Co jeśli to sztuczka? Co jeśli…
Zamknij się!
Nawet przez otumanienie wiedziała, że ten mglisty szept nie należy do niej. Na szczęście, usłuchał komendy i ucichł. Teraz, gdyby tylko jej płuca zaczęły działać.
- Ja… Ja…
- Potrzebujesz mnie. Pozwól mi to zrobić – Jeśli bał się jej odpowiedzi, nie pokazał tego po sobie. Jedna z jego dłoni przeniosła się do podstawy jej karku i przyciągnęła ją bliżej, aż ich ciała się dotykały. Ich usta się spotkały, ciepło wzrosło. Jego gorący język rozdzielił jej zęby, a wtedy ciepłe, miętowe powietrze wśliznęło się w dół jej gardła, łagodząc.
Jej ramiona zacisnęły się wokół niego z własnej woli, trzymając go schwytanego, przyciskając pierś do piersi, twardą do miękkiej. Jego naszyjnik był zimny, nawet przez jej koszulę i sprawił, że sapnęła. Chciwie zabrała jego oddech.
- Więcej.
Nie zawahał się. Odetchnął w wnętrze jej ust i przeszył ją kolejna ciepła, uspokajająca ochłoda. Powoli zawroty głowy zbladły. Jej głowa się oczyściła, ciemność znów przegrała ze światłem. Szaleńczy taniec jej serca zwolnił do delikatnego walca.
Potrzeba, żeby go pocałować, naprawdę pocałować i nauczyć się jego smaku, wypełniła ją. Jego pochodzenie, zapomniane. Jego przeszłość, konsekwencje. Publiczność zniknęła, jakby nigdy ich nie było. Tylko oni dwoje istnieli. Uspokoił ją, uratował, obchodził się z nią delikatnie i teraz, w jego ramionach, rzeczywistość zniknęła, jej fantazje o nim, o nich, ogarnęły jej umysł. Ciała owijały się wokół siebie, napięte. Skóra ociekała potem. Dłonie wędrowały. Usta szukały.
Przesunęła palcami przez jedwab jego włosów i na próbę przesunęła swoim językiem po jego. Cytryna. Smakował słodkimi cytrynami i śladem wiśni. Wyrwał jej się jęk, rzeczywistość była o tyle bardziej dekadencka niż sobie wyobrażała. Taki upojny… taki… niebiański. Czysty i dobry, był wszystkim, czego dziewczyna mogła chcieć od kochanka. Więc przechyliła głowę i zrobiła to jeszcze raz, sięgając głębiej, milcząco żądając więcej.
- Sabin – szepnęła, chcąc go pochwalić. Może podziękować mu. Nikt nigdy nie sprawił, że czuła się tak chroniona, cenna, bezpieczna, potrzebująca, tak pożądająca. Nie czymś tak prostym jak pocałunek. Pocałunek, który nie zostawił miejsca dla strachu. Może nawet mogła odpuścić, nawet sobie, nie bojąc się o swoją mroczną połowę… nie bojąc się, że go skrzywdzi. – Daj mi więcej.
Zamiast się poddać, cofnął głowę i szarpnął jej ręce, aż nie było między nimi żadnego fizycznego połączenia. „Pocałuj mnie jeszcze raz” chciała krzyknąć. Jej ciało go potrzebowało, potrzebowało kontaktu.
- Sabin – powtórzyła, patrząc na niego. Dyszał, drżał, jego twarz była blada… ale nie od pasji. Ogień nie tańczył w jego oczach, tylko determinacja.
Nie oddał jej pocałunku, zrozumiała. Jej pożądanie… Otępienie minęło, jak zawroty głowy przed chwilą i dotarła do niej szorstka rzeczywistość, o której głupio zapomniała. Głosy wrzały wokół niej.
- …nie wygląda, żeby to nadchodziło.
- Ślepy jesteś?
- Nie pocałunek, idioto. Uspokajanie. Jej oczy się zmieniły, a szpony wydłużyły. Jest gotowa do ataku. To znaczy, hej. Czy tylko ja pamiętam, co się stało z Łowcą, który z nią pogrywał?
- Może Sabin jest portalem, jak Danika – ktoś powiedział sucho. – Może Harpia zobaczyła anioły podczas tego usta-usta.
Rozległy się męskie chichoty.
Policzki Gwen zapłonęły. Nie rozumiała połowy z tego, co mówili. Druga połowa ją martwiła. Pocałowała mężczyznę, demona, który najwyraźniej nie chciał mieć z nią nic do czynienia… i zrobiła to przy świadkach.
- Zignoruj ich – powiedział Sabin, jego głos był tak gardłowy, że niemal ocierał się o jej bębenki uszne. – Skup się na mnie.
Ich spojrzenia się spotkały, brąz naprzeciw złota. Cofnęła się na swoim krześle tak daleko, jak tylko mogła.
- Ciągle się mnie boisz? – zapytał, przechylając głowę na bok.
Uniosła podbródek.
- Nie – Tak. Bała się tego, co sprawił, że czuła, bała się, że dla niego to nie miało znaczenia. Bała się, że nigdy nie będzie jej pragnął tak, jak ona nagle zapragnęła jego. Bała się, że ten cudownie opiekuńczy mężczyzna przed nią jest tylko mirażem, że zło czeka pod powierzchnią, gotowe ją zranić.
Jaki z ciebie tchórz. Jak, do diabła, mogła go tak pocałować?
Jedna z jego brwi się uniosła.
- Nie kłamiesz, prawda?
- Nigdy nie kłamię, pamiętasz? – Ku ironii, to było kłamstwo.
- Dobrze. Więc słuchaj, bo nie chcę prowadzić tej dyskusji ponownie. Mam demona w swoim ciele, to prawda – ścisnął jej ramię tak mocno, że jej kłykcie powoli zbladły. – Jest tak dlatego, że stulecia temu głupio pomogłem otworzyć puszkę Pandory, uwalniając dusze zamknięte w środku. W ramach kary, bogowie przeklęli mnie i wszystkich wojowników, których widzisz w tym samolocie i umieścili demony w naszych ciałach. Na początku, nie mogłem kontrolować tego demona i zrobiłem parę… złych rzeczy, jak powiedziałaś. Ale to było tysiące lat temu i teraz mam kontrolę. Wszyscy mamy. Jak powiedziałem ci w celi, nie masz się czego bać z naszej strony. Rozumiesz, Ruda?
Ruda. Wcześniej, podczas jej napadu paniki nazwał ją inaczej. Coś jak… serduszko? Nie. Tyson tak ją nazywał. Najdroższa? Nie, ale blisko. Kochanie? Tak! Tak, to było to. Zamrugała ze zdumieniem. Z zachwytem. Ten twardy wojownik, który podrzynał mężczyznom gardła bez wahania odnosił się do niej jak do cennego skarbu.
Więc czemu nie oddał jej pocałunku?
- Osiągnęliśmy miejsce przeznaczenia, chłopaki – nieznany głos, ociekający ulgą, odezwał się przez interkom. Pilot, odgadła, i poczuła falę poczucia winy za kłopoty, które spowodowała. – Przygotujcie się do lądowania.
Sabin został w miejscu, ta nieugięta skała między jej nogami.
- Wierzysz mi, Gwen? Czy ciągle chętnie pojedziesz z nami do naszego domu?
- Nigdy nie robiłam tego chętnie.
- Ale nie próbowałaś uciec.
- Powinnam sama przemierzać obcy ląd, bez zaopatrzenia?
Zamarł.
- Sam widziałem, jakie masz umiejętności. I oferowaliśmy ci zaopatrzenie raz za razem. Z jakiegoś powodu, część ciebie chce być z nami, albo już by cię tu nie było. Wiem to i ty to wiesz.
Logika, której nie mogła zaprzeczyć. Ale… dlaczego? Czemu część niej chciała zostać? Wtedy i teraz?
Znasz odpowiedź, mimo, że starasz się jej zaprzeczyć. On. Sabin. Nie jesteś nim zainteresowana? Ha! Uczyła się go, zwracając uwagę na cienkie linie rozchodzące się od jego oczu, gęste cienie rzucane przez rzęsy, skurcze mięśni w szczęce. Jego nieregularny puls, teraz tak głośny w jej uszach. Może był tak samo zainteresowany jak ona, ale walczył z tym, tak jak i ona. Ta myśl sprawiła jej przyjemność.
Czy miał kobietę czekającą na niego w Budapeszcie? Żonę?
Gwen zacisnęła pięści, paznokcie wbiły się głęboko w skórę, raniąc. Już nie czuła przyjemności. To nie ma znaczenia Nie powinnaś go chcieć.
- Gwen. Pojedziesz?
Sposób, w jaki wypowiedział jej imię jednocześnie ją uderzył i pieścił, rażąc ją, sprawiając, że przeszły ją ciarki. Podobało się, że szukał jej współpracy, mimo że podejrzewała, że spróbuje i zmusi ją, gdyby odmówiła.
- Może powinnam uciec.
- Do czego? Życia pełnego żalu? Życia, w którym życzyłabyś sobie, żebyś zachowała się inaczej w stosunku do tych, którzy cię zranili? Oferuję ci szansę, pomocy mi w zabiciu Łowców. I jak już wiesz, zabijanie ich nie będzie jedyną korzyścią – powiedział.
- Co masz na myśli?
- Mogę ci pomóc kontrolować twoją bestię w sposób, w jaki kontroluję swoją. Mogę ci pomóc skanalizować to dla dobrej sprawy. Nie chcesz mieć kontroli?
Przez całe życie chciał tylko trzech rzeczy: spotkać ojca, zdobyć szacunek rodziny i nauczyć się kontrolować Harpię. Jeśli Sabin dotrzyma słowa, mogłaby w końcu, po wszystkich tych latach, osiągnąć jedną z tych rzeczy. To było najprawdopodobniej nieosiągalne i przeznaczone na klęskę, ale nie mogła się oprzeć pokusie.
- Pójdę z tobą – powiedział. – Pomogę ci najlepiej jak potrafię.
Biła z niego ulga, gdy zamknął oczy i uśmiechnął się.
- Dziękuję.
Ten uśmiech rozluźnił ostre krawędzie jego twarzy, sprawiając, że znów wyglądał chłopięco. Gdy patrzyła na niego, samolot szarpnął gwałtownie. Sabin został pchnięty do tyłu, ona do przodu. Ku jej rozkoszy – przerażeniu – dystans między nimi się nie zwiększył.
- Pod jednym warunkiem – dodała.
Jego ulga zmieniła się w coś okrutnego.
- Jakim?
- Zaprosisz moje siostry – Może to niewłaściwe. Była zawstydzona okolicznościami i nie chciała żeby siostry widziały ją w tej sytuacji, wiedziały, co jej się przydarzyło. Ale szaleńczo za nimi tęskniła i wiedziała, że jej tęsknota za domem wkrótce pokona zawstydzenie.
- Zaprosić twoje siostry? Chcesz, żebym się układał z innymi takimi jak ty?
- Lepiej żeby w twoim głosie było szczęście, a nie niesmak – powiedziała, obrażona. – Moje siostry kastrowały mężczyzn za mniejsze rzeczy.
Sabin ścisnął nasadę nosa.
- Pewnie. Zaproś je. Bogowie ocalcie nas wszystkich.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:55, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 7

Parys zgarbił się na tylnym siedzeniu Escalady , Strider był za kierownicą i całkowicie ignorował ograniczenia prędkości. Nawet, jeśli słońce świeciło na przedmieściach Budapesztu, nie było tego widać z miejsca, w którym siedział Parys. Okna były tak przyciemnione, że wnętrze zalegały ponure cienie. Anya, kochanka Luciena i pomniejsza bogini Anarchii, ukradła ten pojazd bogowie wiedzą skąd – z pasującym Bentleyem dla siebie – tuż zanim wyjechali do Egiptu.
Nie musicie mi dziękować, powiedziała, uśmiechając się pięknie. Wasze przerażone spojrzenia są wystarczającą nagrodą. Te auta są niemal gangsterskie, gdyby ktoś mnie pytał. I zmierzcie się z tym: naprawdę potrzebujecie zmiany image’u, a te kółka załatwią sprawę.
Niestety, Parys utknął w tym samym samochodzie z Amunem, który ściskał swoją głowę jakby miała eksplodować; Aeronem, który nie przestawał warczeć groźnie – koleś potrzebował towarzystwa swojej małej, demoniej przyjaciółki, Legion – jak również z Sabinem i jego Harpią.
Sabin nie mógł oderwać wzroku od niebezpieczniej, przegryzającej gardła kobiety i nie stracił erekcji odkąd pocałował ją w samolocie. Zrozumiałe, pewnie. Była nieporównywalnie śliczna ze złotymi oczyma, niemal diamentowymi w swojej przejrzystości, ustami tak czerwonymi jak było najprawdopodobniej jabłko Ewy i ciałem, które było definicją słowa pokusa. I te truskawkowe loki były niesamowite. Ale była Harpią, która została znaleziona w obozie wroga i nie było powodu jej ufać.
Może została wykorzystana, jak inne uwięzione. Może nienawidziła Łowców tak bardzo jak oni. Może…
Ale może nie było dość dobre by zdobyć jego zaufanie. Już nie. Mogła być Przynętą, śliczną pułapką Łowców, którą Lordowie przyjęli z otwartymi ramionami.
Parys nie chciał, żeby Sabin skończył jak on: pożądający wroga każdą komórką swego istnienia, ale niemogący jej mieć.
Minutę, godzinę, miesiąc, rok – nie wiedział, czas nie miał już dla niego znaczenia – został schwytany przez Łowców i uwięziony. Ponieważ był związany z demonem Rozpusty, potrzebował seksu do przetrwania. Przynajmniej raz dziennie, ale nigdy dwa razy z tą samą kobietą. W celi, przywiązany, stał się tak słaby, że otwieranie oczu było udręką. Nie chcąc go zabić przed znalezieniem puszki Pandory – bez niej, śmierć jego ciała uwolniłaby jego demona, błądzącego po ziemi, szalonego, nieskrępowanego – przysłali . Siennę. Zwykłą, piegowatą Siennę z jej eleganckimi dłońmi i nieodkrytą zmysłowością.
Uwiodła go, wzmacniając. I pierwszy raz od czasu opętania, Parysowi stanął dwa razy przy tej samej kobiecie. W tej chwili wiedział, że należała do niego. Wiedział, że była jego – jego powodem do życia. Powodem, dla którego żył przez te tysiące lat. Ale jej właśni ludzie postrzelili ją, gdy z nią uciekał.
Umarła w jego ramionach.
Teraz Parys był ciągle zmuszony do spania wciąż z nowymi kobietami każdego dnia, a jeśli nie mógł znaleźć kobiety, musiał znaleźć mężczyznę, nawet, jeśli nigdy nie pociągała go własna płeć. Pieprzenie było pieprzeniem dla demona Rozpusty. Fakt, który już dawno wepchnął go w mentalny wstyd.
Tyle, że obecnie bez znaczenia, kim była jego łóżkowa partnerka, musiał wyobrazić sobie twarz Sienny, żeby mu stanął. Musiał wyobrazić sobie jej twarz, żeby skończyć robotę, bo każdą komórka jego ciała wiedziała, że osoba pod nim była niewłaściwa. Niewłaściwy zapach, głos, faktura. Wszystko niewłaściwe.
Dziś będzie tak samo. Jutro też. I następnego dnia i następnego. Przez wieczność. Nie było dla niego końca. Poza śmiercią, ale jeszcze nie chciał umierać. Nie dopóki Sienna nie została pomszczona. Czy kiedykolwiek zostanie?
Nie kochasz jej. To szaleństwo.
Mądre słowa. Jego demona? Własne? Już nie wiedział. Już nie mógł odróżnić jednego głosu od drugiego. Byli jednym i tym samym, dwie połowy całości. I obaj byli blisko punktu załamania. Gotowi pęc.
Dopóki…
Parys poklepał torebkę ambrozji w swojej kieszeni i wydał westchnienie ulgi. Ciągle tu. Teraz ciągle to przy sobie nosił, gdziekolwiek szedł. Na wypadek, gdyby tego potrzebował. Co zdarzało się coraz częściej.
Tylko gdy ambrozja została dodana do ludzkiego wina alkohol na niego działał i mógł się upić. Na krótką chwilę. Każdego dnia musiał dodawać więcej, by osiągnąć to samo zamroczenie.
Musi poprosić przyjaciela by ukradł więcej. Bogowie wiedzą, że zasługiwał na kilka godzin spokoju, na szansę żeby się zatracić. Później będzie odświeżony, silniejszy, gotowy zwalczać wrogów.
Nie myśl o tym teraz. Niedługo znajdzie się w fortecy i ma robotę do zrobienia. To najpierw. Zmusił oczy do skupienia się na otoczeniu, umysł do oczyszczenia. Zniknęły wielokolorowe pałace, ludzie przechodzący z jednej strony ulicy na drugą. Ich miejsce zajęły gęsto zalesione wzgórza, opuszczone, zapomniane.
SUV wjechał na jedno z tych wzgórz, omijają drzewa i małe prezenty, które inni zostawili dla Łowców na tyle głupich, żeby przyjść na nich polować. Znowu.
Miesiąc temu przypuścili sztorm i wysadzili w cholerę jego dom, dom, w którym żył od stuleci, zmuszając wojowników do szybkiej odbudowy przed następną wyprawą, kolejną bitwą. Były potrzebne nowe meble. Nowe urządzenia. Nie podobało mu się to. Było teraz tyle zmian w jego życiu – kobiety w rezydencji, powrót starych przyjaciół, wybuch wojny – nie mógł już unieść więcej.
Forteca pojawiła się w polu widzenia, wysoka potworność z cienia i kamienia. Bluszcz oplatał wyszczerbione ściany, mieszając dom z ziemią, sprawiając, że było niemal niemożliwe je oddzielić. Jedyną rzeczą, która je rozdzielała była żelazna brama teraz otaczająca budynek. Kolejna nowość.
Pragnienie nagle wypełniło chłodne powietrze. Ciała się napięły, usta wstrzymały oddech. Tak blisko…
Torin, który obserwował ich z fortecy przez monitory i czujniki otworzył bramę. Kiedy podjeżdżali do wysokich, łukowatych drzwi wejściowych, Aeron ścisnął podłokietniki tak mocno, że niemal się złamały.
- Jesteśmy trochę podekscytowani, co? – zapytał Strider, spoglądając na niego w wstecznym lusterku.
Aeron nie odpowiedział. Była spora szansa, że nawet nie usłyszał pytania. Jego wytatuowana twarz przedstawiała tylko determinację i gniew. Nie było to jego zwykły wygląd, gdy miał zobaczyć Legion.
Kiedy pojazd się zatrzymał, cała grupa wyskoczyła. Prażące słońce na jego ciele sprawiło, że spocił się pod t-shirtem i dżinsami. Bogowie, czy tak gorąco jest w piekle?
Wkrótce po tym jak wysiadła z samochodu, mała Harpia zatrzymała się z boku, obejmując się ramionami, z rozszerzonymi oczyma i bladą twarzą. Sabin śledził każdy jej ruch, nie odwracając od niej wzroku nawet, gdy wyciągał bagaże i układał je przy swoich stopach.
Jak coś tak niebezpiecznego jak Harpia, mogło być tak nieśmiałe? To po prostu niemożliwe, nie pasowało. Była jak dwa kawałki różnej układanki i Parys zaczął myśleć, że trzeba było zasłonić jej oczy w drodze do fortecy.
Spóźniony refleks. Zawsze mogą uciąć jej język, żeby powstrzymać ją od gadania. Może uciąć ręce, żeby nie mogła pokazywać znaków ani pisać.
Kim jesteś?
Przed Sienną, zawsze walczył, żeby chronić kobiety. To, że teraz tak nie było, że chciał ją zranić, napełniło go poczuciem winy. Poza tym, był zły, że lepiej nie wykonał swojego zadania chroniąc przed nią przyjaciół. Wszystkie możliwe zagrożenia powinny zostać wyeliminowane. Przez lata inni wojownicy starali się go o tym przekonać, ale zawsze się opierał. Teraz to rozumiał.
Teraz było za późno, żeby coś jej zrobić. Sabin na to nie pozwoli. Koleś był stracony. Jeszcze przez rozpadnięciem się obu grup, Luciena i Sabina, Parys nigdy nie widział, żeby Zwątpienie był tak skupiony na kobiecie. Co nie było najlepsze. Jeśli nieśmiałość dziewczyny nie była udawana, to Sabin ją zniszczy, pozbawi poczucia własnej wartości kawałek po kawałku.
Maddox wysiadł z drugiej Escalady, czarny błysk na obrzeżach wzroku Parysa. Strażnik Furii nie dbał o chwycenie swojego bagażu, tylko wbiegł szybko w górę schodów prowadzący do wejścia. Drzwi otworzyły się i jego ciężarna kobieta wybiegła na zewnątrz, śmiejąc się i płacząc. Ashlyn wpadła w jego ramiona, rozmazany błysk złota i zakręcił ją w koło. Parę sekund później zatonęli w gorącym pocałunku.
Dziki Maddox, jako ojciec był trudny do wyobrażenia… nawet, jeśli dziecko skończy jako pół-demon jak Lordowie.
Następna wyszła Danika, która stanęła w drzwiach i rozglądała się po tłumie za Reyesem. Śliczna blondynka zauważyła go i zapiszczała. Jakby piszczenie było jakimś rodzajem sygnału, Reyes chwycił sztylet i podszedł do niej.
Opętany przez demona Bólu, Reyes nie mógł czuć przyjemności bez fizycznego cierpienia. Przez Daniką, wojownik musiał ciąć się dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby móc funkcjonować. Przez czas ich pobytu w Kairze nie musiał się ranić. Bycie z dala od Daniki było wystarczająco bolesne, powiedział. Teraz, gdy znów byli razem, znów będzie się musiał ciąć, ale Parys nie sądził, żeby któreś z nich o to dbało.
Z warkotem, Reyes wziął ją w ramiona i oboje zniknęli w fortecy, chichot Daniki był jedynym dowodem, że byli w pobliżu.
Parys zadrżał od nagłego bólu w piersi, modląc się żeby zniknął. Wiedział, że tak się nie stanie. Nie dopóki nie weźmie ambrozji. Za każdym razem, gdy był w pobliżu tych par, tak wyraźnie zakochanych, ból uderzał i zostawał, pasożyt wysysający z niego życie, dopóki nie upije się aż do otępienia.
Nie było widać Luciena, który przeniósł się do domu przed podróżą samolotem. On i Anya najprawdopodobniej byli zamknięci w ich pokoju. W końcu jedno małe szczęście.
Zauważył, że Harpia obserwowała pary tak intensywnie jak on. Bo była zafascynowana czy dlatego, że miała zamiar wykorzystać tę informację przeciwko nim?
Żadnych innych kobiet nie było w fortecy, dzięki bogom. Żadnej, którą mógłby uwieść i ewentualnie zranić pieprząc się z inną. Gilly, młoda przyjaciółka Daniki, teraz mieszkała w apartamencie w mieście. Dziecina chciała własnej przestrzeni. I udawali, że ją jej dali, nie mówiąc, że jej dom był objęty systemem bezpieczeństwa Torina. Babka, matka i siostra Daniki też wyjechały, teraz z powrotem w Stanach.
- Chodź – powiedział Sabin do Harpii. Kiedy nie odpowiedziała, przyciągnął ją do swojego boku.
- Te kobiety… - wyszeptała.
- Są szczęśliwe – Pewność wypełniała każdą sylabę. – Gdyby tak nie pragnęły ponownego połączenia ze swoimi mężczyznami, osobiście by cię powitały.
- Czy wiedzą…? – Znów miała trudności ze skończeniem zdania.
- Och, tak. Wiedzą, że ich mężczyźni są opętani przez demony. Teraz chodź – pokiwał na nią palcami.
Ciągle się wahała.
- Gdzie mnie zabierasz? Sabin ścisnął nasadę nosa wolną ręką. Wyglądało na to, że ostatnio robił to często.
- Chodź do środka albo nie, ale nie będę tu czekał aż zmienisz zdanie.
Gniewne kroki, trzaśnięcie drzwi.
Każdą inną po prostu przerzuciłby przez ramię i zaniósł, jak podejrzewał Parys. Jej, pozwolił wybrać. Cwaniak.
Harpia spojrzała w prawo i lewo, a Strażnik Rozpusty zebrał się w sobie, żeby ja ścigać. Nie żeby sądził, że mógłby ją złapać, gdyby zdecydowała się przejść w hiper-szybkość, którą zademonstrowała w jaskini. Ale był gotów walczyć, gdyby okazało się to konieczne.
Kolejna czerwona flaga zaczęła falować w jego umyśle. Mogła uciec, tu i teraz. Nawet wcześniej, zanim wsiedli do samolotu. Do diabła, mogła uciec, gdy obozowali na pustyni. Dlaczego tego nie zrobiła? Chyba, że była Przynętą, jak podejrzewał, przysłaną tu, żeby dowiedzieć się wszystkiego, co tylko mogła.
Mimo, że zaprzeczyła, Sienna była Przynętą. Całowała go, nawet wstrzykując mu truciznę… i była tylko człowiekiem. Jaki rodzaj zniszczeń mogła spowodować Harpia?
Pozwól teraz Sabinowi się o to martwić. Już nasz dość na własnej, pieprzonej głowie.
W końcu zdecydowała się podążyć za Sabinem i weszła do środka, jej kroki brzmiały niepewnie.
- Więźniowie czekają na przesłuchanie – powiedział Parys do nikogo w szczególności.
Cameo przerzuciła ciemne włosy przez ramię i uniosła swoją torbę. Nikt nie próbował jej pomóc. Traktowali ją jak każdego innego wojownika, bo tak wolała. Nigdy nie traktował jej inaczej, bo nigdy nie chciał z nią spać. Może wolała rozpieszczać kogoś innego.
- Może jutro – powiedziała, jej tragiczny sprawił, że bębenki w jego uszach niemal krwawiły. – Potrzebuję odpoczynku – Nie mówiąc nic więcej – dzięki bogom – weszła do środka.
Tak dobrze jak Parys znał kobiety, wiedział, że kłamała. Miała iskry w oczach, różowe policzki. Wyglądała na podnieconą, a nie zmęczoną. Kogo planowała spotkać?
Ostatnio dużo przesiadywała z Torinem i… Parys zamrugał. Nie, na pewno nie. Torin nie mógł dotknąć nikogo – w sensie skóra do skóry – bez zarażania zarazą – jak również każdego, kogo ta osoba spotka, roznosząc plagę po kraju. Nawet nieśmiertelni nie byli przed tym bezpieczni. Nieśmiertelny nie umarłby, ale stałby się taki jak Torin, niezdolny zaznać pieszczoty bez surowych konsekwencji.
Nie ważne czym się zajmują, naprawdę. On miał robotę do wykonania.
- Ktokolwiek? – zapytał pozostałych. Chciał to gówno mieć za sobą. Im szybciej skończy wydobywać informacje od Łowców, tym szybciej będzie się mógł zabarykadować w pokoju i zapomnieć o tym, że żyje.
Strider zagwizdał, udając, że go nie słyszy i ruszył ku wejściu.
Co, do diabła? Strider doceniał przemoc jak nikt inny.
- Strider, stary. Wiem, że mnie słyszysz. Pomożesz z przesłuchaniem, co?
- Och, daj spokój! Przynajmniej do jutra. Nie uciekną. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Jak Cameo, będę gotowy z rana. Przysięgam bogom.
Parys westchnął.
- Dobra. Idź – Więc Cameo i Strider są parą? – Co z tobą, Amun?
Amun skinął, ale ten ruch sprawił, że stracił równowagę i przewrócił się obok schodów z jękiem.
Sekundę później Strider był przy jego boku, obejmując go w pasie.
- Wujek Strider tu jest, nie martw się o nic – Uniósł zwykle stoickiego wojownika na nogi. Uniósłby go gdyby było to konieczne, ale ze Strażnikiem Klęski jako kulą, Amun był zdolny zrobić krok po kroku, tylko okazjonalnie się potykając.
- Ja pomogę z Łowcami – powiedział Aeron, podchodząc do Parysa, oferta cholernie go zaskoczyła, gdyby miał być szczery.
- A co z Legion? Dziewczyna pewnie za tobą tęskni.
Aeron potrząsnął głową. Jego włosy były przycięte krótko przy skórze, głowa błyszczała w blasku słońca.
- Już byłaby na moich ramionach, gdyby tu była.
- Przykro mi – Nikt tak jak Parys nie wiedział, jak to jest tęsknić za kobietą. Chociaż musiał przyznać, że był zaskoczony, gdy okazało się, że mały demon jest kobietą.
- Tak jest najlepiej – poznaczona żyłami ręka przesunęła się po zmęczonej twarzy Aerona. – Coś… mnie obserwuje. Obecność. Potężna. Zaczęła to robić na tydzień zanim wyjechaliśmy do Kairu.
Żołądek Parysa zacisnął się ze strachu.
- Po pierwsze, masz okropny nawyk zatrzymywania takich informacji dla siebie. Powinieneś nam powiedzieć, gdy tylko to zauważyłeś, tak jak powiedziałeś nam, co się stało, gdy wróciłeś po wezwaniu Tytanów te wszystkie miesiące temu. Ktokolwiek cię obserwuje, mógł poinformować Łowców o naszej podróży. Mogliśmy…
- Masz rację, przepraszam. Ale nie sądzę, żeby ten ktoś pracował dla Łowców.
- Dlaczego? – nalegał, nie chcąc odpuścić.
- Znam to odczucie znienawidzonego, osądzającego spojrzenia na sobie i to nie to. Ten ktoś jest… ciekawy.
Zrelaksował się jakoś.
- Może to bóg.
- Nie sądzę. Legion nie boi się bogów, ale ten ktoś cholernie ją przeraża. Dlatego tak chętnie poszła do piekła zrobić rozpoznanie dla Sabina. Powiedziała, że wróci, gdy ta obecność zniknie.
Było zmartwienie w głosie kolegi. Zmartwienie, którego Parys nie rozumiał. Legion mogła być niewielkim demonem z upodobaniem do tiar – co odkryli niedawno, gdy ukradła jedną z tiar Anyi i paradowała w niej po fortecy, niemożliwie dumna – ale potrafiła o siebie zadbać.
Parys obrócił się w koło, zdeterminowany.
- Twój cień tu jest? Teraz? – Jakby potrzebowali kolejnego wroga. – Może mógłbym to uwieść, czymkolwiek jest i odciągnąć od ciebie – I zabić. Bez znaczenia, czego już się o niech nauczyło.
Pojedyncze potrząśnięcie głowy Aerona.
- Naprawdę nie sądzę, żeby chciało nas skrzywdzić.
Przerwał, wypuścił głęboki oddech.
- W porządku, zajmiemy się tym później. Po prostu daj znać, kiedy wróci. Teraz, zajmijmy się lochem pełnym skurwieli.
- Wiesz, że z każdym dniem coraz bardziej brzmisz jak człowiek? – Gniew mówił to już, tyle, że tym razem nie było w jego głosie dezaprobaty. Świsnęła maczeta, którą wyciągnął z pochwy na plecach. – Może Łowcy będą się opierać.
- Tylko, jeśli będziemy mieli szczęście.



* * *
Torin, Strażnik Zarazy, siedział przy swoim biurku, ale częściej zerkał na drzwi swojej sypialni niż na monitory pozwalające oglądać mu zewnętrzny świat. Obserwował SUV-a wjeżdżającego na podjazd i nagle mu stanął. Obserwował wysiadających wojowników i musiał wziąć się w garść, żeby złagodzić nagły ból. Patrzył jak jeden po drugim wchodzą do fortecy. Jeszcze chwila i…
Cameo wśliznęła się cicho do jego komnaty i zamknęła drzwi miękkim ruchem. Zatrzasnęła zamek i przez kilka sekund stała do niego plecami. Długie, ciemne włosy opadały jej do pasa, lekko kręcąc się na końcach.
Raz pozwoliła mu okręcić te wijące się końcówki wokół odzianych w rękawiczki palców, ostrożnie, tak ostrożnie starając się nie dotknąć jej skóry. To był jego pierwszy kontakt z kobietą od setek lat. Niemal doszedł, tylko przez czucie tych jedwabistych pasm. Ale ten mały dotyk był wszystkim, na co pozwoliła, wszystkim, na co mogła kiedykolwiek pozwolić, wszystkim, co mógł kiedykolwiek zaryzykować.
Właściwie był zaskoczony, że zaryzykowali nawet tyle. Z jego rękawiczkami, oczywiście. To zmniejszało możliwość zarażenia jej do zera. Ale, włosy przy skórze, jedwab przy cieple, kobieta przy mężczyźnie? To wymagałoby brawury i zaufania z jej strony, i desperacji i głupoty z jego. Włosy nie były skórą, ale gdyby się potknął? Gdyby upadła na niego? Z jakiegoś powodu, żadne z nich nie mogło zadać konsekwencjom znaczenia.
Kiedy ostatni raz dotknął kobiety, zginęła cała wioska. Czarna Plaga, tak to nazwali. To właśnie było w nim, płynąc w jego żyłach, śmiejąc się w jego umyśle. Lata później, Torin szorował swoją skórę póki nie popłynęła czarna krew. Oczyszczenie się z wirusa okazało się niemożliwe.
Przez stulecia nauczył się ukrywać poczucie brudu, skażenia, pod uśmiechami i ironicznym poczuciem humoru, ale nigdy nie przestał tęsknić za tym, czego nie mógł mieć: towarzystwem. Cameo go rozumiała, wiedziała, z czym sobie radził, co mógł a czego nie mógł i nie prosiła o więcej.
Chciałby, żeby poprosiła o więcej i nienawidził siebie za to.
Powoli się do niego odwróciła. Jej usta były czerwone i wilgotne, jakby je przygryzała, a jej policzki były zaróżowione. Jej pierś poruszała się w górę i dół, w płytkim dyszeniu. Oddech utknął mu w gardle.
- Wróciliśmy – powiedziała.
Dalej siedział, unosząc brew, jakby o to nie dbał.
- Nie jesteś ranna?
- Nie.
- Dobrze. Zdejmij ubranie.
Odkąd pieścił jej włosy te parę miesięcy temu, stali się najlepszymi przyjaciółmi. Z korzyściami. Z korzyściami typu Pieszczenie-Się-Na-Dystans-Patrzac-Jedno-Na-Drugie-Gdy-Robi-To-Samo, ale zadowolenie było takie samo. To wszystko komplikowało. Tutaj i teraz… przyszłość. Kiedyś zechce kochanka, który naprawdę będzie mógł jej dotknąć, naprawdę się z nią kochać, wejść w nią, pocałować, posmakować i owinąć wokół niej swoje ciało, a Torin będzie musiał się odsunąć i nie zabijać skurwysyna.
Ale do tego czasu…
Nie wykonała polecenia.
- Może nie wyraziłem się jasno – powiedział. – Chcę, żebyś zdjęła ubranie.
Później ukarze go za wydawanie rozkazów. Wiedział to, wiedział jak pilnie walczyła, żeby udowodnić, że jest tak potężna jak jej męskie odpowiedniki. Teraz, zagarnęła ją potrzeba. Mógł wyczuć słodki zapach jej podniecenia. Nie będzie zdolna dłużej się opierać.
Drżące palce owinęły się wokół brzegu koszulki i zdjęły ją przez głowę. Koronkowy, czarny stanik. Jego ulubiony.
- Grzeczna dziewczynka – pochwalił.
Jej oczy się zwęziły, skupiając się na jego erekcji, napinającej się za pasem spodni.
- Powiedziałam ci, że masz być nagi, gdy wrócę. Ty nie byłeś dobrym chłopcem.
Przyzwyczaiwszy się do jej pełnego smutku głosy, nie wzdrygał się jak inni. Ani wewnętrznie ani zewnętrznie. Ten głos był częścią tego, czym była – wojownikiem do głębi duszy, piękną katastrofą… niezamierzonym koszmarem. Dla niego to była melodia pełna uczucia, która odbijała się echem w jego duszy.
Torin wstał, prostując się na pełną wysokość, mięśnie się napięły.
- Czy kiedykolwiek byłem dobry?
Jej źrenice się rozszerzyły, sutki stwardniały. Lubiła, kiedy rzucał jej wyzwanie. Może, dlatego że wiedziała, że nagroda wzrastała, gdy trzeba było na nią zapracować.
Chciałby mieć szansę na wygranie z nią bitwy – raz, tylko raz. W końcu, zawsze ona wygrywała. Miał niewielkie doświadczenie z kobietami, był zbyt zdesperowany dla tego, co tu się działo. Ale zawsze dawał dobry pokaz.
- Rozbiorę się, kiedy będziesz naga – powiedział ochrypłym głosem. – Ani chwilę wcześniej – Mocne słowa, który najpewniej dotrzymać.
- Zobaczymy… - Czarne włosy zawirowały, gdy podeszła do jego kredensu. Jedną obutą stopą kopnęła stojące przed sobą krzesło, pożerając go wzrokiem. Jeszcze nigdy zdejmowanie butów nie wyglądało tak seksownie. Pierwszy buty rzuciła w niego, tylko o cal minął jego głowę. Drugiemu pozwolił uderzyć się w pierś. Nie było mowy o opuszczenie z niej spojrzenia, żeby uniknąć uderzenia.
Ziip. Spodnie opadły. Wyszła z nich.
Czarne, koronkowe majteczki pasujące do stanika. Doskonałość. Wszędzie broń. Zachwycające.
Jej piersi były małe i zuchwałe, wiedział, że sutki przypominają różyczki. Miała owalny pieprzyk na prawej kości biodrowej. Co by dał, żeby go polizać… Ale tym, co najbardziej rozpalało jego fascynację, był błyszczący, wytatuowany motyl owijający się wokół żeber.
Gdyby patrzeć na nią tylko z jednej strony, albo tylko z przodu, było niemal niemożliwe powiedzieć, co to za migoczący, rozżarzony wzór. Tylko, gdy stała tyłem kształt nabierał formy. Och, jak bardzo chciałby podążyć językiem za każdym ostrym szczytem i zagłębieniem.
Miał pasujący tatuaż na brzuchu, tyle, że jego był w kolorze onyxu, obramowany szkarłatem. Właściwie, wszyscy wojownicy tutaj mieli tatuaż w kształcie motyla, ale niczyje znamię demona nie było umiejscowione w jednym miejscu. I nigdy nie chciał sięgnąć rękoma, ustami, ciałem znamion innych mężczyzn.
Kiedy Cameo skończyła zdejmować broń, mały stos znalazł się tuż obok niej. Uniosła brew patrząc na niego.
- Twoja kolej – było drżenie w jej głosie, jakby to, co się zaraz stanie pociągało ją bardziej, niż chciała się przyznać.
Przynosiło mu so egoistyczną ulgę.
- Nie jesteś naga.
- Mogę być.
Powinien to powstrzymać, odesłać ją, cokolwiek, bo oboje wiedzieli, że to już najdalej jak mogą się posunąć i nigdy nie będzie to wystarczające dla żadnego z nich, ale… rozebrał się.
Cameo sapnęła, jak zawsze w takiej chwili, utkwiła wzrok w jego nabrzmiałej erekcji.
- Powiedz mi wszystko, co chciałbyś mi zrobić – zażądała, już chwytając swoje piersi. – Nie opuszczaj niczego.
Poddał się i jej palce zachowały się jak jego, poruszając się po całym jej ciele. Dopiero, gdy doszła dwa razy dotknął siebie, jego pace wykonywały jej polecenia. Ale nawet przez chwilę nie zapomniał, że to wszystko, co kiedykolwiek będzie mógł mieć, że nigdy nie dostanie więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:55, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 8

- Chcę własny pokój.
- Nie.
- Tak po prostu? Bez wahania?
- Właśnie. Zostaniesz tutaj – Nie powiedział: ze mną, ale nie musiał. To było jasne. – Nie mieszkam w Budapeszcie długo, nie spędzam wiele czasu w tym pokoju, ale jest mój – Jak ty. Znów niewypowiedziane, ale jasne.
Gwen siedziała na krawędzi nieznanego jeszcze, ogromnego łóżka, w jeszcze nieznanym męskim pokoju, w jeszcze nieznanej masywnej fortecy, z bardzo znanym, fascynującym mężczyzną, którego pocałowała i chciała pocałować ponownie, ale nie mogła, bo nie chciał mieć z nią nic do czynienia. I naprawdę, to nie ona pragnęła pocałunku, tylko Harpia. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Harpia lubiła niebezpieczeństwo i mrok, a demoniczny Sabin bardzo do tego pasował.
Gwen lubiła stateczność na granicy nudy.
Patrzyła jak kompletnie niestateczny Sabin rozpakowuje swój bagaż, a jego ruchy były równie sztywne jak ton. Jego dystans jest najlepszy, powiedziała sobie. Na korzyść Harpii, oczywiście. Ponowne całowanie odurzającego i irytującego Sabina nie byłoby mądre. Był zbyt intensywny, zbyt tajemniczy dla spokoju jej umysłu. Ale cholera, był seksowny… nawet rozpakowywał się w sposób, który przywodził na myśl grę wstępną. Sposób, w jaki poruszał się jego mięśnie…
Przestań na niego patrzeć. Ktoś taki jak ty nie mógłby się z nim związać.
Kto mówił cokolwiek o wiązaniu się? Biorąc pod uwagę jak bardzo bała się swojej mrocznej strony, była typem dziewczyny Bierz-Czego-Chcesz-I-Spadaj. Jej półroczny związek z Tysonem już był anomalią.
Co robi teraz Tyson? Jest z kimś innym? Może nawet się ożenił? I jak ona będzie się czuć, jeśli to zrobił? Czy myślał o niej kiedykolwiek? Zastanawiał się gdzie jest, albo dlaczego została porwana? Pewnie powinna do niego zadzwonić.
Zadanie dla umysłu pod ręką.
- Dlaczego muszę dzielić z tobą pokój? – zapytała Sabina.
- Tak jest bezpieczniej.
Dla kogo? Dla niej? Dla jego przyjaciół? Ta myśl ją zasmuciła. Och, to dobrze, że ci mężczyźni się jej bali. Zostawią ją w spokoju. Ale demony sądzące, że jest zbyt zabójcza, żeby się z nią zadawać? To powinno być śmieszne.
- Już obiecałam zostać w Budapeszcie. Nie ucieknę.
- To nie ma znaczenia.
Jej oczy się zwęziły, gdy na niego patrzyła. Jego krótkie odpowiedzi były irytujące.
- Masz dziewczynę, jak inni? Żonę? – Sukę, nie mogła się powstrzymać przed pomyśleniem tego. – Jestem pewna, że będzie miała coś do powiedzenia w tej sytuacji.
- Nie mam. A nawet, jeśli, nie miałby to znaczenia.
Sapnęła, przekonana, że źle usłyszała.
- Nie miałby znaczenia? Dlaczego? Twoje dziewczyny nie są warte życzliwości ani uwagi?
Jego kłykcie zacisnęły się wokół aksamitnego worka z… gwiazdkami do rzucania? Pobrzękiwały, gdy niósł je i chował w skrzyni. Drugą aksamitną torbę zostawił przypiętą do biodra.
- Nigdy nie zdradzam kochanek. Jestem wierny, zawsze. Ale kiedy przychodzi wojna, jest na pierwszym miejscu. Za każdym razem.
Wow. Bitwa przed miłością. Bez wątpliwości, był najmniej romantycznym samcem, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nawet bardzie niż jej pradziadek, który ze śmiechem spalił jej prababcię, po tym jak urodziła babcię Gwen. Głowa dziewczyny przechyliła się na bok, gdy bardziej intensywnie przyjrzała się wojownikowi.
- Zdradziłbyś kochankę, gdyby pozwoliło to wygrać wojnę?
Znów przy walizce, uniósł parę wojskowych butów.
- Czy to ma znaczenie?
- Jestem ciekawa.
- Wiec: tak.
Zamrugała z zaskoczeniem. Po pierwsze, nie brzmiał przepraszająco. Po drugie, nawet się nie zawahał.
- Tak, zrobiłbyś to?
- Tak, zrobiłbym. Jeśli zdrada oznacza zbliżenie się do zwycięstwa, zdradzę.
Podwójne wow. Jego szczerość… przygnębiała ją. Był demonem, ale spodziewała się jakoś – chciała – po nim więcej. Nie ma szans, żeby była zdolna spotykać się z mężczyzną, który mógł zdradzić. Nie, żeby planowała spotykać się z Sabinem.
Gwen chciała być jedną jedyną. Zawsze. Dzielenie się nigdy nie było dla niej łatwe, było sprzeczne z każdym jej instynktem. To dlatego w końcu wyzbyła się lęków i związała z Tysonem.
Z jej wiedzy wynikało, że był jej wierny. Seks był dobry, jeśli łagodny, bo nawet, jeśli przekonała samą siebie, że może utrzymać związek, wiedziała, że zatracenie się w przyjemności mogło wywołać katastrofę. Kochał ją i myślała, że też go kocha. Teraz, dzięki tym wszystkim miesiącom rozdzielenia, zrozumiała, że kochała tylko to, co reprezentował: normalność. I byli bardzo podobni. On pracował dla IRS i był znienawidzony przez współpracowników. Ona była Harpią, która nienawidziła konfrontacji i była żałosna dla własnej rasy. Tyle, że podobieństwo nie jest wystarczającym powodem do bycia razem. Nie na zawsze.
Gwen miała odczucie, że mogłaby sobie odpuścić – przynajmniej trochę – przy Sabinie. Nie cofał się przed Harpią, ani w jaskini, ani w samolocie. A biorąc pod uwagę ja silny był, mógł znieść więcej niż człowiek. Ale mimo tego, że był odważny i nieśmiertelny, wątpiła, żeby mógł przyjąć wszystko, co mogła zaserwować. Nikt nie mógł.
Ale i tak ciągle przyłapywała się na zastanawianiu, jaki byłby w łóżku. Nie łagodny, tyle wiedziała. Na pewno zdarzało mu się być niegrzecznym i pewne tego samego żądałby od kochanki. Ile mógłby przyjąć od niej?
- Więc nie masz żony, ale czy jesteś samotny? – zapytała, słowa zazgrzytały. Nie mogła sobie wyobrazić kogoś wystarczająco szalonego, żeby się z nim umawiać. Taa, był przystojny. Taa, sam jego pocałunek mógł zaprowadzić kobietę do bram niebios. Ale chwilowa przyjemność z nim skończyłaby się tylko złamanym sercem. Ona na pewno nie była jedyną, która to rozumiała.
- Co jest z tymi wszystkimi pytaniami?
- Po prostu zapełniam ciszę – Kłamstwo. Wyglądało na to, że ostatnio była ich pełna. Była – ciągle, pomimo wszystko – ciekawa go, tego wojownika, który ją uratował.
- Nie ma nic złego w ciszy – mruknął, niemal wsadzając głowę do torby.
- Jesteś samotny czy nie?
- Bardziej cię wolałem, kiedy się bałaś, cóż, wszystkiego – wymamrotał.
Była mniej nieśmiała przy nim niż zwykle, zrozumiała. Widok miłości jego opętanych przyjaciół do ich kobiet, jakoś to sprawił. Przynajmniej na razie.
- Więc? Samotny?
Westchnął, najwyraźniej się poddając.
- Tak, jestem samotny.
- Mogę w to uwierzyć – wymruczała. Jego ostatnia dziewczyna pewnie kopnęła go w dupę. - Cóż, to nie znaczy, że możemy razem spać. Musisz sobie znaleźć inne miejsce do spania, bo ja zajmuję łóżko – Odważne słowa. Miała tylko nadzieję, że nie przejrzy jej blefu.
- Nie martw się. Będę na podłodze – Wrzucił parę zmiętych koszul do kosza na brudy stojącego obok szafy. Demoniczny wojownik sortujący pranie – to coś, czego się nie widzi codziennie.
- Co jeśli nie ufam, że tam pozostaniesz?
Roześmiał się, to był okrutny dźwięk.
- Kiepsko. Nie zostawię cię samej na całą noc.
Kiepsko. Nie chciał trzymać się od nie z dale i nie chciał też mieć z nią nic do czynienia w seksualnym sensie.
A może?
I czy ona też go chciała?
Studiowała jego profil, wzrok przesunął się po długości jego nosa. Był odrobinkę zbyt długi w przeciętnych ramach, ale przez to arystokratyczny. Jego kości policzkowe były ostro zarysowane, szczęka kwadratowa. Ogólnie bardzo dobrze wyglądająca twarz, bez śladu chłopięcości, którą czasami sobie wyobrażała.
Jego oczy były otoczone długimi, niemal kobiecymi, rzęsami. Zauważyła to wcześniej, ale te rzęsy były tak gęste, że jego oczy wydawały się otoczone linią sadzy.
Obejmując się ramionami, przeniosła spojrzenie z tej intrygującej twarzy i skupiła się na jego ciele. Wszystkie te muskuły… znów ją zafascynowały. Żyły pulsowały na jego bicepsie, kiedy podniósł zestaw do golenia. Czarna skóra i metal składające się na męską bransoletkę otulały szerokość nadgarstka. Długie nogi pożerały dystans do łazienki. Szczęśliwie zdjął koszulkę i dostała kolejną porcję linii mięśni do oglądania. Mogła zobaczyć ten tatuaż przedstawiający motyla rozciągający się na żebrach i ginący za paskiem spodni.
- Teraz moja kolej na pytania – powiedział od drzwi łazienki. Oparł ramię o framugę. – Dlaczego nie uciekłaś? Albo przynajmniej nie spróbowałaś? Wiem, że powiedziałaś, że nie chciałaś stawiać czoła nieznanemu na tej pustyni. To, na pewnym poziomie, rozumiem. Ale kiedy odkryłaś nasz mały, brudny, demoni sekret, zostałaś. Nawet powiedziałaś, że mi pomożesz.
Dobre pytanie. Rozważała zniknięcie między drzewami, kiedy samolot wylądował, potem, gdy SUV się zatrzymał. Ale potem te ludzkie kobiety wybiegły z fortecy, rzucając się na swoich mężczyzn, najwyraźniej szaleńczo, głęboko zakochane i zatrzymała się. Wojownicy-demony byli z nimi tacy delikatni, troszczący się. Pełni czci, jakby kobiety były ich największym skarbem.
To, bardziej niż wszystko, sprawiło, że zmieniała zdanie o demonach.
Ci mężczyźni byli całkiem inni niż się spodziewała, honorowi na swój sposób (na razie) i niemal mili. Wydawało się, że chcieli ją chronić. Lepiej, nie patrzyli na nią z rozczarowaniem, chcąc żeby była silniejsza, odważniejsza, miała w sobie więcej furii.
To anioł w niej, mówiła jej matka, gdy Gwen odmawiała ranienia niewinnych. Powinnam lepiej wiedzieć, żeby z nim nie spać. Jej siostry ją chroniły, kochały, ale wiedziała, że uważają ją za słabą. Prawda zawsze jaśniała w ich oczach.
Gdyby jej ojciec ją znał, byłby z niej dumny, pomyślała obronnie. Akceptowałby jej życzliwość.
- Więc? – odezwał się Sabin.
- Mogę ci odpowiedzieć w sposób, w jaki ty mi odpowiadasz – powiedziała, unosząc podbródek. Jestem silna. Mogę być, jaka chcę. – Dlaczego od ciebie nie uciekłam? Bo tak. dlatego. – Właśnie. Przyjmij trochę własnego lekarstwa.
Sabin przesunął językiem po zębach.
- Nie bawi mnie to.
- Cóż, mnie też – Właśnie tak. To jest sposób.
- Kochanie, mów do mnie.
Sposób, w jaki wypowiedział czułe słówko… jak pieszczotę, fantazja i przekleństwo, razem zawinięte w czekoladowa eklerkę. Kradzioną, oczywiście.
- Czuję się przy tobie bezpieczna – w końcu przyznała. Dlaczego wybrała prawdę, nie miała pojęcia. – Okej?
Parsknął, zaskakując ją.
- to śmieszne. Nawet mnie nie znasz. Ale jeśli naprawdę jesteś taka głupia, dlaczego chciałaś własny pokój? Dlaczego pytałaś mnie w taki sposób?
Gorąco zapiekło ją w policzki. Była głupia.
- Dlaczego wygląda na to, że chcesz mnie przegonić, skoro jestem tu na twoją prośbę? Chcesz żebym uciekła czy co?
Pojedynczy, krótkie potrząśnięcie głową.
- Więc mógłbyś przynajmniej spróbować być miły? Konsekwentnie?
- Nie.
Znów, nawet się nie zawahał. To naprawdę zaczynało ją irytować.
- Dobrze. Ale powiedz, dlaczego w jednej minucie jesteś miły a w następnej okrutny?
Mięśnie napięły się na jego szczęce, jakby zaciskał zęby.
- Nie jestem dla ciebie dobry. Ufanie mi przyniesie ci tylko ból.
I nie chciał przynosić jej bólu?
- Dlaczego tak mówisz?
Bez odpowiedzi.
- Przez twojego demona? – nalegała. – Którego demona nosisz?
- Nieważne – warknął.
Więc znów bez odpowiedzi. I tak nie było odpowiedzi, która mogłaby nadać temu sens. Chyba, że kłamał i naprawdę nie chciał przynosić jej bólu, bo był demonem a to właśnie robiły demony. Ale nie mógł być naprawdę zły. Prawdziwie kochał swoich przyjaciół. To było oczywiste za każdym razem, gdy na nich patrzył.
- Powiedz mi jeszcze raz, co twoim zdaniem mogę dla ciebie zrobić – powiedziała, po prostu, żeby mu przypomnieć, że naprawdę czegoś od niej chciał a ona nie musiała mu pomagać, jeśli nie będzie chciała. – Powiedz, dlaczego chcesz mnie trzymać w pobliżu.
Przynajmniej raz wydawał się szczęśliwy mogąc odpowiedzieć.
- Żeby zabić moich wrogów, Łowców.
Wypełnił ją śmiech.
- I naprawdę szczerze wierzysz, że mogę zrobić coś takiego? Celowo – dodała szybko, nie potrzebując kolejnego przypomnienia o tym, co niechcący zrobiła w jaskini.
Jego ciemne spojrzenie spoczęło na niej, wpijając się w nią z ostrością ostrza.
- W odpowiednich warunkach, myślę, że możesz zrobić wszystko.
Odpowiednie warunki. Czyli strach o życie albo piekielne wkurwienie. Zrobi to. Narazi na niebezpieczeństwo albo wkurzy, aż się zatraci. Wszystko żeby wygrać wojnę.
- Co zrobisz, żeby nauczyć mnie kontroli?
- Powiedziałem, że spróbuję. Nie, że mi się to uda.
Nigdy nie było lepszego powodu by od niego uciec. Był bardziej niebezpieczny niż myślała. Ale nie mogła teraz odejść, kiedy zrozumiała, że część nie chciała mu pomóc. Nie zabijać, nie chciała być częścią walki, ale nie podobało jej się, że gdzieś tam są tacy ludzie jak Chris i może robią to samo innym nieśmiertelnym kobietom. Jeśli może odegrać małą rolę w powstrzymaniu ich, czy nie była do tego zobligowana?
- Nie boisz się o swoje życie? – zapytała. – Jeśli zmienię się w Harpię, nie będzie żył, żeby napawać się śmiercią Łowców, których zabiję. Nawet nieśmiertelni mogą zostać zabici w odpowiednich warunkach.
- To szansa, którą chętnie wykorzystam. Jak ci powiedziałem, zabili mojego najlepszego przyjaciela, Badena, Strażnika Nieufności. Był wspaniałym mężczyzną, niezasługującym na śmierć, jaką mu zaserwowali.
- Co to był za rodzaj śmierci? – Po tym, co zrobili jej porywaczom, mogła sobie to tylko wyobrażać.
- Wysłali kobietę, żeby go uwiodła i w połowie aktu schwytali go i ucięli mu głowę. Ale jeśli chcesz lepszy powód, Łowcy winią mnie i moich braci za każdą zarazę, za każdą śmierć ukochanej osoby, każde wypowiedziane kłamstwo, każdy akt przemocy. Torturowali ludzi, jeśli byłem wystarczająco głupi, żeby o nich dbać i zrobią wszystko, żeby mnie pogrzebać. Wszystko. Zniszczą wszystkich i wszystko, cały czas nazywając mnie złym.
- Och – tylko to przyszło jej na myśl.
- Taa. Och. Ciągle myślisz, że nie będziesz zdolna mi pomóc?


* * *
Sabin był zupełnie oczarowany śliczną dziewczyną siedzącą przed nim. Cała ta truskawkowa masa spływająca w dół jej ramion, opadająca na kolana. Te złote oczy błyszczące srebrem. Ten róż płonący na policzkach.
Bardziej niż wygląd, podobał mu się jej nowo odnaleziony duch. Pomimo wcześniej wymruczanych narzekań. Siła była cholernie seksowna. Szczególnie siła, która nie przychodziła naturalnie. Mimo, że była nieśmiała z natury, bała się go, jego domu, nawet własnego cienia, siedziała spokojnie na jego łóżku, pytając go, z wysoko uniesioną głową, odmawiając wycofania się. Była naprawdę niezwykłą istotą.
Jeśli nie jest najlepszą aktorką na świecie. Zwątpienie.
Sabin warknął. Gwen nie była aktorką. Była uwięziona i torturowana przez Łowców, a nie pomagała im.
Irytujesz mnie swoją podejrzliwością.
Może utrzymuję ciebie i twoich przyjaciół przy życiu. Lepiej być uważnym niż martwym. W końcu Danika przyszła tu pod przykrywką ratunku, a w rzeczywistości karmiła Łowców informacjami.

Sabin przełknął.
Wypuść mnie na Harpię! Złamię ją i wydobędę prawdę.
Wyobraził sobie Reyesa i Danikę, takich, jacy byli teraz. Szczęśliwi, zakochani. Dowód, że złe intencje mogą zmienić się w coś dobrego.
Zamknij się. To wszystko, co musisz zrobić
A on…
Spojrzał na Gwen, wiedząc – poza wszelką wątpliwością – że jemu nie jest przeznaczone bajkowy happy end, jak Reyesowi. Kobieta mogła znieść patrzenie na to, jak mężczyzna się tnie. Tracenie szacunku do siebie, nie zniosłaby. Gwen już i tak była tego bliska.
Co ją uczyniło taką dziewczyną? Albo raczej kobietą. W końcu była starsza niż Ashlyn i Danika.
Był jej ciekawy, każdego detalu jej życia. Rodziny, przyjaciół, kochanków. I ona też była go ciekawa, czego odkrycie podobało mu się bardziej niż powinno. Chciał odpowiedzieć na wszystkie jej pytania, powiedzieć wszystko, ale znał to niebezpieczeństwo. Jego irytacja na samego siebie powodowała, że przybierał bardziej ostry ton niż zwykle. Czyniła go ostrzejszym, ale nie mnie podnieconym.
Stojąc tu, czuł palące pożądanie. Chciał tych włosów owiniętych wokół swoich palców, tego pełnego ciała drżącego pod nim, na nim, słyszeć jej krzyki rozkoszy
Żeby powstrzymać się od sięgnięcia po nią, skrzyżował ramiona na piersi, napinając koszulkę. Jej wzrok opadł, przywarł do jego lewego bicepsa. Cholera. Jeśli chciała go, tak jak on chciał jej, będą mieli kłopoty. Mnóstwo przyjemności, och, ale tyle kłopotów.
Demon znów szarpnął stery, zdesperowany dorwać się do niej, najechać jej umysł i napełnić go wątpliwościami. Właściwie szepty już się zaczęły: Nie jesteś wystarczająco dobra, ładna, silna. Wykańczało go utrzymywanie go na wodzy. Jeśli ją dosięgnie…
On wiedział, jak zwalczać wątpliwości podsyłane przez demona, ona nie. Załamie się, tak jak chciał demon.
Dlaczego nie mogła uspokajać jego dręczyciela, jak Ashlyn uspokoiła Furię Maddoxa? Czemu nie mogła oczarować jego mrocznej połowy, jak Anya oczarowała Śmierć Luciena? Czemu nie mogła ograniczyć jego potrzeby zła, jak Danika ograniczyła Ból Reyesa? Przeciwnie, Gwen doprowadzała jego bestię do białej gorączki.
- Naprawdę nie wiem czy będę mogła pomóc ci w sposób, w jaki oczekujesz, ale wiem, że przykro mi z powodu twojej straty – powiedziała, a w jej głosie naprawdę był smutek.
- Dziękuję – Jak… słodko. Zamarł. Musiała lepiej chronić swoje serce i emocje. Zranienie jej nie przyniesie nic dobrego. Zamarł. Teraz on myślał jak chłopak. A jeśli mowa o… - Masz chłopaka?
- Miałam. Wcześniej.
Przed porwanie, domyślił się. Jak wyglądał ten związek? Czy biedny facet uważał na każde słowo i gest, żeby nie obudzić jej bestii? – Tęsknisz za nim? – Był ślad smutku w jej głosie.
- Tak, tęsknie.
Okej, to… go rozjuszyło.
- Zdradzał cię? To dlatego zadawałaś, te wszystkie śmieszne pytania?
- Śmieszne? – Różowy koniuszek języka przesunął się gniewnie po ustach, a jego członek drgnął w odpowiedzi, wyobrażając sobie ten język gdzie indziej. Na nim. – Nie, nie zdradzał mnie. On był uczciwy.
Z jakiegoś powodu, porównanie jeszcze bardziej go rozjuszyło.
- Jestem uczciwy. Powiedziałem ci wcześniej, nie kłamię, co do tego, czego chcę czy nie chcę. Nie mogę.
Jedna z jej brwi się uniosła.
- Co masz na myśli, mówiąc, że nie możesz?
- Nie ruszaj tego – wycedził. Gwen powinna pilnować swego serca, ale on powinien zacząć pilnować słów.
- Mówienie prawdy o zdolności do zdrady nie czyni cię lepszym od mojego człowieka. Tyson w żadnym wypadku by mnie nie zdradził. Kochał mnie.
Jej człowiek? Jej człowiek!
- Ma na imię Tyson? Nie chcę niszczyć twoich złudzeń, ale ten twój chłoptaś to tchórzliwy kurczak. I nie byłbym taki pewnie, co do jego poczucia honoru. Idę o zakład, że podwijał ogon za każdym razem, gdy się odwróciłaś. I jeśli cię tak bardzo kochał, czemu nie próbował cię znaleźć? – Sabin zaklął w myślach i zacisnął wargi. Te straszne słowa nie były jego tylko demona. Skoro nie pozwalał mu działać jak zwykle, szukał innej drogi ucieczki.
Gwen zbladła.
- P-Pewnie próbował.
Poczucie winy i wstyd zmyły irytację. Mimo całej tej brawury, była krucha. Ale naprawdę, to tylko potwierdzało jego podejrzenia. Kilka nędznych wątpliwości i już wyglądała na gotową się załamać. Musi trzymać się od niej z dala.
Ale czy może? Ciągło go do niej. Już tak to zaaranżował, że spała w jego pokoju. Z nim. Sami. Idiota! Ale to był jedyny sposób, w jaki mógł ją chronić – przed innymi, przed nią samą. I głupio podobała mu się myśl o byciu przy niej. Cieszył się nią. Bardziej niż jej uroda, podobała mu się jej błyskotliwość – gdy nie była przestraszona i cicha – i ujmująca słodycz.
Zastanawiał się czy wszystkie Harpie są tak kuszące i rozpraszające jak ona. Najwyraźniej się przekona, skoro zgodził się zaprosić tu jej siostry. Obietnica, której nie chciał składać. Na początku. Więcej Harpii znaczy więcej niebezpieczeństwa. Więcej kłopotów. Ale potem zrozumiał, że więcej Harpii to też więcej broni przeciw Łowcom. Jakoś, w jakiś sposób, przekona jej siostry, żeby pomogły mu zniszczyć ludzi, którzy skrzywdzili ich ukochaną siostrę.
Jeśli ją kochają, powiedział Zwątpienie. Czy szukały jej, gdy została porwana?
Cholera. Nie pomyślał o tym. Gwen była w tej celi przez rok. Nie znalazł jej, nie uratowały. Ani ten skurwysyn, Tyson.
Dłonie zacisnęły się w pięści. Jeśli siostry nie będą chciały mu pomóc, dobrze. Miał Gwen. Z pierwszej ręki wiedział, do czego była zdolna.
- Słuchaj, przepraszam za to co powiedziałem – wydusił z siebie – przepraszanie jest do bani – i ruszył do drzwi. – Chcesz pokoju dla siebie, w porządku. Dam ci kilka godzin. Ale nie opuszczaj tego pokoju. Przyślę jedzenie na górę.
Jęknęła z oczywistej przyjemności, ale powiedziała:
- Nie wysilaj się przysyłając jedzenie. Nie zjem.
Zatrzymał się, plecami do niej. Im więcej na nią patrzył, tym bardziej miękł w stosunku do niej.
- Musisz zacząć jeść, Gwen. Rozumiesz? Nie chcę, żebyś myślała, że będę cię głodził jak twoi porywacze.
- Nie myślę tak – odparła uparcie. – Ale nie zjem. Zostawiasz mnie tutaj, gdzie mogą mnie dopaść demony? Gdzie idziesz?
- Ja jestem demonem – powiedział, ignorując drugie pytanie. Zaczynał być w tym dobry.
- Wiem – jej głos był ledwie słyszalny.
Jego żołądek się zacisnął. Wiedziała, ale to nie miało znaczenie? Nigdy nie wypowiedziano bardziej znaczących słów.
- Będę blisko, gdybyś mnie potrzebowała. Po prostu zawołaj. Właściwie, mam lepszy pomysł. Przyślę Anyę, żeby z tobą posiedziała. Ona i Luciem mieli parę godzin na… ponowne połączenie. Ochroni cię – I zmusi Gwen do jedzenia, jeśli to będzie konieczne. Jeśli ktokolwiek mógł kogoś do czegoś przekonać do czegoś, czego nie chciał robić, na pewno była to machiaweliczna Anya.
Gdy tylko wyszedł, zamknął drzwi za sobą i zabarykadował Gwen w środku, żeby nie była narażona na zabiegi jego przyjaciół, nie mogła szpiegować czy znaleźć telefonu, żeby zadzwonić do Łowców – nie pracuje dla nich, do cholery! – zrozumiał, że planuje sparować Harpię z boginią Anarchii. Świetnie. Będzie szczęściarzem, jeśli rano jego głowa pozostanie na miejscu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:56, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 9

Gdy Sabin przemierzał fortecę, bolesne jęki odbijały się echem od ścian. Ktoś przesłuchiwał więźniów. Powinien tam być, pomagać, ale najpierw musiał porozmawiać z Anyą.
Tak, wiedział, że stawia kobietę ponad swoim obowiązkiem, ale to była mała rzecz, zapewniająca Gwen komfort i nie powinna potrwać długo. Nigdy więcej, zapewnił się. Następnym razem, jak będzie torturowanie do odwalenia, zajmie się tym najpierw, niech Gwen będzie przeklęta.
Ale wciąż. Dziwne, opuszczanie Gwen wydawało się… niewłaściwe. Część niego, duża część – kurwa, bardzo duża część – myślała, że powinien przy niej być, łagodząc lęki, zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
Nie mogę zapewnić kobiecie nic prócz bólu, pomyślał mrocznie. Zwłaszcza kobiecie, którą desperacko chciał znów pocałować.
Ten pocałunek w samolocie niemal go zabił. Nic nigdy nie było słodsze – ani nie miało większej zdolności do wybuchu.
Ale pozwalanie sobie na uczestnictwo oznaczało rozluźnić żelazny uścisk nad Zwątpieniem, a gdyby to zrobił, demon utoczyłby mentalnej krwi – to była jedyna rzecz, w jaką nie wątpił. Już i tak była w fatalnej kondycji, przestraszona tego, kim i czym była. Następny pocałunek byłby czystą głupotą.
I dlaczego wszystko pogorszył przywołując wspomnienia o jej byłym? Jak mógł jej powiedzieć, że mężczyzna, któremu ufała nie mógł być jej wierny, nie ważne, że doprowadził go do powiedzenia tego demon? Gorzej, z każdą chwilą Zwątpienie był coraz bardziej zdeterminowany zniszczyć wszystko, w co Gwen wierzyła. Może dlatego że Sabin zrobił z niej zakazany owoc, stanowczo żądając, żeby demon trzymał się od niej z dala.
Nic nie można było na to poradzić. Jeśli przestanie powstrzymywać demona, krucha pewność siebie Gwen zostanie zniszczona. Nie mógł pozwolić się temu zdarzyć. Musiał chronić swoją broń. To na pewno jedyny powód, dla którego tak dbał o stan jej umysłu.
Musi obmyślić najlepszy sposób wykorzystania jej. Może przekona ją, żeby udawała, że chce się przyłączyć do Łowców i wyrżnęła ich od środka? To była możliwość.
Łowcy próbowali tej strategii od tysięcy lat, Baden był ich największym sukcesem. Może nadszedł czas, żeby użyć ich sposobu przeciwko nim.
Czy będzie zdolny przekonać do tego Gwen?
Dręczyło go to pytanie, gdy wędrował przez fortecę. Barwione szkło w oknach rzucało pryzmy kolorów na korytarz i podświetlony pył tańczył w powietrzu.
Sabin nie mieszkał tu długo, ale nawet on mógł powiedzieć, że kobiety przywróciły to miejsce do życia. Ich dekoracje jakoś przegnały mrok, który zauważył, gdy pierwszy tu przyjechał. Ashlyn wybierała meble. Sabin nie wiedział wiele o takich rzeczach, ale podejrzewał, że były drogie, bo przypominały mu o czasach spędzonych w Wiktoriańskiej Anglii.
Cienie nie kryły już śladów krwi, którą Reyes był zmuszony sobie utaczać. Teraz był tu wypełniony bielą hol, krzesła obite różowym aksamitem, karuzela z końmi i orzechowo-marmurowe biurko. Był nawet żłobek, obok sypialni Maddoxa i Ashlyn.
Anya wybierała… dodatki. Automat z gumą do żucia w dalekim rogu, kryty basen, który musiał ominąć, i automat „Ms. Packman Arcade” obok schodów.
Danika namalowała portrety wiszące na ścianach. Niektóre były o aniołach, lecących przez niebiosa, inne o demonach, czyhających w piekle, ale każdy przedstawiał wizje, które jako Wszystkowidzące Oko, miewała. Przez te obrazy mogli więcej nauczyć się tak o duszach zamieszkujących ich ciała, jak i o bogach, którzy teraz ich kontrolowali.
Oczywiście, wizje nieba i piekła były bardziej „ekstra” w wydaniu Anyi. Zdarzały się portrety nagich mężczyzn. Ku ogólnej konsternacji, zadbała o ocalenie ich przed wybuchem bomby Łowców. Tylko raz Sabin zdjął jeden. Następnego dnia, znalazł swój nagi portret wiszący w tym miejscu. Jak bogini mogła namalować go tak szybko – i trafnie – nigdy się nie dowiedział. Nigdy więcej też nie ściągnął żadnego z jej obrazów.
Skręcił za róg i przeszedł przez otwarte drzwi pokoju rozrywkowego, zamierzając iść na górę do sypialni Luciena i Anyi. Kątem oka zauważył kogoś wysokiego i szczupłego. Zatrzymał się w drzwiach, poznając Anyę. Ubrana w ultrakrótką skórzana sukienkę i wysokie buty na obcasie, była tak doskonała jak tylko może być kobieta. Bez jednej wady. Poza spaczonym poczuciem humoru.
W tej chwili grała w Guitar Hero ze swoim przyjacielem, Williamem. Jej głowa kołysała się w nieregularnym rytmie muzyki, loki tańczyły wokół niej. William był nieśmiertelny i dawno temu został wykopany z niebios, jak Lordowie. Z tym, ze oni niemal zniszczyli świat, a on po prostu uwiódł niewłaściwą kobietę. Albo dwie. Albo trzy tysiące. W przeciwieństwie do Parysa, spał z każdą kobietą, zamężną czy nie. Nawet z królową bogów. Król Zeus znalazł ich razem i jak to mawiał William: „wypstryknął go”.
Teraz jego los związany był z książką, książką, którą Anya mu ukradła i nie chciała oddać więcej niż parę stron na raz. Książką, która rzekomo przewidywała przekleństwo – z udziałem kobiety – które go spotka.
Ku prawdzie, wojownik, zamiast grać patrzył na tyłek Anyi, jakby był cukierkiem, którego długo mu odmawiano.
- Mógłbym to robić cały dzień – powiedział, unosząc brwi.
- Skup uwagę na swoich nutach – upomniała Anya. – Mijasz je i pogrążasz zespół.
Krótka cisza i oboje się roześmiali.
- Nie chwal go, Gilly! Nie robi tego najlepiej jak potrafi. Tylko dziewczyna… uch, nieważne. Po prostu… powiedz mu, jaki jest okropny! – Bogini zawirowała, palce nie opuściły gitary.
Gilly tu byłą? Sabin rozejrzał się, ale jej nie dostrzegł. Potem zauważył słuchawki, które nosili oboje i zrozumiał, że grali z nią na odległość.
Oparł ramię o framugę drzwi, skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nich niecierpliwie do końca piosenki.
- Gdzie Lucien?
Ani Anya, ani William nie obrócili się ani nie sapnęli, jakby byli zaskoczeni jego obecnością.
- Eskortuje dusze – odparła Anya, rzucając gitarę na kanapę. – Tak! Wbiłam, dziewięćdziesiąt-pięć procent. Gilly, ty dziewięćdziesiąt-osiem, a William tylko pięćdziesiąt-sześć – Pauza. – Co mówisz? Nie chwal tego mężczyzny. Taa, ty też. Do następnego razu, chica – Zdjęła słuchawki i rzuciła je za gitarą. Potem podniosła paczkę chrupek serowych ze stolika do kawy i zaczęła jeść powoli, przymykając oczy w ekstazie.
Sabinowi ślina napłynęła do ust. Chrupki serowe – jego ulubione. Jakoś, zawsze wiedziała, kiedy nadchodzi, szuka jej. W ten sposób złośliwie go torturowała.
- Daj trochę – powiedział.
- Znajdź sobie swoje.
William podrzucił swoje chrupki w powietrze, złapał i ustawił na szczycie perkusji.
- Nie ważne ile nut ominę, ciągle tworzę najpiękniejszą muzykę.
- Ha! Totalnie cię zmiotłam – odłożyła chrupki i rzuciła rozbawione spojrzenie Sabinowi. – Więc, Sabi, szukałam cię. Lucien mi powiedział, że mamy w domu Harpię! – Zaklaskała z ekscytacją. – Uwielbiam Harpie. Są bosko niegrzeczne.
Nie zwrócił jej uwagi, że grała a nie szukała go.
- Bosko niegrzeczne? Nie widziałaś, jak rozdarła Łowcy gardło.
- Nie, nie widziałam – jej usta wygiął znajomy dąs. – Straciłam całą zabawę przez niańczenie Williy’ego.
William przewrócił oczyma.
- Dzięki wielkie, Annie. Zostaję tu, dotrzymuję ci towarzystwa, pomagam strzec kobiet, a ty tego nie doceniasz. Bogowie, zraniłaś mnie na wskroś. Nigdy się nie podźwignę.
Anya wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie.
- Masz chwilę, pozbieraj się. W między czasie, mamusia zajmie się Zwątpiątkiem. Okej?
Kąciki ust Williama się wygięły.
- Czy to czyni mnie tatusiem?
- Tylko, jeśli chcesz umrzeć – powiedział Sabin.
Wybuchając śmiechem, wojownik włączył siedemdziesięciu-trzy calowy HDTV i rozwalił się w pluszowym fotelu przed nim. Trzy sekundy później, rozpoczął się festiwal ciał i jęków. Kiedyś Parys kochał te filmy. Ale w tygodniach przed ich wyjazdem do Kairu, tylko William przy nich przesiadywał.
- Opowiedz mi wszystko o Harpii – Anya nachyliła się do Sabina, jej twarz płonęła zainteresowaniem. – Umieram z ciekawości.
- Harpia ma imię – Czy to irytacja była w jego głosie? Na pewno nie. Dlaczego miałoby go obchodzić, że wszyscy nazywają ją Harpią? On też ją tak nazywał. – To Gwendolyn. Albo Gwen.
- Gwendolyn, Gwendolyn. Gwen – potarła podbródek długimi, ostrymi paznokciami. – Przykro mi, nie znam.
- Złote oczy, rude włosy. Cóż, truskawkowo-blond włosy.
Jej jasno niebieskie oczy zabłyszczały nagle.
- Hmm. Interesujące.
- Co? Kolor włosów? – Wiedział to! Chciał zatopić palce w tej masie, zacisnąć te włosy w pięści, rozsypać na swojej poduszce, na swoich udach.
- Nie, to, że ty nazwałeś je truskawkowym blondem – wybuchła dźwięcznym śmiechem. – Czyżby mały Sabin wpadł?
Zacisnął zęby z irytacji, gdy ciepło zalało mu policzki. Rumieniec? Pieprzony rumieniec?
- Aaa. Bezcenne. Patrzcie tylko, kto się zakochał przeszukując piramidy. Co jeszcze o niej wiesz?
- Ma trzy siostry, ale nie znam ich imion – Słowa były szorstkie, wypełnione pełnym furii ostrzeżeniem. On nie był zakochany.
- Cóż, dowiedz się – powiedziała, najwyraźniej rozdrażniona, że jeszcze tego nie zrobił.
- Właściwie, miałem nadzieję, że ty się dowiesz. Musisz dotrzymać jej towarzystwa – Strzeż jej, część niego chciała błagać. Ochroń ją. Chwila. Część niego chciała błagać? Na poważnie? – Ale William zostaje tutaj. William ma się do niej nie zbliżać.
Skóra zatrzeszczała, gdy wojownik obrócił się w fotelu. Praktycznie świecił zaintrygowaniem.
- Czemu nie mogę się do niej zbliżać? Jest ładna? Założę się, że jest ładna.
Sabin go zignorował. To, albo by go zabił, a zabicie go wkurzyłoby Anyę. Wkurzanie Anyi było równoznaczne z włożeniem głowy pod gilotynę.
W takich chwilach, Sabin tęsknił za rutyną walki i treningów, która wypełniała jego życie przed ponownym połączeniem Lordów. Wtedy miał tylko pięciu współlokatorów i żadnych irytujących kobiet – poza Cameo, ale ona się nie liczy – albo ich przesadnie podnieconych przyjaciół.
- Mogłabyś też spróbować zmusić ja do jedzenia – dodał. – Jest ze mną od kilku dni i przez ten czas zjadła tylko parę Twinkies, ale natychmiast je zwymiotowała.
- Po pierwsze, nigdy nie powiedziałam, że będę niańczyć twoją kobietę. Po drugie, oczywiście, że nie będzie jeść. Jest Harpią – ton Anyi sugerował, że jest kretynem.
Może był.
- O czym ty mówisz?
- Mogę jeść tylko to, co ukradną lub zarobią. Ech. Jeśli zaoferowałeś jej jedzenie, musiała je zwrócić. Inaczej… oklaski proszę… zwymiotowałaby je.
- To śmieszne.
- Nie, to ich sposób życia.
Ale to… na pewno nie jest… kurwa. Kim był, żeby mówić, że coś takiego jest niemożliwe? Przez lata Reyes musiał dźgać Maddoxa w brzuch o północy, a Lucien musiał odprowadzić duszę martwego wojownika go piekła – tylko po to, żeby wrócił rankiem do uzdrowionego ciała i przeszedł to samo kolejnej nocy.
- Więc pomóż jej coś ukraść. Proszę. Czy kradzież nie jest twoim hobby? – Później rozłoży w pokoju jedzenie tak, żeby było łatwe do „zwędzenia”.
Nagle wysoki krzyk agonii odbił się między ścianami i dźwięk ten uspokoił duszę Sabina. Przesłuchanie Łowców osiągnęło nowy poziom. Powinienem tam być, pomagać. Został w miejscu, ciekawy, żądny odpowiedzi.
- Co jeszcze powinienem o niej wiedzieć?
Zamyślona, podeszła do stołu bilardowego i wyjęła jedną z bil z kieszeni. Podrzuciła ją w powietrze, złapała i znów podrzuciła.
- Pomyślmy, pomyślmy. Harpie poruszają się tak szybko, że ludzkie oko – nieśmiertelne też – nie może zarejestrować ruchu. Kochają torturować i karać.
Tego był już świadkiem. Prędkość, z jaką zabiła Łowcę… brutalny sposób, w jaki go zaatakowała… to były tortury i kara jednocześnie. Ale kiedy Sabin wspomniał zaatakowanie innych Łowców odpowiedzialnych za to jak została potraktowana, zbladła, trzęsła się ze strachu.
- Jak każda inna rasa, Harpie mogą mieć specjale zdolności. Niektóre mogą przewidzieć, kiedy ktoś umrze. Niektóre mogą wyrwać duszę z ciała i przenieść ją w zaświaty. Szkoda, że więcej z nich tego nie potrafi – to ułatwiłoby pracę mojego kochania. Niektóre mogą podróżować w czasie.
Czy Gwen posiadała specjalną zdolność?
Za każdym razem, gdy dowiadywał się czegoś o jej pochodzeniu, zaczynały go dręczyć tysiące pytań.
- Ale nie martw się o swoją kobietę – dodała Anya, jakby czytając mu w myślach. – Tego typu zdolności pojawiają się późno. Chyba, że ma kilka setek lat – a może to były tysiące? Nie pamiętam – pewnie jeszcze nie odkryła swoich zdolności.
Dobrze wiedzieć.
- Czy są złe? Można im ufać?
- Złe? Zależy od definicji. Ufać im? – Powoli uśmiechnęła się szeroko, jakby rozkoszowała się kolejnymi słowami. – Ani odrobinę.
Niezbyt dobrze dla jego celów. Ale cholera, nie mógł sobie wyobrazić słodkiej, niewinnej Gwen pogrywającej z nim.
- Po tym, co Lucien ci powiedział, myślisz, że może pracować dla Łowców? – Nie chciał o to pytać, naprawdę nie mógł uwierzyć w jej zdolność do tego. Jedynym powodem, dla którego ta myśl znalazła się w jego umyśle był Zwątpienie. Zwątpienie, dla którego zaufanie i pewność były przekleństwem.
- Nie – odparła Anya. – To znaczy, znalazłeś ją zamkniętą. Żadna Harpia nie zgodziłaby się na zamknięcie. Dać się schwytać to znaczy zostać wyśmianym, być nic nie wartym.
Więc jak potraktują ją jej siostry, kiedy tu przybędą? Nie pozwoli im jej źle traktować. Cholera. Zostawił ją zamkniętą w sypialni. Przestronna sypialnia, ale też więzienie. Czy teraz widziała go podobnym do Łowców? Żołądek mu się ścisnął.
- Zostaniesz z nią? Proszę.
- Przykro mi rozwiewać twoje złudzenia, słodki, ale jeśli nie będzie chciała tu być, nawet ja jej nie zatrzymam. Nikt nie zdoła.
Kolejny ludzki krzyk przeszył pokuj, a za nim szybko pośpieszył śmiech nieśmiertelnego.
- Proszę – powtórzył. – Jest przestraszona i potrzebuje przyjaciółki.
- Przestraszona – bogini się roześmiała. Ale gdy jego spojrzenie się nie zmieniło, śmiech ucichł. – Żartujesz, prawda? Harpie nigdy się nie boją.
- Czy kiedykolwiek zademonstrowałem ślad poczucia humoru?
Anya potrząsnęła głową pogardliwie.
- Tu mnie masz. Dobra. Poniańczę ją, ale tylko, dlatego że jestem ciekawa. Mówię ci, że przestraszona Harpia to oksymoron.
Wkrótce zrozumie swoją pomyłkę.
- Dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem.
- Tak, jesteś – uśmiechnęła się słodko. Zbyt słodko. – Och, a jeśli zapyta o ciebie, powiem jej wszystko, co wiem. Każdy detal. I mam na myśli każdy.
Przeszył go strach. Gwen już była przy nim ostrożna. Jeśli dowie się o chociażby połowie rzeczy, jakie zrobił w przeszłości, nigdy mu nie pomoże, nie zaufa, nie spojrzy na niego z tym odurzającym pożądaniem i niepewnością.
- Zgoda – odparł mrocznie. – Ale desperacko potrzebujesz lania.
- Kolejnego? Lucien sprawił mi już jedno dobre rano.
W tej chwili Sabin przyznał, że nigdy nie wygra w dyskusji z Anyą. Nigdy też jej nie onieśmielał. Nie było nawet powodu próbować.
- Po prostu… bądź wobec niej delikatna. I jeśli masz choć odrobinę litości w tym boskim ciele, nie mów jej, że noszę Zwątpienie. Już i tak się mnie boi.
Wzdychając, odwrócił się i poszedł do lochu.


* * *
- Gdzie one są? – zapytał Parys.
Jęk bólu był jedyną odpowiedzią.
Wydawało się, że zajmują się już tym dawna, bez rezultatów. Demon Aerona, Gniew, wysyłał każdy rodzaj chorych obrazów w jego głowę, chcąc ukarać tych mężczyzn za ich grzechy. Już niedługo Aeron nie będzie w stanie się powstrzymać. Jeśli tak się stanie, nie uzyska odpowiedzi. Był gotowy przestać i spróbować ponownie jutro, pozwalając pozostałym Łowcom – już przypadkowo zabili dwóch – wyobrażać sobie, co ich czeka. Czasami nieznany było bardziej onieśmielające niż rzeczywistość. Czasami.
Parys, nie wyglądał na gotowego dać spokój. Facet był opętany. Przez więcej niż swojego demona. Zrobił tym ludziom rzeczy, które nawet Aeronowi, zimnemu wojownikowi, było trudno znieść.
Miesiące temu bogowie rozkazali mu zabić Danikę Ford i jej rodzinę. Szaleńczo walczył z żądzą krwi, która go pochłaniała. Walczył z obrazami tych słodkich śmierci, które wypełniały mu głowę, jego rękami rozrywającymi im gardła, oczyma obserwującymi upływ krwi, uszami wchłaniającymi ostatnie, bulgoczące oddechy. Bogowie, pożądał tego bardziej, niż czegokolwiek na świecie.
Odkąd żądza krwi w końcu go opuściła – chociaż nadal nie wiedział, czemu tak się stało – bał się odbierać życie, jakiekolwiek życie, bał się, że znów zmieni się w bestię. Wtedy razem z innymi wojownikami do Egiptu i bitwa rozgorzała. Nie był zdolny powstrzymać swoich rąk, żądza do ogarnęła, prowadząc.
Na szczęście opanował się nie raniąc przyjaciół. Ale gdyby się tak nie stało? Nie byłby zdolny ze sobą żyć. Tylko Legion mogła go całkowicie uspokoić, a właśnie jej towarzystwa został pozbawiony.
Ręce zacisnęły się w pięści. Ktokolwiek, po co kol wiek, go obserwuje musi zostać powstrzymany zanim wróci Legion. Jakoś. Niestety, tych niewidzialnych, penetrujących oczu nie było teraz na nim. Był pokryty krwią i miał wypchaną szmatę w kieszeni – szmatę zawierającą palce jednego z martwych Łowców. Może jego widok przegoniłby teraz obserwatora.
Najpierw myślał, że to Anya, płatająca psikusa. Robiła coś podobnego Lucienowi. Ale Legion nie bała się Anyi. Co czyniło ją jedyną w fortecy, poza Lucienem, która mogła tak twierdzić.
- Ostatnia szansa odpowiedzenia na moje pytanie – powiedział Parys spokojnie, przykładając sztylet do bladego policzka Łowcy. – Gdzie są dzieci?
Greg, ich aktualna ofiara, zapiszczał, strumień śliny wytrysnął z jego ust.
Odizolowali Łowców, jednego na celę. W ten sposób krzyki, które wydobywali doprowadzały innych do szaleństwa, sprawiając, że zastanawiali się, co było robione ich braciom. Zapach uryny, potu i krwi już wypełniał powietrze, kolejny bonus.
- Nie wiem – zachlipał Greg. – Nie powiedzieli mi. Przysięgam na Boga, że mi nie powiedzieli.
Zawiasy zaskrzypiały. Kroki odbiły się echem. Sabin wszedł do celi, jego rysy wypełniała determinacja. Teraz sprawy staną się naprawdę krwawe. Nikt nie był bardziej zdeterminowany niż Sabin. Przy takim demonie jak Zwątpienie, pewnie tylko determinacja utrzymuje go przy zdrowych zmysłach.
- Czego się dowiedzieliście? – zapytał wojownik. Wyciągnął aksamitny woreczek zza pasa i położył go na stole, powoli rozwijając materiał i ujawniając ostry blask różnych metali.
Greg zaszlochał.
- Nową informacją jest to, że naszemu staremu przyjacielowi, Galenowi… - Aeron wymówił imię z szyderstwem. - … pomaga ktoś, kogo nazywa… nie uwierzysz w to. Nieufność.
Sabin zamarł w miejscu.
- Niemożliwe. Znaleźliśmy głowę Badena, bez ciała.
- Tak – Żaden nieśmiertelny nie mógł tego przetrwać. Głowa nie była czymś, co można było zregenerować. Inne części ciała, tak, ale nie głowę. – Wiemy też, że jego demon wędruje po ziemi, oszalały po uwolnieniu. Nie ma mowy, żeby został znaleziony bez puszki Pandory.
- Obraża mnie, że takie słowa zostały wypowiedziane. Oczywiście, ukaraliście Łowcę za kłamstwo?
- Oczywiście – odparł Parys z usatysfakcjonowanym uśmiechem. – Był jedynym, który musiał zjeść własny język.
- Powinniśmy włożyć tego do klatki – zaproponował Gniew. Klatka Przymusu. Starożytny, potężny artefakt… jeden z tych, które miały im pomóc znaleźć puszkę. Każdy zamknięty w środku musiał zrobić wszystko, czego zażądali wojownicy, bez wyjątku. Cóż, prawie bez wyjątku. Kiedy Aerona pochłaniała żądza krwi, błagał żeby zamknięto go w środku i kazał mu trzymać się z daleka od rodziny Ford.
Ale Kronos pojawił się przed nim i powiedział:
- Myślisz, że stworzyłbym coś tak potężnego jak ta klatka i pozwolił, żeby mogła zostać użyta przeciwko mnie? Wszystko, co wprawiłem w ruch nie może zostać zatrzymane. Nawet za pomocą klatki. To jedyny powód, dla którego zgodziłem się ją tu zostawić. Teraz, dość tego. Czas działać.
Aeron zamrugał i nagle znalazł się w sypialni Reyesa, z nożem w ręce, a kark Daniki był tak cudownie blisko…
- Nie – odparł Sabin. – Zgodziliśmy się.
Nie pokażą klatki Łowcom… nawet tym straconym… pod żadnym pozorem, więc Łowcy nigdy nie zobaczą, do czego jest zdolna. Na wszelki wypadek.
- Dowiedzieliście się czegoś jeszcze? – zapytał Strażnik Zwątpienia, zmieniając temat.
Ale Aeron dostrzegł blask w oczach wojownika. Ponieważ klatka została wspomniana w mieszanym towarzystwie, ten Łowca zginie po tej sesji.
- Tylko potwierdziliśmy to, co powiedziały nam schwytane kobiety. Były gwałcone, zapładniane, ich dzieci zamierzali pewnego dnia użyć do walki z nami. Już są pół-nieśmiertelne dzieci wychowywane przez Łowców, ale Greg nie chce ocalić swoich palców u rąk i nóg, mówiąc nam gdzie.
Szlochy ucichły, mężczyzna był tak przerażony, że gardło mu się zacisnęło. W każdej chwili mógł zemdleć.
Parys złapał go za kark, wpychając mu głowę między kolana.
- Oddychaj, niech cię cholera! Albo przysięgam na bogów, że w inny sposób sprawię, że pozostaniesz przytomny.
- Przynajmniej ciągle ma krtań – powiedział Sabin sucho. Uniósł zakrzywione ostrze, dotknął wierzchołka. Krew spłynęła po palcu. – W przeciwieństwie do jego przyjaciela z celi obok.
- Mój błąd – odparł Parys, ale nie wyglądał na skruszonego. Był niemal maniakalny błysk w jego oczach.
- Jak niby miał odpowiadać na pytania, nie mogąc mówić?
- Taniec interpretacji – nadeszła ironiczna odpowiedź.
Sabin parsknął.
- Mogłeś użyć swoich zdolności – Jego dar uwodzenia działał nawet na mężczyzn.
- Mogłem, ale tego nie zrobiłem – Parys skrzywił się. – I nie zrobię tego teraz, więc nie pytaj. Za bardzo nienawidzę tych skurwysynów, żeby używać na nich uroku, nawet dla informacji. Ciągle jestem im dłużny za czas, jaki spędziłem w ich więzieniu.
Sabin spojrzał na Aerona, a niewypowiedziane „dlaczego go nie powstrzymałeś?” przepłynęło w powietrzu. Gniew wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia jak poradzić sobie z tym ostrym, pełnym furii żołnierzem, jakim stał się Parys. Czy inni czuli się tak w jego przypadku?
- Więc teraz mamy wydobyć informację o lokalizacji dzieci? – zapytał Zwątpienie. – O to chodzi?
- Tak – odparł Aeron. – Jeden z Łowców przyznał, że są w każdym wieku, aż do nastolatka. I taa, gwałcili nieśmiertelne od dawna. Ta jaskinia w Egipcie była kiedyś świątynią bogów. Jest chroniona, chociaż nikt nie wie, przez kogo… ani jak minęliśmy tę ochronę.
- Przypuszczalnie dzieci są szybsze i silniejsze niż jakikolwiek Łowca. Och, i posłuchaj tego: większość z tych inkubatorów, jak je nazywają… to nieśmiertelne znalezione przez Ashlyn.
Ashlyn miała unikalną zdolność do słyszenia wszystkich rozmów, jakie kiedykolwiek odbyły się w miejscu, w jakim się znalazła. Zanim przyjechała do Budapesztu pracowała dla – kurwa, poświęcając temu życie – Światowego Instytutu Parapsychologii, agencji, która wykorzystywał jej zdolności do polowania na nieśmiertelnych. Do „badań” - jak jej powiedzieli.
- Nie możemy jej powiedzieć – dodał Gniew. – To ją zniszczy.
Dowiedzenie się, że pracowała dla Łowców, było wystarczająco złe. Odkrycie, że jej zdolności pomogły im założyć hodowlę nowych Łowców, mogło być zbyt wielkim ciosem dla delikatnej, ciężarnej kobiety.
- Powiemy Maddoksowi i pozwolimy mu zdecydować, co zechce jej przekazać.
- Proszę, wypuście mnie – błagał Greg zdesperowanym tonem. – Zaniosę innym wiadomość. Jakąkolwiek wiadomość chcecie. Nawet ostrzeżenie. Powiem im, żeby trzymali się od was z daleka. Żeby zostawili was w spokoju.
Sabin uniósł fiolkę z wyglądającą na brudną cieczą znad aksamitnego woreczka.
- Czemu miałbym cię wysyłać z ostrzeżeniem, które sam mogę dostarczyć? – Zdjął zatyczkę kciukiem i polał ostrze. Rozległ się syk i skwierczenie.
Greg próbował przesunąć się z krzesłem, ale było unieruchomione w miejscu.
- C-Co to jest?
- Specjalny rodzaj kwasu, który lubię sam mieszać. Przeżre się przez twoje ciało, przepali od środka. Stawy, mięśnie, kości, to bez znaczenia. Jedyne, przez co nie może się przeżreć to ten metal, ponieważ pochodzi z niebios. Więc, powiesz nam, co chcemy wiedzieć? Czy też powinienem wbić ci to ostrze w stopę i czekać na rezultaty?
Łzy spłynęły po twarzy mężczyzny, lądując na koszuli i mieszając się ze znajdującą się tam krwią.
- Są w punkcie szkoleniowym. Każdy nazywa to Liceum Łowców. To odłam Światowego Instytutu Parapsychologii. Miejsce, gdzie dzieci są trzymane tak daleko od matek, jak to tylko możliwe. Tam uczą się walczyć, polować. Uczą się nienawidzić wasz rodzaj za setki zamordowanych przez wasze zarazy i kłamstwa. Za miliony tych, którzy się zabili przez nieszczęście, jakie rozsiewacie.
Wspaniale. Teraz brzmiał jak Łowcy, których Aeron się brzydził.
- I gdzie ta placówka się znajduje? - zapytał Sabin płaskim głosem.
- Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Musisz mi uwierzyć.
- Przykro mi, ale tego nie zrobię – Przywódca greckich nieśmiertelnych powoli zbliżył się do Łowcy. – Więc, zobaczmy czy uda mi się odświeżyć ci pamięć, dobrze?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:57, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 10

Jeśli jeszcze jeden napełniony bólem, skręcający wnętrzności wrzask odbije się echem w ścianach sypialni Sabina, Gwen zrobi komuś krzywdę! Wydawało się, że to nigdy się nie skończy. Nie pomagała również ciężka pięść zmęczenia, przygniatająca powieki i miażdżąca umysł, która sprawiała, że to wszystko wydawało się niekończącym koszmarem. Ale była zdeterminowana utrzymać oczy i uszy otwarte, na wypadek gdyby któryś z Lordów zdecydował się tu włamać i ją skrzywdzić.
Tak jak ranili mężczyznę właśnie błagającego o litość. Bez wątpliwości, wiedziała, że to Łowcy są torturowani. Tam poszedł Sabin. To dlatego opuścił ją tak szybko. Jego „praca” była ważniejsza od jego życia.
Tak dobrze go znasz, co? Nie. Ale wiedziała, że nienawidził Łowców, pragnął ich zniszczenia tak bardzo jak ona pragnęła normalności i zrobi wszystko, żeby to sobie zapewnić.
Rozumiała jego pragnienie. Odebrali mu coś, coś co kochał. Właściwie, więcej niż jedną ukochaną osobę. Jej też coś zabrali. Wiele rzeczy. Jej dumę, normalne życie, które właśnie zaczęła sobie zapewniać. Nienawidziła ich tak bardzo jak Sabin. Może bardziej.
Z żądzą w oczach patrzyli, jak Chris gwałci te kobiety, chcąc swojej kolejki. Nie powstrzymali go, nawet nie protestowali przeciwko jego nikczemnemu zachowaniu. Więc nawet, jeśli krzyki doprowadzały ją do szału, nie miała zamiaru powstrzymywać Sabina. Ci Łowcy zasłużyli na to, co dostali. Chociaż każdy krzyk przypominał jej, że Sabin chciał żeby pomogła mu odbierać życie.
Czy potrafiła?
Sama myśl sprawiała, że gula narastała jej w gardle, strach wypalał krew, zmieniając komórki w kwas płynący w żyłach. Przez lata zabijała.
Gdy miała dziewięć lat zabiła nauczyciela za to, że wystawił jej ocenę niedostateczną. Jako szesnastolatka mężczyznę, który śledził ją, wciągnął do pustego pokoju i zamknął drzwi. Spędził trzydzieści sekund z Harpią. Mając dwadzieścia pięć lat przeprowadziła się z Alaski do Georgii, podążając za Tysonem – co sprawiło, że matka zerwała z nią wszelkie więzi – i w końcu zaczęła studiować, coś o czym wcześniej marzyła. Nie poradzi sobie z hałaśliwym tłumem, mówiły jej siostry. I miały rację. Żonaty profesor chciał ją przelecieć, to wszystko, a ona rzuciła się na niego jakby chciał jej rozpłatać gardło. Trzeci tydzień na studiach był jej ostatnim.
Jej siostry mówiły, że Harpia przestanie być taka gwałtowna, jeśli Gwen przestanie walczyć z tym, czym jest, ale im nie wierzyła. Kochała je i mimo, że zazdrościła im pewności siebie i siły, Niechciała być taka jak one. Przez większość czasu.
Kolejny agonalny krzyk.
Żeby się czymś zająć, zaczęła eksplorować sypialnię, otworzyła skrzynię z bronią i schowała do kieszeni gwiazdki do rzucania, które Sabin tam schował, ziewając tylko trzy razy – imponujące. Niektórych umiejętności dziewczyna nigdy nie zapomina, a otwieranie zamków jej rodzina traktowała bardzo poważnie. Powinnam zrobić to wcześniej. Otworzyła zamek w drzwiach i wyszła na korytarz… tylko po to żeby cofnąć się, gdy usłyszała kroki.
Dlaczego jestem takim tchórzem?
Kolejny krzyk, ten przeszedł w bulgotanie.
Drżąc, znów ziewając, opadła na materac, zmuszając rozproszony umysł do skupienia się na tym, co ją otaczało, a nie na tym, co słyszała. Sypialnia była zaskakująca. Biorąc pod uwagę jak twardy i muskularny był Sabin spodziewała się rzadko rozsianego umeblowania, czerni i brązu, niczego osobistego. I na powierzchni to właśnie widziała.
Ale pod ciemno brązowym przykryciem były błyszcząco niebieskie prześcieradła i wypchany pierzem materac. W szafie miał ogromny wybór zabawnych t-shirtów. Piraci z Karaibów. Hello Kitty. Na jednej było napisane „Witamy na Pokazie Broni” i strzałki wskazujące bicepsy. Za ścianą bujnej roślinności było miejsce wypoczynkowe wyłożone poduszkami niemal do sufitu, ozdobionego freskiem z zamkiem w chmurach.
Podobały jej się jego kontrasty. Tak jak szorstko-chłopięce aspekty jego twarzy.
- Cześć, cześć, cześć – zawołała kobieta. Drzwi po prostu się otworzyły i do środka weszła wysoka, boska kobieta, balansująca tacą z jedzeniem. Sądząc po zapachu unoszącego się z talerzy była tak kanapka z szynką, garść Baked Lays, miska winogron i szklanka – Gwen powąchała – żurawinowego soku.
Ślina napłynęła jej do ust. Może to przez intensywny głód, a może przez brak snu, nie wyczuła wcześniej intruza.
- C-co tam masz?
- Nie zwracaj uwagi na jedzenie – powiedziała nieznajoma, kładąc tacę na komodzie. – To dla Sabina. palant skłonił mnie do zrobienia mu posiłku. To nie dla ciebie, więc nie ruszaj, przykro mi.
- Uch, nie ma problemu – Ciężko było mówić, tak nabrzmiały wydawał się jej język. – Kim jesteś? – Nie mogła oderwać spojrzenia od tacy.
- Jestem Anya, bogini Anarchii.
Nie było powodu wątpić w to oświadczenie. Niewypowiedziana moc emanowała od kobiety, praktycznie błyszczała w powietrzu. Ale co bogini robiła z demonami?
- Ja…
- Och, w mordę. Wybaczysz? Słyszę, że Luciem – Lucien jest mój, więc łapy z dala – mnie woła. Nigdzie nie odchodź, okej? Zaraz wracam.
Gwen nic nie słyszała, ale nie protestowała. Z chwilą gdy drzwi zamknęły się za boginią, była przy komodzie, wciskając kanapkę Sabina do ust, zmywając ją sokiem, potem łapiąc chipsy w jedną rękę i winogrona w drugą. Pochłonęła je, myśląc, że chyba nigdy nie jadła nic lepszego.
Może i nie.
To było jakby mieć tęczę w ustach. Melanż smaków, tekstur i temperatur. Jej żołądek zaakceptował każdy kęs skradzionych dóbr.
Anya zniknęła tylko na minutę, może dwie, ale kiedy wróciła jedzenie znikło a Gwen siedziała na łóżku, ocierając usta wierzchem dłoni i przełykając ostatnie ugryzienie.
- Teraz, gdzie to byłyśmy? – Nie rzucając tacy nawet spojrzenia, Anya podeszła do łóżka i usiadła przy Gwen. – Och, tak. zapewniałam ci komfort.
- Sabin mi powiedział, że cię przyśle, ale myślałam że zmienił zdanie. Ja, uch, nie potrzebuję opieki. Szczerze – Proszę, nie zauważ tacy. – Nie spróbuję uciec.
- Proszę – Piękna bogini machnęła ręką. – Jak powiedziałam, jestem boginią Anarchii. Jakbym zniżyła się do takiej sytuacji. Poza tym, nikt mnie nigdzie nie wysyła, jeśli nie chcę iść. Byłam tylko znudzona i ciekawa. Teraz znalazłam odpowiedź przynajmniej na jedno pytanie tłukące mi się po umyśle. Jesteś niewiarygodnie śliczna. Co za włosy – wzięła parę pasm między palce. – Nic dziwnego, że Sabi wybrał cię na swoją kobietę.
Powieki Gwen się przymknęły, przybliżyła się do dotyku bogini. Harpia była cicho, uśpiona najpierw przez posiłek, teraz przez towarzystwo. Wszystko czego teraz potrzebowała to opuścić fortecę, na parę godzin, żeby złapać oddech.
- Nie wybrał mnie na swoją kobietę – Ale czemuś w niej podobała się ta myśl. Jej sutki stwardniały, a ciepło zapłonęło między nogami.
- Oczywiście, że jesteś jego – Anya cofnęła rękę. – Zostajesz w jego pokoju.
Jej powieki się otworzyły i niemal pisnęła. Dlaczego nikt nie chce jej dotykać?
- Zmusił mnie, żebym tu została.
Bogini roześmiała się, jakby usłyszała dobry żart.
- Dobre!
- Poważnie. Pytałam o własny pokój, ale odmówił.
- Jakby ktokolwiek mógł zmusić Harpie, do zostania, gdzieś gdzie nie miałaby ochoty być.
To była prawda jeśli chodzi o jej siostry. O niej? Nie bardzo. Przynajmniej w głosie Anyi nie było ani śladu pogardy, gdy wymawiała słowo Harpia. Wiele stworzeń z mitów i legend uważało Harpie za zabójców i złodziei.
- Uwierz, nie jestem taka jak reszta mojej rodziny.
- Auć. W twoim głosie jest dość niesmaku, żeby zedrzeć z kogoś skórę. Nie lubisz swojego pochodzenia czy siebie?
Spojrzenie Gwen opadło do jej dłoni, które zacisnęły się na kolanach. Jak informacja może zostać żyta przeciw niej? Czy utrzymanie jej w sekrecie przyniesie jej jakąś korzyść? Czy kłamstwo wystarczy, czy nawet będzie lepsze?
- Obie z tych odpowiedzi – odparła w końcu, decydując, że prawda jest bezpieczna. Tęskniła za wiarą sióstr, i oto była tu kobieta, słuchająca jej, wydająca się dbać o nią. W tej chwili, to czy Anya naprawdę o nią dbała nie miało znaczenia. Dzielenie się swoimi uczuciami było miłe. Cholera, rozmawianie było miłe. Dwanaście miesięcy minęło odkąd ktoś jej słuchał.
Wzdychając, Anya opadła plecami na materac.
- Ale wy jesteście najświetniejsze na świecie. Nikt wam nie karze jak macie żyć. Nawet bogowie sikają w spodnie kiedy się zbliżacie.
- Taa, ale zdobywanie przyjaciół jest niemożliwe, bo wszyscy trzymają się od nas z dala. Gorzej, nie można nawet być sobą w związku, bo możesz przez przypadek zjeść chłopaka – Gwen opadła obok bogini, ich ramiona się ocierały. Nie mogła się powstrzymać, przytuliła się bliżej.
- I to jest złe? Gdy byłam mała, rówieśnicy ze mnie szydzili. Nazywali mnie dziwką, niektórzy nawet nie chcieli się znajdować w tym samym pokoju co ja, jakbym była skazą na ich bezcennym życiu. Tak bardzo chciałam być Harpią, że mogłam to niemal posmakować. Wtedy nikt nie mógłby ze mną zadzierać. Gwarantowane.
- Ty byłaś wyszydzona? Ta piękna, delikatna, całkowicie miła kobieta?
- Taa. Też uwięziona i wygnana na ziemię – Anya przewróciła się na bok, podkładając dłoń pod policzek i patrząc na Gwen. – Więc z którego jesteś klanu?
Jak informacja może zostać żyta przeciw niej? Czy utrzymanie jej w sekrecie przyniesie… Och, zamknij się.
- Skyhawk.
Bogini zamrugała, długie rzęsy natychmiast utworzyły cienie na policzkach.
- Chwila. Jesteś Skyhawk? Z Taliyah, Bianką i Kaią?
Teraz Gwen się obróciła i spojrzała na boginię z nadzieją i strachem.
- Znasz moje siostry?
- Do diabła, tak. spędziłyśmy trochę czasu razem jakieś... och, tysiąc sześćset lat temu. Przez całe życie tylko garść ludzi nazywałam przyjaciółmi, a te dziewczyny osiągnęły wyżyny tej listy. Spotkałyśmy się parę setek lat temu. Jedno z moich ludzkich zwierzątek umarło i cóż, kiepsko to zniosłam. Zamknęłam się niemal przed wszystkimi – Lazurowe oczy Anyi stały się mierzące, oceniające. – Musisz być nowym dodatkiem.
Czy porównywała Gwen do jej pięknego, mądrego, zaskakująco silnego rodzeństwa?
- Tak. Mam tylko dwadzieścia-siedem śmiertelnych lat.
Anya usiadła.
- Więc jesteś tylko dzieckiem. Ale z taką różnicą wieku między tobą a twoimi siostrami, czy twoja mama nie minęła już wieku, w którym bierze się kochanka?
- Widocznie nie – Gwen podążyła za nią czując iskrę irytacji w piersi. Nie była dzieckiem, do cholery. Tchórzem, tak, ale dorosłą, dojrzałą kobietą. Ci nieśmiertelni nie będą widzieć jej w ten sposób, to było jasne. Nawet Sabin musiał uważać ją za dziecko. Że jest za młoda, żeby ją pocałować.
- Dziewczyny wiedzą, że tu jesteś? – zapytała bogini.
- Jeszcze nie.
- Powinnaś do nich zadzwonić. Zrobimy imprezę.
- Zadzwonię – powiedziała. I zrobi to. Po prostu jeszcze nie teraz. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej rozumiała że jej strach przed przyznaniem do tego co się stało był uzasadniony. To naprawdę będzie upokarzające. Zrobią jej wykład, ukarzą według prawa przodków, może nawet zabiorą do domu, na zawsze, tam gdzie będą mogły ją chronić. Nigdy nie przyznają, że to tylko kolejny rodzaj klatki.
Właśnie dlatego uciekła do Georgii. Powiedziała sobie, że odchodzi żeby być z Tysonem, spędzał wakacje w Anchorage, kiedy się poznali. Ale te kilka ostatnich miesięcy, samotnie w celi, sprawiło, że zrozumiała, że po prostu chciała uciec. Zyskać wolność. Przynajmniej raz chciała o sobie decydować. Taa, zawiodła. Ale przynajmniej spróbowała.
Myśl o celi przyprawiła ją po poczucie winny. Jej siostry na pewno się o nią martwiły, o to że się z nimi nie kontaktuje, czy wiedziały co się stało czy nie. Nie ważne jak upokarzające to będzie, powinna się z nimi skontaktować.
- Mówisz, że nie masz z nimi kontaktu – nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem tego. – Ale na pewno dostajesz od nich kartki. Wiesz co u nich? Co robią?
- Nie dostaję i nie wiem. Przykro mi. Ale znając je, pewnie siedzą głęboko w tarapatach.
Obie się roześmiały.
- Dobra wiadomość jest taka, że na pewno zaaprobują twój wybór ciacha. Grzeszny Sabin jest na pewno w ich typie, bez wątpienia. Kalambur zamierzony, oczywiście.
Kalambur? Jaki kalambur? A Sabin nie był jej chłopakiem. Dobrze że nie był, bo skoro zostawiła siostry dla Tysona, pewnie zabiją jej następnego chłopaka.
- Ja raczej podejrzewam, że pożrą jego wątrobę w pięć minut po spotkaniu – Kolejny powód, żeby odłożyć telefon. Sabin nie był teraz jej ulubieńcem, ale nie chciała, żeby zginął.
- To w porządku. Po prostu wyhoduje sobie nową. Poza tym, za mało cenisz mojego chłopca. Gdy przychodzi do bitwy, walczy bardziej nieczysto niż ktokolwiek, kogo znam. Nawet wliczając mnie, a ja pchnęłam mojego BFF w brzuch tylko dla śmiechu!
Okej. Może Anya nie jest tak miła i delikatna, jak myślała.
- Widziałam jak walczy. Wiem, że jest ostry.
- Ale martwisz się o niego? – bogini przyglądała jej się intensywnie.
Tak. Nie. Może.
- Cóż, nie rób tego. W końcu jest pół-demonem.
- Który demon go opętał? – zapytała, niezdolna ukryć niecierpliwego oczekiwania na odpowiedź.
Ale Anya kontynuowała, jakby nie dosłyszała.
- Pozwól, że podrzucę ci parę informacji. Widzisz, Sabin walczy z Łowcami – mężczyznami, którzy cię przetrzymywali – od tysięcy lat. Oni winią Lordów za każde zło tego świata, choroby, śmierć i nie cofną się przed niczym, żeby ich zniszczyć. Zabiją człowieka – jej oczy zabłysły – zgwałcą nieśmiertelną.
Gwen odwróciła wzrok.
- Teraz trwa wyścig, żeby odnaleźć cztery artefakty, które kiedyś należały do króla Kroniego, głąba, bo prowadzą one do puszki Pandory, jedynej rzeczy gwarantującej zabicie Lordów. To wyciągnie z nich ich demony – Przy ostatnich słowach zmartwienie zabarwiło jej głos.
- To brzmi dobrze – Co sama by oddała, żeby pozbyć się Harpii. Ale to nie była osobna jednostka, jak lubiła udawać. To była ona. Najgłębsza część niej.
- Och, nie. Nie dobrze. To zabije ich ciała. Te demony są dla nich jak drugie serce. Bez nich, nie mogą funkcjonować.
- Och.
- Nie martw się o to. Trójkąty są fajne. Coś o tym wiem – Anya uśmiechnęła się marzycielsko. – Mojemu mężczyźnie sam Kronos rozkazał mnie zabić, ale Lucien nie mógł tego zrobić. Zakochał się we mnie. I och, kocham sposób, w jaki on mnie kocha.
Nikt, nawet Tyson, nigdy nie sprawił, że Gwen uśmiechała się w taki sposób. Co znaczy, że nigdy nie kochała i nie była kochana. I mimo, że już doszła do tego wniosku w celi, zabolało.
- Teraz, dość płaszczenia leniwych tyłków – odezwała się bogini. – chodź, oprowadzę cie po fortecy. I opowiem ci wszystko co wiem o Sabinie.
Sabin. Jej serce przyśpieszyło, jakby samo wspomnienie jego imienia ją rozgrzewało. Jak to możliwe? Był wszystkim czym nie był Tyson: ostry, dominujący, mściwy, pełen pasji. Był wszystkim czego nigdy nie chciała.
- Ale… Sabin kazał mi tu zostać.
- Och, proszę, Gwen – mogę mówić ci Gwen? – jesteś Harpią, a Harpie nie słuchają nikogo, szczególnie apodyktycznych demonów.
Przygryzła wargę i spojrzała na drzwi. Już rozważałaś wyrwanie się stąd.
- Wycieczka brzmi nieźle. Jeśli możesz zagwarantować, że Lordowie zostawią mnie w spokoju.
- Mogę, więc chodź – wstała, ciągnąc Gwen za sobą. – Dam ci dziesięć minut na prysznic, a potem…
- Och, nie potrzebuję prysznica – Albo raczej: nie weźmie go. Nie w tym domu.
- Jesteś pewna? Jesteś cała… brudna.
Tak, i chciała taka pozostać. Przez czas uwięzienia, pokrywała się pyłem i piaskiem co kilka dni. Inaczej każdy by widział kolor i teksturę jej skóry. Bardziej niż była ciekawa reakcji Sabina, nie chciała użerać się z następstwami. A zawsze były następstwa.
- Jestem pewna.
Gdyby była w domu, w Georgii lub na Alasce, mogłaby wziąć prysznic, a potem ukryć skórę pod makijażem. Nie była, wiec nie mogła. Brud był jedynym wyjściem.
- Dobrze. Szczęśliwie dla ciebie, nie jestem maniaczką porządku.
Przez półgodziny zwiedzały fortecę, górę, dół, otwartą kuchnię – Gwen próbowała sobie wyobrazić Lordów gotujących tu coś i jej się nie udało – bibliotekę, biuro, kryty ogród pełen wielobarwnych kwiatów, nawet prywatne sypialnie. Bogini nic nie było straszne. W dwóch z nich, spały pary ze splecionymi rękami i nogami. Policzki Gwen zapłonęły jasno, póki drzwi nie zostały zamknięte, nagość zakryta.
Ale Anya nie ujawniła, żadnego sekretu Sabina.
Kiedy weszły do pokoju, który Anya nazwała „rozrywkowym”, była gotowa się złamać i zapytać. Zmusiła się do skupienia i rozejrzenia dookoła, starając się dowiedzieć więcej o Sabinie i jego przyjaciołach przez to co posiadali. Był tu ogromny telewizor, asortyment gier wideo, stół bilardowy, lodówka, karaoke, nawet obręcz do koszykówki. Ziarna popcornu walały się po podłodze, wypełniając powietrze swoim maślanym zapachem.
- To niesamowite – powiedziała, rozchylając ramiona i wirując w miejscu. Mężczyźni najwyraźniej nie zajmowali się tylko wojną.
- Cóż, witam moje panie. Mam nadzieję, że nie tylko pokój jest niesamowity.
Głęboki głos pochodził od strony fotela stojącego przed telewizorem. Patrzył na nią boski mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, oceniając każdy cal jej ciała. Gwen spanikowała, automatycznie sięgając po jedną z gwiazdek ukrytych w kieszeni.
- Gwen, poznaj Williama. Jest nieśmiertelny, ale nie opętany przez demona. Chyba że uznać by uzależnienie od seksu za jego osobistego demona. William, poznaj kobietę, która rzuciła Sabina na kolana.
Zmysłowe usta wojownika wygięły się w dąsie.
- Ja też nie miałbym nic przeciwko znalezieniu się na kolanach. Więc jeśli zmienisz zdanie na temat bycia z wojownikiem…
- Nie zmienię – pośpieszyła z odpowiedzią, mimo, że wcześniej zaprzeczyła słowom Anyi. Zachęcanie wielbicieli wywołuje problemy. Krwawe, śmiertelne problemy.
- Idealnie bym o ciebie zadbał, przysięgam.
- Przez dzień. Może półtora – odparła Anya sucho. – On jest typem faceta Kochaj-I-Rzuć. A mimo, że nie jest Lordem, ma klątwę wiszącą nad głową. Mam książkę jako dowód.
William warknął.
- Anya! Musisz się dzielić moimi sekretami ze wszystkimi? – oparł dłonie na oparciu krzesła. – Dobra, jak ty możesz to ja też. To przez Anyę Titanic zatonął. Grała górami lodowymi.
Nachmurzona bogini oparła dłonie na biodrach.
- William odlał swojego penisa w brązie i postawił na kominku.
Słowa raczej po nim spłynęły niż zawstydziły.
- Anya odwiedziła parę lat temu Wyspy Dziewicze, potem wszystkie nacje zaczęły nazywać je Wyspami.
- William mam na plecach wytatuowaną własną twarz. Mówi, że to dlatego że nie chce ludzi z tyłu pozbawiać swojego piękna.
- Anya…
- Chwila! – powiedziała Gwen ze śmiechem. Ich przepychanki przegnały nerwowość. – Rozumiem. Oboje jesteście zdeprawowani. Teraz dość o was. Niech ktoś mi powie coś o Sabinie. Mówiłaś, że to zrobisz, Anya.
- Ona wie? – William od razu skupił na niej całą uwagę, niebieskie oczy błyszczały. – Pozwól, że jej pomogę. Sabin dźgnął kiedyś w plecy Aerona, tego wytatuowanego wojownika. Nie w ramach zabawy, ale żeby zabić.
- Zrobił to? – zapytała. William zdawał się być oburzony tym faktem. Gwen też chyba powinna, ale Sabin był rodzajem mężczyzny, który walczył nieczysto… jak obie z Anyą wiedziały – i to, cóż, imponowało jej. Jej siostry takie były. Czasami mimo strachu przed przemocą, skrycie też chciałaby taka być.
- Nuuuda – powiedziała Anya. Zatarła ręce, jakby nie mogła się doczekać swojej kolejki.
- Chwila. Powiedz mi dlaczego Sabin go dźgnął.
- Więc chcesz się grzebać w historii Williama? Dobra – bogini westchnęła. – Dokończę za niego. Wojna Lordowie-Łowcy dopiero wybuchła. W starożytnej Grecji, jeszcze przed pysznymi gladiatorami. W każdym razie Łowcy, ludzie, przegrywali, więc zaczęli używać kobiet jako Przynęt, żeby zwieść, złapać i zabić Lordów. Zabili BFF Sabina, Badena.
Palce Gwen uniosły się do gardła.
- Mówił mi – Musiał być bardziej poruszony tą stratą, niż jej się wydawało.
- Naprawdę? – brwi Anyi powędrowały do góry. – Wow. Zwykle, jest raczej milczący. Ale dlaczego wyglądasz jakbyś się miała zaraz rozpłakać? Nie znałaś faceta.
- Coś mi wpadło do oka – wykrztusiła.
- Jasne – odparła bogini zaciskając usta. – Cokolwiek powiesz. Ale wracając do historii. Sabin i inni wojownicy odkryli odpowiedzialność Łowców i zniszczyli ich. Po wszystkim, Sabin chciał kontynuować zabójczą imprezę. Inni nie. Czekaj, to nie prawda. Połowa zgodziła się z Sabinem, druga połowa pragnęła spokoju. Aeron zaczął nagadywać o konieczności porzucenia tego, rozpoczęcia nowego życia z dala od Łowców i wojny, bla, bla, bla, więc Sabin, w swoim żalu i furii, wbił swój sztylet w plecy mężczyzny.
- Czy Aeron wziął odwet? – Gwen wyobraziła sobie wojownika. Wysoki, muskularny, cały wytatuowany, jak mówił William. Włosy przywierające do czaszki, fiołkowe oczy, nieugięte i ponure. Wyglądał zimno i cicho. Niemal skromny. Ale widziała jak zajadle atakował Łowców.
Który z tych dwóch wygrałby walkę?
- Nie. A to wkurwiło Sabina jeszcze bardziej i rzucił się Aeronowi do gardła.
Czy to źle, że poczuła ulgę? Nie lubiła myśli, że Sabin mógłby być ranny. Ani atakowany.
- Ciągle chcesz być jego kobietą? – przerwał William, w jego głosie niemal dało się wyczuć nadzieję. – Moja oferta nadal aktualna. Spełnię wszystkie twoje niegrzeczne sny.
Gdyby należała go Sabina, co nie było prawdą, taa, ciągle by go chciała. William był piękny, nie onieśmielał jej jak inni, ale też ani trochę nie kusił. Jej oczy pożądały widoku surowej, czasami chłopięcej twarzy Sabina. jej uszy pragnęły dźwięku jego twardego głosu. Dłonie wręcz swędziały by dotknąć muśniętej słońcem skóry. Śmieszna dziewczyna. Nie mógł już wyraźniej się wypowiedzieć na temat utrzymywania jej na dystans.
Co ona zrobi jeśli zmieni zdanie? Był wszystkim czego się bała i nie będzie mogła go kontrolować.
- Och, i jak pewnie wiesz – dodał William, uśmiechając się niegodziwie. – Jest opętany przez demona Zwątpienia. Więc jak tylko poczujesz, że musisz walczyć z niepewnością, on jest powodem. Ja, w każdym razie, ciągle będę mógł sprawić, że poczujesz się wyjątkowa i kochana. Ceniona.
- Nie, nie będziesz mógł – nagle odezwał się zza jej pleców głos, którego tak pragnęła. – Nie zobaczysz kolejnego poranka.



***
BFF - Best Friend Forever.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:57, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 11

Sabin wiedział, że wygląda jak potwór. Krew pokrywała go jak druga skóra, oczy błyszczały wściekle, dziko – zawsze tak było po czymś takim, jak to, czym zajmował się na dole – i śmierdział jak stare monety. Chciał wziąć prysznic zanim zbliży się do Gwen, nie chcąc już więcej jej straszyć. Najpierw poszedł sprawdzić co u Amuna. Mężczyzna przestał się wić, ale ciągle jęczał, dalej przykuty do łóżka i trzymający się za głowę. Musiał ukraść więcej sekretów niż zwykle. Bardziej mrocznych sekretów. Zwykle, już by wyzdrowiał.
Sabin czuł poczucie winy, że poprosił przyjaciela o napełnienie sobie głowy jeszcze większą porcją chaosu, nowymi głosami. Pocieszał się tylko tym, że Amun wiedział co robi i chciał pokonać Łowców tak bardzo jak on.
Po wyjściu od niego postanowił rzucić okiem na Gwen i zobaczyć co robi. Czy Anya ją nakarmiła? Przestraszyła? Dowiedziała się o niej więcej? Pytania dręczyły go i nie chciały odejść, jakoś zagłuszając jego pragnienie wydobycia informacji od więźniów.
Tyle, że Gwen nie było w jego pokoju.
Rozwścieczony, zaczął polować. Sądząc, że to Parys, który niedługo po nim wyszedł z lochu, wykorzystał jego rozproszenie na swoją korzyść i postanowił ją uwieść, Sabin powędrował do sypialni wojownika, a furia się w nim kotłowała. Sabin zastrzegł sobie prawa do Gwen. Była jego. Nikt inny nie może jej dotykać. Nie dlatego, że był zazdrosny czy zaborczy, oczywiście - zapewniał samego siebie, ale dlatego, że planował wykorzystać ją jako broń. Czego nie mógłby zrobić, gdyby któryś z wojowników ją wkurwił. Tak, to był jedyny powód, dla którego jego oczy zapłonęły czerwienią, pięści się zacisnęły, paznokcie wydłużyły w szpony, a mięśnie napięły się w oczekiwaniu konfrontacji.
Parys nie był z nią w łóżku, co uratowało mu życie. Był sam, upijając się do otępienia, praktycznie pochłaniając ambrozję.
Sabin był wciąż zszokowany tym widokiem. Parys był tym łagodnym, optymistycznym, troszczącym się wojownikiem. Co, do diabła, się z nim stało?
Trzeba było sobie poradzić z tym nadużywaniem boskiej substancji, bo naćpany wojownik to rozlazły wojownik. Znów, Sabin musiał zadziałać, wbić wojownikowi do głowy trochę rozsądku, potem porozmawiać o tym z Lucienem. Wtedy usłyszał roześmiane kobiece głosy i podążył za dźwiękiem, niezdolny zrobić nic innego, jego ciekawość była zbyt wielka. Tak, ciekawość – nie desperacja by zobaczyć śliczną twarz Gwen rozbawioną, a nie pokrytą cieniem strachu i drżeniem.
Teraz stał w wejściu do pokoju rozrywkowego, rozdzielając spojrzenie pomiędzy nią a Williama, wrząc furią, z demonem warczącym w jego głowie. Zwątpienie mógł pragnąć destrukcji Gwen, ale chciał być tym, który ją zniszczy. Chciał być jedynym samcem w pobliżu niej. Każdy inny był intruzem i zasługiwał na karę.
Pozwól mi mieć wojownika, warknął demon. Pożałuje swoich działań. Będzie błagał o litość.
Niedługo.
Sabin właśnie zabił człowieka, okrutnie i z furią, i powinien czuć wstręt na myśl o kolejnym zabójstwie. Poza tym, Gwen nie powinna być świadkiem kolejnego naładowanego przemocą aktu.
Zniknęło rozbawienie – co ją rozśmieszyło? – i w jego miejsce pojawiło się więcej tego znienawidzonego drżenia. Przez niego? Czy przez Williama, który właśnie w rażący sposób próbował zagarnąć to, co należało do Sabina? I pomyśleć, że Sabin zaczął lubić uwodzicielskiego skurwiela, podziwiać jego bezczelny dowcip. Teraz - nie bardzo.
- Sabin, stary – powiedział skurwiel, wstając z lekceważącym uśmiechem. – Właśnie o tobie mówiliśmy. Nie mogę powiedzieć, że cieszę się, że cię widzę.
- Nie i wkrótce już w ogóle nie będziesz mówił dużo. Gwen, wracaj do mojego pokoju.
Anya przyskoczyła do przyjaciela, zachowując się jak jego tarcza.
- Sabin, on nie chciał niczyjej krzywdy. Jest bezgranicznie głupi. Wiesz to.
Zamiast zawstydzić się krycia za kobietą, William posłał mu znak Przyjdź-I-Mnie-Złap zza pleców bogini.
- Może i miałem na myśli jakiś uszczerbek. Jest śliczna, a dla mnie minął jakiś czas od ostatniego razu. Jakby kilka godzin.
- Gwen, idź. Teraz – Zmrużone spojrzenie nie opuściło wojownika. Wyciągnął ostrze schowane za pasem i otarł pozostałą krew o spodnie. – Nie ważne, za kim się schowasz. Widziałeś już swój ostatni wschód słońca.
Gwen sapnęła, orientując się, że nadciąga konflikt. Kiedy Sabin ruszył naprzód, uniosła rękę, żeby go zatrzymać. Pozwolił na to, jej ręka na jego brzuchu, jakimś cudem była bardziej podniecająca niż usta innych kobiet na jego członku.
- Proszę – wyszeptała. – Nie rób tego.
Nagle niezdecydowanie wzrosło. Gwen nie odejdzie. Zbyt dużo biło od niej determinacji. Jak wiele musi czuć ta nieśmiała istotka, żeby stanąć jak teraz? Ale czy miała nadzieję ocalić Williama? Chęć Sabina by ukarać wojownika wzrosła.
- Jeśli o tym myślisz – powiedział tamten tym samym, rozbawionym głosem, kładąc dłonie na ramionach Anyi. – Nie zrobiłem nic złego. Nie jest twoja. Nie naprawdę.
Nozdrza Sabina zafalowały, mięśnie napięły się szaleńczo w chęci ataku. Jakoś zmusił się do pozostania w miejscu. Może dlatego, że Gwen drżała przy nim, jej palce przesuwały się po jego piersi, gorące i natarczywe.
- Dlaczego tak mówisz? – dopiero po chwili dotarło do niego, że o to spytał.
- Byłem w pobliżu wystarczająco wielu kobiet, żeby wiedzieć, kiedy jakaś jest zajęta. Nie żeby to mnie kiedyś powstrzymywało. Ale Gwen jest wolna. Dla mnie, dla każdego.
Gwen pomachała dłońmi przed jego twarzą.
-Nic się nie stało – powiedziała błagalnym tonem. – Nie wiem, dlaczego jesteś wściekły. Ty i ja nie… my nie…
- Jesteś moja – odparł, ciągle patrząc na Williama – Moja do obrony – Oznaczy ją, zdecydował, napiętnuje, tak, że William i inni bez cienia wątpliwości będą wiedzieć, że ona teraz i na zawsze jest poza zasięgiem. – Moja do zajęcia.
To mogło nic nie znaczyć. Mógł na to nie pozwolić. Ale musiało zostać zrobione.
- Chodź – Splótł ich palce, odwrócił się i pociągnął za sobą. William się roześmiał. Na szczęście, Gwen nie protestowała. Gdyby to robiła przerzuciłby ją przez ramię… po wróceniu i wybiciu Williamowi kilku zębów.
- Idiota – Usłyszał warknięcie Anyi. Rozległ się dźwięk jakby uderzyła go otwartą dłonią w głowę. – Chcesz zostać wykopany? Jak myślisz po czyjej stronie stanie Lucien, jeśli przyjdzie mu wybierać między tobą a Sabinem?
- Cóż, po twojej – odparł wojownik. – A ty po mojej.
- Okej, zły przykład. Nie zapominaj, że mam twoją cenną książkę. Za każdym razem, gdy zachowasz się w taki sposób, wyrwę kolejną stronę.
Niski pomruk.
- Pewnego dnia…
Ich głosy znikły, zostawiając echo płytkiego oddechu Gwen i ciężkie kroki.
- Gdzie idziemy? – zapytała nerwowo.
- Do mojego pokoju. Gdzie powinnaś zostać od początku.
- Nie jestem więźniem, tylko gościem! – odparła.
Ciągle ciągnął ją w górę schodów. Po drodze minęli Reyesa z Daniką i Maddoxa z Ashlyn, którzy szli do kuchni. Obie pary próbowały ich zatrzymać, uśmiechnięte kobiety chciały przedstawić się Gwen, ale on ciągle szedł do przodu bez słowa.
- Dlaczego jesteś taki zły? – jej palce zacisnęły się na jego dłoni. – Czemu nie mogę z nimi porozmawiać? Nie rozumiem, co się dzieje.
Był z niej dumny. Poznała niebezpieczeństwo, które teraz przedstawiał, ale nie próbowała uciec i nie wyglądało na to, żeby miała stracić kontrolę nad Harpią.
- Nie jestem zły – Jestem rozwścieczony!
- Zwykle chcesz zabić mężczyzn, którzy cię nie złoszczą?
Zignorował pytanie, jedna z myśli kołatających mu się po głowie nie chciała odejść.
- Dotknął cię? – Słowa były bezwzględne, ton gryzący. Zrezygnował z walki, bo myślał, że William użył tylko słów, żeby zdobyć jej uwagę. Jeśli coś więcej, odwróci się, jak chciał wcześniej i zmiażdży skurwysyna na hamburger, po czym nakarmi nim zwierzęta żyjące na wzgórzu.
- Nie. Nie dotknął. Twoje pazury, ranią mnie.
Nagle Sabin rozluźnił uścisk, zmuszając pazury by się zmniejszyły. Skręcili za róg i jego tempo wzrosło. Przepływała przez niego potrzeba, silna, wrząca rzeka.
- Przestraszył cię? – tym razem pytanie było prawie pomrukiem.
- Znów, nie. A, gdyby nawet… poradziłabym sobie z nim.
Usta mu drgnęły w pierwszym przebłysku humoru tego wieczoru. Żeby tylko. Gdy była Gwen, Harpia drzemała, była najbardziej potulą istotą, jaką znał. To było, czasem, upajające. Jego życiem była śmierć i brak honoru, okrucieństwo i siła, podczas gdy ona była spokojna i dobra.
- I jakbyś to zrobiła? – Nie pytał, żeby ją obrazić, ale żeby zmusić ją do przyznania, że potrzebuje strażnika. Jego. Tutaj, w tym domu, nawet na tym świecie, potrzebowała go. Kiedy nauczy się kontrolować Harpię, to się zmieni. I był zadowolony. Tak. Zadowolony.
Wyrwało jej się zirytowane sapnięcie, próbowała wyrwać rękę z jego uścisku. Trzymał ciasno, mocno nie chcąc końca fizycznego połączenia.
- Nie jestem totalnie nieporadna, wiesz?
- Nie dbałbym o to, nawet, gdybyś była tak silna jak kiedyś Pandora. Jesteś godna pożądania, a niektórzy mężczyźni w ty domu wierzą, że nie można im się oprzeć. Nie chcę z nimi walczyć. Nigdy.
- Myślisz, że jestem… godna pożądania?
Nie usłyszała ostrzeżenia w jego głosie? Żeby trzymać się z dala od wojowników?
- Nieważne – wymamrotała, jego wahanie najwyraźniej ją zawstydziło. – Porozmawiajmy o czymś innym. Może o twoim domu. Tak. Doskonale. Twój dom jest śliczny – Teraz dyszała, długi spacer był ciężkim ćwiczeniem po rocznym uwięzieniu.
Posłał otoczeniu spojrzenie. Kamienna podłoga była wypolerowana, ze złotymi żyłkami… jak jej oczy. Stoły z wiśniowego drzewa.. błyszczące jak jej włosy. Ściany były gładkie, z wielobarwnego marmuru i niemal doskonałe… jak jej skóra, nawet tak brudna jak teraz była.
Kiedy zaczął wszystko do niej porównywać?
Gdy dotarli do drugiego piętra, jego sypialnia znalazła się w polu widzenia i odetchnął z ulgą. Prawie na miejscu… jak zareaguje na to, co chciał zrobić? Zmieni się w Harpię?
Musiał obchodzić się z nią ostrożnie. Teraz nie mógł… nie cofnie się.
Co jeśli cię zrani? Wyszeptał nagle demon do jej umysłu. Co jeśli…
- Zamknij się, do kurwy nędzy! – warknął, a Zwątpienie roześmiał się radośnie ze zniszczeń, jakie niemal spowodował.
Gwen stężała.
- Musisz tak przeklinać?
- Tak – Teraz niechętną przeciągnął przez drzwi, zatrzaskując je i zamykając. Spojrzał na nią. Była blada, znów drżała. – Poza tym nie mówiłem do ciebie.
- Wiem. Już prowadziliśmy tę rozmowę. Mówiłeś do swojego demona. Do Zwątpienia.
Stwierdzenie, nie pytanie. Rozmasował tył karku, marząc żeby owinąć palce wokół szyi bogini Anarchii.
- Anya ci powiedziała – Nie podobało mu się, że Gwen wiedziała, wolałby, żeby najpierw do niego przywykła.
Potrząśnięcie pięknej głowy.
- William powiedział. Więc demon chce, żebym… wątpiła w ciebie? – Zakręciła koniuszki włosów na palcu. Kolejny nerwowy gest?
- Chce, żebyś wątpiła we wszystko. Każdą podjętą decyzję, każdy oddech. We wszystkich wokół. Nie mogę go powstrzymać. Niezdecydowanie i zmieszanie innych dostarcza mu siły. Chwilę temu, usłyszałem jak sączył truciznę do twojego umysłu, chcą żebyś uwierzyła, że cię skrzywdzę. Dlatego poczułem potrzebę przekląć.
Jej oczy się rozszerzyły.
- Więc to słyszałam. Zastanawiałam się skąd przychodzą te myśli.
Zmarszczył brwi, przetrawiając jej słowa.
- Możesz rozróżnić jego głos od swojego?
- Tak.
Ci, którzy go znali rozpoznawali demona po doborze słów. Ale ktoś obcy odróżniający go od demona… Jak mogła dostrzec różnicę?
- Niewielu to potrafi – powiedział w końcu.
Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Wow. Mam zdolność, której inni nie mają. I to imponującą. Twój demon jest podstępny.
- Podstępny – zgodził się, zaskoczony, że nie zemdlała, krzyknęła ani nie zażądała żeby uwolnił ją ze swoich nikczemnych szponów. Wydawała się dumna z siebie. – Wyczuwa słabości i uderza.
Jej spojrzenie stało się zamyślone. Potem przygnębione. Potem gniewne. Odkryła ukryte znaczenie jego słów: była słaba i demon to wiedział. Wolał jej dumę.
Jego spojrzenie przywarło do tacy na komodzie. Niemal uśmiechnął się szeroko. Anya ją nakarmiła, dzięki bogom. Nic dziwnego, że nabrała kolorów, jej policzki słodko płonęły. Przy jej pasie było kilka niewielkich wybrzuszeń, ale był pewien nie wynikały z ostatniego posiłku.
Szybkie zmierzenie pokoju ujawniło, że jego skrzynia z bronią stoi o trzy cale bardziej na prawo niż zwykle. Musiała otworzyć zamek i ukraść zawartość. Mały złodziej, pomyślał, znów na nią zerkając.
Wiła się pod spojrzeniem, policzki poróżowiały.
- Co?
- Po prostu myślę – Pozwoli jej to zatrzymać, zdecydował. Przy odrobinie szczęścia poczuje się z tym bezpieczniej. A im bezpieczniej będzie się czuła, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że spotka go konfrontacja z Harpią.
- Sprawiasz, że się denerwuję – przyznała. Potarła dłońmi uda.
- Więc przyśpieszmy sprawy i ukoimy twoje lęki – Bogowie, była śliczna. – Zdejmuj ubranie.
Jej usta otwarły się szeroko.
- Co, proszę?
- Słyszałaś. Rozbieraj się.
Jeden krok, dwa, cofnęła się od niego, wyciągając ręce.
- Nie tylko nie, ale, go diabła. Nie – Uderzyła kolanami o brzeg łóżka i upadła na materac, patrząc na niego z przerażeniem – Upadłam! To był wypadek, nie zaproszenie – rzuciła się, starając wstać.
- Wiem. Do diabła, nie odpuszczę ci. Ale to nie ma znaczenia. Idziemy pod prysznic – Ona musiała się umyć, on musiał ją oznaczyć. Mogą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Nie krępuj się – jej głos drżał – Sam.
- Razem. I to nie zaproszenie. Tylko fakt – sięgnął za siebie i ściągnął koszulę przez głowę. Jego ulubiony naszyjnik, prezent od Badena, uderzył o jego pierś, gdy rzucił materiał na ziemię.
- Włóż to z powrotem! – powiedziała, a jej wzrok przywarł do jego wytatuowanego motyla. – Nie chcę cię widzieć – Jej źrenice się rozszerzyły, zaprzeczając słowom.
Dobrze. Była zaintrygowana, chociaż spanikowana. Zdjął jeden but, potem drugi. Rozpiął spodnie i zsunął je do kostek.
- To się stanie, chcesz tego czy nie, Gwendolyn.
Gwałtownie potrząsnęła głową, te truskawkowe loki zawirowały. Jej spojrzenie nadal było utkwione w nim. Między jego nogami. Jej oddech stał się szybszy, zgrzytliwy.
- Powiedziałeś, że mnie nie skrzywdzisz.
- I nie zrobię tego. Nie ma nic groźnego w prysznicu. To… oczyszczające.
- Ha!
Wyszedł ze spodni, teraz totalnie i kompletnie nagi. I tak, miał erekcję. Pozbyłby się tego, gdyby ją to uspokoiło, ale ta głupia rzecz nie chciała się poddać, ciągle długa, twarda i gruba.
Oblizała usta, niema rekcja, niczym neon informująca: Chcę Tego. Jej pożyczony t-shirt był luźny, ale mógł zobaczyć, że jej sutki były twarde. Kolejny znak.
Po sposobie, w jaki pocałowała go w samolocie, podejrzewał, że go pragnie. Teraz, miał pewność. Pragnęła. I był z tego zadowolony. To było głupie, niewłaściwe i tylko w końcu zrani ich oboje, ale nie mógł się zmusić, żeby teraz się tym przejmować.
- Nie będę cię pieprzył – powiedział z celową brutalnością. Wszystko, żeby przerwać ten jej pojedynek na spojrzenia z Małym Sabem.
Podziałało. Bursztyn napotkał brąz w gorącym starciu.
- D-Dlaczego? I co masz zamiar mi zrobić?
Pocałować cię. Dotknąć. I dać ci orgazm, który sprawi, że będziesz krzyczeć. William nie będzie już mógł kwestionować jego praw do dziewczyny. Cóż, bez seksu… Kontrola Sabina nad demonem mogłaby zawieść, gdyby doświadczył zbyt dużo przyjemności. Więc weźmie co może: trochę pieszczot dla niego, mnóstwo pieszczot dla niej.
Jesteś pewien, że możesz ją zadowolić? Biorąc pod uwagę, jaka jest śliczna, pewnie zaliczyła masę mężczyzn. Pewnie robili jej rzeczy, o których ty możesz tylko śnić.
Zacisnął zęby. Mimo wieku, nie miał za wiele doświadczenia z kobietami. Gdy żył w niebiosach, był zbyt zajęty obroną bogów, żeby zajmować się własną przyjemnością. Tuż wygnaniu na ziemię był zbyt zły, zbyt oszalały, żeby chcieć czegoś poza destrukcją. A po uzyskaniu kontroli nad zamkniętym w nim szaleństwem, szybko nauczył się, że jest fatalny, jeśli chodzi o seks.
Parę razy myślał, że jest zakochany i gonił za kobietą bezwstydnie. Samotne, zamężne, to nie miało znaczenia. W tym byli z Williamem podobni. Jeśli zapragnął kobiety, brał ją, bo pragnąć zdarzało mu się bardzo rzadko.
Darla była ostatnim – i najbardziej niszczycielskim – przykładem jego wpływu. Była żoną Łowcy, prawej ręki Galena. Przyszła do Sabina z informacjami, wiedzą, gdzie jej mąż i jego ludzie trzymają broń, co planują. Zobaczyła hipokryzję w kodeksie Łowców, powiedziała, i chciała, żeby ta wojna się skończyła. Na początku, Sabin myślał, że była Przynętą. Przysłaną, żeby wciągnąć jego i jego ludzi w pułapkę. Ale nie była. Wszystko co mu powiedziała sprawdziło się.
Szybko stali się kochankami. Chciał, żeby odeszła od męża, ale odmówiła, bo wtedy nie mogłaby pomagać Sabinowi. Nienawidził tego przyznawać, ale część niego była zadowolona z jej decyzji. Nie stracił informatora. Ale za każdym razem, gdy go odwiedzała, za każdym razem, gdy brał ją do łóżka, opuszczała go mniej pewna siebie. Zbyt szybko stała się nalegająca, potrzebująca, desperacko chcąca miłych słów. Próbował, bogowie, próbował wzmocnić jej pewność siebie, mówiąc jak bardzo jest piękna, odważna i inteligentna. Ale oczywiście, wątpiła w niego, więc jego słowa nie miały znaczenia.
Zadzwoniła do niego po tym jak podcięła sobie żyły.
Nie dotarł na czas. Nie, Stefano przegnał go i nie pozwolił zobaczyć jej ostatni raz. Nie mógł nawet iść na jej pogrzeb, nie chcąc żeby Łowcy go złapali.
Jedenaście lat minęło od jej śmierci, ale jego poczucie winy było świeże i czyste, jakby to stało się wczoraj. Powinien ją zostawić w spokoju. Może gdyby to zrobił, Stefano zmęczyłby się pościgiem i poddał się. Zamiast tego, wypełniony chęcią zemsty i fanatyzmem, chciał wygrać tak samo jak Sabin.
Sabin nie był z nikim od tamtego czasu, zdecydowanie unikając towarzystwa kobiet. Do Gwen. Zniosłaby go? Chociaż trochę?
- W-Więc? – wyjąkała. – Co chcesz zrobić?
Przegnał z umysłu zmartwienia podrzucone przez demona.
- Umyję cię.
Znów potrząsnęła głową.
- Nie chcę być czysta. Przysięgam, że nie chcę.
Dysząc, zaczęła się cofać na łóżku, aż uderzyła plecami o wezgłowie.
- Nie chcę tego robić, Sabin.
- Tak, chcesz. Po prostu się boisz.
- Masz rację. Co jeśli cię zabiję?
- Znosiłem Łowców przez tysiące lat. Co to dla mnie jedna Harpia? – Odważne słowa, ale nie mógł wyznać całej prawdy. Że nie wiedział, co zrobi, jak zareaguje, jeśli będą zmuszeni walczyć ze sobą. Ale chętnie zaryzykuje jej gniew, żeby to zrobić.
Rozpalone do białości pożądanie zabłysło w jej oczach.
- Naprawdę myślisz, że poradzisz sobie z Harpią?
Wspiął się na łóżko, zbliżając się do niej coraz bardziej, niszcząc znienawidzony dystans między nimi.
- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale jeśli, cóż, razem się dowiemy.
- Nie! To nie wystarczy – Oparła stopę o jego pierś, ale zamiast go odepchnąć, przypieczętowała swój los. Jego palce owinęły się wokół jej kostki i przyciągnął ją bliżej.
- Nigdy się nie dowiemy, jeśli nie spróbujemy.
Gdy łza spłynęła z kącika jej oka i ześliznęła się po policzku, jego klatka piersiowa się zacisnęła.
- Proszę – wykrztusiła łamiącym się głosem. – Nie będę w stanie żyć ze sobą, jeśli cię skrzywdzę.
Nie cofaj się.
- Jak powiedziałem, jest tylko jeden sposób, żebym udowodnił, że mogę znieść wszystko, co możesz mi zrobić.
Uodpornił swoje serce na jej łzy, musiał. Dla niej, dla siebie, dla spokoju w fortecy, to musiało się stać. Musiała zostać oznaczona. Chciała być oznaczona, czy to przyznawała czy nie. A skoro był takim wojownikiem, jakim był, doprowadzi to do końca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:58, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 12

Gwen nie mogła w to uwierzyć. Sabin, mężczyzna, którego pocałowała, o którym fantazjowała, którego pożądała, widziała, jako obrońcę, łajdaka, mężczyzna, którego nie chciała pożądać, ale i tak to robiła, zignorował jej protesty i zaciągnął ją po prysznic, tuż zanim wszedł do niego za nią. Mimo, że była wkurzona – a była, do cholery – nie zmieniła się w Harpię.
Najpierw była zszokowana. Potem zdenerwowana. Potem podekscytowana. Każda emocja obejmowała ją tylko przez kilka minut, ale i tak wstrząsała jej światem. Dlaczego go nie zraniła? Ponieważ nie wykonał ruchu, który by jej zagrażał? Ponieważ Harpia kochała fizyczny kontakt tak bardzo jak Gwen i zrobiłaby dla niego wszystko?
W tej chwili para obejmowała ją i Sabina, gęsta jak chmura. Gorąca woda kaskadami spływała w dół jej ciała. Nigdy nie czuła czegoś tak zdumiewającego… może poza nagim mężczyzną za jej plecami, zatrzymującym ją w środku. Nie będzie pieprzyć demona, nie ważne jak bardzo byłby seksowny. Prawda? Jej życie nie potrzebowało więcej udziwnień. Prawda?
Dlaczego nie mogła podjąć decyzji? Jego demon nie męczył jej, więc nie miała wymówki.
Gwen objęła się ramionami, nie przejmując się okrywaniem piersi czy małego trójkąta między nogami. Dlaczego się przejmować? Sabin był silniejszy i mógł odciągnąć jej ręce, gdyby tylko zapragnął… a część niej chciała, żeby ją widział, pożądał jej. Ale wciąż…
- Czy nie rozumiesz, że możesz mieć porannego moralnego kaca w formie poszarpanej skóry i organów wewnętrznych? – zapytała.
Namydlone dłonie spoczęły na jej ramionach, gorące i mokre, masując.
- W dotyku jesteś jak jedwab. Wątpię, żebym żałował czegokolwiek – jego głos był ochrypły, głęboki… uzależniający.
Mmm, więcej. Jej mięśnie się rozluźniły, głowa opadła do tyłu i oparła się w zagięciu jego ramienia. Przestań. Skup się. Walcz z jego kuszeniem. Próbowała, naprawdę, ale jej ciało odmawiało poddania się rozsądkowi. Ale to po prostu było zbyt wspaniałe.
Zastanawiam się czy wydajesz mu się atrakcyjna. Albo brzydka.
Okej. Teraz się napięła. To był ten oszukańczy, niszczący głos. Demon, Zwątpienie. Tak różny ton od jej wewnętrznego głosu. Jej szczęka zacisnęła się boleśnie, Harpia zaskrzeczała na tę nieproszoną inwazję.
- Możesz jakoś uciszyć swojego przyjaciela? Jest irytujący.
- Taki duch. Lubię to. A demon nie jest moim przyjacielem – kciuki Sabina przesunęły się po jej obojczyku. Schylił się, przysunął usta do jej ucha, jego oddech był piękną pieszczotą. – Nie chcę zmieniać tematu, ale czy mówiłem ci już, że jesteś niewiarygodnie śliczna?
Gwen przełknęła, niepewna jak odpowiedzieć. Część niej ciągle chciała go zachęcić, druga chciała kazać mu odejść, zanim całkiem zapomni czemu powinna mu się opierać. Reprezentował wszystko, czego nienawidziła w swoim życiu. Ciemność, przemoc, chaos. Co więcej, planował wykorzystać ją, żeby skrzywdzić swoich wrogów. Nic nie było ważniejsze od jego nienawiści do Łowców, nawet miłość do kobiety.
- Przejdźmy do rzeczy – Sabin puścił ją i musiała zacisnąć wargi, żeby powstrzymać skowyt. Wtedy te zmysłowe palce zacisnęły się w jej włosach, nacierając szamponem, zapach cytryn zawirował wokół nich. Jej oczy zamknęły się w ekstazie. Nic dziwnego, że on zawsze pachniał tak smacznie.
- Zmieniasz się w Harpię, kiedy jesteś przestraszona. A kiedy jesteś podniecona? Kiedy szczytujesz?
Takie dosadne i osobiste pytanie. Ale wybrał na nie idealny czas. Skoro byli nadzy, nie przeszkadzała jej konieczność odpowiedzi.
- C-Czasami daje o sobie znać. Staram się być ostrożna i powstrzymać ją.
- Nie próbuj jej powstrzymywać ze mną – Zanim mogła odpowiedzieć, znów zmienił temat. – William powiedział ci o moim demonie – Przesunął biodra, jego erekcja otarła się o zagięcie jej kręgosłupa. Przypadek? – Czy Anya opowiadała ci o mojej przeszłości?
Gwen przeszyło drżenie.
- Masz na myśli, czy powiedziała mi, że dźgnąłeś przyjaciela w plecy? Nie. Odpuściła sobie tę część.
Jego paznokcie wbiły się głęboko w skórę jej głowy, sapnęła. Szybko puścił ją i wymamrotał:
- Przepraszam.
Cholera. Jej sarkastyczny język ujawniał się w najmniej odpowiednich momentach. Wkrótce ktoś (ekhem, Sabin, ekhem) zrobi wyjątek i utnie go. I naprawdę, tłumienie tej części jej natury nie powinno być trudne. Robiła to całe życie. Ale teraz pierwszy raz była iskra oburzenia w jej piersi. Gdyby nie była taką tchórzliwą beksą, nie bałaby się reakcji ludzi, nie bałaby się własnej reakcji i mogłaby być po prostu sobą.
Ona sama. Czy chociaż widziała, kim teraz jest?
- Wsuń głowę pod prysznic – powiedział nagle, szorstko.
Nie dał jej czasu na wykonanie, tylko chwycił tył jej karku i wepchnął pod gorący strumień. Mydliny trysnęły jej do ust i parsknęła.
- Zamknij oczy, albo będą…
- Au, Au, Au – Mocno zacisnęła powieki.
- Piec – skończył ze śmiechem.
Gwen potarła oczy, mimo woli wzburzona jego zmienną postawą w tym wszystkim. Był taki zazdrosny o Williama – a przynajmniej tylko taki sens wydawała się mieć jego reakcja. A jego wzrok palił, gdy ją rozbierał, obiecując niewiarygodne przyjemności.
Więc dlaczego teraz nie ukazywał emocji?
Jego ruchy były szybkie, rzeczowe, gdy namydlał ją od karku po palce u stóp. Jego dłonie przesunęły się po jej piersiach i twardniejących sutkach bez zatrzymywania się, potem sięgnęły między jej nogi. Mimo, że jego dotyk był jakiś bezosobowy, ciągle zostawiał ją drżącą i obolałą, pragnącą i bez tchu.
- Sama mogę się umyć – wymamrotała.
- Miałaś na to szansę wczoraj i dzień wcześniej. Do diabła, miałaś szansę dziś rano. Nie wykorzystałaś jej – Poruszył się, jego erekcja znów się o nią otarła. – Dlaczego?
Jej krew zawrzała, gdy zacisnęła wargi. Nie było powodu mówić mu tego, co chce wiedzieć. Zaraz sam odkryje odpowiedź. I, szczerze, była niemal podekscytowana, chcąc zobaczyć jego reakcję. Już przyznał, że jest dla niego śliczna. Co pomyśli o niej bez maski brudu? Czy w końcu wykona jakiś ruch?
Kiedy skończył ją myć i opłukiwać, zamarł. Wydawało się, że oddech utknął mu w gardle i poczuła wirujące w niej ciepło, rozprzestrzeniające się, wzrastające. Oto była, jego reakcja. Zauważył.
- Twoja skóra…
- Próbowałam cię ostrzec.
- Cóż, powinnaś próbować bardziej – Obrócił ją, przesunął po niej szybko uważnym spojrzeniem, potem bardziej spokojnie.
Widząc go, zrozumiała jak bardzo się myliła. Nie było w nim nic zmiennego. Jego oczy były jasne, gorące jak ogień, wargi zaciskały się na zębach, cienkie linie napięcia rozchodziły się od ust.
- Twoja skóra… - powtórzył.
Nie potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, że bez brudu – błyszczała. Otulał ją przeźroczysty połysk, który sprawiał, że wyglądała jak świeżo wypolerowany opal.
Niepewnie, jakby w transie, Sabin wyciągnął ręce. Koniuszki jego palców przesunęły się po linii jej szczęki, przesunęły na kark, między piersi. Nie cofnęła się. Nie, przysunęła. Bliżej. Pożądając więcej. Nie potrafiąc się powstrzymać. Pojawiła się na niej gęsia skórka, wszystkie myśli o opieraniu się znikły.
- Gładka, ciepła i błyszcząca – wyszeptał z podziwem. – Czemu ukrywałaś… - zacisnął zęby, a podziw na jej oczach zmienił się w gniew. – Mężczyźnie nie mogą utrzymać rąk z dala od ciebie, prawda?
Gardło jej się zacisnęło, powstrzymując przed odpowiedzią. Potrząsnęła głową. Co teraz Sabin powie albo zrobi? Jego nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Dotknij mnie.
Ale on nie skończył zadawać pytań.
- Czy twoje siostry też mają taką skórę?
- Tak.
- Wszystkie Harpie?
- Tak – Miała nadzieję, że teraz skończył.
- Dzwoniłaś do nich?
Nie. Nie skończył.
- Jeszcze nie.
- Zrobisz to jak tylko wyjdziemy spod prysznica. Chcę ich tutaj, w fortecy, przed upływem tygodnia.
Gapiła się na niego, zszokowana. Była naga, jej skóra była najbardziej kusząca jak to było możliwe, a on chciał rozmawiać o jej sistrach? Spotkać je? Dlaczego on… odpowiedź wśliznęła się na miejsce i szok zbladł. Oczywiście, że ich tu chciał. Prawdopodobnie myślał, że pomogą mu w jego wojnie. Albo może chciał mieć harem Harpii.
Coś mrocznego i potężnego rozkwitło w jej piersi. Coś trującego. Sprawiło, że paznokcie się wydłużyły, Harpia zaskrzeczała, a jej zęby się zaostrzyły. Czerwień przesłoniła wzrok.
- Jesteś zła – zamrugał ze zdziwieniem. – Dlaczego?
- Nie jestem zła – Zabiję cię, jeśli spróbujesz się z nimi przespać.
- Ściskasz mnie tak mocno, że moja dłoń krwawi.
Część niej zarejestrowała, że nie wydawał się zły ani przestraszony. Reszta była ciągle zbyt rozwścieczona, żeby zachwycić się jego odwagą.
- Chcesz spać z moimi siostrami – warknęła. Warknęła? Ona, Gwendolyn Nieśmiała?
Przewrócił oczyma.
- Nie, chcę, żeby moi przyjaciele z nimi spali.
Zamrugała tak jak on przed chwilą, nie rozumiejąc... Och. Och. Cała furia odpłynęła, jak wcześniej szok, zostawiając słodkie uczucie przyjemności. Jeśli jego przyjaciele będą okupowani przez jej siostry, zostawią Gwen w spokoju. Czy Sabin był tak zaborczy w stosunku do niej?
- Jesteś zazdrosna? – zapytał, jakby ta perspektywa go intrygowała.
- Nie. Oczywiście, że nie – To nie była informacja, której potrzebował, mogła zostać użyta przeciw niej, a kłamstwo na pewno przesłuży jej się lepiej. – Ja… myślałam o Tysonie, chciałam być z nim.
Oczy Sabina się zmrużyły, ale przez gęstą zasłonę rzęs, mogła dostrzec, że szkarłat obramował brązowe tęczówki.
- Nie będziesz o nim myśleć. Rozumiesz? Zabraniam tego.
- Ja… okej – Nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć. Sabin nigdy bardziej nie wyglądał na zdolnego do morderstwa. Ale dlaczego nie była przestraszona?
Jedna jej słaba odpowiedź, zdawała się go uspokajać.
- Już zdecydowałem, że cię oznaczę – była determinacja w jego głosie. Determinacja tak zimna i twarda, że wątpiła, żeby coś mogło ją naruszyć. – Ale to… - Przesunął wzrokiem po jej ciele. – Bogowie, będę znaczył cię każdego dnia, jeśli będę musiał. Będziesz myśleć tylko o mnie.
- C-co masz na myśli, mówiąc: oznaczyć mnie? – Znak, jak przy cięciu? Kara? Teraz nie miała problemu z cofnięciem się. Oczekiwał, że ile ona zniesie?
Wyciągnął rękę, jego palce owinęły się wokół jej nadgarstka przyciągnęły ją z powrotem.
- Wbiję zęby w tę piękną skórę, delikatnie, ale wystarczająco, żeby zostawić ślad.
Znów strach ją opuścił zostawiając wrzące płomienie grzesznej rozkoszy. Minęło tak wiele czasu. Tak wiele czasu odkąd mężczyzna ją trzymał, sprawiając, że czuła się cenna, wyjątkowa i wystarczająco gorąca, żeby się przy nim wić.
- Chcesz tego? – zapytał miękko.
Chciała? Do diabła, tak. Mogła już nie wiedzieć, kim jest, ale wiedziała, że jej ciało było głodne tego samca. Czy pozwoli na to?
Czas znaleźć logikę. Sabin był silny, nieśmiertelny i zdecydowany znieść wszystko, co mogłaby mu zaserwować. Ona była wystarczająco silna, żeby się nim cieszyć, ale też zachować dystans. Taką miała nadzieję. „Oznaczenie” utrzyma innych wojowników z dala od niej. I miło by było nakarmić Harpię tym, czego pragnęła, jeśli dzięki temu, podczas tego, będzie się zachowywać.
Logika osiągnięta.
Zanim mogła ułożyć odpowiedź, nozdrza Sabina zafalowały, jakby mógł wyczuć jej pożądanie.
- Jeśli ktoś inny cię dotknie, zginie.
Chciał zranić swoich przyjaciół dla niej? Boże, sama myśl sprawiła, że się roztapiała.
Powoli przysunął ją bliżej, nie przerywając póki jej sutki nie przywarły mocno do jego torsu. Jęknął.
- Twój demon…
- Będę go trzymał na krótkiej smyczy, nie martw się. Teraz, wybieraj.
Nie musiała już się nad tym zastanawiać.
- Tak – odparła bez tchu. Przełykając ślinę, sięgnęła w górę, owinęła ramiona wokół jego karku, przyciskając się do niego mocniej. – Też nie musisz się martwić. Będę z tobą ostrożna.
- Proszę, nie bądź – Schylił się i wziął jej usta w posiadanie. To nie był miękki, jednostronny pocałunek z samolotu. Ten był pochłaniający, szorstki, jego język zagłębiał się w jej ustach, uczestnicząc, głęboki, twardy i żądający odpowiedzi. Dała mu to, niezdolna postąpić inaczej. Zaciskając jedną rękę w ciemnym jedwabiu jego włosów, drugą wpijając w jego plecy, prawdopodobnie zostawiając własne znaki.
Nie zatrać się kompletnie. Ostrzeżenie przeszyło jej umysł. Ciesz się tym, ale pozostań skupiona. Harpia mruczała, uszczęśliwiona tym, co się działo, chcąc więcej, więcej, więcej. Ale kiedy Gwen nakazała swojemu oddechowi zwolnić, swojemu ciału znieruchomieć, cieszyć się dotykiem Sabina, cieszyć się, ale nic więcej, to mruczenie zamieniło się w warczenie. Więcej, więcej, więcej.
Sabin chwycił jej podbródek i obrócił jej głowę, zmuszając jej usta, żeby otwarły się szerzej, nie pozwalając jej się wycofać, nawet odrobinę. Ich zęby się zderzyły, przy następnym pchnięciu jego języka. Gdy jęknęła, nie cofnął się. Nie złagodniał. Wciąż i wciąż ją całował, póki nie straciła tchu, drżąc, wyginając się ku niemu, jęcząc, ciągle jęcząc, gotowa błagać o więcej jak Harpia.
Drugi raz – trzeci? – próbowała się zdystansować, uspokoić swoje ciało, żeby nie zapaść się głębiej pod jego urok.
- Och, nie ma mowy. Zostań ze mną.
- Nie, ja…
- Będziesz tylko czuć. Bez myślenia. To jest na później – Powoli pchnął ją na pokrytą kafelkami ścianę, której chłód sprawił, że sapnęła. Połknął ten dźwięk, swoimi ustami znów nakrywając jej, biorąc wszystko, co mogła dać i żądając więcej. Za nimi strumienie wody nadal uderzały o porcelanę.
Jedną ręką złapał jej nadgarstki i uwięził je nad jej głową. Drugą schwycił jej pierś, pocierając sutek kłykciami. Jej brzuch zadrżał, kolana osłabły. Przewróciłaby się, gdyby nie wcisnął uda między jej nogi, podtrzymując ją. Tylko, że gdy najdelikatniejsza część jej ciała potarło o szorstką skórę jego kolana, osłabiło ją to jeszcze bardziej.
- Podoba się?
- Tak – Nie było powodu kłamać. Nie mogła ukryć reakcji swojego ciała.
Jego palce zjechały w dół jej ciała, zawirowały wokół pępka. Przesunęła się w przód i tył na jego nodze, wyrwały jej się jęki. Więcej. Więcej. Więcej! Krzyk Harpii zmieszał się z jej własnym, póki nie były jednym głosem w jej głowie.
- Teraz cię ugryzę.
Nie dał jej czasu żeby się zgodzić bądź odmówić, wbijając zęby w czułą podstawę jej karku. W tym samym czasie, wysunął udo z pomiędzy jej nóg i zastąpił je ręką. Dwa palce zatopiły się w niej, głęboko, tak cudownie głęboko.
- Sabin!
- Bogowie, kochanie. Jesteś gorąca. Ciasna.
- Ja zaraz… Nie mogę… Nie powinnam… - Już tak blisko. Tylko przez przesuwające się w niej dwa palce.
- Odpuść sobie. Nie pozwolę, żeby stało się coś złego. Przysięgam.
Co jeśli ona… co jeśli Harpia… cholera! Jej myśli były rozproszone, jej umysł skupiał się tylko na przyjemności, jaką dawały jej te dwa palce.
- Dojdź dla mnie – Kciukiem potarł jej łechtaczkę i nie było już więcej walki. Szczytowała, krzycząc, ocierając się o niego, potem gryząc go dopóki nie poczuła smaku krwi.
Kiedy szarpały nią spazmy, puścił jej ręce i chwycił jej biodra, przysuwając je do przodu, wtłaczając ją na swoją erekcję. Nie wchodząc, tylko ocierając, ale cholera, to było dobre. Wbiła paznokcie w jego plecy, głęboko, tnąc.
Syknął przez zęby, znów otarł ją o siebie, i znów syknął. Kochała ten dźwięk. Musiała znów go usłyszeć. I znów. Wkrótce sama się poruszała, spotykając się z nim w pół drogi, uderzając o niego, zatapiając w nim ostre zęby, krople krwi pokryły jej język.
- W ten sposób – pochwalił. – Właśnie tak. To takie wspaniałe uczucie, takie cholernie wspaniałe – Bełkotał. Żeby przypomnieć jej gdzie była, z kim? – Nie chciałem, żeby to zaszło tak daleko. Nie dla mnie. Ale eksploduję. Wiem to. Nie powinno być tak dobrze. Nie powinno…
I znów ją całował, wtłaczał w nią język, gorące nasienie tryskało na jej brzuch, jego ciało drżało i znów wybuchła, po prostu na myśl o jego przyjemności. Trzymali się nawzajem, dyszeli, jęczeli.
W końcu opadła na niego, zdumiona, że straciła kontrolę. Zdumiona, że, mimo, że nie uprawiali seksu, ten prysznic wstrząsnął jej światem. Zdumiona, że Harpia nie stała się niebezpieczna. Zdumiona, że Harpia chciała tylko więcej. Najbardziej ze wszystkiego, zdumiewało ją, że pomimo tego, że doświadczyła dwóch orgazmów, ciągle chciała więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:59, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 13
Sabin zaniósł Gwen do wielkiego łóżka w swojej sypialni i przytulił ją do siebie. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa i tylko obserwowali nocne niebo przez jedyne okno w sypialni. Leżeli tam, nadzy, spleceni, każde sztywne i napięte, pogrążone we własnych myślach.
- Co się stało ze spaniem na podłodze? – zapytała go w końcu Gwen, przerywając ciszę.
- Tak właściwie to nie zasnąłem. Teoretycznie nie złamałem słowa.
- Prawda.
Po tym, znów zapadła cisza. Ale też znów, żadne nie drzemało.
Oczekiwał, że dziewczyna łatwo zaśnie, miała cienie pod oczyma, bardziej widoczne niż kiedykolwiek i wcześniej widział jak ziewała. Ale znów go zaskoczyła. Raz lub dwa udawała, że zasypia, ale tego nie zrobiła.
Wiedział, dlaczego on nie może się zrelaksować: demon szalał wewnątrz jego umysłu, bardziej niż kiedykolwiek zdesperowany sięgnąć jej, zranić. Sprawić, żeby kwestionowała wszystko, co się między nimi wydarzyło. Tak jak to robił ze wszystkimi innymi wcześniej. Z kobietami, które go opuszczały lub popełniały samobójstwo.
Powinienem odejść zanim stanie się coś takiego. W chwili, gdy to pomyślał, ryk odmowy przeszył go całego, jakby miał zęby i wszystkie powody, dla których powinien zostać pojawiły się w jego umyśle. Po pierwsze, Parys mógłby go szukać, natknąć się na nią i uwieść. Rozpusta po prostu nie mógł się powstrzymać. Po drugie, Łowca mógł uciec z lochu, złapać ją i czmychnąć. Po trzecie, mogła zacząć żałować tego, co zrobili pod prysznicem i sama uciec.
Wszystkie powody doskonałe. Ale nie były to powody, dla których głębiej zapadł się w wypchany pierzem materac. Gwen była taka miękka i ciepła przy jego boku, pachniała tak pysznie, jak cytryny – jego ulubione – i wydawała westchnienie, które pragnął połknąć.
Już znów jej pragnął. Tym razem całej. Chciał w nią wejść, zagłębiając się delikatnie, potem twardo i szorstko, w niekończącym się rytmie, który by ich ze sobą związał. Żadna kobieta jeszcze nie pobudzała go tak całkowicie, nie smakowała tak idealnie, nie pasowała do jego ciała tak doskonale. Żadna też nie uchwyciła się go z taką żywiołowością, gryząc, puszczając krwi i sprawiając, że dyszał po więcej.
Nawet mimo tego, że nie zakończyli sprawy, oboje znaleźli ulgę. Podejrzewał, że raz nie wystarczy i miał rację.
Słuchanie jej krzyków było słodsze, niż wchodzenie w inną kobietę. A ta skóra… była niczym narkotyk dla oczu. Jedno spojrzenie i musiałeś spojrzeć jeszcze raz i jeszcze. Patrzenie w inną stronę było bolesne, ponowne spojrzenie było niegasnącą potrzebą.
Prawdopodobnie teraz cię nienawidzi, nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Nie byłbym zaskoczony, gdyby myślała o swoim ludzkim chłopaku, gdy ją całowałeś i dlatego reagowała z taką pasją. Czy nie powiedziała ci, że był w jej myślach? Człowiek był pewnie jedynym czego chciała. Ty nie.
Ręka Sabina napięła się wokół Gwen, ściskając, aż wydała bolesne sapnięcie. Natychmiast rozluźnił uścisk i wzniósł blokadę w umyśle, uciszając demona. Nie myślała o ex-chłopaku , z naciskiem na ex. Był tego pewien i ani Zwątpienie, ani wcześniejsze słowa Gwen nie przekonają go, że było inaczej. To imię Sabina wykrzykiwała. Zwątpienie był wredny, to wszystko, chłostał go słowami, szukając celu. Przynajmniej, jak on, Gwen mogła rozróżnić głos demona od własnej niepewności.
- Czy możemy teraz przestać udawać zrelaksowanych niczym szczęśliwi kochankowie? – zapytała nagle, ponownie przerywając ciszę.
Westchnął, sprawiając, że parę pasm jej włosów przesunęło się po jego piersi, łaskocząc skórę. Gdyby tylko byli szczęśliwymi kochankami. Bez demona, Harpii, wojny, po prostu dwoje ludzi cieszących się wspólnym czasem.
Sabin zamrugał, tak obca był mu ta myśl. Nigdy, przez wszystkie tysiąclecia, nie chciał być niczym innym niż był. Nieśmiertelnym wojownikiem. Potężnym, niezwykłym, wiecznym. Tak, popełnił błąd pomagając innym Lordom ukraść i otworzyć puszkę Pandory. I tak, został wykopany z niebios i cierpiał przez zamkniętego w nim demona. Ale było to cierpienie, które akceptował i na które zasługiwał. Cierpienie, które chętnie znosił, bo czyniło go silniejszym, niż gdy służył Zeusowi. Więc dlaczego teraz chciał, czego innego?
- Tak, możemy przestać udawać. Możemy nawet porozmawiać. A przez rozmowę rozumiem – oczywiście – że ja będę zadawał pytania a ty będziesz na nie odpowiadać. Więc zacznijmy, dobrze? Nigdy nie śpisz. Dlaczego?
- Apodyktyczny łobuz – wymamrotała. – Dla twojej informacji, nie muszę spać – Płynnym ruchem obróciła się na plecy, tak że tylko ich ramiona się stykały. Musiała czekać godzinami, żeby wykonać ten ruch. Zauważył, że zwykle pragnęła każdego kontaktu, jaki mogła dostać. Co się zmieniło?
Przypuszczał, że to nie ważne. Po Darli, obiecał sobie, że zawsze będzie utrzymywał dystans w stosunku do kobiet, które będą go pociągać. I robił tak przez jedenaście lat. Teraz Gwen mu w tym pomagała. W jego piersi tkwiła iskra irytacji, że to ona wykonała ten ruch.
- Odmówiłaś jedzenia, mimo że byłaś głodna. Nie chciałaś wziąć prysznica, mimo że byłaś brudna. Nawet przez chwilę nie uwierzę, że twoje ciało… – twoje soczyste ciało. – …nie potrzebuje odpoczynku.
A jeśli mówi tak, bo przypominasz chodzącego trupa? Bo wyglądasz na zmęczoną, wyczerpaną, wychudzoną?
Chwilę później zesztywniała.
- Twój demon to skurwiel.
- Tak – I lepiej zamknij się, cholerny skurwysynu. Już raz cię ostrzegałem. Pamiętasz puszkę?
Nastąpiła ciężka chwila ciszy, a potem wściekły warkot akceptacji.
- Więc? – sapnęła. – Wyglądam?
Jak chodzący trup? Nie.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem – Prawda. I nawet nie przeszkadzało mu, że mówił jak Lucien, kiedy wojownik mówił słodkie nonsensy do Anyi. Nonsensy, na które Sabin zawsze przewracał oczyma.
- Nie wierzę ci – Przewróciła się na bok, patrząc na niego i podkładając dłoń pod policzek. – Powiedziałeś, że jestem ładna.
- Taa, bo jestem dżentelmenem – odparł sucho. Też przewrócił się na bok, by napotkać jej spojrzenie. Te egzotyczne loki obramowywały jej twarz i delikatne ramiona, jej olśniewająca skóra nabrała czerwonego odcienia, sprawiając, że wyglądała na pysznie zarumienioną. – Myślisz, że można powiedzieć, że zawsze jestem uprzejmy, nigdy nie chcę zranić niczyich uczuć i wręcz tryskam słodkimi kłamstwami, bo chcę, żeby ludzie wokół byli w dobrym humorze? Och, i jeśli kogoś przypadkowo obrażę, bo nigdy nie robię tego celowo, absolutnie odmawiam brania tego, czego chcę siłą?
Pełne wargi wygięły się w półuśmiechu – wargi, które całował, ssał i przygryzał – i jej oczy zabłysły hipnotycznie. Oczy, w których się topił. Widząc ten uśmiech, Sabin nagle doświadczył niechcianej erekcji i był wdzięczny, za prześcieradło okrywające dolną połowę jego ciała. I to on miał być niebezpieczny w tym związku, pomyślał mrocznie.
To nie związek, natychmiast odezwał się instynkt samozachowawczy. Nie pozwoli, żeby to było coś więcej niż biznesowa transakcja. Przekona ją, żeby dla niego walczyła, będzie jej bronił przed swoimi przyjaciółmi, gdy będzie to robiła i kiedy wojna wreszcie się skończy, przestanie o niej myśleć, przestanie jej pożądać.
- Może i nie dbasz o uczucia innych, ale chcesz mojej pomocy. Więc mi słodzisz.
- Zgodzisz się walczyć z Łowcami, słodzę ci czy nie – powiedział, przybierając pewny ton. To była pewność, której nie czuł, ale musiał w to wierzyć. Nie mógł zaakceptować niczego innego. – Muszę ci przypominać, że już obiecałaś pomóc?
Zmęczony bezczynnością, Zwątpienie rzucił: Niemal mdleje na widok krwi. Pomoże ci walczyć? Nie sądzę!
- Pomożesz – Powtórzył dla demona, dla siebie.
- Nie mam nic przeciwko pomaganiu ci w umysłowych aspektach twojej kampanii. Jak poszukiwania w Internecie i wypełnianie papierkowej roboty. Jeśli masz dokumentację swoich, uch, zabójstw, mogę się tym zająć. Mogę nawet poprowadzić szukanie tych artefaktów, za którymi się rozglądacie. To właśnie robiłam, zanim zostałam porwana. Pracowałam w biurze, robiłam notatki, sprawdzałam fakty, ten rodzaj zajęć. I byłam w tym cholernie dobra.
Nigdy nie słyszał więcej dumy w czyimś tonie. Ale była dumna ze swojej pracy czy ze zdolności dopasowania się do normalnego świata?
- I lubiłaś tę pracę? – zapytał.
- Oczywiście.
- Nie byłaś znudzona? – Prawdziwym pytaniem było, jak jej Harpia zniosła monotonię. Sabin sądził, ze mroczna strona Gwen jest podobna do jego własnej – jest siłą napędową, przekleństwem, chorobą – ale częścią niej łaknącą ekscytacji i niebezpieczeństwa. Częścią, która staje się nerwowa, jeśli ignorować ją zbyt długo.
- Cóż, może trochę – przyznała, okręcając pasmo włosów na placu.
Niemal się roześmiał. Założyłby się, że była szaleńczo znudzona.
- Zapłacę ci za pomoc – powiedział, przypominając sobie słowa Anyi o tym, że Harpie mają potrzebę kradzieży lub zarabiania jedzenia. Chciał jej na placu boju, walczącej, ale też nie miał nic przeciwko temu, żeby pomogła przy poszukiwaniach. Przynajmniej na początku. – Powiedz, czego chcesz, a będzie twoje.
Kilka minut minęło w ciszy.
- Nie mam pomysłu – odparła w końcu. – Muszę o tym pomyśleć.
- Nie ma nic, czego byś chciała?
- Nie.
Wiedząc, jak bardzo pożądał zwycięstwa, mogła poprosić go o wszystko, nawet o księżyc i gwiazdy. Ale nic nie mogła wymyślić. Dziwne. Większość ludzi rzuciłaby astronomiczną sumę i targowała się. Zastanawiał się, co było uznawane za cenne wśród jej ludu. Pieniądze? Klejnoty?
- Jak twoje siostry zarabiają na życie?
Zacisnęła usta w cienką linię.
Co to było? Nie chciała mu powiedzieć czy nie podobało jej się, co robiły?
- Są dziwkami? – próbował zgadywać, nie tylko żeby uzyskać odpowiedź, ale też sprawdzić jak daleko może się posunąć, zanim Harpia zażąda jego głowy na tacy.
Sapnęła i spoliczkowała go, potem szarpnęła rękę do tyłu, jakby nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś takiego. Bała się, że zechce się zemścić za takie drobny czyn? Śmieszna dziewczyna.
- Zasłużyłeś na uderzenie, więc nie przeproszę. Nie są dziwkami.
- Zabójczynie?
Bez sapnięcia. Bez uderzenia. Tylko zmrużenie jej oczu, opuszczenie rzęs. Bingo.
- Są najemniczkami – Nie pytanie. Co za zaskakujący łut szczęścia.
- Tak – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Są.
Sabin chciał się roześmiać. Jeśli jedna Harpia mogła zniszczyć całą armię, co mogły zrobić cztery? Mógł zapłacić im za ich usługi. Miał pieniądze, bez względu na ich cenę.
- Wiedzę jak koła obracają się w twojej głowie – zrolowała poduszkę pod własną głową. – Ale powinieneś wiedzieć, że mnie kochają i nie wezmą pracy, jeśli poproszę je o to.
Teraz jego oczy się zwęziły, sondując. Przybrała niewinne spojrzenie, nawet, jeśli oplecione gniewem.
- To groźba, kochanie?
- Traktuj to jak ci się podoba. Nie chcę, żeby walczyły z tymi podłymi Łowcami z żadnego powodu.
- Dlaczego? Jak powiedziałaś, są podli. Źli. Znaleźliby sposób, żeby zaćpać cię do otępienia, zgwałcić i ukraść twoje dziecko, gdybym cię nie uratował. Powinnaś błagać siostry, żeby z nimi walczyły.
- Już ich torturowałeś za to, co zrobili mnie i innym – wyrwało się z niej.
- I to ci wystarczy? Gdy ktoś mnie rani, chcę być tym, który mu odda. Chcę być pewien, że zostanie to zrobione dobrze. Nie czułaś żadnej satysfakcji rozrywając gardło temu…
- Tak, okej. Tak. Ale pozwolenie komuś innemu na zajęcie się tym musi wystarczyć. Inaczej spędzę życie polując na nich, zabijając, nigdy naprawdę nie żyjąc – Jej nozdrza falowały, pierś unosił się ciężko. Z każdym oddechem, prześcieradło się ześlizgiwało, ukazując szczyt różowego sutka. Musiał zmusić się, żeby spojrzeć gdzie indziej, zanim zakończy rozmowę.
Czy mówiła, że jego życie jest puste? Cóż, nie było. Było pełne, go cholery.
- Lepiej żyć polując i zabijając, niż pogrzebać się w strachu.
Uniosła dłoń, jakby zamierzała znów go uderzyć. Trzęsła się, promieniował z niej cichy gniew teraz przeradzający się we wrzącą furię. W końcu pchnął wystarczająco mocno. Harpia tu była, w jej oczach.
- Zrób to – powiedział jej. To byłoby dla nie dobre. Pokazało jej, że może na niego runąć, a on się nie złamie. Taką miał nadzieję.
Powoli jej ręka opadła. Drżenie ustało. Z głębokim oddechem, jej oczy wróciły do normalności.
- Podobałoby ci się to, co? Chcesz, żebym była taka jak ty? Cóż, tak się nie stanie. Nikt nie przetrwa, jeśli to zrobię. Nikt. Nawet moje siostry.
Schwycił ukryte znaczenie i uniósł brew.
- Walczyłaś z nimi i zraniłaś je, prawda?
Niechętne skinienie.
- Byłam tylko dzieckiem i bawiły się ze mną, kpiąc jak to siostry. Wybuchłam i bardzo jej zraniłam.
- Myślałem, że mówiłaś, że są silniejsze niż ty.
- Są. Mogą kontrolować to, kogo zabiją, nawet, gdy w pełni są Harpiami. To jest prawdziwa siła.
Zastanowił się nad tym przez chwilę, przesuwając ręką przez swoje włosy.
- Założę się, że dałbym radę twojej Harpii. To znaczy, jak twoje siostry, jestem nieśmiertelny i szybko się leczę – Taa, pamiętał co zrobiła z Łowcą i pamiętał jak szybko się poruszała. Dlaczego wcześniej tego nie rozważył? Miał brutalną siłę, tysiące lat doświadczenia i determinację, którą można by rozdzielić między wielu. Jak długo nie pozbawi go głowy, podniesie się.
- Jesteś idiotą – Musiała dopiero po chwili zrozumieć, co powiedziała, bo zesztywniała dopiero, gdy słowa odbiły się między ścianami.
- Nic co powiesz, nie sprowokuje mnie wystarczająco, żebym cię zaatakował – powiedział jej, rozdarty między czułością a rozdrażnieniem.
Stopniowo się rozluźniła, ale napięcie między nimi pozostało.
- Żałujesz tego co stało się pod prysznicem? – Zapytał, po części chcąc zmienić kierunek rozmowy i, cóż, dlatego że ciekawość żądała zaspokojenia. Właśnie bardzo jasno wyraziła, że nie podoba jej się to, czym był i co robił.
- Tak – odparła, policzki zapłonęły.
Brak wahania z jej strony, poważnie go zirytował.
- Dlaczego? Podobała ci się każda chwila.
A może nie?
Jego dłonie zwinęły się w pięści, kości chrupnęły. Cholerny Zwątpienie. Ale obwiał się, że tym razem wątpliwość należała do niego, nie była jedną z trucizn demona.
Uciekła spojrzeniem.
- Sądzę, że było w porządku.
Zazgrzytał zębami. Było w porządku. Tak sądzi. Tak, ku*wa, sądzi. Na bogów, da jej kolejną demonstracje. Będzie ją całował, tym razem każdy jej cal, tak jak chciał. Jego język zatańczy między jej nogami, ugryzie ją, wsunie w nią palce i sprawi, że będzie błagać o jego członek i wtedy, tylko wtedy, da jej go. Przewrócił ją na brzuch, chwycił jej biodra i…
Będzie się z nią kochał, jeśli podąży tą ścieżką. Błąd, błąd, błąd. To jest tego warte, pomyślał następnie. Nie powstrzyma go i będzie uwielbiać każdą minutą. Wejdzie w nią, rozleje nasienie, głęboko i gorąco i…
Znów usłyszy ją mówiącą, że było w porządku. Tak sądzi. Zwątpienie się zaśmiał, w tej chwili demon właściwie szanował dziewczynę.
- Było bardziej niż w porządku, ale odłożymy tę dyskusję na później – Sabin wyskoczył z łóżka, niespeszony, gdy prześcieradło opadło, ukazując jej jego ciało. Nagle nieśmiała, uniosła dłoń do oczu. Ale jeśli się nie mylił, zerkała przez palce. Czuł gorąco tego spojrzenia, tlące się pożądanie.
Podszedł do szafy. Po uzbrojeniu się jak zwykle – jeśli piętnaście ostrzy przywiązanych do jego kostek, nadgarstków, bioder i pleców były zbytnią ostrożnością, dajcie mu nagrodę „Zbyt Ostrożny” – założył jeansy i t-shirt z napisem „Zobaczymy Się w Zaświatach”.
Chwycił parę spodni i zwykłą, białą koszulkę, i rzucił je Gwen.
- Wstawaj, ubieraj się.
- Dlaczego? – Usiadła, włosy zawirowały wokół niej i chwyciła ubranie.
- Zadzwonisz do sióstr – Czas mieć to za sobą. – Anya opowiedziała mi trochę o twojej kulturze i jeśli się boisz, że spróbują cię zranić za to, że pozwoliłaś się schwytać to przestań. Nie pozwolę im – Nie dał jej czasu na odpowiedź. – Kiedy skończysz dzwonić, zejdziemy na dół, żeby zjeść. I będziesz jeść, Gwen. To rozkaz – Nie będzie teraz tego nonsensu z jedzeniem tylko kradzionego jedzenia. Mógł rozważać porozkładanie jedzenia dookoła, tak żeby miała wrażenie, że je kradnie, ale nie był teraz w nastroju, żeby ją teraz przekupywać.
- Potem – kontynuował. – Muszę zwołać ludzi na zebranie i powiedzieć im, czego dowiedziałem się o Łowcach. Też w tym teraz siedzisz. Bo też jesteś teraz tego częścią.
Jej podbródek uniósł się uparcie.
- Nie jestem jednym z twoich ludzi, żebyś mógł mi rozkazywać.
- Jeśli należałabyś do moich ludzi, byłbym teraz zawstydzony swoimi myślami – Jego spojrzenie opadło, przywarło do jej piersi, brzucha… między nogi. Obrócił się na pięcie, zanim zrobiłby coś, czego naprawdę chciała, podszedł do niej, przykrył własnym ciałem i wszedł w nią. – Teraz się pośpiesz.
Długa cisza, a potem szmer materiału, napięcie łóżka, westchnienie.
- Okej, jestem gotowa – brzmiała na zrezygnowaną.
Sabin ponownie na nią spojrzał… i przestał oddychać. Tak jak wcześniej, ubranie na niej wisiało. Tyle, że teraz, gdy była czysta, biała bawełna sprawiała, że jej skóra zdawała się połyskiwać niczym perła. Ślina napłynęła mu do ust, żeby jej posmakować, jedno liźnięcie wystarczy. Musi wystarczyć, pomyślał, zachwycony, już idąc do niej, sięgając.
Co ty, do diabła, robisz? Uspokój się, dupku! Zatrzymał się nagle, zaciskając zęby. Chwilę potrwało zanim zebrał się w sobie i przypomniał, co chciał zrobić. Przeszedł przez pokój do komody i wyciągnął swoją komórkę. Byłby nieodebrane połączenia i wiadomość. Przewinął menu. Połączenie było od Kane’a. Wiadomość… też od Kane’a. Wojownik spędzał dzień w mieście, ale chciał, żeby do niego zadzwonić, jeśli będzie potrzebny i wróci do domu. To cud, że Kane mógł użyć telefonu dwukrotnie bez usmażenia go w cholerę.
Po wyczyszczeniu ekranu, rzucił komórkę Gwen. Nie złapała.
- Zacznij dzwonić – powiedział jej.


* * *
Gwen uniosła telefon drżącą ręką, łzy paliły ją w oczy. Przez cały rok uwięzienia, chciała to zrobić, potrzebowała usłyszeć głosy sióstr. Ale ciągle była zawstydzona tym, co się stało i ciągle nie chciała, żeby wiedziały.
- Tutaj jest rano, więc na Alasce jest środek nocy – powiedziała. – Może powinnam poczekać.
Sabin nie okazał litości.
- Dzwoń.
- Ale…
- Nie rozumiem twojej niechęci. Kochasz je. Chcesz, żeby tu były, nawet zrobiłaś z tego warunek, pod jakim zostaniesz ze mną.
- Wiem – Przesunęła palcem po świecących numerach na małym, czarnym aparacie. Powróciło poczucie winy. Poczucie winy, że zmusiła ukochane siostry, żeby czekały na wieści o niej… albo, jeśli nie wiedziały o jej porwaniu, po prostu na to, żeby się z nimi skontaktowała.
- Czy będą cię winić za to, co się stało? Będą chciały cie ukarać? Powiedziałem, że im nie pozwolę.
- Nie – Może. To co wiedziała, to to, że zażądają żeby Sabin pozwolił im dołączyć do jego wojny, tak jak chciał. Będą chciały dup Łowców na tacy, podanych na surowo. Ale jeśli zostaną zranione przez Gwen… będzie nienawidziła siebie przez wieczność.
- Dzwoń – ponaglił Sabin.
Weź się w garść, pomyślała. Z westchnieniem, wybrała numer Bianki. Z wszystkich trzech, Bianka była najłagodniejsza. A przez najłagodniejsza, Gwen miała na myśli, że Bianka wylałaby szklankę wody na osobę, którą właśnie podpaliła.
Po trzech sygnałach, siostra odebrała.
- Nie mam pojęcia, kto dzwoni do mnie z tego numeru, ale lepiej…
- Hej, Bianka – Jej żołądek zacisnął się boleśnie, głos był tak znajomy i ukochany, że palące łzy spłynęły po policzkach – To ja.
Cisza, a potem głęboki oddech.
- Gwennie? Gwennie, to ty?
Otarła policzki wierzchem nadgarstka, bardzo świadoma gorącego spojrzenia Sabina, praktycznie pożerającego ją. O czym myślał? Dla takiego wojownika, to że pokazała słabość – właściwie więcej słabości – musiało go oburzać. I to dobrze. Naprawdę. Całowali się i dotykali pod prysznicem i była gotowa pójść dalej, wziąć więcej, dać więcej, pomimo tego, jakiego rodzaju był mężczyzną i rzeczy, jakich jej powiedział.
- Hej, ciągle tam jesteś? Gwennie? Wszystko w porządku? Co się dzieje?
- Tak, to ja. Jedna i jedyna – w końcu odparła.
- Bogowie, dziewczyno. Czy masz pojęcie ile czasu minęło?
Dwanaście miesięcy, osiem dni, siedemnaście minut i trzydzieści-dziewięć sekund.
- Mam pojęcie. Więc co u was?
- Lepiej, teraz, kiedy cię słyszę, ale jesteśmy wkurwione jak cholera. Czeka cię ciężka przeprawa, gdy Taliyah cię znajdzie. Dzwoniłyśmy do ciebie – wiesz, żeby powiedzieć cześć i zagrozić ciężkim laniem, jeśli nie wrócisz do domu. Żadnej odpowiedzi. Więc zadzwoniłyśmy do Tysona. Powiedział, że się wyprowadziłaś i nie wie jak cię znaleźć. Szukałyśmy i szukałyśmy, po całym cholernym świecie, ale bez powodzenia. W końcu złożyłyśmy Tysonowi wizytę i powiedział, że zostałaś zabrana wbrew własnej woli.
- Torturowałyście go? – Nie była na niego zła, nie chciała, żeby został skrzywdzony. Tylko się bronił, coś co rozumiała.
- Cóż… może troszkę. Nie nasza wina. Marnował cenny czas.
Jęknęła. Potem wyobraziła sobie Biankę, czarne włosy wirujące wokół głowy, błyszczące bursztynowe oczy, czerwone usta wygięte w złośliwym uśmiechu i nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Żyje, prawda?
- Proszę, dziewczyno. Tak jakbyśmy się zniżyły do zabicia tego małego, słabowitego gówna. Nigdy nie zrozumiem co w nim widziałaś.
- Dobrze. Nie wiedział, gdzie byłam. Nie naprawdę.
- W każdym razie, kto cię zabrał? Co zrobiłaś, żeby ich ukarać? Nie żyją, prawda? Powiedz mi, że nie żyją, dziecino.
- Ja, uch, dojdę do tego – Prawda. – Innym razem – Znów prawda. – Słuchaj – dodała, zanim Bianka mogła sondować zbyt głęboko. – Jestem obecnie w Budapeszcie, ale chcę was zobaczyć, dziewczyny. Tęsknię za wami – Na końcu głos jej się załamał.
- Więc wróć do domu – Bianka nigdy o nic nie prosiła – to Gwen wiedziała – ale teraz brzmiała na gotową błagać. – Chcemy, żebyś wróciła do domu. Niewiedza gdzie jesteś nas niszczy. Mama wyprowadziła się miesiące temu, bo nie przestawałyśmy ją męczyć o ciebie, więc nie musisz się martwić o jej chłodne powitanie.
To, że kazała im czekać dłużej niż to konieczne… poczucie winy znów narosło, gorętsze niż wcześniej i Gwen zatrzęsła się ze wstydu. Zrobiłam to. Zrobiłam to moim silnym, dumnym siostrom.
- Nie dbam o mamę – I nie dbała. Nie naprawdę. Nigdy nie były blisko. – Ale musicie do mnie przyjechać. Jestem z, uch, Lordami Świata Podziemnego i chcą was poznać. Wiesz, to ci mężczyźni, którzy są…
- Opętani przez demony? – Bianka zapiszczała z ekscytacji, potem nagle spochmurniała. – Co ty z nimi robisz? To oni cię zabrali? – Była chęć mordu w jej głosie.
- Nie. Nie. To dobrzy faceci.
- Dobrzy faceci? – roześmiała się. – Cóż, jacykolwiek są, nie są twoim zwykłym towarzystwem. Chyba, że twoja osobowość przeszła ogromną przemianę przez ostatnie półtora roku.
Nie bardzo.
- Po prostu… przyjedziecie?
Bez wahania.
- Już jesteśmy w drodze, dziecino.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:59, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 14

Kuchnia wyglądała jak po wybuchu bomby. Głodni wojownicy są dzikusami, pomyślał Sabin. Przed zejściem na dół, powysyłał każdemu wiadomości – bogowie, kochał technologię; nawet technofobicznego Maddoxa wprowadził w dwudziesty pierwszy wiek – zwołując zebranie na południe, żeby przedyskutować to, co powiedzieli mu Łowcy o Nieufności i szkole dla pół-ludzkich, pół-nieśmiertelnych dzieci, jak i też poinformować ich o przyjeździe sióstr Gwen.
Siostry. Łzy wypełniły oczy Gwen, gdy Harpie odebrały telefon, zmieniając jasne złoto w roztopiony rosół. Ulga, nadzieja i smutek bawiły na jej twarzy i Sabin musiał walczyć z potrzebą, żeby podejść do niej, wziąć w ramiona i dać każde pocieszenie, jakie mógł. Musiał użyć każdego instynktu wojownika, jaki posiadał, żeby zostać w miejscu.
Miał nadzieję, że reszta dnia będzie łatwiejsza. Przekręceniem nadgarstka zamknął drzwi lodówki. Natychmiast opłynęło go ciepło. Obrócił się do Gwen, która patrzyła w dół na marmurowe blaty. Albo może na umywalkę ze stali nierdzewnej, być może zastanawiając się, dlaczego tak starożytny dom, został tak zmodernizowany w niektórych miejscach a w innych zostawiony bez zmian.
Też się nad tym zastanawiał po przyjeździe do Budapesztu, te parę miesięcy temu. On sam wprowadził parę poprawek od wprowadzenia i miał zamiar zmienić jeszcze parę rzeczy przed końcem roku. To zabawne. Podróżował po całym świecie, miał bazy operacyjne w wielu miejscach, ale ta forteca szybko stała się jego domem.
- Pusta – ogłosił.
Uniosła na niego wzrok i minęła chwila zanim się skupiła. Gdy to zrobiła, przesunęła dłonią po ciągle wilgotnych włosach, jakby zawstydzona.
- Nic mi nie będzie bez jedzenia.
- Nie – Nie ma mowy, żeby na to pozwolił. Przez rok przechodziła horror głodówki. Nie spędzi tak nawet jednego dnia więcej, jeśli on ma coś do powiedzenia. Zaspokoi każdą jej potrzebę. Bo chciał jej pomocy i współpracy.
Był w lepszym nastroju niż wcześniej, więc przypuszczał, że może przekupić ją jej „kradzionym” jedzeniem.
- Pojedziemy do miasta – dodał. Parys, którego zadaniem były zakupy, pewnie nadal jest nieprzytomny. – Po tym jak okryjemy cię od stóp do głów – Nie ma mowy, żeby ktoś oglądał tę wspaniałą skórę.
- Makijaż wystarczy na twarz – powiedziała, zwracając jego uwagę. – I w każdym razie, Anya przyniosła ci tacę… uch, to znaczy, jadłam już wcześniej.
Więc w ten sposób Anya nakłoniła ją do jedzenia. Mówiąc, że jedzenie jest dla niego, zapewniając, że zjedzenie go będzie kradzieżą. Przynajmniej raz Sabin doceniał oszustwa bogini.
- Jeden posiłek nie wystarczy na długo. Poza tym, możemy ci kupić jakieś ubrania, gdy tam będziemy.
Przyjemność wypełniła jej spojrzenie, a skóra wydawała się błyszczeć wszystkimi kolorami tęczy. Jego członek stwardniał boleśnie, krew zawrzała niebezpiecznie a umysł wypełniły obrazy jej nagiego ciała, mokrego i błyszczącego. Nagle mógł niemal poczuć w ustach jej dekadencki smak, usłyszeć krzyki.
- Ubrania? – odparła. – Moje własne?
Jej szczęście było zbyt wielkim ciosem dla Zwątpienia, który zdecydował się uderzyć, używając rozproszenia Sabina i zrywając się ze smyczy.
Nowe ubrania nie polepszą twojej sytuacji. Mogą ją nawet pogorszyć. Jak chcesz za nie zapłacić? Swoim ciałem? Albo może twoje siostry za nie zapłacą. Co jeśli Sabin ich pożąda? Nie wszedł w ciebie, mimo że był twardy. Co jeśli zamiast tego weźmie do łóżka twoje siostry?
Zwykle demon był bardziej ostrożny, delikatny szept, ciche przypuszczenie, skierowane ku zniszczeniu pewność siebie słuchacza. Teraz używał tego, co stało się między nimi pod prysznicem, żeby wzbudzić zazdrość i zniszczyć kobiecą dumę. Gwen nie musiała go lubić ani pragnąć, żeby to zadziałało. Nikogo nie cieszy myśl o ich „być może” kochanku, z kim innym w łóżku. Sabin już był gotów pozbawić oczu każdego, kto tylko podziwiałby Gwen.
Wiedziałeś, że to się zdarzy. Wiedziałeś, że Zwątpienie nie da jej spokoju.
- Gwen – powiedział, zaciskając szczękę. – Te myśli… Przepraszam - Skrzywdzę cię za to, ty chory skurwysynu. – Nie będziesz mi nic winna za ubrania. Nikomu.
Jej źrenice się poszerzyły, czerń pochłonęła złoto… biel… Niedługo stanie się Harpią. Nie wiedząc, co jeszcze może zrobić, chwycił tył jej karku i przyciągnął ją do swojego ciała. Podziałało w samolocie. Może…
Jego druga ręka owinęła się wokół jej bioder, przyciskając ją do ciągle twardego członka.
- Czujesz to? To dla ciebie. Dla nikogo innego. Nie mogę powstrzymać swoich reakcji, pragnę tylko ciebie – Ukrył twarz w zagięciu jej szyi. – To głupie, nie możemy być razem, ale nie potrafię sprawić, żeby to miało znaczenie. Tylko ciebie chcę – Powie to nawet tysiąc razy, jeśli będzie to konieczne. Chciałby tylko, żeby te słowa były kłamstwem.
Nic. Bez odpowiedzi.
Wycisnął miękki pocałunek na jej ustach, ociągając się, delektując. Nawet ten niewinny pocałunek go znokautował. Czuć ją… znając jej skórę pod tym luźnym ubraniem, małe, różowe sutki, stworzone do lizania.
Wciągnęła oddech – jego oddech. Nieznacznie wygięła się ku jego dotykowi, trzymając mocno, przyciągając go bliżej. Jej źrenice zaczęły się zmniejszać. Oddech stał się mniej wzburzony, mięśnie mniej napięte.
Jego słowa jej nie sięgnęły, jego dotyk tak. Harpia musiała uspokajać się przy fizycznym kontakcie. Musi to zapamiętać.
Ale z tą myślą nadeszła furia, która sprawiła, że jego wnętrzności zapłonęły. Rok, pełen rok, bez dotyku musiał być piekłem dla tej dziewczyny, która nienawidziła swojej mrocznej strony. Harpia musiała być wrzeszczącym głosem w jej głowie, stałym, znienawidzonym towarzyszem.
To było kolejne powiązanie między nimi. Chociaż Sabin nie nienawidził swojego demona. Nie cały czas. Ciszył się torturą, jaką mógł sprowadzać na Łowców. Teraz, będąc szczerym (a musiał być) nie mógł zaprzeczyć nienawiści. Skurwiel nie chciał zostawić Gwen w spokoju, prowokując ją, gdy zasługiwała tylko na odpoczynek.
- Dobrze? – zapytał.
Wyrwał jej się drżący oddech. Puściła go, policzki zapłonęły.
- Zależy. Założyłeś kaganiec swojemu przyjacielowi?
- Pracuję nad tym. I jak ci powiedziałem, demon nie jest moim przyjacielem.
- Więc wszystko w porządku.
Była pretensja w jej tonie.
- Na pewno? – Przesunął kciukiem po linii jej włosów.
- Na pewno. Możesz mnie już puścić.
Nie chciał, chciał ją trzymać już zawsze. I właśnie dlatego ją puścił, cofając się o krok. Już ją oznaczył. Wszystko inne byłoby zabójcze. Niepotrzebne i niebezpieczne dla jego ostatecznego celu.
Zwątpienie zapiszczał z rozczarowaniem, cofając się w głąb jego umysłu i czekając na kolejną okazję do ataku.


* * *
Po tym jak zastosowała warstwę makijażu żeby pokryć skórę, makijażu, który Sabin pożyczył od kobiet z rezydencji, oboje opuścili fortecę. Stale jej dotykał. Muśnięcie ręki tu. Pieszczota palców tam. Nie chciała, żeby kiedykolwiek przerywał. W końcu wiedziała jak magiczny mógł być jego dotyk.
Zadrżała. Stymulacja i wspomnienia były niemal – niemal – wystarczające, żeby nie zauważyła piękna Budapesztu. Były tu zamkopodobne domy, nowoczesne budynki, zielone drzewa, wybrukowane ulica i ptaki zjadające z nich okruchy. Była ciemna rzeka, żelazny most i kaplica wzbijająca się w niebo.
Sabin rozproszył ją niemal tak, że nie zauważyła również ludzi z miasta. Spoglądali na niego z podziwem i schodzili mu z drogi, choć i tak starali się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, z jakąkolwiek częścią niego. Niektórzy sapnęli „Anioł”, gdy przechodził.
Robili zakupy przez kilka godzin i ani razu nie widziała, żeby irytowała go jej potrzeba by przymierzyć wszystko, przesunąć każdym kawałkiem materiału po policzku i obracać się przed wielkimi lustrami. Często przyłapywała go na tym, że się uśmiechał.
Po wybraniu kilku par dżinsów, garści kolorowych t-shirtów i błyszczących, różowych klapek, jak też własnego zestawu do makijażu, ruszyli po jedzenie. Ale kto by teraz dbał o jedzenie? Nosiła nowe ubranie! Wygodną parę drelichów i śliczny, różowy t-shirt.
Jeszcze nigdy bardziej nie uszczęśliwiało jej to jak wyglądała. Po roku w koszulce i spódnicy, czuła się piękna i dopieszczona, i, cóż, normalna. Ludzka. Gdy opuścili sklep spożywczy ze swoimi zakupami, Sabin spoglądał na nią jakby była pucharkiem jego ulubionych lodów.
Oczywiście, wtedy zaczęły się szepty.
Jesteś pewna, że dobrze wyglądasz? Zastanawiam się czy twój oddech nie jest okropny. Z jak wieloma kobietami był Sabin? Ile z nich było od ciebie ładniejsze, mądrzejsze i odważniejsze?
Szczęśliwy nastrój Gwen zbladł, zastąpiła go złość. Szepty trwały i wkrótce nawet nerwy Harpii były napięte. Jeśli się załamie spustoszenie nawiedzi to śliczne miasto i nawet Sabin może ucierpieć. Mimo, że Sabin ją irytował, Gwen ciągle nie chciała, żeby spłynęła choć jedna kropla jego krwi.
Teraz ładował ich zakupy do bagażnika, jego mięśnie napinały się przy każdym ruchu. Chleby, mięsa, owoce i warzywa – było tego pełno. Zapachy były boskie. Parę razy w sklepie pokusa okazała się zbyt wielka, ślina napływała jej do ust i kradła. Ale jej zdolności musiały być przyrdzewiałe, bo Sabin przyłapał ją za każdym razem. Ale nie protestował. Nie, zachęcał ją porozumiewawczym uśmiechem, jakby był z niej dumny. To ją zaszokowało… ciągle ją szokowało.
Oparła biodro o tył samochodu.
- Twój demon jest bliski zrujnowania mi dnia.
- Wiem. Przepraszam. Dla jasności: wyglądasz niesamowicie, twój oddech jest świeży, nie byłem znów z tak wieloma i nie ma ładniejszej i mądrzejszej od ciebie.
Zauważyła, że nie wspomniał o odwadze.
- Rozprosz mnie. Powiedz mi więcej o tych artefaktach, których szukacie.
Zatrzymał się, torba zawisła w powietrzu. Światło słoneczne spływało na niego kaskadą, ciemne włosy lśniły, rozsypując się na wietrze. Zmrużył oczy patrząc na nią… coś, co robił często, pomyślała.
- To nie jest coś, o czym mogę dyskutować na otwartej przestrzeni.
Czy to tylko wymówka, żeby utrzymać ją w nieświadomości?
A może przez nacieranie jego demona, wątpiła w niego tak po prostu?
Grrr!
- Możesz mi powiedzieć. Teraz z tobą pracuję – Prawda? Czy nie zdecydowali, że zajmie się papierkową robotą? Nie wymieniła ceny, bo pierwsze co jej przyszło do głowy to pokój i wyżywienie w fortecy. Tak, na zawsze. Jak głupie to było? – Pomogę ci je znaleźć.
- A ja ci o nich opowiem. Później.
Okej, więc może demon jednak nacierał.
Sabin wrócił do toreb, z finezją wrzucił je do środka ruchem nadgarstka. Drgnęła, gdy usłyszała trzask jajek.
- Przy okazji, nie osiągnęliśmy porozumienia co do twoich obowiązków – powiedział.
Gwen uniosła łokieć nad głowę, opierając głowę na dłoni, paznokcie wbijając w skórę głowy.
- Sądzisz, że nie jestem zdolna zająć się papierkową robotą, czy też nie szanujesz mnie na tyle, żeby pozwolić mi udowodnić swoją wartość?
- Czekaj. Czy właśnie wepchnęłaś słowo na S do dyskusji na temat papierkowej roboty? – zazgrzytał zębami. – Co jest z wami, kobietami? Popieść trochę, a nagle wszystko, co powiesz znaczy, że ich nie szanujesz.
- To nie prawda – Musi wchodzić na ten temat, prawda? Już sama rozmowa o tym sprawiała, że czuła gorące krople wody na skórze, jego rękę pieszczącą ją, jego ugryzienie. To nie jest rodzaj mężczyzny, jakiego dla siebie chcesz. To smutne, że musiała to sobie przypominać. I prawdopodobnie będzie musiała jeszcze raz. I jeszcze. – Po pierwsze, oferowała pomoc i przyjąłeś ją, ale nigdy właściwie nie powiedziałeś mi jak mam zacząć. Po drugie, prysznic nie ma z tym nic wspólnego. Właściwie, to uznajmy, że już nie będziemy rozmawiać o tym, co się tam stało.
Obrócił się do nie, całkowicie zapominając o torbach.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie chcę fizycznie walczyć z twoim wrogiem.
- Nie, nie dlaczego sądzisz, że cię nie szanuję, ani dlaczego chcę, żebyś zajmowała się papierkową robotą, ale dlaczego nie chcesz rozmawiać o prysznicu?
Policzki zapłonęły, wyprostowała się i spojrzała w bok.
- Bo tak.
- Dlaczego? – nalegał.
Bo chcę więcej.
- Mieszanie interesów z przyjemnościami jest bardziej niebezpieczne niż nas dwoje – odparła sucho.
Mięsień zadrgał pod jego okiem, gdy się w nią wpatrywał i była pewna, że czeka aż ona się wycofa. Nie zrobiła tego i to ją zaskoczyło. Zrozumiała, że się go nie boi. Nawet odrobinę
- Wsiadaj do samochodu – nakazał.
- Sabin.
- Do wozu.
Szlag by trafił despotycznych mężczyzn!
Gdy byli w samochodzie, odpalił silnik, ale nie wyjechał na drogę. Zasłonił oczy okularami przeciwsłonecznymi, położył dłoń na jej udzie i spojrzał na nią.
- Teraz, gdy jesteśmy sami mogę ci opowiedzieć o artefaktach. Ale w chwili, w której o nich usłyszysz utkniesz ze mną. Nie odejdziesz ze swoimi siostrami, nie będziesz sama wychodzić z fortecy. Rozumiesz?
Chwila. Co?
- O jak długiem czasie tu mówimy?
- Dopóki nie zostaną znalezione.
Co mogło oznaczać kilka dni. Albo wieczność. Czego w sekrecie chciała, ale nie dlatego że nie miałaby wyboru.
- Nie zgadzam się na coś takiego. Byłam już uwięziona przez rok i nie chcę już żyć w taki sposób. Mam życie, do którego chcę wrócić, wiesz. – Cóż, tak jakby. Nie, żeby próbowała. Albo chciała spróbować. – Są rzeczy do zrobienia, ludzie do zobaczenia.
Wzruszył ramionami.
- Więc nic ci nie powiem – Nie mówiąc nic więcej, wyjechał na drogę. Jechał powoli, dostosowując się do ruchu. Jego ostrożność wydawała się… dziwna. Przeciwna jego osobowości „Żyję-Na-Krawędzi”. Robił to dla niej? Żeby była bezpieczna? To było słodkie.
Nie waż się zmięknąć w stosunku do niego!
- Podoba ci się myśl o zostaniu w fortecy. Przyznaj to – powiedział.
Czy informacja może zostać żyta przeciw niej? Tak. Czy utrzymanie jej w sekrecie przyniesie jej jakąś korzyść? Tak. Czy kłamstwo wystarczy, czy nawet będzie lepsze? Tak. Ale kiedy otworzyła usta, wypłynęła z niej prawda.
- Dobra. Przyznaję. Byłam samotna i przestraszona przez rok. Ty i twoi przyjaciele pojawiliście się nagle i już nie byłam sama. Ciągle się bałam, ale nikt mnie nie zranił, ani mi nie groził i to poczucie bezpieczeństwa jest tak cudowne, że nie mogę się zmusić do odejścia.
- Możesz to samo poczucie otrzymać od swoich sióstr – jego głos zmiękł, palce masowały jej nogę. – Prawda?
- Prawda – Tak jakby. – Mogę skłamać na temat tego, co się stało, nie będą naciskać, ale zawsze zdawały się widzieć przeze mnie na wskroś. Mogę kłamać każdemu, tylko nie im – I Sabinowi, na to wyglądało. – Wasze towarzystwo jest niczym wakacje od życia. I to jest w porządku – pośpieszyła dodać. – Jak długo to będzie papierkowa robota.
Westchnął, długo i głośno, dźwięk odbił się echem w samochodzie.
- Słuchaj, bo zaoferuję tę informację tylko raz. Są cztery artefaktu. Klatka Przymusu, Paring Rod , Płaszcz Niewidzialności i Wszystkowidzące Oko. Jakoś, gdy wszystkie cztery zostaną zebrane, wskażą drogę do puszki Pandory. Mamy dwa. Klatkę i oko.
- Czym właściwie są? Nigdy o nich nie słyszałam.
- Ktoś zamknięty w klatce jest zmuszony zrobić wszystko, co się od niego zażąda. Cokolwiek i wszystko, nic nie jest zbyt święte, jak długo nie dotyczy to Kronosa. Ponieważ to on stworzył te rzeczy, jakoś upewnił się, że nie będą mogły zostać wykorzystane przeciwko niemu.
Wow. Gwen musiała podziwiać kogoś o takiej mocy. Ona nawet nie mogła kontrolować swojej mocy.
- Nie jesteśmy pewni, co robi Rod. Płaszcz sam się opisuje, a oko pokazuje, co dzieje się w niebiosach. I w piekle – Położył głowę na oparciu, z oczyma ciągle na drodze. – Danika jest okiem.
Okej, podwójne wow. Mała blondynka, która wygląda tak normalnie może zobaczyć cuda niebios i horrory piekła? Biedna. Gwen wiedziała jak to jest być inną, być czymś… więcej. Może mogłyby się zaprzyjaźnić, przełamać lody i poplotkować o swoich kłopotach. Jak świetne by to było? Nigdy wcześniej nie zaznała czegoś takiego.
- Więc jak znaleźliście klatkę i oko?
- Podążaliśmy za wskazówkami, które Zeus pozostawił za sobą, żeby je kiedyś odnaleźć.
Jak poszukiwanie skarbów. Super.
- Mogę zobaczyć klatkę? – Nie mogła powstrzymać podekscytowania w głosie. Jej siostry, płatne tajemniczki, często zostawiały ja w domu, samą, gdy ruszały w świat polować. Zawsze chciała z nimi wyruszyć. Albo, ostatnio, cieszyć się z nimi ich zdobyczami. Ale zawsze pozbywały się przedmiotów przed powrotem do domu, więc jej życzenie się nie spełniło.
Uwaga Sabina przywarła do niej, mogła poczuć ciepło jego spojrzenia.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedział surowo.
- Ale…
- Nie.
- Co to szkodzi?
- Właściwie, dużo.
- Dobra – Znów poczuła się odstawiona na boczny tor. Próbowała ukryć rozczarowanie. – Co chcecie zrobić z puszką Pandory, gdy ją znajdziecie?
Jego palce zacisnęły się na kierownicy.
- Rozwalić ją na kawałki.
Odpowiedź wojownika. Podobało jej się to.
- Anya wspomniała, że może ona wyciągnąć z ciebie demona, zabijając cię i zamykając demona.
- Tak.
- Co się stanie, jeśli zostaniesz zabity bez puszki? Demon też umrze?
- Tak wiele pytań – mruknął.
- Przepraszam – Narysowała palcem kółko na kolanie. – Zawsze byłam zbyt ciekawska, by było to dla mnie dobre – Ta ciekawość parę razy niemal ją zabiła. Kiedyś, jako dziecko zwiedzała rodzinne góry i natknęła się na spokojną, łagodną rzekę. Jeśli się zanurzy będzie mogła zobaczyć rybki? zastanawiała się. A jeśli tak, jak wiele ich tam jest, jakie mają kolory i czy zdołałaby je złapać?
W momencie, gdy się zanurzyła, lodowata woda całkiem ją osłabiła. To nie ważne, że nie było prądu. Nie miała energii, żeby wypłynąć. Harpia przejęła kontrolę, ale woda przymroziła jej skrzydła do pleców, powstrzymując przed wzlotem.
Kaia usłyszała jej paniczne krzyki i uratowała ją, i zaserwował jej życiowe cięgi. Ale to nie powstrzymało jej przed zastanawianiem się nad tymi śmiesznymi rybkami.
- … słuchasz mnie? – powiedział Sabin, jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie, przepraszam.
Jego usta zadrżały. Kochała, kiedy to robiły. Sprawiało to, że ogromny samiec wyglądał, cóż, ludzko.
- To co ci mówię jest uprzywilejowaną informacją, Gwen. Rozumiesz to, prawda?
Och, tak. Rozumiała. To mogło zostać użyte przeciwko niemu, przekazane Łowcą mogło go zranić.
- Uratowałeś mnie. Nie mam zamiaru cię zdradzić, Sabin. Ale jeśli myślisz, że jestem do tego zdolna, dlaczego chcesz mnie w twojej drużynie? – Fakt, że nie wierzył w jej lojalność ranił bardziej, niż myślała, że to możliwe. Może nie może nic na to poradzić. Może jego demon powstrzymuje go przed ufaniem komukolwiek. Zamrugała. Miało sens i nie bolało tak bardzo.
- Ufam ci. Ale możesz zostać złapana i torturowana dla tej informacji. Jesteś silna i szybka i nie sądzę, żeby do tego doszło, ale byli zdolni dorwać cię wcześniej, więc…
W ustach jej wyschło.
- Ja… uch… - Torturowana?
- Nie żebym zamierzał na to pozwolić.
Powoli się uspokoiła. Oczywiście, że nie pozwoli, żeby coś takiego się stało. Ona też nie. Była tchórzem, ale była też niebezpieczna, kiedy musiała być i uczyła się na błędach.
- Ciągle chcę tę informację.
- Dobrze, bo sprawdzałem czy się cofniesz. To nie może zostać użyte przeciw mnie, bo Łowcy już to wiedzą. Jeśli zostanę zabity bez puszki, demon będzie wolny. Szalony, obłąkany i bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek, ale wolny.
Jej oczy się rozszerzyły.
- To dlatego bardziej chcą was schwytać niż zabić.
- Skąd to wiesz?
- Różne dźwięki rozchodziły się w katakumbach, ale za każdym razem, gdy szykowali się do walki – wtedy nie wiedziałam, z kim – przypominali sobie nawzajem, żeby nie zabijać, tylko zranić i…
- Kurwa – warknął nagle, przerywając jej. – Byliśmy śledzeni. Niech to diabli! – Uderzył pięścią w kierownicę. – Dałem się rozproszyć inaczej zauważyłbym ich wcześniej.
Ignorując oskarżenie w jego głosie i nowy strumień bólu, który powodował, Gwen obróciła się na siedzeniu, parząc przez ciemne szkło. Jechały za nimi trzy samochody. Każdy miał przyciemniane szyby, więc nie mogła zobaczyć ilu ludzi jest w środku.
- Łowcy?
- Na pewno. Kurwa! – Sabin znów warknął i było to jedyne ostrzeżenie zanim czwarty samochód uderzył w ich przód. Boom. Crunch. Metal tarł o metal.
Została rzucona w przód, uratowana przed obrażeniami przez pasy i poduszkę powietrzną.
- Wszystko w porządku?
- Tak – odparła. Jej serce uderzało niekontrolowanie, krew była niczym lód w żyłach.
Sabin już sięgał po ostrza przymocowane do jego ciała, srebrne końcówki błyszczały w słońcu.
- Zamknij się w środku – powiedział. Rzucił dwa ostrza na półkę między nimi. – Chyba, że chcesz walczyć – Nie dał jej czasu na odpowiedź, po prostu wyskoczył z samochodu, zamykając za sobą drzwiczki.
Gardło jej się zacisnęło, gdy zamykała drzwi. Spowodowane strachem i wstydem. Jak mogła tu siedzieć, pozwalając mu walczyć… zmierzyła grupy wysiadające z teraz zatrzymanych pojazdów, biegnące ku niemu, unoszone pistolety… czternastu mężczyzn na jednego? Dobry Boże. Czternastu!
Nie mogła.
Pop. Whiz.
Jestem Harpią. Mogę walczyć. Mogę wygrać, mogę mu pomóc.
Jej siostry by się nie wahały. Już byłyby na samochodach, zrywając dachy i tnąc, zanim koła zdążyłyby się zatrzymać. Mogę to zrobić. Mogę. drżącą ręką uniosła ostrza. Były cięższe niż wyglądały, ich rękojeści wydawały się gorące niczym lawa przy jej zbyt zimnej skórze.
Ten jeden raz. Będzie walczyć ten jeden raz. Tak będzie. Po tym, w pełni zajmie się papierkową robotą. Znów pop. Znów whiz. Potem głośne thunck! Krzyknęła. Tak, mogę to zrobić. Być może.
Gdzie, do cholery jest Harpia? Jej wzrok był normalny, nie w podczerwieni, i nie czuła potrzeby krwi w ustach.
Leniwa suka była pewnie usatysfakcjonowana przez jedzenie i dotyk, może nawet spała. Gdyby tak długo nie negowała ciemnej strony swojej natury, może by wiedziała jak ją teraz wezwać. Teraz, wyglądało na to, że była sama.
Pop. Krzyk.
Nie mogę zostać tu na zawsze. Przełykając, drżąc, wysiadła z samochodu. Powitał ją przerażający widok. Sabin, zamknięty w zabójczym tańcu, broń cięła, krew tryskała. Łowcy, strzelający do niego. Nawet nie zwolnił.
- Głupio jest wychodzić samemu, demonie – powiedział jeden z nieznajomych. – Oddaj nam nasze kobiety, a zostawimy cię w spokoju.
Gwen powinna wiedzieć, że Łowcy będą się mścić za to, co stało się w katakumbach.
- Waszych kobiet nie ma – warknął Sabin.
- Nie ruda. Widzieliśmy ją z tobą. Ta dziwka pewnie szybko się puściła.
- Nazwij ją tak jeszcze raz. Tylko się ośmiel – Było tyle furii w jego głosie, że Gwen była zaskoczona, że Łowcy nie spłonęli w miejscu.
- Ona jest dziwką, a ty jesteś skurwysynem. Mam zamiar nafaszerować cię miedzią, ocucić i spędzić resztę życia sprawiając, że będziesz płacił za to, co zdarzyło się w Egipcie.
- Zamordowaliście naszych przyjaciół, skurwysyny – dorzucił ktoś inny.
Sabin nie odpowiedział. Po prostu nadal przebijał się w przód, oczy świeciły jasną czerwienią, ostrym błyskiem, zdeformowane kości były widoczne pod skórą. Ciała upadały wokół niego, ale jak długo mógł wytrzymać? Było tam… jeszcze ośmiu. Ośmiu ciągle do niego strzelało. Nie żeby zabić, ale żeby obezwładnić, w nogi i ramiona.
Gwen mogła niemal usłyszeć demona podrzucającego niebezpieczne, małe wątpliwości do ich uszu: Tak naprawdę nie możesz go pokonać, wiesz to, prawda? Istnieje spora szansa, że twoja żona będzie dziś identyfikować twoje zwłoki.
Blokując dźwięk, sięgając po całą odwagę, jaką posiadała, ruszyła w przód. Rozproszy Łowców, pozwalając Sabinowi wygrać. Tak, tak. Dobry plan. Okej. Jak to zrobić, tak żeby Sabin mógł dalej czynić swoją magię? Tak żeby nie została zabita ani okaleczona w trakcie.
Przyszła jej do głowy odpowiedź i niemal zwymiotowała. Nie, nie, nie. Nie ma innego sposobu, powiedziała część niej.
To głupie i samobójcze, odparła inna część. To bez znaczenia. Zrobi coś, pierwszy raz w życiu zachowa się odważnie i to wydawało się… dobre. Naprawdę dobre, właściwie. Ciągle była przerażona, ciągle drżała, ale to jej nie powstrzyma. Nie tym razem. Sabin uratował ją przed Łowcami, więc jest mu to winna. Nawet więcej, patrząc na mężczyzn częściowo odpowiedzialnych za jej roczne uwięzienie, czuła potrzebę wymierzyć sprawiedliwość i ranić.
Sabin miał rację. Chęć zniszczenia wroga była dobra, chęć by zrobić to z bliska i osobiście. Jedyny problem: nie była wytrenowanym żołnierzem jak jej siostry. Wiedziała, co robić, ale czy mogło jej się udać?
Spróbuj. Co mogło się zdarzyć w najgorszym przypadku? Cóż, mogła umrzeć. Gwen wciągnęła oddech, wyprostowała się i pomachała rękami w powietrzu, ostrza zabłysły w słońcu.
- Chcecie mnie? Chodźcie i sobie weźcie.
Taniec śmierci zwolnił. Każde spojrzenie pobiegło ku niej i rzuciła nóż. Przeciął powietrze jakby zamierzał wyrządzić szkody i upadł na ziemię bezużytecznie. Niech to cholera!
Upadła, ale jeden z Łowców strzelił zanim była całkiem ukryta, jego przyjaciel krzyknął:
- Nie zabijaj jej – I pchnął jego rękę by zmienić kierunek strzału. Ale było za późno. Kula utkwiła w jej ramieniu, przeszył ją ostry ból, rzucając do tyłu.
Leżała przez chwilę, oszołomiona, dysząca, z kłującym ramieniem. Pomyślała, że bycie postrzeloną nie jest takie złe jak sobie wyobrażała. Taa, bolało jak cholera, ale ból był do zniesienia. Zwłaszcza gry jej oczy zaczęły mrugać, niebieskie niebo z białymi chmurami było tam, a za parę sekund go nie było. Słyszała kroki, ruszające samochody. Miała nadzieję, że rozproszyła Łowców na tyle, żeby dać Sabinowi jego zwycięstwo.
- Trzymajcie go z dala – krzyknął ktoś. – Ja wezmę dziewczynę.
Sabin ryknął, piekielny dźwięk tak blisko, że niemal rozsadził jej uszy. Wtedy kula odbiła się rykoszetem od kołpaku i znalazła drogę do jej piersi. Kolejny ostry ból nią szarpnął. Okej, ból jednak nie był do zniesienia. Całe jej ciało się trzęsło, mięśnie zwijały się w twarde węzły. Ale to co zajmowało ją najbardziej, to to, że ciepła krew zalewała jej śliczny, nowy t-shirt. T-shirt, który sama wybrała. T-shirt z którego noszenia była taka dumna i szczęśliwa. T-shirt, na który Sabin patrzył z żądzą w oczach.
Jest zrujnowany. Mój piękny, nowy t-shirt jest zrujnowany. Na to nawet Harpia się wściekła, w końcu się budząc.
Ale było za późno. Siła Gwen wypływała z niej razem z krwią. Ciemność pokryła jej wzrok, żadnych widoków i kolorów. Sen ją obejmował, kiwał, kołysał, ale walczyła z tym. Nie możesz spać. Nie tu, nie teraz. Było zbyt wielu ludzi dookoła niej. Była bardziej podatna na zranienie niż kiedykolwiek. Hańba dla rodziny. Znowu była celem.
- Gwen! – zawołał Sabin. W oddali rozległ się obrzydliwy dźwięk, jakby kończyny odrywano od ciała, a następnie złowrogi łoskot. – Gwen, mów do mnie.
- Wszystko… w porządku – Ciemność w końcu ją połknęła i nie było już więcej walki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin