|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aduu
Bakałarz IV stopnia
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Przybiernów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:08, 20 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
To dałyśmy teraz Vill troszkę roboty ;]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Villka
Arcymag.
Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 2166
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z piątej gwiazdy na lewo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:11, 28 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Aduu napisał: | I wiesz co, Vill? Mam ochotę poznać twoje zdanie na temat Piccollo. Takie dogłębne. Wszelkie za i przeciw. ;D |
Hymm...
Proszę bardzo: bardzo klasyczny dualizm świata.
Czerń - biel.
Dobro - zło.
Chłód - ciepło.
Znowu dostajemy Boga w kolejnym fikcyjnym uniwersum.
Toriyama zapożyczył sobie naszego, poczciwego Jahwe do stworzenia Kami-sama.
Nameczanin co prawda nie stwarza świata: Ziemi (kosmosu i całego inszego królestwa z plantami ), ale stwarza Smocze Kule, które IMO: w ostateczności przywracają do życia Ziemian i naszą planetę uroczą rozbitą w drobny, gwiezdny pył
Czyli troszkę tak na opak, ale stał się stwórcą świata.
Teraz do ciemnej strony mocy:
Bóg jak zwykle chce być "idealny" i zamiast trzymać się Buddyjskiej równowagi wszechświata dąży do podzielenia samego siebie na części dobre i złe.
Chociaż tylko "dobro" ma przywileje władcy, to "zło" ma równie silny wpływ na losy ludzkości: pokonanie ciemnej strony osobowości zabije również jasną stronę, a wtedy Smocze Kule (ostatnia nadzieja ludzkości) zniknął na zawsze...
Czyli, chociaż na pierwszy rzut oka zdawać się może, że Toriyama czerpał inspirację z Biblii, mimo wszystko trzyma się azjatyckich doktryn, według których zło i dobro muszą się równoważy, a jedno bez drugiego istnieć nie może.
Czy Kami-sama mógł uzależnić istnienie Smoczych Kul wyłącznie od własnej osoby? Może mógł, ale mimo wszystko - jak widać - zdecydował się chronić Piccollo. Troszczył się o to, by pamiętać, że mimo wszystko on - Wszechmogący - nigdy nie był doskonały, a złość, zawiść, pogarda, wszelkie żądze nigdy nie były mu obce. Czyli troszczył się nie tyle o swoje złe oblicze, co o ludzkie oblicze.
No to teraz do Piccollo skaczemy!
Po pierwsze: Toriyama i jego żarcik: Piccollo to malutki flecik.
Ucieleśnienie zła wszelkiego o takim imieniu?
Buhahahahaha!
Chyba nie trzeba mówić, że to najbardziej dojrzały psychicznie przeciwnik SonGoku.
Dodatkowo introwertyk, outsider i zwykle ostatnia deska ratunku.
No i oczywiście był zielony!
Ucieleśnienie zła... ale jak to mówi nam znaczek Yin - Yang: "w każdej ciemności jest trochę światła, w każdym świetle trochę ciemności" - miał swoje dobre oblicze.
Wyciągnął je z niego SonGohan. Może troszeczkę Goku się do tego przyczynił...
Niby był zły, a kiedy kosmici przylecieli plądrować Ziemie stanął po stronie tych "dobrych" - to leżało w jego interesie bez względu na to, czy jego motywem było zachowanie życia, czy złość, że ktoś wchodzi mu z butami na podwórko i próbuje udowadniać, że są gorszym zUem niż on sam.
Od tamtego czasu trzymał się na uboczu i uważnie obserwował sytuację. Wszedł w cieplejsze stosunki wyłącznie z Gohanem - ten stan rzeczy się nie zmienił nawet, gdy Kami-sama i Piccollo się ponownie zjednoczyli.
Czy był wtedy mniej oziębły?
Cóż, stary Piccollo by ze złości pozabijał Gotena i Trunksa podczas treningu.
Nowy Piccollo jednak miał w sobie więcej miłosierdzia dla dzieci.
Jak na moje gusta świetna postać.
Niby wykorzystuje oklepany schemat dualizmu, ale mimo wszystko, jego historia i zagadkowość, a nawet zdolności do regeneracji tchnęły świeżością.
A Vegeta?
Cóż...
Napisałam chyba wszystko... ja go uwielbiałam. Fascynował mnie swoją chorobliwą dumą. Pokazywał, co to jest przegięcie...
I chociaż go uwielbiałam, od czasu DragonBalla nie znoszę postaci (wsio rybka czy to postaci literackie, filmowe czy inne), które się unoszą dumą.
Bardzo łatwo przekroczyć granicę w której duma (ta, która wywołuje szacunek, podziw, ale również dystans) staje się megalomanią, obosiecznym mieczem, którym się rani ten, kto owy miecz dzierży. Przez dumę najłatwiej stracić wszystko, co w życiu ważne.
Innymi słowy - Vegeta dał mi niezłą lekcję na całe życie.
No i zgadzam się, że związek Vegety i Bulmy był na zupełnie innych zasadach i na zupełnie innym poziomie niż ten Goku i Chichi.
Serio - uwielbiałam go.
I wciąż go darzę sentymentem.
Inna sprawa, że Toriyama uczynił największym atutem Księcia Saiyajinów to, co z drugiej strony było jego największą wadą.
Wielki plus dla autora - zmienił wadę w zaletę.
W trakcie android sagi Vegeta skupiał się wyłącznie na sobie, zamiast na Trunksie (w dwóch wersjach - młodym, szlachetnym mężczyźnie, takim prawdziwym księciu na białym koniu, który był zupełnym przeciwieństwem swojego ojca, a także na małym, bezbronnym dziecku, któremu przez lekkomyślność matki groziło śmiertelne niebezpieczeństwo) - wkurzał mnie wtedy strasznie.
Egoista pełną parą. Tylko ja, ja, ja. =/
Ale to było potrzebne do ewolucji bohatera...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|